Lektura na weekend – Małe kobietki wychodzą za mąż

Na ekranach naszych kin goszczą teraz „Małe kobietki” w reżyserii Grety Grewig. W księgarniach możemy znaleźć nowe wydania zarówno „Małych kobietek”, jak i kontynuacji „Dobrych żon”. Dla jednych – to książka inspirująca, dla innych – trudna w lekturze, moralizatorska ramota. Skąd ten problem w odbiorze?

Przyznam, że do Małych kobietek Louisy May Alcott podchodziłem dwa razy. Kilka lat temu odrzuciłem tę powieść po pierwszych rozdziałach – wydawała mi się płaska i przesłodzona, szkoda mi było czasu na lekturę. Jednak znów postanowiłem się z nią zmierzyć – w końcu to klasyka. Nie spodziewałem się zachwytu i się nie zachwyciłem – a jednak ta książka miała coś w sobie. Kiedy Meg, Jo, Beth i Amy wychodziły z przypisanych sobie wizerunków i nieprzekraczalnych, zdawałoby się, czasów, historia nabierała głębi. Pozostawało wrażenie, że nie jest to wyłącznie moralizatorska, zdezaktualizowana proza (to przekonanie podzielają filmowcy, proponując kolejne ekranizacje). Cóż, chciałem wiedzieć co u sióstr March – sięgnąłem po kontynuację Małych kobietek – czyli po Dobre żony.

„Jakże my prędko wyrastamy! Oto Meg jest żoną i matką, Amy błyszczy w Paryżu, Beth zakochana; ja jedna mam dosyć zdrowego rozsądku, żeby się chronić od złego”

Przyznam, że sam tytuł wprowadza znajome poczucie dyskomfortu, brzmi moralizatorsko, odzywają się w nim echa stereotypów. Mimo wszystko początkowo ten tom z życia rodziny March może się wydawać nieco ciekawszy niż poprzednik. Siostry wchodzą w dorosłe życie. Meg stara się sprawdzić jako mężatka. Początkowo zamierza stać się istną boginią ogniska domowego, z której mąż zawsze będzie dumny. Potem czas zajmuje jej macierzyństwo – a na tym cierpi związek. Z czasem ona i John starają się wypracować bardziej partnerską relację. Tymczasem Jo nie ustaje w wysiłkach pisarskich i osiąga (jak byśmy to dziś nazwali) sukces komercyjny. To nadal ta fascynująca młoda kobieta, występująca przeciwko swoim czasom, nieokiełznana. Taka, która pragnie „sobie wszystko zawdzięczać i być niezależną”. Z kolei Beth istnieje w Dobrych żonach tylko na prawach rodzinnego anioła. To postać niejako skazana przez Alcott na bezbarwność. Najmłodsza Amy nadal walczy z wymaganiami życia. Pozostaje sprytną konformistką (stwierdzi: „wiem tylko, że tak jest na świecie, i że osoby niestosujące się do (…) zasad wystawione są na śmieszność. Wszelkie reformatorki są mi wstrętne”), choć niepozbawioną ambicji. Być może kieruje nią też rodzaj buntu, choć innego niż ten, który towarzyszy Jo (to właśnie Jo powie: „ty wyznajesz stare idee, a ja nowe; ty się będziesz starała przemknąć łatwo przez życie, a ja szukać silnych wrażeń”). Jo i Amy pozostają najciekawszymi siostrami March, najbardziej otwartymi na świat. Beth jest właściwie uwięziona we własnym schorowanym ciele, Meg zostaje zamknięta w małżeństwie.

Losy sióstr nie zawsze układają się tak, jak byśmy tego oczekiwali. Niektóre wątki rozstrzygają się dość dziwacznie, a wówczas postaci tracą wiarygodność (nie zawsze jest to wina autorki, kobiety wykraczającej poza swoją epokę – pewne rozwiązania narzucił jej wydawca). I choć redaktor mówi Jo: „Publiczność chce rozrywki, nie kazań; morały nie są dziś pokupne”, to jednak sama Alcott nie zawsze stosuje się do tej sugestii. Dobre żony, tak jak wcześniej Małe kobietki rażą ckliwością, płciowymi stereotypami, moralizatorstwem, fragmentami, które zjeżą włos na głowie dzisiejszego czytelnika (na przykład: „najpożądańszym królestwem dla kobiety jest jej własny dom, a najwyższym zaszczytem sztuka rządzenia w nim, nie jako królowa, lecz jako rozumna żona i matka”). I podobnie jak w przypadku pierwszej części, i tu pewne treści trzeba wyłuskać spomiędzy wierszy. Zobaczyć w historiach Amy, Meg czy Jo to, co zostało zmarginalizowane czy uproszczone, a przecież jest obecne.

I wówczas łatwiej przyjdzie sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Małe kobietki i Dobre żony mimo wszystkich swoich wad, ciasnego gorsetu wiekowej dydaktycznej literatury dla młodzieży, mogą ciekawić, inspirować, a nawet motywować do dziś. Jest w obu powieściach Louisy May Alcott coś ponadczasowego – bo siostry nadal walczą o własne szczęście, nierzadko wbrew czasom, które im nie sprzyjały. Taka walka pozostaje niezmienna, bez względu na epokę.

Źródło cytatów: Louisa May Alcott, Dobre żony, tłum. Zofia Grabowska, Wydawnictwo MG, Warszawa 2020.
Źródło grafiki: https://www.imdb.com/title/tt3281548/

2 Replies to “Lektura na weekend – Małe kobietki wychodzą za mąż”

  1. czarna orchidea says: Odpowiedz

    Michał!
    Przeczytałam „Małe kobietki” podobnie jak ty dopiero za drugim razem. Za pierwszym dobrnęłam mniej więcej do połowy. Problem w odbiorze tkwi chyba w stylu pisania autorki. Czytałam to dość dawno temu, więc już nie pamiętam dobrze, ale sporo było fragmentów, które spowalniały akcję do tego stopnia, że wkładałam zakładkę tasiemkę i zamykałam książkę, by wrócić do niej raczej nieentuzjastycznie. Dużo lepiej, a nie wiem czy nie lepiej od powieści, wypadła ekranizacja. Ta podobała mi się bardzo i wtedy mogłam sobie lepiej przyswoić to, co przeczytałam. Moim zdaniem autorka naszpikowała swoje dzieło wieloma zbędnymi dialogami, o czasem mało istotnych sprawach. Czasem rozdziały, które mogły zmieścić się na 3-4 stronach, a były rozwleczone na kilka stron więcej.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Dzięki za podzielenie się spostrzeżeniami! Myślę, że „Małe kobietki” po prostu bardzo się zestarzały. Niemniej twórcy filmów potrafią z nich wciąż coś ciekawego wyciągnąć:)

Dodaj komentarz