Jak trudno zaufać! – KONKURS!

Pora zaprosić was na kolejny twórczy konkurs. Tym razem możecie wygrać znakomitą powieść Petry Soukupovej „Najlepiej dla wszystkich”.

Aktorka Hana mieszka w Pradze z dziesięcioletnim synem Victorem. Nie radzi sobie ani z wychowaniem dziecka, ani – na dobrą sprawę – z innymi aspektami własnego życia. Gdy dostaje obiecującą rolę w serialu, decyduje się wysłać Vikiego do swojej owdowiałej matki na odległą wieś, aby skupić się na pracy i na samej sobie. Victor nie chce jechać, ale nie ma nic do gadania. Eva cieszy się na opiekę nad wnukiem, a jednak ma swoje wymagania, a zdrowie jej się pogarsza. Okazuje się, że Hana w samotności wcale nie czuje się dobrze. Czy ten rewolucyjny rok zmieni coś w życiu rodziny? Więcej o znakomitej powieści Petry Soukupovej – Najlepiej dla wszystkich pisałem w niedawnej „Lekturze na weekend”.

Tytuł jest swoistym puszczeniem oka do czytelnika – bo zazwyczaj nie da się zrobić tak, żeby było „najlepiej dla wszystkich”. Eva, Hana i Victor, choć się kochają, mają do siebie sporo żalu, czują urazy, tracą do siebie zaufanie. I właśnie zaufaniu będzie poświęcony obecny konkurs. Spójrzcie na ten – specyficznie zapisany, jak to u Soukupovej – dialog:

„To dlaczego ciągle mi nie ufasz?
Bo musi minąć trochę czasu, nim zaufasz osobie, która wiele razy cię zawiodła”.

Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Stwórzcie opowiadanie (lub jego fragment), zainspirowane powyższym cytatem. Oczywiście, historia, którą zaproponujecie, nie musi się rozgrywać na gruncie rodzinnym. Teksty konkursowe mogą mieć do 1700 znaków ze spacjami. Wklejcie je w komentarzu do tego wpisu nie później niż 24 listopada. Autorzy trzech najlepszych prac otrzymają egzemplarze Najlepiej dla wszystkich ufundowane przez Wydawnictwo Afera.

Źródło cytatu: Petra Soukupová, Najlepiej dla wszystkich, tłum. Julia Różewicz, Wydawnictwo Afera, Wrocław 2019.

30 Replies to “Jak trudno zaufać! – KONKURS!”

  1. No to chyba będę pierwsza, taka impresyjka na wieczór.

  2. Miały po szesnaście lat i mieszkały setki kilometrów od siebie. Szlak pielgrzymki prowadził je bitymi drogami. Szły w kurzu, ogorzałe i rozśpiewane. Ramię w ramię lub osobno, żeby znów się odnaleźć i mówić wspólnym językiem różne rzeczy. G sięgała do sportowego plecaka i niedbale spinała burzę kruczych fal błyszczącą klamrą. Mówiła o nieobecnym ojcu, dziczejącej w oczekiwaniu na niego matce, o drżących od żaru pustyniach Iraku. M patrzyła na jej zagraniczne buty, potem na swoje trampki i poprawiała wrzynające się w ramiona szelki wojskowego worka.
    Trzydzieści lat później M ze śmiechem odstawiła kieliszek.
    – No już, daj sobie pomóc. Mam na koncie pięćdziesiąt tysięcy. To twój ratunek przed utonięciem w odsetkach od karty. Za parę miesięcy oddasz.
    Po roku G przyjechała audi, niedużym, tanio wynajętym.
    – Wpuszczam w koszty, to się opłaca, tylko dwa koła miesięcznie, potem oddajesz i bierzesz nowy. Sprzedam stary samochód i zwrócę ci wszystko. Tak mi głupio, nienawidzę być dłużna…
    – Wiem.
    Zimą zatrzymali się u M we czwórkę, po drodze na narty w dużym SPA. G dostała w promocji voucher. Wyszło półdarmo.
    Latem kolejnego roku M zapytała po raz pierwszy o pieniądze.
    – Potrzebuję ich. Jeśli nie, sama będę musiała pożyczyć.
    G zamilkła do końca wakacji.
    Minął trzeci rok, gdy M zaczęła unikać rozmów. Chyba bała się kolejnej fali opowieści o postępującej chorobie ojca, wydatkach na zbankrutowanych rodziców, kłopotach w pracy. Wieczorem siada z albumem na kolanach. Ma do siebie żal. Myśli o piaszczystych drogach, przegadanych na sianie nocach, o dzieleniu śpiwora. O doświadczeniu prawdziwej przyjaźni. A potem zsuwa się z kanapy i głaszcze miękką sierść wiernego przyjaciela.
    – Ufam ci – szepcze mu do ucha.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Wspaniale, mamy pierwszą pracę! Kto następny?:)

  3. Dałeś mi więcej, niż kiedykolwiek pragnąłem – mądrą, piękną żonę, porządną pracę i trzech zdrowych synów. Dlatego, gdy urodził się czwarty, nie mogłem uwierzyć, jak mogłeś mi to zrobić – a przecież musiałeś wiedzieć, jak wygląda życie z upośledzonym dzieckiem! Ile walki, upokorzeń i wyrzeczeń nas czeka! Za co nas tak ukarałeś? Dopiero później zrozumiałem, że nigdy nie pokocham nikogo tak bardzo, jak jego.
    I mógłbym tobie za tą miłość podziękować, gdyby nie to, co zrobiłeś mojemu najstarszemu. Miał osiem lat. Czy wiesz, jak wrzeszczy ośmiolatek, gdy zabierają go rodzicom i zawożą na operację? Jak wspomnienie tego krzyku wraca w nocy, wyrywając ze snu? I jak wygląda na dziecięcej szyi świeża blizna po wycięciu zarażonej rakiem tarczycy? Ja wiem. Jak nieudana rzeź niewiniątka.
    A gdy uśpiłeś moją czujność, i niczego złego już się nie spodziewałem, postanowiłeś dać mi lekcję bólu. Czystego, fizycznego, przeszywającego do szpiku kości cierpienia. Kiedykolwiek czułeś jak zrastają się brzuch i jelito po wycięciu guza? Ja tego nigdy nie zapomnę. Bolało tak bardzo, że połknięcie garści tabletek nasennych wydawało się jedynym rozwiązaniem. Ale musiałem przetrwać, dla synów. Dla tego najmłodszego zwłaszcza.
    Minęły lata i teraz, gdy leżę nie mając nad niczym kontroli, uzależniony od środków przeciwbólowych i opleciony siecią rurek, z jednym workiem na gówno, a z drugim na siki, odmawiam jedzenia i wody. Bo jeśli to przetrwam, co jeszcze na mnie ześlesz? Jak spróbujesz mnie znowu złamać? Co jeszcze będziesz chciał mi udowodnić? Opowieść o Hiobie to bujda! Moi synowie są dorośli, mam wnuczkę – nie chcę wiedzieć, co dla nich przygotowałeś. Nie zniosę więcej.
    Odchodzę.

  4. – Trenerze, kto pojedzie w obronie? Brakuje nam jeszcze jednej osoby do reprezentacji.
    Mężczyzna spojrzał na swoją drużynę, jego wzrok zatrzymał się na Olku. Widział w jego oczach nadzieję, ale trener miał inne plany. Już wybrał. Zmieszany, przetarł ręką po karku i wzrok przeniósł na Adama. Wiedział, że źle postępuje, ale został zmuszony, nie miał innego wyjścia. Zostałby zwolniony, gdyby nie wybrał Adama.
    – Trenerze, dlaczego znowu on? – zapytał zawiedziony Olek, gdy zostali sami.
    – Przykro mi, ale to ostatni raz – zapewnił go trener.
    – Zawsze tak mówisz, a jak robisz selekcję… Obiecujesz i nie dotrzymujesz obietnicy – powiedział rozgoryczony, zaciskając dłonie w pięści.
    – Olek zrozum, nie miałem innego wyjścia.
    – Co ze mną? Moją karierą? Moja przyszłość cię nie obchodzi? Sam powtarzasz, że jestem najlepszy, że mam duże szanse na awans.
    – Jesteś najlepszy i nie zmienię o tobie zdania, ale nie mogę ci powiedzieć, dlaczego podjąłem taką decyzję.
    Chłopak zirytowany decyzją trenera, spuścił głowę i wlepił wzrok w murawę. Na tych zawodach, ważyły się jego losy kariery. Mógł zostać zauważony, ale za każdym razem trener odbierał mu tę szansę. Nie mógł dłużej tkwić w zawieszeniu. Spojrzał na trenera i powiedział:
    – Zmieniam klub.
    – Nie wygłupiaj się! – krzyknął przestraszony.
    – Nie chcę mieć trenera, który nie daje szansy obiecującym zawodnikom, tylko daje się zastraszyć.
    Po tych słowach Olek opuścił boisko i pobiegł do szatni. Ochlapał twarz wodą i oparł się o umywalkę. Spojrzał w lustro. Krople wody kapały z jego twarzy, był wściekły i zawiedziony. Jego obietnice były puste, nic nie znaczące, wierzył w nie ślepo. Był naiwny, ufając mu za każdym razem. Tego błędu już nie powtórzy, nie tym razem.

