Lektura w towarzystwie domowego ulubieńca

Czy lubicie oddawać się czytaniu w towarzystwie czworonożnych przyjaciół? Niektórzy twierdzą, że taka lektura jest najprzyjemniejsza i najbardziej relaksująca. Zobaczcie, jak to wyglądało w przypadku młodego Japończyka Satoru i jego kota Nany.

Częściowym narratorem powieści Hiro Arikawy Kroniki kota podróżnika jest Nana – przygarnięty przez Satoru kot. Po kilku szczęśliwych latach wspólnego życia wyruszają oni w ważną podróż. Satoru musi znaleźć nowy dom dla swojego kociego przyjaciela. To będzie ważna i smutna wyprawa – nie tylko po kolegach Satoru z dawnych lat, ale także po jego wspomnieniach, traumach. Kroniki kota podróżnika to przede wszystkim piękna opowieść o przyjaźni – zwłaszcza „międzygatunkowej”. Nana mówi do Satoru: „Jestem twoim jedynym kotem. A ty jesteś moim jedynym człowiekiem”.

Jednak chciałbym wam pokazać zabawne fragmenty tej ciepłej w gruncie rzeczy powieści. Zobaczcie jak wygląda pierwsze spotkanie Satoru z – jeszcze bezimiennym – kotem.

„Sypiałem wtedy często na masce srebrnego vana, zaparkowanego obok pewnego apartamentowca. Bardzo mi się tam podobało.
Lubiłem to miejsce, bo nikt mnie stamtąd nie przeganiał. Zwykle ludzie przepędzają koty z samochodów sykiem albo machaniem rękami. A przecież są tylko małpami, które nauczyły się prosto chodzić. Naprawdę przewróciło im się w głowie.
Skoro zostawiają samochody pod gołym niebem, to z jakiej racji kot miałby na nie nie wchodzić? Dla kota wszystko, na co można wejść, jest drogą publiczną. Tymczasem jeśli nieostrożnie zostawisz ślady łap na masce samochodu, ludzie od razu widzą w tobie wroga.
Jeśli chodzi o srebrnego vana, nikomu moja obecność nie przeszkadzała, toteż wkrótce stał się moją ulubioną sypialnią. W słoneczne dni maska działała jak ogrzewanie podłogowe. Doceniłem to zwłaszcza podczas mojej pierwszej samodzielnej zimy.
Z nadejściem wiosny skończył się dla mnie pierwszy cykl czterech pór roku. Dla kota to wielkie szczęście urodzić się na wiosnę. Są dwie pory miotów: wiosna i jesień. Niestety bezdomne kotki urodzone jesienią raczej nie mają szans na przeżycie.
Spałem sobie zwinięty w kłębek na cieplutkiej masce samochodu, kiedy nagle poczułem na sobie czyjś gorący wzrok. Uchyliłem powiekę.
Wysoki młody mężczyzna przyglądał mi się, mrużąc oczy. Miał rozanielony wyraz twarzy.
– Zawsze tu śpisz?
A co? Nie podoba się?
– Śliczny jesteś.
No, fakt. Często mi to mówią.
– Mogę cię pogłaskać?
Och, co to, to nie. Wybacz. Fuknąłem i podniosłem przednie łapy w groźnym geście. Mężczyzna wygiął wargi, jakby chciał powiedzieć: „skąpiradło”.
No cóż, być może. Ale czy ty nie poczułbyś się rozdrażniony, gdyby ktoś nieznajomy pogłaskał cię we śnie?
– Rozumiem. Nic za darmo.
O, jesteś dość błyskotliwy. Przerwałeś mój spokojny sen, powinieneś mi to wynagrodzić. Uniosłem lekko głowę i dostrzegłem, że mężczyzna przeszukuje siatkę z zakupami, którą trzyma w ręce.
– Nie kupiłem nic takiego, co byś lubił, kotku.
Oj, oj. Co bym lubił? Jestem bezdomnym kotem, bezdomne koty nie grymaszą! A te suszone małże? Zacząłem obwąchiwać pakunek wystający z siatki. Mężczyzna uśmiechnął się i lekko odsunął moją głowę wnętrzem dłoni.
– Niedobre dla ciebie! Strujesz się. Wiesz, jakie to ostre?
Niedobre dla mnie? Sam jesteś dla mnie niedobry. Czy bezdomny kot, który nie wie, czy dożyje jutra, może przejmować się takimi rzeczami? Teraz, w tej sekundzie, jedyne, czego pragnę, to napełnić żołądek.
Ostatecznie mężczyzna wyjął kotlet z kanapki, obrał go z panierki i położył na dłoni. Mam mu jeść z ręki. Co za szantaż! Chce mnie zmusić, żebym się do niego zbliżył. No ale… taki smaczny, świeży kawałek mięsa… chyba pójdę na kompromis”.

Cały fragment możecie przeczytać tutaj.

Znalazł się w tej powieści również uroczy kawałek poświęcony czytaniu.

„Odtwarzacz też czasem musi odpocząć, toteż zamiast muzyki słuchamy radia. Starszy, kulturalny pan zachęca do przeczytania jakiejś książki. Jest podobno aktorem. Wysławia się elegancko, ale od czasu do czasu używa bardzo emocjonalnych określeń, takich jak: »strasznie ciekawy« albo »okropnie pasjonujący«. Chociaż jestem zwykłym kotem, uśmiecham się na myśl, że strasznie ten pan musi lubić tę okropnie pasjonującą książkę.
Wszystko jedno, jaka ciekawa, my koty nie czytamy książek. (…)
– Hm… – skoro pan Kodama poleca, to może warto przeczytać – myśli na głos Satoru. Rzeczywiście, mój przyjaciel więcej czasu spędza w domu z książką niż przed telewizorem. Czasami zdarza mu się płakać, gdy przewraca strony. Chyba się tego wstydzi, bo prosi »Nana, nie gap się na mnie«.

