Środa popielcowa w Macondo

W tym tygodniu przypada środa popielcowa. Kiedy myślę o tym dniu w kalendarzu, zawsze przypomina mi się moja ukochana książka – Sto lat samotności i pewna scena z życia rodziny Buendia.

Czy często odwiedzacie Macondo? Ja uwielbiam tę miejsce i tę historię rodzinną opisaną w Stu latach samotności Gabriela Garcii Marqueza. Pamiętam, że jako nastolatek nie mogłem się oderwać od tej powieści – zachwycony zarówno fabułą, jak i urodą języka, a przede wszystkim wyobraźnią autora. Gdybym miał wybrać swoją ukochaną książkę, to chyba byłoby to właśnie Sto lat samotności (choć stwierdzam to z pewnym wahaniem – bo dlaczego tego miejsca nie miałaby zająć na przykład Pani Bovary albo powieść Wichrowe Wzgórza czy Nędznicy?). Ech, te rankingi!

Nie bez przyczyny wspominam o Stu latach samotności. Pamiętajcie, jak miał się odbyć jubileusz pułkownika Aureliana Buendii? Na marginesie – on sam był tej uroczystości przeciwny. Wówczas do Macondo zjechali nieślubni synowie pułkownika. Amaranta – ich ciotka – namówiła ich do wizyty w kościele z okazji środy popielcowej.

„Nie umilkły jeszcze echa składanych mu hołdów, kiedy Urszula zastukała do drzwi warsztatu.
– Nie przeszkadzajcie mi – powiedział. – Jestem zajęty.
– Otwórz – nalegała Urszula. – To nie ma nic wspólnego z uroczystością.
Wtedy pułkownik Aureliano Buendia odsunął rygiel i ujrzał przy drzwiach siedemnastu młodych, nieznanych mężczyzn. Byli najróżniejszej barwy skóry, rysów i postawy, ale wszyscy naznaczeni tym piętnem samotności, które wystarczyło, żeby można ich było rozpoznać w jakimkolwiek miejscu na ziemi. Byli to jego synowie. Nie umawiając się, nie znając się nawzajem, przybyli z najbardziej odległych zakątków wybrzeża na wieść o jubileuszu. Każdy z nich nosił dumne imię Aureliano i nazwisko matki. Przez trzy dni, kiedy gościli w domu, ku zadowoleniu Urszuli i oburzeniu Femandy, przewrócili wszystko do góry nogami. Amaranta odszukała w starych papierach notes, w którym Urszula zapisała nazwiska, daty urodzin i chrztu wszystkich, i dodała przy każdym nazwisku obecny adres. Ta lista pozwoliłaby na rekapitulację dwudziestu lat wojny. Można by na jej podstawie odtworzyć nocne wędrówki pułkownika od świtu, gdy na czele dwudziestu jeden ludzi wyruszył z Macondo w stronę chimerycznej rebelii, do czasu, gdy powrócił ostatni raz, szczelnie owinięty w opończę sztywną od krwi. Aureliano Drugi nie przepuścił okazji uczczenia kuzynów huczną zabawą z szampanem i akordeonem, zinterpretowaną jako spóźniony rozrachunek z nieudanym z powodu jubileuszu karnawałem. Goście wytłukli połowę zastawy porcelanowej, połamali krzaki róż goniąc za bykiem, żeby zarzucić na niego płachtę, strzelali do kur, zmusili Amarantę do tańczenia smutnych walców Pietra Crespiego, namówili Piękną Remedios, żeby włożyła męskie spodnie i wdrapała się na słup szczęścia, wpuścili do jadalni wieprza wysmarowanego łojem, który przewrócił Fernandę, ale nikt nie lamentował nad szkodami, bo całym domem zatrzęsła burza, która niosła zdrowie. Pułkownik Aureliano Buendia z początku przyjął ich nieufnie, a nawet zakwestionował pokrewieństwo z niektórymi spośród nich, ale potem radował się ich figlami i na pożegnanie podarował każdemu złotą rybkę. (…)
W środę popielcową zanim rozproszyli się znowu po wybrzeżu, Amaranta zdołała ich nakłonić, żeby włożyli odświętne ubrania i poszli z nią do kościoła. Bardziej dla rozrywki niż z pobożności dali się zaciągnąć do ołtarza, gdzie ojciec Antonio Isabel nakreślił im na czole krzyż z popiołu. Po powrocie do domu, kiedy najmłodszy próbował umyć twarz, przekonał się, że znak krzyża jest niezniszczalny. Tak samo było z jego braćmi. Próbowali zmyć popiół wodą i mydłem, szorowali czoła zgrzebłem i ziemią, a w końcu pumeksem i szklanym papierem, ale wszystkie wysiłki okazały się daremne. Amaranta natomiast i inni, którzy byli na mszy, zmyli krzyż bez trudności. »Tak wyglądacie lepiej – powiedziała im na pożegnanie Urszula. – Odtąd nikt was już nie pomyli«. Odeszli całą bandą, odprowadzeni przez orkiestrę i fajerwerki, pozostawiając w mieście wrażenie, że ród Buendiów nie wygaśnie jeszcze przez wiele stuleci”.

