Gdy zostają szypułki – najnowsze opowiadanie Michała Pawła Urbaniaka

W czerwcowym numerze „Miesięcznika Społeczno-Kulturalnego Śląsk” znajdziecie najnowsze opowiadanie Michała Pawła Urbaniaka. „Szypułki” to poruszająca historia o pożegnaniach i wspomnieniach.

Michał Paweł Urbaniak, jeden z nauczycieli Pasji Pisania, autor świetnie przyjętej powieści Lista nieobecności,opublikował kolejne opowiadanie. Szypułki znajdziecie na łamach czerwcowego „Śląska”. To dedykowana babci, kameralna opowieść o pożegnaniach z tymi, których kochamy – i o wspomnieniach, które zostają w pamięci. Zobaczcie początek:

„Koraliki porzeczek spadały czerwonym gradem do sporej miski, takiej, w której można moczyć zmęczone stopy albo przyrządzić ciasto na naleśniki dla całego batalionu. Była jasnoniebieska. Jeszcze jeden artefakt tamtego lata – razem  z sierpniem, okropnym słomkowym kapeluszem, ciepłym powietrzem.

Przez ostatnią godzinę on i babcia stali w ogródku na posesji obok. Zaprzyjaźnieni sąsiedzi pozwalali porzeczkom rosnąć u siebie, ale nie zamierzali ich zrywać. Nie robili konfitur czy kompotów. Możliwe, że w ogóle nie lubili porzeczek, dlatego tak chętnie je oddawali. Był zbyt nieśmiały, aby o to zapytać.

Miał może z dziesięć lat. Brał w palce cienką, śmieszną szypułkę obciążoną napęczniałymi porzeczkami. Błyszczały w słońcu. Czasem kusiły tak, że nie mógł się powstrzymać. Zamykał na nich usta, szarpał, wyciągał ogołoconą szypułkę, już niepotrzebną. Rozgryzał tę piękną czerwień, uwalniał smak, ni to cierpki, ni to słodki. Nigdy nie umiał zdecydować, czy naprawdę lubi porzeczki. A może to była tylko kolejna z letnich zabaw, z których kiedyś się wyrasta?

– Nie podjadaj, bo nie będzie konfitur  – upomniała go babcia takim tonem, jakby wcale nie miała mu za złe apetytu.

Nie pozwalała sobie na odpoczynek. Od rana próbowała okiełznać kolejne obowiązki. Dzieliła chleb nożem na grube kromki, wkrapiała cytrynę do herbaty, sypała sól na soczyste plasterki pomidorów, mieszała kawowy wrzątek z mlekiem, szorowała talerze, zamiatała podłogi, podlewała ukochane kwiaty. Bawiła się w ganianego z każdym dniem. Nie pozwalała sobie na przegraną. I mówiła, mówiła, mówiła, jakby słowa były jej paliwem (kiedyś miał żałować, że zapamiętał tak niewiele z nich).

Nawet teraz, nad miską, zdawała się ścigać z porzeczkami, które miała rozdzielić i opatrzyć, zmienić kulinarnymi czarami w konfitury. Myślała już o obiedzie, nieobranych, nieposzatkowanych ogórkach na mizerię, o koprze do ziemniaków, który jeszcze trzymał się ziemi, o kurczaku zażywającym sauny w starym prodiżu przypominającym metalową urnę. Miała jeszcze tyle do zrobienia! W myślach ruszała do kolejnego zadania.

A przecież panował urzekający spokój. Nawet południowa cisza, przerywana odległym szczekaniem psów i ptasim świergotem, nadal pozostała ciszą. Otaczały ich góry, znajomy obraz, pełen wzniesień, zieleni i drzew, który nigdy nie miał się zmienić. Świat przeznaczony na letnie miesiące. W środku tego świata – niczym w dziecięcej rymowance – był dom, w tym domu taras, na tarasie stół, przy którym siedzieli. Uzbrojeni w widelce, pochylali się nad jasnoniebieską miską. Ogołocone z porzeczek szypułki odkładali na pstrokatą ceratę. Przyklejały się tam jak zielone elementy nieciekawego kolażu. Wydawało się, że tak będzie zawsze.