No to powtórzę pytanie z początku – czy lubicie czytać w towarzystwie zwierzęcych członków rodziny?

Źródło cytatów, Hiro Arikawa, Kroniki kota podróżnika, tłum. Anna Horikoshi, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa, 2018.
Źródło grafiki: http://booklips.pl/czytelnia/fragmenty-ksiazek/japonski-bestseller-wreszcie-w-polsce-przeczytaj-fragment-powiesci-kroniki-kota-podroznika-hiro-arikawy/

5 Replies to “Lektura w towarzystwie domowego ulubieńca”

  1. Opowiem Wam o pewnym psie. Poznałam go, gdy miał już siwy pysk, mocno utykał, a dla swoich poprzednich właścicieli był punktem na liście, który należało odhaczyć przy sprzedaży domu: meble w kuchni zostawić, te z salonu zabrać, psa uśpić, garaż posprzątać. Ciężko jest kupić dom razem z psem, zwłaszcza gdy pies jest duży, nie sprawia przyjaznego wrażenia, nie wiadomo co lubi, czego się boi. Po długiej debacie zapadła decyzja – pies zostaje. To w końcu jego dom. A my postaramy się zasłużyć na jego akceptację. Pierwsza rzecz – łańcuch. Pies wlókł za sobą kilogramy żelastwa, podzwaniając nimi niczym duch średniowiecznego zamku. Łańcuch zniknął. Druga rzecz – jedzenie. Pies był chodzącym workiem kości – a mimo to, nie chciał jeść. Wypluwał karmę, nie chciał mięsa, jadł jedynie gotowaną kaszę i to też niewiele. Dość szybko odkryliśmy dlaczego – pewnego razu ktoś pogłaskał psa za uchem, a ten ze skowytem uciekł za dom. Gdy w końcu uspokoił się na tyle, że mogliśmy mu zajrzeć w uszy, prawie padliśmy z przerażenia. Wnętrze uszu było jednym wielkim strupem z ropnym wysiękiem. Już wiedzieliśmy dlaczego pies nie chciał jeść nic, oprócz miękkiej kaszy. Ból był silniejszy niż głód. Z tego samego powodu utykał i wykręcał przednie łapy. I nie reagował na wołanie. Przy pomocy weterynarza, z nieskończoną cierpliwością zmieniliśmy na wpół dzikiego, rzucającego się na wszystkich psa, w uosobienie łagodności i najwspanialszej psiej miłości. Rozpieszczaliśmy go, bawiliśmy się z nim, robiliśmy wszystko, by na nowo zaufał ludziom i uwierzył, że już nigdy nie będzie głodny. A gdy chorował, opiekowaliśmy się nim. Czuwaliśmy godzinami nasłuchując czy oddycha, czytaliśmy mu książki, wiadomości z Internetu – to ostatnie było szczególnie ważne, bo pies zawsze chciał wiedzieć co się dzieje dookoła. Wiele razy czytałam komuś książkę – w czasie choroby, z nudów, żeby miło spędzić czas, żeby zarazić pasją czytania. Ale nigdy nie myślałam, że będę czytać psu. „Dzieci z Bullerbyn” – chyba mu się to podobało, bo słuchał uważnie, czasem pomerdał ogonem lub nastawił uszu. Pies był z nami jeszcze cztery lata. W grudniu ubiegłego roku nowotwór okazał się silniejszy niż psia wola życia, zdecydowaliśmy więc, że nie chcemy patrzeć na cierpienie przyjaciela. Jego nieudolność, problemy z chodzeniem, utrata apetytu wystarczająco odbierały mu jakość życia. Musieliśmy więc pomóc mu odejść za Tęczowy Most. Pies miał 16 lat, jeden miesiąc i dziesięć dni, był przepięknym owczarkiem niemieckim, miał na imię Belfast, dla przyjaciół Beniuś.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Beata, co za historia – naprawdę chwyta za serce.
      Świat nie jest taki do końca zły, skoro można się opiekować półdzikimi psami i sprawiać, że stają się Beniusiami.

    2. Chomik buszujący w zbożu says: Odpowiedz

      Belfast był wspaniały. Cieszę się, źe spotkał Ciebie, Was!

  2. Kasia Alias Kinga says: Odpowiedz

    Jaki zbieg okoliczności, ja też posiadam książkę o kocie, który szukał domu. Najpierw dom stracił i z kanapy wylądował na ulicy, następnie starał się nawiązać przyjacielski kontakt z przedstawicielem homo sapiens, po kilku nieudanych próbach wreszcie mu się udało i trafił pod dach tatusia i córeczki. Mama opuściła ten świat po walce z chorobą. Tatuś przyniósł kota, aby córka miała towarzysza w czasie kiedy on pracował. Tak zaczyna się historia opowiadana przez kota i człowieka. ” C’est toi le chat” Laura Trompette.
    Lubię czytać z kotem na kolanach i psem pod stopami, grzeją, chrapią, mruczą. Nie muszę włączać radia.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Widzę, że w Polsce nie ma jeszcze tłumaczenia tej książki.

Dodaj komentarz