  5. Magda, wracając ze szkoły, spojrzała raz jeszcze smutnym, pełnym pretensji wzrokiem na Kazika.
    – Dlaczego znowu to zrobiłeś? – zapytała ze łzami w oczach.
    – Oj przestań, nie wiem dlaczego ciągle się mnie czepiasz. To przecież nic takiego. – odpowiedział młody chłopak, z nutką rozbawienia w głosie.
    – Nic takiego?! Jak możesz tak mówić?! Przecież wiesz, ile to dla mnie znaczy. – nie wytrzymując, rozpłakała się i przystanęła na środku chodnika.
    – Oj Dzidzi, naprawdę nic się nie stało. Jutro wszyscy o tym zapomną, nie masz o co się martwić, przynajmniej było śmiesznie. – Kazik, tym razem spokojnym głosem, próbował ją pocieszyć.
    – Było śmiesznie, jasne. Tylko nie dla mnie. Tyle razy cię prosiłam, tyle razy dawałam ci kolejną szansę i co? Znowu wybrałeś popularność, a nie mnie. – ocierając łzy, Magda wykrzyczała mu, co myśli.
    – Słuchaj, moim zdaniem powinnaś trochę wyluzować. Jakbyś nabrała dystansu do życia, to byłoby całkiem inaczej. Spójrz na mnie. Niczym się nie przejmuje i nie martwię. – powiedział z dumą Kazik.
    – Wiesz co? Nie powinnam nigdy ci ufać, to był błąd. Przez tyle lat, przyjaźniłam się z tobą mimo tego, jaki naprawdę jesteś. Wierzyłam, że w końcu się zmienisz. Mam dość. – mówiąc to, odwróciła się na pięcie i ruszyła w przeciwną stronę niż ta, w którą zmierzali wspólnie.

  6. Rozsiadłam się wygodnie w głębokim fotelu. Pod nogi podsunęłam puchaty podnóżek, a mały stolik ustawiłam tak, bym mogła mieć swobodny dostęp do wina. Duży przestronny salon, z kominkiem i szklanymi drzwiami tarasowymi, był sercem tego domu.
    Gdy dziesięć lat temu skończyliśmy się urządzać, zrobiliśmy tu pierwszą imprezę. Zaprosiłam rodzinę i przyjaciół. Paweł, zaprosił kilku dobrych kolegów, marynarzy wraz z żonami. Wszystko było perfekcyjne. Pyszne jedzenie, wytworne stroje, świetna muzyka…
    Zamknęłam oczy i wróciłam do starych wspomnień.
    Paweł był lubiany. Każdy chętnie z nim rozmawiał. Miał niesamowitą zdolność, do opowiadania zabawnych historii i nie było osoby, której nie umiałby rozbawić. Moi rodzice, go uwielbiali. Łza zapiekła mnie pod powieką. Tęskniłam za nimi…
    Niestety, cudowny wieczór skończył się katastrofalnie. Wzdrygnęłam się. Od tamtej pory unikałam takich spotkań. Już nikogo nie zapraszałam i nikogo nie odwiedzałam. Nie, w towarzystwie męża.
    Gwałtownie otworzyłam oczy. Obraz upokorzenia, był wciąż tak samo silny. Wyprostowałam się w fotelu i sięgnęłam po czerwony trunek, w kryształowym kieliszku.
    Uderzył mnie tylko raz, ale nie byłam w stanie tego zapomnieć. Wybaczyłam mu ten incydent, jak sam to nazwał, ale uraz pozostał. Ciągle, czułam smak krwi z pękniętej wargi. Ciągle, widziałam zdziwione spojrzenia gości. Ta cisza, która nastała i brak reakcji ze strony moich przyjaciół…
    Łza popłynęła mi po policzku. Miałam wtedy trzydzieści lat.
    Chciałam od niego odejść. Gdyby nie to, że … Nie mogłam o tym myśleć.
    Czy ja kocham Pawła? Nie, już od dawna, nic do niego nie czuję. Ale jednak, nie mogę odejść. Popełniłam błąd, który związał mnie z nim, silniej niż kredyt hipoteczny we frankach. Dreszcz przebiegł mi po plecach.
    Przegapiłam swój czas. Teraz została mi tylko praca i małe tęsknoty.

  7. Marta stoi lekko przygarbiona, wpatrzona w podłogę. Czuje, jak trzęsą się jej ręce, z nerwów nie może wydobyć z siebie głosu, a gdy w końcu jej się udaje, uderza ją jak nienaturalnie brzmi, tak jakby ktoś zaciskał jej rękę na gardle i wbijał w nie paznokcie, gdy mówi.
    – Dlaczego miałabym ci zaufać!? – Załkała głośno. – Tyle razy próbowałaś zniszczyć naszą rodzinę, wchodząc między mnie i mojego męża, odciągając go ode mnie! Wiem, że nigdy go nie lubiłaś, ale to on jest jedyną osobą, przy której czuję się szczęśliwa. Tylko on akceptuje mnie taką jaką jestem i ty doskonale o tym wiesz!
    – Nie jest dla ciebie wystarczająco dobry, uwierz mi.
    – Ty nic nie wiesz! – Marta podniosła głos, już bardziej odważnie. – Nie wiesz nic o miłości jako osoba, która nigdy nikogo nie kochała! Zależy ci tylko na moim nieszczęściu i nie możesz znieść myśli, że chcę życia z daleka od ciebie!
    – Kochana, nie możesz żyć beze mnie, tak samo jak nie ma mnie bez ciebie. Uspokój się, daj mi rękę, ten koszmar zaraz się skończy. Zaufaj mi!
    Marta wybuchnęła histerycznym płaczem i schowała głowę w ramionach. Kiedy podniosła oczy, zobaczyła przed sobą rozbite lustro, w tym samym momencie poczuła ból i ciepłą strugę krwi płynącą po jej ręce. W resztkach zwierciadła wiszących ciągle na ścianie, ujrzała swoje odbicie. Nie była to jednak do końca jej twarz, zniekształcone odbicie patrzyło jej w oczy z przerażającym, złowrogim uśmiechem. Miała wrażenie, że słyszy śmiech przytłumiony śmiech wydobywający się z głębi mieszkania.
    Odwróciła się na pięcie, sięgnęła po nóż leżący na stole w kuchni i ruszyła szybkim krokiem do sypialni. Tam jednym ruchem poderżnęła gardło śpiącemu mężowi.
    Jej spojrzenie było mętne a twarz nie wyrażała żadnych emocji.

