Michał Paweł Urbaniak o zdarzeniu z początku XIX wieku

W najnowszym numerze „Rocznika Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego »Gniazdo«” znalazł się esej Michała Pawła Urbaniaka „Bezimienni”. To opowieść o jednym z odległych przodków autora, łącząca początek XIX wieku ze współczesnością.

Michał Paweł Urbaniak, prozaik, recenzent i dobrze wam znany nauczyciel Pasji Pisania, doczekał się kolejnej publikacji. Tym razem jego tekst znajdziecie w „Roczniku Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego »Gniazdo«”. W Bezimiennych Michał łączy dwie swoje pasje – literaturę i genealogię.

To opowieść o jednym dniu z życia Wojciecha Zmorka (1775-1831), praprapraprapradziadka autora. Właśnie wtedy, 5 lipca 1809 roku, Wojciech Zmorek przyszedł do administratora truskolaskiego, aby zgłosić śmierć swoich nowonarodzonych bliźniąt. W Bezimiennych XIX wiek łączy się z wiekiem XXI. Zobaczcie fragment tego tekstu:

„Może to ciepły lipiec, a może robi się chłodno, może pada deszcz i przez drogę brnie się tak, jakby człowiek zatapiał swoje kroki w pierzynach. Pacanów i dom Zmorków (numer trzydzieści dwa) od truskolaskiego kościoła dzieli jakieś dziesięć kilometrów. To parę godzin piechotą nawet dla nóg przyzwyczajonych do marszu. Ile myśli pomieści się w tylu godzinach?

Może Wojciech myśli o żywych, tych, których zostawił w domu pod numerem trzydziestym drugim. O umęczonej żonie, zbolałej od połogu i nagłej żałoby (może do Marianny jeszcze nie docierało, że to donoszone życie tak szybko zamieniło się w śmierć?). O dwojgu starszych dzieciach, co jakoś się, dzięki Bogu, chowają i umrą dużo później. I o tych dwóch, ucichłych, znieruchomiałych, którym może te starsze, zapisane w księgach jako Jan i Katarzyna, przypatrują się z ciekawością, jak kukiełkom do tulenia i lulania?

Dziś droga to często godziny postoju w godzinach szczytu (na przykład w piątkowe popołudnie, ten przyjemny czas, kiedy zdaje się, że ledwo nadchodzący weekend będzie trwał wiecznie). Tłoczą się nissany, renaulty, fordy, audi, mercedesy. Warczą silniki, migają kierunkowskazy, gadają GPS-y (złudzenie prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem, tak troskliwym, zaniepokojonym: „jeśli to możliwe, zawróć i na najbliższym skrzyżowaniu skręć w prawo”), rozbłyskują sterowane komputerowo światła, dziura ozonowa się powiększa. Czasem buczy klakson, wdzierając się boleśnie w uszy. Przerywa rozmowy, gasi myśli. Nikt go nie chce. To dźwięk, który przypomina o tym, że zdarzają się wypadki samochodowe. Są codzienne jak zachody słońca, można się przyzwyczaić. Nas to nie dotyczy. Najpierw brzęk rozbijanych reflektorowych oczu. Potem blacha taka mocna, taka ostra, taka niebezpieczna. Poduszka powietrzna, która dotąd nie istniała. Śmierć, której nie było.

Takich śmierci nie zna Wojciech Zmorek (nigdy ich nie pozna). Tę drogę, którą idzie, aby zgłosić podwójne zejście, można zobaczyć w XXI wieku na Google Maps. Jest niebieska, wije się na bladej przestrzeni mapy niby krótka, dziwna rzeka. Da się po niej ślizgać kursorem. W rzeczywistości przykrywa ją twardy dywan asfaltu. Idzie się wzdłuż podobnych domów, kamiennych ogrodzeń. Zdarzają się też drewniane płoty, człowiek widzi je i myśli, że to zagięcie czasoprzestrzeni (potem kolejne kamienne ogrodzenie, restauracje, sklepy, znów jesteśmy w dwudziestym pierwszym wieku!). Wujek Google wyznacza trasę i ostrzega – może ona zawierać błędy lub przebiegać przez miejsca nienadające się do przejścia pieszo. Posiadacze zdobyczy obecnego stulecia mogą sobie wysłać trasę na telefon. Bardzo praktyczne. Człowiek już nigdy się nie zgubi.

