Szczepan Twardoch o pisaniu (i nie tylko)

Ostatnio w księgarniach pojawił się zbiór felietonów Szczepana Twardocha – jednego z najbardziej cenionych współczesnych polskich pisarzy – „Jak nie zostałem poetą”. Czym jest dla Twardocha tworzenie literatury? Jakie ma pasje? Czy pisał wiersze? Jak wygląda jego praca nad książką?

„Ciągle nie zdecydowałem, czy uprawianie literatury jest dla mnie po prostu zawodem, czy może raczej czymś w rodzaju choroby psychicznej”.

Jak nie zostałem poetą to zbiór felietonów Szczepana Twardocha, które (z jednym wyjątkiem) pierwotnie ukazywały się na łamach miesięcznika „Pani”. Tematów jest tu sporo. Autor Morfiny dzieli się pisarskimi doświadczeniami, pisze o swoich lekturach, o przodkach i potomkach, o pasjach (boks, żeglarstwo, wyprawy na Spitsbergen), o miłościach (na przykład do samochodów, które traktuje bardzo osobiście), wspomina, trzeźwo analizuje.

Szczepan Twardoch – co specjalnie nie dziwi, jeśli zna się jego twórczość – imponuje zarówno erudycją, jak i sprawnym piórem. Potrafi zaintrygować, jego rozważania są głębokie, a wnioski celne. Szczerze mówi o towarzyszących mu radościach, lękach i nadziejach. Ma sporo dystansu do siebie, do swojego tworzenia. Nie brak tu ironii (tak jak w odpowiedzi na pytanie o ulubionych bohaterów literackich: „Ci, których sam napisałem. Kostek Willeman. Josef Magnor. Paszko. Jakub Szapiro. Dali mi życie, które wiodę, poczucie sukcesu i spełnienia. Szczerze ich nienawidzę”). Jednak są takie teksty, w których autor Dracha chowa ironię, skraca dystans. Czuć autentyczną miłość, wielkie emocjonalne zaangażowanie, kiedy pisze o swoich dzieciach czy o odległych przodkach. Zupełnie jak w tekście poświęconym przedwcześnie zmarłemu pradziadkowi. Oto jak kończy ten felieton:

„Ma ode mnie te słowa. Zamiast nagrobka. Zamiast życia po czterdziestce, które mnie zapewne jeszcze czeka, a którego mój sypiający na służbie, zdolny, acz lekkomyślny, uwodzący dziewczęta pradziadek, starszy przodownik Józef Smołka nie miał. Ma jednak – powtórzę – ten tekst i myśli tych, którzy go przeczytają. To zawsze coś”.

W tej książce w każdym zdaniu widać świetnego pisarza. Pisarza, który zna wagę słów, umie je przemieniać w obrazy i tym samym oddziaływać na czytelnika. Uważnego obserwatora, który pozornie zwyczajne zdarzenie zamyka w przejmującej opowieści. Jest w tym wszystkim zamysł, jest pazur. Zobaczcie, jak wygląda pod piórem Twardocha choćby spotkanie klasowe po dwudziestu latach:

„Więc nagle udajemy wszyscy postaci, którymi już nie jesteśmy od dawna, ludzi sprzed dwóch dekad, osoby, z którymi łączą nas tylko pesel i geny, bo wymieniła się nie tylko każda molekuła w naszych ciałach, ale zgasła też każda myśl paląca się wtedy w naszych głowach – a jednak nagle chce nam się te minione postaci udawać. Wspominamy rzeczy nieważne. Śmiejemy się z żartów od dawna nieśmiesznych. Odtwarzamy towarzyskie konfiguracje, rozmawiamy z dawnymi miłościami, nie gadamy z tymi, z którymi i dwadzieścia lat temu nie gadaliśmy, chociaż dawno zapomnieliśmy, dlaczego kiedyś się tak głupio, nastoletnio kochaliśmy albo nienawidziliśmy. I wszystko na nic, na nic, nikt przecież nie chciałby powrotu, pragniemy tylko zajrzeć za zasłonę czasu – zaglądamy i nie znajdujemy tam nic ciekawego”.

Kapitalne są też felietony poświęcone pisarstwu – na przykład o kończeniu książki, o pokazywaniu swojej twórczości pierwszym czytelnikom, czy ten o Jakubie, którego Twardoch spotkał w bokserskiej klatce. Tylko czy – wbrew tytułowi – poznał? Co dla pisarza oznacza poznanie? Od początku mamy tu do czynienia ze spekulacjami:

„Może jest policjantem. Może informatykiem albo księdzem. Nie wiem, czy ma dziewczynę, żonę, chłopaka, dzieci, kredyt, nie wiem, gdzie mieszka, gdzie jeździ na wakacje i jakim samochodem. Naprawdę nic nie wiem o Jakubie”.

A potem Twardoch daje się prowadzić wyobraźni, zaczyna snuć kolejne opowieści, których bohaterem staje się Jakub:

„Jakub siedzi w pustym kościele i pytana Pana Boga: gdzie jesteś? Pan Bóg swoim zwyczajem milczy, więc Jakub wychodzi z kościoła, jedzie do klubu i przez dwie godziny tłucze worek, skacze na skakance, walczy z cieniem trenuje na tarczach i potem wraca na farę zmęczony tak, że boskiego milczenia prawie nie słychać i Jakub wreszcie może zasnąć”.

Wygląda znajomo? Ile z was tworzyło podobne opowieści, natykając się na przypadkowe osoby?

Wbrew temu, co mógłby sugerować tytuł, Jak nie zostałem poetą zawiera nie tylko felietony poświęcone pisaniu – jednak w każdym z nich Twardoch udowadnia swoją pisarską klasę. Nie przegapcie tej książki! To gwarancja bardzo ciekawego spotkania!

Źródło cytatów: Szczepan Twardoch, Jak nie zostałem poetą, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
Źródło grafiki: http://kultura.gazeta.pl/kultura/7,114528,24699911,szczepan-twardoch-opowiada-jak-nie-zostal-poeta-fragment.html

Dodaj komentarz