Babcia też była kimś stałym, nienaruszalnym: jej pyzata twarz ozdobiona zmarszczkami niczym siecią prywatnych dróg, jej błękitne oczy o czujnym, ale życzliwym spojrzeniu, jej starannie ufarbowane na blond włosy (bo przecież nie uznawała starości, a zatem i siwizny), jej pulchne ręce w wiecznym ruchu. I jej ciepły uśmiech, bo czasem też się uśmiechała. Gdy się urodził, zbliżała się do sześćdziesiątki. Znacznie później zrozumiał, że czas nie tylko płynie, lecz także przynosi zatrważające zmiany. Odtąd nauczył się co roku składać jej najlepsze życzenia z okazji pięćdziesiątych urodzin.  Za każdym razem śmiała się głośno, jakby naprawdę zatrzymał dla niej czas, spłatał takiego figla światu.

Gdyby zabrać stąd babcię, ten sierpniowy obrazek zrobiłby się bezużyteczny. Zostałby tylko nieruchomą, niszczejącą makietą, którą w końcu się wyrzuca, bo zapomina się, komu i czemu służyła. Widelce zastygłyby na ceracie, porzeczki na szypułkach. Słońce przestałoby grzać, wisiałoby na niebie jak świetlista broszka. Psy szczekałyby na nikogo.

W późniejszych czasach wracał do tamtego dnia. Chodził już wtedy do pracy, wrzucał do garnka aktualny obiad, mył okna na Wielkanoc – choć jej nie świętował – i groby pod koniec października; musiał przy śniadaniu łykać tabletkę na odporność (lubił te przeźroczyste kuleczki, rytuał wybierania jednej na dłoń), zabijał samotne godziny serialowymi maratonami, marzył o szczęściu i lepszym samochodzie. Nigdy więcej nie miał być chłopcem. Nikt już nie zdrabniał jego imienia.

– Musisz obierać widelcem, nie palcami, bo zrobi ci się marmelada, a nie porzeczki – powiedziała babcia tamtego lata, gdy usiedli na tarasie rozdzieleni niebieską miską, jeszcze pustą. Tę radę poprzedziła jego zdrobniałym imieniem. – Zobacz. – Wsunęła szypułkę między zęby widelca, po czym jak muzyk przeciągający smyczkiem po skrzypcach, przejechała nim przez łodyżkę, zabierając jej owoce.

Tak, kiedy stał się dorosły, często łamał teraźniejszość wspomnieniami. Wracał też do odległego sierpniowego południa, gdy strącał widelcem koraliki porzeczek w jasnoniebieską otchłań miski. Tamta chwila – rozciągnięta może do godziny – miała w sobie coś pięknego, bezpiecznego i absurdalnego zarazem, zupełnie jakby się tylko śniła. Dawno się przebudził, ale zachował w sobie ten sen, piękny, lecz niekiedy dręczący.

Pamiętał, że tamtego dnia chwycił brzegi miski. Manewrował nią ostrożnie, a gromady porzeczek wydały się nagle żywe: lśniąco-czerwone, okrągłe stworzenia, którym nie wymyślono łacińskiej nazwy. Przesypywały się tłumnie wzdłuż jasnoniebieskich ścian, jakby właśnie przebudziły się z własnych dziwnych snów i szukały utraconych szypułek.”

Michał Paweł Urbaniak już od jutra poprowadzi Kurs Inspiracje – kto jeszcze dołączy?

Tych z was, którzy chcą wrócić na kursy we wrześniu zapraszamy na Pracę nad Tekstem z Michałem Pawłem Urbaniakiem – start 16 września!

Michał, serdecznie gratulujemy kolejnej publikacji!

Źródło cytatu: Michał Paweł Urbaniak, Szypułki, [w:] „Miesięcznik społeczno-kulturalny Śląsk”, nr. 06/2020.

7 Replies to “Gdy zostają szypułki – najnowsze opowiadanie Michała Pawła Urbaniaka”

  1. Bardzo się wzruszyłam, tak że nie potrafię nic napisać. Pięknie, ciepło, wzruszająco.

  2. Wzruszające opowiadanie na kształt fotografii. Gratuluję pięknej publikacji:)

    1. Czarna orchidea says: Odpowiedz

      Michale, cudne. Przeniosłam sie od razu do ogródka mojej babuni. Oj, Ty potrafisz chwycić za serce swoimi tekstami. Gratuluję serdecznie.

  3. Michał potrafi zaczarować:)

  4. Znam już całe opowiadanie. Jest NIESAMOWITE! GENIALNE! pod każdym względem, i każdym aspektem. Absolutnie doskonałe!

  5. Piękne opowiadanie i piękne wspomnienia! Serdecznie gratuluję kolejnego pisarskiego sukcesu! Pisz, pisz, Michał! 🙂

  6. Pamietam prodiż na kurczaka i takie miski do ciasta drożdżowego.
    Piękne wspomnienia.

Dodaj komentarz