Wojciech musiał przemierzać tę drogę setki razy (to trochę jak oglądać wciąż tę samą filmową scenę, wystarczy jedno naciśnięcie przycisku na pilocie i wszystko zaczyna się od początku, swojskie i nudne). Bywają w kalendarzu jego życia dni uroczyste – niedziele (w tym jedna ślubna), chrzciny dzieci. Potem nadejdą ich śluby, a właściwie jeden ślub – Jana Zmorka z Katarzyną Siatką, córką sąsiadów, w antymatrymonialnym jak na ówczesne czasy wieku balzakowskim. Pobrali się 23 listopada 1830 roku. Wówczas Wojciech miał przed sobą jeszcze czterdzieści jeden dni życia.”

Michał Paweł Urbaniak w najbliższym czasie będzie prowadził listopadową edycję Pracy nad Tekstem. Piszesz powieść? Opowiadanie? Potrzebujesz solidnego feedbacku i motywacji? Masz ochotę wziąć udział w fascynujących rozmowach o literaturze? Zgłoś się właśnie na Pracę nad Tekstem – kurs rusza 21 listopada. Są jeszcze miejsca 🙂

Michał, serdecznie gratulujemy kolejnej ciekawej publikacji!

Źródło cytatu: Michał Paweł Urbaniak, Bezimienni, [w:] „Rocznika Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego »Gniazdo«” 2020 (Rok XIV), Gniezno 2020.
Źródło grafiki: Archiwum Państwowe w Częstochowie, Akta cywilne zejścia gminy Truskolasy od dnia 1 miesiąca maja 1809 roku do dnia 30 miesiąca kwietnia 1810 roku wpisane, wpis 44.

2 Replies to “Michał Paweł Urbaniak o zdarzeniu z początku XIX wieku”

  1. Michał, wielkie gratulacje! Tekst jest bardzo interesujący, aż chciałoby się go czytać dalej:) Podziwiam, że potrafisz tak ,,szperać” w przeszłości swoich przodków. Niezwykle ciekawa pasja!

  2. Michał,
    Niecierpliwie czekam na Twój pojutrzejszy kurs. Już przygotowałem tekst do wrzucenia. Z 10 stron zrobiłem przepisowe 8 wyrzucając jakieś stare fragmenty. Za to dopisałem trochę nowych, strasznie wstydliwych dla bohatera i trochę dla mnie jako autora. Postanowiłem też radykalnie odmłodzić Rozalkę i Ryszarda. Byli czterdziestolatkami a są niespełna 30. letni. To powinno uczynić ich przyjaźń ze studentami naturalniejszą, choć zdaję sobie sprawę, że to poważna zmiana m.in. sposobu ich wypowiadania się, przyzwyczajeń itp. Oczywiście pozbawię też ich syna Marka, co sam już sugerowałeś.
    Przy okazji jednak pozwolisz, że może niegrzecznie, bo publicznie wrzucę łyżkę dziegciu do tej twojej nowej publikacji. W ogóle to mi się strasznie podoba m.in. że tak daleko w przeszłosci znalazłeś przodka z imienia i nazwiska. Mnie się nie udało. Otóż „dziura ozonowa” to stara sprawa, która spowodowała błyskawiczną i ogromnie skuteczną reakcję społeczności międzynarodowej. We wszystkich lodówkach zastąpiono szkodliwy dla atmosfery fluor innymi równoważnymi użytkowo gazami, a zupełnie nieszkodliwymi dla atmosfery. Natomiast tym co nas dzisiaj gryzie jest ocieplanie klimatu w wyniku tzw. „efektu cieplarnianego” sprowadzajacego się do emitowania przez naszą cywilizację przeogromnych ilości dwutlenku węgla. Niby naturalne procesy takie jak wulkany też sporo emitują, ale nasza działalnosć przechyla szalę goryczy i Ziemia już nie wytrzymuje. Szkodliwe są nie tylko elektrownie węglowe, piece węglowe do ogrzewania, samochody na benzynę a zwłąszcze ropę, ale też przemysłowa hodowla ogromnych ilości zwierząt na rzeź lub produkujacych mleko czy jajka. Dlatego tak cenne są inicjatywy zmierzajace do czystej produkcji energii elektrycznej (głównie wiatraki i fotowoltaika), pojazdów na prąd(brawo Musk i TESLA!), a nawet wegańskiego stylu odżywiania(coraz więcej firm produkuje smakowo nieodróżnanialne „podróby” mięsa). Jest także ważna ochrona lasów zwłąszcza deszczowych.
    Przepraszam, ze tak się ośmieliłem rozpisać na twoim blogu, ale to ważne sprawy, które ostatnio doceniła Wielka Brytania, a wcześniej np. Norwegia. A kiedy to zrozumieją nasi „dowódcy”, którzy już „zabili” wiatraki, a za elektryfikację transportu zabierają się z naiwnością rozpieszczonego małolata.
    A więc do wirtualnego pojutrzejszego widzenia!

Dodaj komentarz