  8. Ania wyszła ze szkoły uśmiechnięta. Praca z dziećmi wprawiała ją w dobry nastrój, a szkolne przedstawienia – to było czyste szczęście. Szybko postawiła kołnierz kurtki, by ochronić się przed chłodem. I wtedy go zauważyła. Jacek stał przed szkołą i czubkiem języka łapał wielkie płatki śniegu, które tańczyły dookoła.
    – Jacuś, co ty tu jeszcze robisz? – Ania przykucnęła przed chłopcem. – Dlaczego nie poszedłeś do domu?
    – Czekam na mamę. Fajnie grałem? – Jacek uniósł ponad głowę wielką, kudłatą maskę wilka.
    – Fantastycznie. Bez wilka nie byłoby bajki. A taki wilk, jak twój, to gwiazda wieczoru.
    Jacek poczerwieniał z zadowolenia.
    – Myśli pani, że mamie by się spodobało?
    Ania zazgrzytała zębami. Widok Jacka tęsknie spoglądającego w stronę drzwi, ponad głowami tłumnie zgromadzonych rodziców, był stałym elementem szkolnych przedstawień.
    – Jest już późno, do tego paskudna pogodna. Nie możesz tak tu stać. Może zadzwonimy do mamy i ja cię odwiozę do domu, co?
    Jacek pokręcił głową.
    – Muszę czekać. Obiecałem. Poza tym jeszcze dziś jedziemy z mamą na gofry.
    Pod szkołę z piskiem opon podjechał srebrny mercedes. Wysiadła z niego wysoka, szczupła brunetka w zielonym wełnianym płaszczu. Spojrzała nerwowo na zegarek i kiwnęła ręką w stronę chłopca.
    – Jest mama – Jacek uśmiechnął się do Ani i powoli poszedł do auta, ściskając pod pachą kudłatą maskę.
    – Jacuś, tak bardzo cię przepraszam – Ewa pochyliła się próbując przytulić syna. – Coś mi wypadło w pracy, to była naprawdę wyjątkowa sytuacja.
    Jacek westchnął ciężko i wsiadł do samochodu. Ruszyli.
    – No i opowiadaj, jak tam przedstawienie?
    – Dobrze.
    – Tak bardzo żałuję, że nie zdążyłam, ale naprawdę nie mogłam. Starałam się, ale to była taka wyjątkowa sytuacja. A ty na pewno byłeś wspaniałym królem.
    – Grałem wilka.
    – Co? – Ewa spojrzała kątem oka na chłopca.
    – Wilka, grałem wilka – Jacek uniósł maskę. Puste wilcze oczy spojrzały z wyrzutem.
    Ewa chciała coś odpowiedzieć, ale zadzwonił telefon. Odebrała.
    – Tak? … kiedy? … cholera, no dobra, ale…. jasne, dobrze, tak.
    Jacek przytulił wilczą maskę.
    – Jacuś, słuchaj, te gofry dzisiaj… Widzisz, to taka wyjątkowa sytuacja, muszę zaraz wracać do pracy. Teraz zawiozę cię do domu. Ale w weekend ci to wynagrodzę, dobrze? Będę miała wolną niedzielę, spędzimy ją razem, zaufaj mi. Pójdziemy…
    Jacek nie słuchał. Nałożył maskę wilka.

  9. Kasia Alias Kinga says: Odpowiedz

    A oto moja, fragment „Tanga z koniem”

    Mijałam rzędy identycznych drzwi, przechodząc obok, słyszałam dźwięki telewizji. Zatrzymałam się przed numerem 128, zapukałam, weszłam, choć nie uzyskałam odpowiedzi. Zuzanna leżała na metalowym łóżku odwrócona do okna, jej plecy okrywał koc, skrzypienie drzwi zwróciło jej uwagę i spojrzała w moją stronę.
    – O, jak fajnie, że przyszłaś. Nie spodziewałam się teraz nikogo –Z uśmiechem. – pokazała krzesło. – Usiądź.
    – Jak się czujesz?
    – Dobrze, ale chcą zrobić badania, dlatego zostanę jeszcze dzień lub dwa. A jak się wam udało odnaleźć dom Carli?
    – Jean-Lou nam pokazał.
    Uśmiech zniknął z twarzy Zuzanny, oparła się o poduszkę i uporczywie wpatrywała w sufit, jakby odkryła w nim coś bardzo interesującego.
    – Nie masz powodu, żeby się na niego gniewać.
    Zuzanna zacisnęła usta w wąską linię.
    – Przecież nie byliście razem.
    Spojrzała na mnie z gniewem w oczach.
    – Oszukał mnie.
    – Nie oszukał – powiedziałam spokojnie, żeby nie zirytować jej jeszcze bardziej. – Nie dałaś mu jasno do zrozumienia, że jesteś nim zainteresowana. Nie dziw się więc, że znalazł inną. To nie dziewiętnasty wiek, kiedy panowie latami chodzili w konkury. Czasy „Dumy i uprzedzenia” są za nami.
    – Nawet w powieści Duma i uprzedzenie zdarzało się kochankom uciec od świata konwenansów – burknęła, ale wiedziałam, że zły humor powoli jej mija.
    – Tak, ale jaką cenę kobiety za to płaciły, odrzucone przez społeczeństwo, a często własną rodzinę.
    Łypnęła na mnie okiem.
    – Przyszłaś bronić Jean-Lou?
    – Nie zrobił nic złego, nie muszę go bronić. Poza tym nie jestem adwokatem. Jakbyś wiedziała, czego chcesz, to pewnie nie zainteresowałby się Carlą.
    Wydęła usta, ale nic nie powiedziała. Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad czymś.

  10. Spojrzała na niego i odwróciła wzrok. Zawsze bała się przystojny mężczyzn. Ten był bardzo przystojny pomyślała i odeszła. Myślała jak zwykle o swoich sprawach. Codzienność życia. Było trudno dzieci i praca i wszystko sama w jej życiu pojawiali się mężczyźni i znikali. Coś było nie tak. Zaufanie czy było w niej zaufanie. Nie ufala nikomu. chyba nawet sobie. Zmęczona dniem zasnęłam. Kolejny dzień pierwsze o czym pomyślała to znów mnóstwo sprawi ten ciągły bieg towarzyszysz, który nie potrafił zwolnić. Dawała radę,a może tak jej się tylko wydawało. Marzenia się spełniają tak mówili marzyła więc i czasem potrafiła się uśmiechnąć. Tym razem znów jej się udało kiedy znów go ujrzała. To znów on drugi raz w tym samym miejscu. Przypadek. Chyba Boży przypadek taka myśl jej towarzyszyła dość długo. Czuła jego wzrok wszędzie uciekła to nie mogło przytrafić się jej. On jest taki no właśnie taki o jakim marzyła. To było głęboko w niej.Jeszcze jedna myśl nie niemożliwe ja nie mogę się jemu podobać. Załatwiła co miała do załatwienia i przy wyjściu znów się spotkali. Poszła w swoją stronę do domu, odwróciła jeszcze by spojrzeć na niego uśmiechnęła się i powoli oddalala się. Poczuła wewnętrzną radość tam w głębi w środku jakieś ciepło ukrylo się, ciepło którego dawno nie czuła. To on jego auto zjechało mi drogę otworzył drzwi i z uśmiechem powiedział to musi być przeznaczenie. Była w niej ufność, wsiadła. Ta ufność to był ten początek, który był w niej. Był tajemniczy mało mówił uśmiechał się i był taki kochany. Zakochała się. Snula marzenia, o nim, z nim, przy nim. Zaufala. To zaufanie było w niej w środku na zewnątrz sprawy przybieraly czasem inny bieg. Tylko ona wie ile łez było smutku bólu lecz tam w środku nadal jakiś głos mówił zostań uwierz mu. Pewnego dnia to on powiedział proszę zaufaj mi i tak już zostało. To jest w środku każdego z nas i przyjdzie taki czas ze znajdziesz to bo to masz. Zakochana.

  11. – Przyniosę ci walizkę, bo chyba została w ogrodzie. I przygotuję pokój. Zostań, jak długo chcesz.
    – Naprawdę mogę? – Ewa cała się trzęsła. Nie wiedziałem, czy to z powodu zimna, czy emocji, które nią targały. Patrzyłem na jej drżące dłonie, wielkie cienie pod oczami, rozmazany makijaż. Czy to rzeczywiście ona? Skąd wraca tym razem?
    – Oczywiście, przecież to także twój dom. Ciągle.
    – Nie zostanę długo, znajdę sobie jakieś mieszkanie.
    – Nie ma takiej potrzeby, dom i tak stoi pusty.
    – Ja już nie piję. Zmieniłam się.
    Uśmiechnąłem się i podałem jej swój ulubiony polar, w który natychmiast się otuliła. Siadła na kanapie, a ja rozpaliłem w kominku. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i wskazała miejsce obok siebie. Pokiwałem przecząco głową i siadłem w fotelu naprzeciwko.
    – Dlaczego już mi nie ufasz?
    Nie odpowiedziałem. Wstałem, dołożyłem drewna do kominka i otworzyłem maksymalnie dopływ powietrza. Ogień strzelił silnym płomieniem, a ja wpatrywałem się w niego, czując jednocześnie, jak gaśnie moja miłość…