Porywające, prawda?

A wy macie takie książki, które kojarzą wam się z rozmaitymi świętami?

Źródło cytatu: Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności, tłum. Grażyna Grudzińska i Kalina Wojciechowska, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2004.
Źródło grafiki: https://www.newyorker.com/books/double-take/gabriel-garca-mrquez-1927-2014

8 Replies to “Środa popielcowa w Macondo”

  1. czarna orchidea says: Odpowiedz

    Ależ oczywiście, Michał! Jedną z najpiękniejszych książek o polskiej wsi, zajmującą w mojej biblioteczce jedno z najważniejszych miejsc. „Chłopi” – ten tytuł mówi wszystko. Święta w całej krasie, zarówno Bożego Narodzenia, jak i Wielkanocy. Piękne opisy tradycji, zwyczajów i przygotowań. Majstersztyk!
    No, i oczywiście „Opowieść wigilijna” i cudownie odmieniony Ebenezer Scrooge.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Opisy Świąt w „Chłopach” zapierają dech, to prawda. Są niesamowite. Czytając, miałem wrażenie, że Ci ludzie czuli duchową istotę takich wydarzeń – bardziej niż my, współcześni, żyjący w tak skomercjalizowanym świecie – bombardowani kolędami, Mikołajami, uczestniczący w przedświątecznych gonitwach.

  2. czarna orchidea says: Odpowiedz

    „Nadeszła wigilia Bożego Narodzenia i przyjęcie, jakie Boldwood miał wydać tego wieczora, stało się tematem powszechnych rozmów w całym Weatherbury. Zabawy podczas świąt Bożego Narodzenia nie były w tej okolicy rzadkością, zadziwiał tylko fakt, że tym razem urządzał taką zabawę Boldwood. Wiadomość ta brzmiała wprost fantastycznie i nieprawdopodobnie, jak gdyby mówiono o grze w krokieta w nawie katedralnej lub o wstąpieniu na scenę ogólnie szanowanego sędziego. Nie ulegało wątpliwości, ze gospodarz pragnął, by zabawa była niezwykle wesoła.”
    To kolejna książka przeczytana przeze mnie na początku roku. Proza Thomasa Hardy’ego robi na mnie wrażenie. Kiedy wspomniałeś Michał o świętach, od razu przypomniał mi się nieszczęsny wieczór wigilijny farmera Boldwooda i przepiękna, zawiła historia miłości pasterza Gabriela Oaka i farmerki Betsaby Everdene. Zachęcam do sięgnięcia po tę książkę, jeśli pragniecie poznać losy bohaterów. Dla mnie to jedna z piękniejszych historii o sile uczucia i „miłości cierpliwej i pełnej wybaczenia”.

    Źródło cytatu: Thomas Hardy, „Z dala od zgiełku”, tłum. Róża Czekańska – Heymanowa, Nasza Księgarnia, Warszawa 2015.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      A wiesz, Beata, właśnie po raz pierwszy poznaję Thomasa Hardy’ego – wybrałem „Tessę d’Urberville” 🙂

  3. czarna orchidea says: Odpowiedz

    To była moja pierwsza książka tego autora. „Tessa d’Urberville” zrobiła na mnie wrażenie, a najbardziej zakończenie. Sama postać Tessy jest pięknie uchwycona przez Hardy’ego. Książka ma w sobie wiele dramatyzmu. Podoba mi się również język jakim jest napisana. Jestem ciekawa Michale Twoich wrażeń. I proszę Cię oczywiście, byś tymi wrażeniami z nami się podzielił 🙂 To dobra książka do polemiki. Tylko trochę długa jak na kursowe wieczorki dyskusyjne.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Długa – to na pewno:)
      Smakowita XIX-wieczna literatura, w dobrym stylu, z ciekawą problematyką.
      Jestem w 1/4 powieści.

  4. Czarna orchidea says: Odpowiedz

    Michał, akurat na Polsat romans emitują „Chłopów”. Aż sobie obejrzę. 😁

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      🙂

Dodaj komentarz