Lektura na weekend – Gdy matka odchodzi

„Kiedy moja matka stała się samą śmiercią?”, zastanawia się narratorka powieści Miry Marcinów. Tytułowy bezmatek to potocznie rodzina pszczela pozbawiona pszczelej matki. Pszczoły bez niej wariują. A jak w żałobie radzi sobie bohaterka „Bezmatka”?

„Matka – substancja silnie uzależniająca. Za jej życia wielokrotnie lądowałam na odwyku. Chciałam nauczyć się żyć bez niej. Bez nałogów. Nie wytrzymywałam długo. Góra dwa, trzy dni.
A teraz – pełna abstynencja.”

Narratorka powieści Bezmatek Miry Marcinów, trzydziestokilkuletnia kobieta, straciła matkę – i w tym świecie bez matki musi się nagle odnaleźć. Miłość, istniejąca na przekór wszystkim prywatnym dramatom, pokazuje swój straszny rewers („Była źródłem mojej największej radości, tak jak dziś jest źródłem mojej największej rozpaczy”).

Czy jest to opowieść o matce? Po części tak, ale o Lili – bo tak ją nazywano – niewiele się dowiemy. Kiedyś robiła to, czego wymagało od niej społeczeństwo – wyszła za mąż (nawet trzy razy), urodziła dzieci, znalazła pracę. Była zootechnikiem w PGR-ze, recepcjonistką, kierowniczką w zakładzie pracy chronionej, w pewnym momencie wyjechała za pracą do Niemiec. Założyła własną firmę, ale zbankrutowała. Swoim córkom wpajała, że najważniejsza jest niezależność. Wierzyła, że wygra kiedyś w totka, ale nigdy nie wygrała. Zmarła na raka w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat. O jej córce wiadomo jeszcze mniej.

Jest to jednak powieść w dużej mierze afabularna, bo wszystko obraca się tu bardziej wokół emocji, gdzieniegdzie pojawiają się przebłyski konkretnych wspomnień (na przykład z czasów, gdy matka miała problemy z alkoholem i między bohaterkami zachodziła swoista zamiana ról). Centrum świata narratorki stanowi matka. Obie utknęły w toksycznej zależności, gdzie miłość mieszała się z niezrozumieniem, wzajemnym odpychaniem. Nie ma mowy o odcięciu pępowiny:

„Codziennie do niej dzwoniłam. Wstydziłam się tego. Zaczęłam na dłużej wyjeżdżać za granicę jak na odwyk. Bo stamtąd drogo było dzwonić. Połączenia międzynarodowe. Ale nawet w Nowym Jorku każdego dnia chodziłam do Starbucksa i rozmawiałyśmy przez Skype’a.
Tak, byłam uzależniona od matki. Po kolejnej rozmowie z nią miałam kaca. Ale nie potrafiłam się powstrzymać. Potrzebowałam jej jak źródła i świadka swojego życia. wiernego kibica: krytycznego, inspirującego, kłótliwego. Bałam się, że przeze mnie nie ma swojego życia. upychała jej jednak między telefonami. A gdy zdarzały się dni, kiedy nie dzwoniłam, była wściekła”.

Odejście matki zupełnie rujnuje świat („Byłam przekonana, że zawsze tak będzie: matka zawsze miała pić kawę z tej szklanki. A duralex miał nigdy się nie rozbić. Chyba coś już przeczuwałam, gdy po wielu próbach rzucania tą szklanką o kafelki w końcu odporne na uderzenia szkło potłukło się dziwnie. W drobny mak. Moja mama też musiała być z duralexu”). Narratorka zostaje pozbawiona oparcia, punktu odniesienia, przeżywa kryzys, bo traci nie tylko matkę, ale i samą siebie: „Byłam córką samotnej matki. Na tym budowałam swoją tożsamość. To była moja główna rola. A że drugoplanowa – trudno. Przynajmniej stabilna, tak mi się wydawało. Byłam córką matki. I dlatego ta utrata tożsamości tak bardzo boli”. Teraz czuje się zobowiązana do tego, aby odkryć prawdę o matce, aby o niej opowiedzieć. Choć matka umarła, ona i córka nadal pozostają w silnej zależności. Nie ma uwolnienia: „Bez cienia nadziei, że te opowieści o matce ujawnią jakikolwiek sens, mogę opowiadać do samego końca, bo mogę, bo mnie na to stać, bo tylko takie życie wydaje mi się uczciwe wobec zmarłej”.

Siłą tej prozy jest jej oszczędność w połączeniu z niezwykłą precyzją w przedstawianiu emocji. Mira Marcinów przedstawia bolesny, intymny portret mocnej relacji, której nie przekreśla śmierć. Panuje w tej książce pozorny chaos – to patchwork emocji, wspomnień, piosenek czy nawet komentarzy pochodzących z forów internetowych (kapitalny motyw pszczelarski). To świetnie obrazuje zagubienie bohaterki – we własnej stracie, w swoim wybrakowanym życiu. Więcej tu światła niż słów, czasem na stronie znajdziemy raptem jedno zdanie. Myślę, że jest to celowy zabieg – ten niezadrukowany słowami papier także obrazuje pustkę Czasem zresztą tych kilka wyrazów wystarczy, aby ukazać ogrom bólu, brzmię, które osierocona bohaterka musi dźwigać. Poruszają też te fragmenty, w których ta dorosła kobieta odsłania dziewczynkę w sobie, dziecko wciąż potrzebujące matki:

„Nie mogę oddychać, mamo.
Boję się.
Gdzie teraz jesteś mamo?
Mamo, dokąd poszłaś?
Już mnie nie przytulisz?
Już się ze mną nie pokłócisz?
Czy kiedyś znów będziesz się do mnie odzywać?
Szczerze mówiąc, też troszkę umarłam, mamo.
Czy się o mnie jeszcze martwisz?
Nie mogę oddychać”.

Niezwykle mocna to książka. Bardzo bolesna i autentyczna. Nie ma w tym grama fałszu. To trudna literatura – ale warto się na nią otworzyć.

Źródło cytatów: Mira Marcinów, Bezmatek, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020.

4 Replies to “Lektura na weekend – Gdy matka odchodzi”

  1. koczowniczka says: Odpowiedz

    Piszesz: „Kiedyś robiła to, czego wymagało od niej społeczeństwo – wyszła za mąż (nawet trzy razy), urodziła dzieci, znalazła pracę”. Wyszła za mąż trzy razy – to tak jak Zuzanna H. 🙂

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      🙂

  2. Super książka i super recenzja!

  3. Dzięki, Michał! Świetna recenzja. Książkę trzeba przeczytać. Niesamowicie intymna, odważna, brawurowo napisana i rzeczywiście mamy tu istny patchwork. Chwilami boleśnie szarpie serce, a za moment wybucha się śmiechem. Gorzkim co prawda, ale jednak śmiechem. Polecam!

Dodaj komentarz