  12. Drzwi windy rozsuwają się, czuję dreszcz przebiegający po plecach, górną wargę w sekundzie zrasza pot. Zaciskam dłonie, boleśnie wbijając w nie paznokcie. Windę w sekundzie wypełnia woń alkoholu i męski śmiech.
    – Chłopaki uważajcie, bo zgnieciemy ten papuzi kwiat! – W moim kierunku przepycha się jeden z nich. – Piękna bluzka… – mówi i pochyla się a ja czuję alkoholowo-tytoniowy oddech… I stary pot, widzę nad sobą zniszczoną, brudną twarz. Smród alkoholu i papierosów wywołuje we mnie mdłości. Wielka ręka z połamanymi paznokciami i czarnymi obwódkami wokół nich, zasłania mi usta. Nie mogę oddychać. Przepalająca się żarówka miga, jakby chciała okryć tę scenę mrokiem, jednak musi patrzeć, na mnie, na małą dziewczynkę, przerażoną w windzie.
    – Nie bój się – chrapliwy, drżący z podniecenia, głos szepcze prosto w moją dziecięcą buzię, po której łzy spływają kaskadą – stajesz się kobietą – świszczy do mojego ucha, a jego ręka zachłannie zaciska się na moim ciele. Myślę o tym, że mam na sobie najładniejszą bluzkę i teraz będzie cała brudna i pomięta. Mama na pewno będzie zła.
    Winda hamuje z impetem. Mężczyzna gwałtownie mnie puszcza. Ktoś z trudem otwiera drzwi, a on nie czekając popycha je potrącając osobę stojąca na korytarzu. Do środka gramoli się kobieta z siatkami, złorzecząc pod nosem.
    – Wychodzisz?
    Nie odzywam się ani słowem, nie mogę, wciąż czuję zaciśniętą, śmierdzącą rękę na moich ustach. Spuszczam wzrok. Mam pomiętą bluzkę, tą na specjalne okazje…
    – Krzysiek idziemy! – mężczyźni wychodzą z windy. Jeden z nich odwraca się zaciekawiony, przez szparę zamykających się drzwi słyszę:
    – Coś ty jej powiedział?!
    – Nic – odpowiada i dorzuca lekceważąco – to stara panna, wiesz jak z nimi jest…

  13. Uciekłam, dysząc jak rozpędzona lokomotywa, cała w mlecznej kołdrze mgły, tłustego z emocji oddechu. To kolejna próba zamachu na nas. Nie możesz mi tego robić, ani tak, ani inaczej. Nie wolno nam zwalniać, cali jesteśmy z prędkości i z tego światła, co iskrzy się w poświęconych sobie źrenicach. Pamiętam ten blask na powierzchni strumienia, który połączył nasze oczy błyszczącą mapą kosmosu. Szłam prosto w ciebie, rozgryzana łapczywie zębami łakomstwa, szłam w kawałkach, wątpliwościach i obawach, aż stałam się pokarmem, pożywieniem twoich potrzeb, sycącą wersją nienasyconości. Ubrana w welony ze słońca przeskakiwałam od okna do okna kalecząc parapety, drażniać się z cieniem twoich niedoskonałości. Oddychając małpami zażenowania i rechotem bojowych żab, dręczyłam się wykupioną wspólnie cudownością, a wtedy wytoczyły się ciężkie działa niesprawiedliwego milczenia. Kryształy pękały od ciszy, wazony szły w mak, wszędzie na około jeziora z pokruszonego wina i moje bose stopy, i cała ja, naga jak zima w ultrafiolecie. Uciekłam bo nie mówisz mi niczego. Ustami uciekłam, zeszłam z kursu kolizji i teraz pewnie kombinujesz co się tam dzieje, w tej mojej głowie, a mnie przecież nie jest wszystko jedno. Chcę Ciebie, ale powiedz, że mnie zdradzasz, że masz inną, bo ja nie chcę ciągle Tobie ufać. Chcę wyrwać ten kalosz z czasu, popatrzeć jak wilgotnieje ślad po nim i czuć jak mnie zawodzisz po raz pierwszy i kolejne razy. Milczenie to strata czasu. Chcę żyć. Wracam. Opowiedz mi o niej. Wszystko dokładnie.

  14. Przyglądała się mijanym krajobrazom z obojętnym wyraz twarzy. Odrętwienie nie było spowodowane ponurą pogodą czy smutnymi egzystencjalnymi refleksjami – czuła się tak, odkąd pamiętała. Wmówiła sobie to „od zawsze”, chociaż w głębi duszy tkwiło wspomnienie tamtego dnia, dzielącego jej całe życie na „przed” i „po”. Próbowała udawać, że tak naprawdę nic się nie stało, lecz prawda kłuła ją w serce jak odłamek szkła. Nie mogła od niej uciec, nieważne jak bardzo się starała.

    – Znowu trójka? – powiedziała mama z zawodem w głosie.
    – Ten sprawdzian był trudny – broniła się.
    – Och, przestań, przecież płacę za twoje korepetycje! Co jest z tobą nie tak? Mogłabyś być jak twoja siostra…
    – Przestań, mamo – poprosiła ze łzami w oczach.
    – Przestać? Jeszcze czego! Żałuję, że w ogóle cię urodziłam.

    Pociąg zatrzymał się z piskiem. Wysiadła i wezwała taksówkę. Dziesięć minut później była już na miejscu. Zadzwoniła, a drzwi zaraz się otworzyły.
    – Cześć, córeczko, cieszę się, że cię widzę – starsza pani uśmiechnęła się.
    – Ja również, mamo – odparła z pustką w sercu.

  15. Nie była pierwszą pacjentką, która zmarła na jego dyżurze. I nie jej za młody jak na śmierć wiek wywarł na nim takie wrażenie. Wiadomo, choroba nie wybiera. Wściekał się na syna, na którego na próżno czekała. Jan, biznesmen, wiedział o nowotworze i wielokrotnie obiecywał matce, że „tym razem przyjedzie”. Pani Ewa cały czas wierzyła, nadaremno czekała, a potem tylko go tłumaczyła.
    To właśnie Jan nie dawał Wojtkowi spokoju. Siedział przy pustym już łóżku matki, a rozpacz wprost z niego wyzierała.
    – I co mi po tych intratnych podpisanych kontraktach? – Zagadnął nagle, o nic nie pytany. – Co mi po tym, że mama rozumiała i o nic nie miała żalu? Do końca życia będę żałował, że zawiodłem, że mimo obietnic po raz kolejny nie przyjechałem.
    Szczery żal całej wypowiedzi zamienił Wojtka z „lekarza mściciela” w empatycznego doktora, siłą powstrzymującego się przed przytuleniem tego obcego przecież faceta. Podjął szybką decyzję.
    – Zadzwoń po Andrzeja, niech mnie zastąpi. – Rzucił przełożonej pielęgniarek, w biegu narzucając na siebie kurtkę.
    Kobieta jeszcze długo stała w osłupieniu. Dziesięć lat pracowali razem i Wojtek ani razu nie odwołał dyżuru, raczej brał dodatkowe.
    Spod szpitala ruszył z piskiem opon. Miał mało czasu, jeśli chciał zdążyć na stadion. Mecz syna zaczynał się o 17:00.
    – Obiecujesz? – Zapytał rano Bartek. Ośmiolatek wielokrotnie zapraszał go na swój występ. Piłkę nożną traktował poważnie, była jego prawdziwą pasją. – Tym razem na pewno będziesz?
    – Oczywiście – odparł, choć wiedział, że znów zawiedzie. Przecież nie odwoła dyżuru. Z grymasu zawodu na twarzy żony wyczytał, że ona też to wie.
    – Tym razem nie zawiodę – powiedział do siebie teraz. Już widział stadion.

  16. SMUTNY PORTRET ANITY

    Żartowałyśmy, że jesteśmy rodziną, bo nasze koty pochodzą z tego samego miotu. Mówiłyśmy sobie rzeczy, których nie mówi się koleżance z pracy. Anita wiedziała, że wywalili mnie z poprzedniej roboty i że staramy się o dziecko. Ja wiedziałam, że facet zdradził ją z dziewczyną z HR, że chodzą teraz na kawę do osobnych kuchni, i że poprzednia kumpela, Marta, wysłała szefowej treść prywatnej rozmowy, w której komentarze Anity ociekały niechęcią wobec nowej managerki. Anita obawiała się też Ropuchy. Kiedyś pracowały razem, ale odkąd ta druga przebywała na zagranicznym projekcie, jedynym sposobem na uprzykrzanie nam życia było pisanie wrednych maili.

    Któregoś dnia mój partner opowiedział mi o dziwnym zajściu. Mijając biurko Anity, puścił jej przyjacielskie oczko. Ona popatrzyła na niego jak na idiotę i od tego czasu traktowała jak powietrze. Uznałam, że to kwestia różnic kulturowych. Gdyby założyć, że podobne gesty rzeczywiście są próbą flirtu, okazałoby się, że i mój przyszły szwagier, Carlos, podrywa mnie na oczach całej rodziny. Szwagier, kilku wujków i teść. Kiedy wspomniałam o tym Anicie, zapadło ciężkie milczenie.

    Anita odeszła z zespołu, wróciła Ropucha. Znów królowała w stawie pełnym smakowitego narybku. Siedziała obok mnie, waląc w klawiaturę jak Mozart w fortepian. Byłam wobec Ropuchy umiarkowanie miła. Nie potrzeba mi było kłopotów. Anita musiała to zauważyć, bo na wspólne kawy czasu miała coraz mniej. Wkrótce zaczęła odwracać głowę, mijając mnie w korytarzu. Co sobie pomyślała? Że wykręcę jej taki numer jak Marta? Czyżby Anita cierpiała na chroniczny brak zaufania? Jeśli tak, to zaraziła nim także mnie. Co Anita zrobi z tym, co o mnie wie? I czy już wie ktoś jeszcze?

  17. Cześć, to ja – Jeżyk. Opowiem wam krótką historię w imieniu mojej braci. Historię o zaufaniu.
    Zaufanie jest jak most. Gdy się go zaniedbuje to ten niszczeje. Wiecie, tu się obsypie, tam linki się poluzują, drewniane elementy zmurszeją. W dodatku zaufanie (jak most) łączy. Dzięki niemu łatwiej nam dojść do siebie, mamy  bliżej. No ale, szkopuł w tym, że jak ten most zaniedbamy to już ta droga staje się dość utrudniona, nieprawdaż? I tak, zamiast sobie nonszalanckim krokiem przetruchtać na drugą stronę, to my mozolnie łatamy braki tu i ówdzie. Tylko, widzicie ludzie… My ten most zaufania ludzko-zwierzęcego wciąż łatamy i łatamy, a wy nic. A to tak się nie da. Bo jak wasza połowa runie to most przestanie spełniać swoją funkcję. By odbudować most naszego zaufania prosimy o większą ostrożność na drogach i właśnie, przede wszystkim o budowę mostów (tych zielonych)!
    Z poszanowaniem, Jeż.

    List takiej oto treści znalazłem wczoraj na wycieraczce. Może mi się to tylko przyśniło, a może dalszą część opowiadania musimy napisać wszyscy razem. Bo to my jesteśmy autorami naszych żyć 😉

  18. Moje pierwsze przedstawienie. Wyglądałam olśniewająco w rozkloszowanej sukni. Dostałam główną rolę. Chciałam, żebyś był ze mnie dumny. W dniu premiery, wypatrywałam cię na widowni, wśród innych rodziców. Jednak ty nie przyszedłeś. Gdy wróciłam do domu, siedziałeś roześmiany na kanapie z kolegami. Miałeś rumieńce i piłeś z maleńkich kieliszków. Myślałam, że urządzacie herbatkę. Gdy chciałam się przyłączyć, nakrzyczałeś na mnie i kazałeś iść do swojego pokoju.
    Na Dzień Ojca nauczyłam się pięknie recytować życzenia dla ciebie. Myślałam, że dzięki temu się mną zainteresujesz, przeczytasz mi któregoś dnia bajkę na dobranoc albo zwyczajnie przytulisz. Ludzie mieli łzy w oczach, gdy mówiłam swoją kwestię, ale ty tego nie słyszałeś.
    Gdy grałam swój pierwszy mecz w reprezentacji szkolnej i błagałam, żebyś przyszedł, ty powiedziałeś tylko, że są ważniejsze rzeczy w życiu. Ważniejsze niż ja?
    Tatusiu mieliśmy tylko siebie, ja miałam tylko ciebie, dlatego oczekiwałam, że pojawisz się choćby na jednym zakończeniu roku. Ale moje świadectwa z czerwonym paskiem nie miały znaczenia, zawsze wybierałeś kolegów i ten przeklęty, bezbarwny płyn, który sprawiał, że miałeś wypieki na twarzy.
    Gdy ukończyłam z wyróżnieniem studia, nawet nie zauważyłeś, że dorosłam. Nie było cię przy mnie w najważniejszych momentach, choć obiecywałeś, że się pojawisz. Butelka zawsze stawała ci na drodze.
    Jutro wychodzę za mąż. Nie łudzę się, że przyjdziesz.

  19. Nieświadomość jego poczynań doprowadziła ją w końcu do białej gorączki. Stał w oknie w zwyczajnym nastroju, spoglądając na nią kątem oka. Zadała po raz pierwszy wprost to pytanie. Odpowiedź ją nie tyle nie zadowoliła, co sprawiła, że poczuła się zlekceważona. Bajka o nudnych interesach na mieście nie przeszła. Zirytowała się.

    – Nie wierzę w ani jedno twoje słowo – skwitowała, po czym od razu pożałowała tych słów.

    Zapanowała krótka cisza, podczas której zalała ją fala przeróżnych myśli. Przypomniała sobie nagle wszystkie inne wieczory, gdy nagle stwierdzał, że musi wyjść. Wracał w środku nocy, gdy spała. Czasem dziwiło ją to, że nie wiedząc, gdzie się podziewa, dawała radę zasnąć. Rano, zanim weszła do łazienki, zaglądała jak zwykle do gościnnego i gdy spał na kanapie, ogarniał ją pełen spokój. Mogła rozpocząć normalny dzień. Do tematu nigdy nie wracała ani ona, ani on. Dni biegły swoim rytmem.

    Te myśli przerwała nagle inna refleksja. Zadała sobie w duchu pytanie, czy naprawdę potrzebuje tej odpowiedzi. Nie wiedziała jak rozładować tę napiętą atmosferę.

    – Choćbym chciała, to nie wierzę w to, co mówisz – zaczęła cicho i wolno.
    – Ale ufasz mi bezgranicznie – odezwał się zatrzymując na niej swój wzrok.

  20. Nieidealna miłość says: Odpowiedz

    Połączyła ich miłość od pierwszego wejrzenia. Uczucie, o którym marzy prawie każdy z nas. Świat dookoła nich zaczął nabierać innych kolorów, wartości i sensu. Miłość, o której Paulina marzyła od dawna. Nie miało żadnego znaczenia wiek, miejsce i czas. Dażyli się uczuciem, któremu towarzyszyło pożądanie i silna więź. Potrafili się doskonale zrozumieć nie wypowiadając ani jednego słowa. Obsesyjne myśli oraz pragnienie przebywania ze sobą pozwalało im cieszyć się każdym dniem oraz każdą chwilą spędzoną razem. Miłość niewinna i doskonała, która nadawała im sens życia i to ona czyniła ich życie prawdziwym, szczerym i wartościowym. To silne uczucie sprawiało, że chcieli całym sobą żyć tylko dla siebie.
    Paulina wiedziała, że przy jego boku może odnaleźć schronienie, którego tak zawsze pragnęła. Dashdi dawał jej poczucie bezpieczeństwa, akceptacji, wsparcia i szczerości. Tworzyli piękny, idealny związek i snuli plany na wspólną przyszłość. Miłość jak z bajki, chwilami wydawała się być zbyt idealna. Ona nie widziała świata poza nim, a on uwielbiał rozpieszczać ją i zaskakiwać. Ufała mu bez granicznie. Tylko przy nim mogła czuć się bezpiecznie. Ich wzajemne relacje opierały się na wzajemnym zrozumieniu, zaufaniu i cierpliwośći.
    Letnim, sierpniowym porankiem, Paulina obudziła się wcześnie niż zwykle, głęboko oddychając, ze spoconym czołem i łzami w oczach, bowiem obudził ją przeraźliwy sen. Nie wiele myśląc, od razu sięgnęła po telefon i zadzwoniła do swojego ukochanego, aby podzielić się z nim swoim koszmarem. Dashdi słuchał Pauliny nie przerywając jej, która przejęta i zmartwiona,ciągnęła swoją opowieść o koszmarnym śnie. Kiedy skończyła mówić, żartobliwie zapytała go czy to prawda? Dashdi zdenerwowany odłożył słuchawkę, tłumacząc, że musi wracać do pracy. Paulina się tym nie przejęła, bowiem wiedziała, że jej ukochany zaczyna pracę wcześnie rano i często ma wiele spotkań biznesowych. Nie myśląc już więcej o swoim śnie, wstała z łóżka i zajęła się swoimi codziennymi obowiązkami, których miała bardzo wiele przed zbliżającym się weselem starszego brata. Długa lista zakupów, ostatnie przygotowania do wyjątkowego dnia, który zbliżał się wielkimi krokami. A Paulina była uszczęśliwiona, że w krótce będzie miała okazję zaprezentować całej rodzinie miłość jej życia, kiedy to jej ukochany na tą okazję miał specjalnie przylecieć z Hiszpani.
    Malując płot dostała smsa od Dashdiego, czy ma chwilę aby porozmawiać z nim na skype. Szybko rzuciła pędzel, którym malowała ostatnie sztachety drewnianego ogrodzenia i pobiegła prędko do domu, aby porozmawiać i zobaczyć się wirualnie ze swoim ukochanym.
    – No cześć kochanie- przywitała go ciepło.
    – Cześć – odpowiedział ze spuszczoną głową unikając kontaktu wzrokowego.
    – Co tam porabiasz – zapytał smutnym głosem.
    – Nic szczególnego,pomagam rodzicom malować płot w ogrodzie. – odpowiedziała.
    – Aha… – cisza.
    Rozmowa się nie kleiła. On nie był tak rozmowny i wesoły jak zawsze. Paulina przeczuwała, że coś go dręczy.
    – Co się dzieje kochany, wyglądasz mi na smutnego i zmartwionego? – zapytała czuło.
    – Nie nic się nie dzieje! – odpowiedział stanowczo.
    – A co ci się tam śniło dzisiaj, bo wcześniej nie miałem czasu aby spokojnie porozmawiać? – zapytał z ciekawością.
    – Śniło? A tak rzeczywiście. – ponownie zaczęła opowiadać mu swój sen, o którym prawie już nie pamiętała.
    – Przyleciałam do ciebie w odwiedziny, wchodziłam po tych długich, nie kończących sie schodach starej kamienicy, do twojego mieszkania na czwartym piętrze, których dobrze wiesz, że nie znoszę. Kiedy w końcu dotarłam na samą górę stanęłam przed drzwiami twojego mieszkania. Drzwi były zdewastowane, zniszczone, jakby się ktoś włamał do środka. Przestraszona, wchodzę po woli do mieszkania, idę długim korytarzem do końca, wchodzę do naszej sypialni i widzę ciebie jak siedzisz sam na łóżku, zgarbiony i ze spuszczoną głową. Zbliżyłam się do ciebie i usiadłam obok, zmartwionym głosem pytając co się stało? Nagle otwierają się drzwi od łazienki, wychodzi z nich mała, czarnowłosa dziewczynka i mówi do ciebie tato! Spojżałam się na ciebie z ogromnym przerażeniem i uniesionym głosem zapytałam: to ty masz dzieci?! A ty oczami pełnych smutku tylko popatrzyłeś na mnie i ponownie skierowałeś wzrok na podłogę. Nie udzielając mi żadnej odpowiedzi.
    – Taki straszny sen miałam kochanie! – kończąc podsumowała.
    On milczał, nie komentując w żaden sposób jej snu.
    – To prawda kochanie? – zapytała żartobliwie, była pewna odpowiedzi, gdyż doskonale wiedziała, że Dashdi nie ma dzieci.
    – Tak, trójkę… – odpowiedział zasmucony.
    Zapanowała cisza między ukochanymi. A Paulina cały czas czekała na moment, kiedy jej ukochany zacznie się głośno śmiać i ją uspokoji. Patrzyła się na niego przerażona w oczekiwaniu, kiedy w końcu z jego ust wyjdą słowa: „Żartuję kochanie, to przecież był tylko zły sen…”

  21. Kiedy mąż Anny trzy miesiące temu szedł na imprezę integracyjną, pożegnała go całusem i szczerym uśmiechem, ze słowami „baw się dobrze kochanie”.
    Dziś siedzi zakryta kocem z podkulonymi nogami w ogromnym fotelu, który zawsze dawał jej bezpieczeństwo. Naciąga za duży sweter na ramiona, trzymając mocno miseczkę z chipsami, by żaden okruszek, nawet nie ważył się z niej wydostać. Oblizując tłuste palce, nabiera kolejną porcję, by ukoić żal i skołatane serce.
    Pomogła mężowi dziś się spakować, by niczego mu nie zabrakło w trzydniowej delegacji. Już nie żegnała go ze spokojem i uśmiechem, nie życzyła mu udanego pobytu.
    Kilka tygodni temu uganiając się za prezentami dla dzieci, zobaczyła go w kawiarni z kobietą. Była piękna, efektowna, obejmował ją delikatnie w pasie, siedząc tak blisko. Gdyby ich twarze obróciły się w swoim kierunku, mogliby dotykać się policzkami. Byli tak blisko, jak ona już dawno blisko niego nie była. Jedli coś chyba z jednego talerzyka, śmiejąc się i żartując. Jego śmiech był inny, nie taki jak przy niej, jakby próbował flirtować z kobietą obok.
    Anna stała z siatkami na środku centrum handlowego, z daleka ich obserwując. Serce ściskała jej jakaś straszna siła, bolało tak bardzo, że łzy potoczyły się po policzkach. Kiedy mąż wrócił do domu, nie spytała, nic nie mówiła, bała się. Strach przed tym, co mogła usłyszeć, był większy niż chęć poznania prawdy.
    Obserwowała go przed wyjazdem, każdy jego ruch, słowo, uśmiech i żart. Wszystko było takie jak zawsze, a mimo to, ona czuła strach. Kiedyś, to byłby po prostu kolejny wyjazd, a dziś, to ból i niepewność. Czy to minie, czy zaufanie kiedyś powróci ?

  22. Chomik buszujący w zbożu says: Odpowiedz

    – Ufasz?
    – No pewnie. – Bryk zamerdał ogonem.

    – Przyjedziesz?
    – No pewnie – odpowiedziała.

    Milena zaparkowała na przed ogrodem działkowym ucieszona, że znalazło się tam miejsce. Przed domem przyjaciółki go nie było. Wzdłuż krótkiej , szutrowej uliczki leżały porozkładane stosy płyt brukowych, a biało czerwona taśma uniemożliwiła parkowanie. W ogrodzie jednego z kilkunastu domów stojących przy tej ulicy kobieta w fioletowej puchowej kurtce bawiła się z szczekającym psem.
    Hałas niósł się po okolicy, odbijał od fasad domów i wybiegał na ogródki działkowe z jednej strony i główną arterię z drugiej. Jest hałaśliwy i gryzie obcych, w dodatku się nie słucha, powtarzała sobie idąc do domu przyjaciółki. Ostatnie metry były bagnem, w którym tonęła.
    – Rena, już jestem – zawołała.
    – Bogu dzięki, za chwilę wróci Zośka.
    – Korki były, przepraszam.
    Rena zawołała Bryka. Nad podziw posłusznie przybiegł i zapięła mu smycz. Kiedy wyszła i Bryk łasił się do Mileny, skacząc i szczekając wniebogłosy, krzyknęła:
    – No, sama widzisz! Bryk, przestań, zniszczysz rajstopy.
    – Daj spokój! Mi to nie przeszkadza. – Milena kucnęła i głaskała tańczącego wokół niej Bryka. – – Powiedziałaś Zośce?
    – Nie, jest zbyt wrażliwa. Powiedziałam, że znaleźliśmy mu z Andrzejem miejsce na wsi. Nie jest przystosowany do życia w mieście. To pies gospodarski.
    – Uwierzyła?
    – Tak.
    – Jesteś pewna?
    – Tak.
    – To jedziemy.
    Jazda do zaprzyjaźnionego weterynarza nie była daleka. Dziesięć minut zaledwie. Kiedy stanęły siedziały w milczeniu. Bryk zaczął szczekać.
    – Wychodzimy. – Zdecydowała Rena i dodała – Ty zostań na zewnątrz.
    – Dobrze.
    Wyszły, a Milena kliknęła alarm. Niepotrzebnie. Udała się na koniec ulicy na plac zabaw dla dzieci. Dwie huśtawki i piaskownica i widok na morze. Bujała się wpatrując się w znikający horyzont.
    – A, tu jesteś? Domyśliłam się. – Rena stanęła obok huśtawki i pchnęła ją. – Możemy już wracać.
    – Dobrze.
    Milena wysadziła Renę przed domem i nie chciała już do niej zachodzić na kolację.
    Następnego dnia Zośka zagadała do niej na messengerze.
    – Ciociu, czy wiesz, że mama znalazła świetne miejsce na wsi dla Bryka? Wreszcie nie będzie tak szczekał i rzucał się na każdą osobę.
    – Wiem, Zosiu. Ale to, że psy szczekają jest naturalne.
    – Ale on był agresywny! Zresztą lepiej będzie mu na wsi.
    – Tak, może masz rację, Zosiu.
    Potem zdzwoniła Rena.
    – Powiedziałaś jej?
    – Nie.

  23. Lowka kochany!
    Między nami ostatnio lepiej i od razu ubyło mi z dziesięć lat…
    Jakby nie padły te wszystkie przykre słowa. A Twoje okrutne diagnozy co nas dzieli i do czego jestem Ci potrzebna zostały gdzieś za widnokręgiem – bo przecież to niepodobna by mój najmilszy takie rzeczy mi pisał. Przez te ostatnie godziny byłam ponownie szczęśliwa, niczym przed lekturą zapisków twych przedmałżeńskich miłostek…
    Przeczytałam ostatni wpis w dzienniku, że i owszem pożądasz mnie i to łaskawie z twojej strony wszystko, co nas łączy i jeszcze ta nierozumna (moja) potrzeba, byś mi był bratnią duszą, której nie pojmujesz i która Cię przyprawia o mdłości. Ach Loweczka nas nie ma! Choć nie wiem ile razy jeszcze zaufam Ci i nabiorę się na piękne słowa? Nas niema! Uśmiechasz się do mnie. A ja Ci wszystko wybaczam. Świat mój nabiera barw. Gorzkie wspomnienia blakną i ja głupiutka wierzę wtedy przez chwilę, że to wszystko znam z jakiejś powieści, którą na dodatek przeczytałam dość pobieżnie nie mogąc znieś tego, co się przydarza bohaterom.
    Czy Ty to robisz specjalnie, by na mnie wypróbować dialogi swoich postaci? Ach ileż się naprzepisywałam tych nieszczęść – niby to miłości, a nic tylko rzucić się pod pociąg – koła toczą się wolno, trzeba wyczekać na przerwę między wagonami – Ty się w tym lubujesz!
    Na razie brak mi odwagi…

    Na obiad będzie bób, tak jak sobie życzysz.

  24. – Dzień dobra. Jak się czuć nasz młody pacjenta?- do sali wszedł czarno skóry doktor. Jego biały kitel idealnie kontrastował z jego karnacją skóry. Mężczyzna uśmiechał się szeroko ukazując idealnie białe zęby.
    Jacek pobladł, podciągnął kołdrę pod samą brodę. Na moment zapomniał o okropnym bólu brzucha. Z przestrachem patrzył na doktora, po chwili zerknął w stronę swojej mamy, która siedziała obok jego szpitalnego łóżka. Na widok lekarza wstała.
    – Dzień dobry panie doktorze. Pielęgniarka powiedziała, że za godzinę będzie operowany mój syn.
    Doktor Omari Mustafa wziął do ręki kartę Jacka, która wisiała na poręczy jego łóżka. Zaczął przeglądać wykresy.
    – Tak zgadzać się. Ja przyjść jeszcze na chwilę do pacjenta a potem przygotować się do operacja jego.- Doktor spojrzał na chłopaka wzrokiem pełnym życzliwości.- Ty nic nie bać. Ja dobra chirurga. Ja wiele nauczyć się w twój kraj. Zrobić operację raz dwa. Ty nic nie zauważyć.- Poczochrał włosy Jacka swoją wielką dłonią i wyszedł z sali.
    – Mamo ja nie chcę tej operacji- powiedział chłopiec przez łzy.- Nie ufam lekarzom, a już w szczególności czarnym.- Jacek patrzył na drzwi, które zamknął afrykański lekarz.
    – Nie wyrażaj się tak synku. Pan Omari to dobry chirurg. Nie zrobi ci krzywdy.
    – Mamo słyszałaś co działo się miesiąc temu w restauracji na ulicy Mireckiego? Jakiś Turek pluł do kebabów. A widziałaś co dzieje się we Francji? Imigranci niszczą samochody, sklepy? Nie moszna ufać obcokrajowcom.
    Jacek schował twarz w kołdrze i zaczął cicho szlochać.
    Kobieta usiadła na skraju łóżka i przytulia syna.
    – Nie możesz tak wierzyć stereotypom. Czasami trzeba zaufać drugiemu człowiekowi. Nawet jeśli ma inny kolor skóry.

  25. Byłem pełen gniewu. Byłem zwyczajnie na ciebie zły. Zawsze w takich sytuacjach atakowałem. I teraz podniosłem głos, dobrałem kąśliwe argumenty i uderzyłem ostrym słowem wiedząc, że celnie trafię.
    Od razu pożałowałem.
    Patrzyłaś na mnie ufnie. Twój wzrok tak szczery i pełen nadziei. Pod każdym moim słowem uginałaś się, jak łamana gałązka, jak deptany kwiat. Bezbronna wobec silniejszego, bezbronna swoim otwartym sercem. Każde zdanie, każdy podniesiony ton miażdżył twoją ufność. To oniemiałe zdziwienie, ten zawód i rozczarowanie, które odmalowały się w twoich oczach, potem na twarzy, aż ogarnęły całą twoją sylwetkę. Jakbyś się skurczyła, zapadła gdzieś pod naporem mojej wrogości.
    Ogień mojego gniewu w jednej chwili zalała fala zawstydzenia.
    Stałem przed tobą winny. Jak cofnąć te wszystkie słowa?
    Ale już na mnie nie patrzyłaś. Spuściłaś wzrok i odwróciłaś głowę.
    Cofnęłaś się zaledwie o krok, a ja wiedziałem, że między nami powstała rozpadlina, głęboka otchłań. Jak po cięciu nożem, rana najpierw jeszcze niewidoczna powoli nabrzmiewa, by już po chwili krwotokiem zasygnalizować skalę zniszczenia, tak łzy w twoich oczach uświadomiły mi co zrobiłem.
    Stałem drżąc jeszcze, a ty bez słowa odeszłaś.
     
    Bałam się na ciebie spojrzeć. Ten gniew, ta złość i wściekłe słowa pokąsały moją duszę. Wiem, że zrobiłam źle, ale myślałam, że możemy sobie wszystko wyjaśnić. Byłeś więcej niż okrutny. Chciałeś żebym poczuła ból. Aż drżałeś z oburzenia.
    Nie mogłam znieść więcej.
    Zostało we mnie tylko tyle siły, żeby powoli odejść.


  26. Siedzę na wprost ciebie. Wpatruję się w tak mi bliską, a jednocześnie tak obcą twarz. Makijaż wydobywa z twych piwnych oczu pełnię czaru. Hipnotyzujesz spojrzeniem. Perfekcyjna kreska konturówki podkreśla zmysłowość karminowych ust. Jeszcze tylko ostatnie muśnięcie policzków rozświetlającą mgiełką pudru i możesz uwolnić od spinki hebanowe włosy, by okryły twe gładkie ramiona. Jesteś gotowa. Kontrolnie, jak zawsze tryumfująco, spoglądasz na finalny efekt. Delikatnie mrużysz oczy, zalotnie rozchylasz usta, ćwiczysz nieśmiałość uśmiechu. Nawet ja zapadam się w ułudzie.

    Kim dla siebie jesteśmy? Przyjaciółkami? Nie sądzę. Już dawno zapomniałaś, co znaczy przyjaźń. Nie rozumiemy się tak jak kiedyś. Kłócimy się o każdy detal, o każdy krok.
    Rywalki – tak, to najodpowiedniejsze słowo. Walczymy o dominację. Próbuję przekonać cię do swoich racji, ale nie słuchasz. Twój upór nadal wygrywa z argumentami.

    Omamiłaś mnie i tym razem, ale na krótką chwilę, bo tylko ja wiem, jaka jest prawda. Znam twoją twarz bez maski a ciało bez ściśle przylegającego gorsetu. Wiem, co ukrywasz w czeluści swojego umysłu, co zrobiłaś i dlaczego. I jak nikt wiem, że już wystarczy. Ale ty myślisz inaczej. Znowu tam dzisiaj pójdziesz, by kogoś zwabić, a potem przyciągnąć dłońmi ułożonymi jak do modlitwy. Ty – pozbawiona skrupułów modliszka. Zedrzyj tę maskę, uwolnij nas obie. Nie musisz się już mścić. Ci, których krzywdzisz, nie mieli z tamtą sprawą nic wspólnego.

    Jestem zmęczona. Obciążają mnie twoje winy, przygniata cierpienie. Patrzę z niepokojem w lustro. Jakże chciałabym móc cię przekonać i znów zaufać. Ale najtrudniej zaufać samej sobie.

    Niepozorne pęknięcie na lustrzanej tafli wydłuża się każdego dnia. Czy zdążę?

  27. – Zawsze będziesz w moim sercu. – Kevin położył dłoń na piersi, wytrzymując ufne spojrzenie pięciolatka.
    – Nawet w Ameryce?
    – Wszędzie. – Przykucnął obok bagażu i wyciągnął ramiona. Jaś runął w jego objęcia, zamykając oczy, jakby chciał zaczarować czas. Drżał.
    – Zabierz mnie ze sobą, tato – prosił. – Zmieszczę się do walizki.
    Kevin smagnął mnie pretensją spojrzenia, oczekując, że posprzątam emocjonalny bałagan.
    – To niemożliwe. Będziemy się widywać na ekranie komputera. – Wyjął z kieszeni niebieski parowóz i podał synkowi.
    – To dla ciebie.
    Potem chwycił walizkę i uciekł przed bezmiarem smutku.

    Jaś usiadł na podłodze z zabawką w rączkach, łkając, czując nieodwracalność pożegnania. Żar jego rozpaczy palił mnie jak otwarta rana. Tuliłam go płacząc i próbując ukoić niezawiniony ból.
    Wreszcie zabrakło nam łez.
    – Zostaliśmy sami – powiedział.
    – Poradzimy sobie – przytuliłam go mocno.
    *
    Niedzielne poranki dygotały radością lub frustracją, w zależności od internetowej transmisji.
    Do pierwszej rozmowy Jaś przygotował się, jak do podróży. Wstał o świcie, założył nowy sweter, ustawił przy monitorze niebieski parowóz. Radość oczekiwania zmieniła się jednak w gorycz.
    Obraz zanikał, dźwięk gulgotał, urealniając przepaść rozstania.
    Napisałam do Kevina: „Zadzwoń, Jaś bardzo tęskni”.
    Nie odpowiedział.

    Któregoś dnia, wracając z przedszkola, wstąpiliśmy na plac zabaw. Obracałam Jasia na karuzeli, kiedy spojrzał w niebo i wskazał smugę po odrzutowcu.
    – Popatrz, mamo: samolot, pewnie z Ameryki. Widzę je codziennie. – Spojrzał mi w oczy i dokończył:
    – Gdyby tata naprawdę mnie kochał, przyleciałby jednym z nich.
    *
    Kilka lat później, w niedzielę rano, Jaś schował niebieski parowóz do szuflady i zapytał:
    – Czy muszę dziś rozmawiać z tatą? Nie mam o czym.
    – Nie musisz. – Przytuliłam go mocno.

  28. Jest środek nocy. Otwieram oczy i przyglądam się mojej, pogrążonej we śnie, żonie. ,,Śpiochy”, które skleiły jej ciemne rzęsy, napawają mnie obrzydzeniem. Nie lubię też patrzeć na jej zmarszczki, które rozciągają się ku skroniom.
    Dagmara przewraca się na drugi bok. Włosy nieładem oplatają poduszkę, niczym ciemna peleryna księżniczki Eliji. Dagmara jej nie lubi. Powtarza, że to tylko postać z gry i powinienem ,,skończyć z tą dziecinadą”. Jak zwykle nic nie rozumie! Uważa siebie za bardziej zorganizowaną i odpowiedzialną, ale gdyby weszła do mojego świata, zobaczyła jak zdobywam królestwa, jak bohatersko bronę królestwa Yowel, zrozumiałaby! Nie powtarzałaby wciąż, że życie to my – tu i teraz. Nie podoba mi się to! Tu – wszystko jest bezbarwne, teraz – niezrozumiałe.
    Dagmara odwraca się w moją stronę. Ociężale porusza powiekami.
    — Dlaczego nie śpisz? — pyta. — Jutro masz rozmowę o pracę, powinieneś być wypoczęty.
    Zamykam oczy, żeby przestała mnie męczyć. Nienawidzę tych ciągłych pytań! Z Eliją rozumiemy się bez słów, razem tworzymy drużynę. Mamy wspólne plany, wspólną misję, wspólne życie, które nie dusi mnie pętlą rzeczywistości.
    Ostrożnie wychodzę z łóżka, Dagmara przewraca się na drugi bok. Otwieram drzwi małego pokoju, włączam komputer. Pomieszczenie rozjaśnia się niebieskawym światłem, Elija już na mnie czeka. Obcisłe ubranie podkreśla jej zgrabną figurę, rude włosy opadają na szczupłe ramiona. Na jej gładkiej twarzy, maluje się wojownicze zacięcie. Podchodzę do niej – jestem doskonalszą wersją siebie samego. Tu włosy mam gęste i dobrze zbudowane ciało. Elija spogląda na mnie i razem wyruszamy na misję. Jestem panem swojego życia!
    — Dlaczego ciągle to robisz? — pyta Dagmara. Zawsze nachodzi mnie niepostrzeżenie. — Dlaczego twoje obietnice nic nie znaczą?
    Spinam się w obawie, że zaraz wyłączy zasilanie, tak samo jak zrobiła to wczoraj.

  29. – Tatooo? – niepewnie zagaduje Ala.
    – Słucham.
    – Zobacz tę lalkę. Jest super. Mówi i spaceruje jak złapiesz ją za rączkę, a w nocy jej biżuteria świeci. Wow! – zachwycona dziewczynka aż przebiera nóżkami.
    – No, super. – odpowiada autorytet niepodnoszący nawet oczu znad smartfona.
    – A kupisz mi kiedyś taką?
    – Kiedyś tak.
    I tak się zaczęło…
    – Tatooo? Wiesz wszyscy z mojej klasy wyjeżdżają na wakacje w różne miejsca… – 14letnia Ala przygotowała grunt przed zadaniem pytanie – Pojedziemy kiedyś nad morze?
    – Jasne, kiedyś pojedzimy.
    I tak było za każdym razem. Nawet wtedy gdy ciało przechodziły dreszcze przekuwające wzdłuż i wszerz niczym mroźna mżawka bijąca skrzącymi kryształkami w twarz. Występ wokalny na tak wielkiej scenie, z ogromną widownią strzeżony przez pilne kamery, którym nie umknie żadna nieczystość, fałsz. Dla zaledwie siedemnastoletniej dziewczyny to nie lada stres i odpowiedzialność. W momencie, gdy wokalistce ściska gardło niewidzialna łapa i do przełyku wpada jakaś klucha, która nie ma zamiaru się wynieść potrzebny jest ktoś wyjątkowy. Miała tylko jego. Jak zwykle obiecał, że nie zawiedzie, że zdąży, że będzie. Nigdy nie dotrzymywał słowa. Ale może tym razem… Łudziła się płonną nadzieją…Niestety.
    – Cześć tato.
    – Cześć.Tak długo się nie odzywałaś…
    – Ty też. Ale dzwonię, bo mam pytanie. Czy poprowadzisz mnie do ołtarza na moim ślubie, tato?
    – Jasne. Jakbym mógł inaczej, przecież to tak ważny dzień.
    – Mnóstwo było tych ważnych dla mnie dni, ale Ciebie nigdy nie było wtedy przy mnie… choć obiecałeś.
    – Teraz będę, obiecuję.
    – Jak zawsze. Wiesz, to może jednak był zły pomysł. Po prostu… jeśli chcesz to wpadnij szóstego maja na ślub.
    – Ale obie…
    – Nie obiecuj – przerwała – jeśli chcesz to bądź. Obecność znaczyłaby więcej niż Twoje słowa , tato.
    Odłożyła słuchawkę zalana łzami.

Dodaj komentarz