Królewski KONKURS!

Pora zaprosić was do udziału w pierwszym w tym roku blogowym konkursie Pasji Pisania. Tym razem mamy coś dla fanów serialu „The Crown” i brytyjskiej monarchii! Kto chce się spotkać z królową?

Rozpoczął się 2021 rok, a razem z nim nowy sezon na konkursy. Czy są wśród nas fani serialu „The Crown”, osoby, które z fascynacją śledzą losy brytyjskiej rodziny królewskiej? Dziś mam dla was coś specjalnego – książkę Roberta Laceya The Crown. Oficjalny przewodnik po serialu. Elżbieta II, Winston Churchill i pierwsze lata młodej królowej. Dwa egzemplarze pierwszego tomu ufundowało Wydawnictwo Kobiece.

Odkryj sekrety brytyjskiej korony za zamkniętymi drzwiami Pałacu Buckingham i 10 Downing Street. Nagła śmierć ojca sprawiła, że dwudziestopięcioletnia kobieta stojąca u progu zmagań z nowa rolą – matki i żony – musiała zostać monarchinią. To właśnie wtedy Elizabeth Mountbatten stała się królową Elżbietą II. Gdy Wielka Brytania wyszła z cienia wojny, Elżbieta II stanęła przed wielkimi wyzwaniami – nie tylko politycznymi, ale też osobistymi. Na przestrzeni lat wspięła się na wyżyny determinacji i wykazała niezwykłą siłą oraz niezłomnością, walcząc o dobre imię królestwa. Książka Roberta Laceya przedstawia historie rozwijające wątki poruszone w serialu, zawiera także unikalne fotografie.

Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Stwórzcie opowiadanie (bądź jego fragment) ze słowem-kluczem „królowa”. Pamiętajcie, że bohaterką waszych tekstów nie musi być Elżbieta II, nie musi to być też koronowana głowa. Liczymy na waszą kreatywność!

Prace nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Wklejajcie je w formie komentarzy do wpisu konkursowego – nie później niż 24 stycznia 2021 r. Autorzy/autorki najlepszych tekstów otrzymają nagrody.

Do dzieła! Czekamy na wasze prace!

Źródło grafiki: https://aktivist.pl/nowa-krolowa-wiadomo-zastapi-claire-foy-serialu-the-crown/

26 Replies to “Królewski KONKURS!”

  1. Marta Gruszczyńska says: Odpowiedz

    Mirka rozejrzała się i westchnęła. Mieszkała w bloku na Osiedlu Cudów od trzech miesięcy, ale zdążyła już zasmakować wątpliwej przyjemności spotkania z miłościwie tu panującym Adamem Królem, prezesem wspólnoty mieszkaniowej. W tym semestrze miała prawo nieruchomości, więc praktyki Pana Prezesa budziły jej poważne wątpliwości także w niwie prawnej; niestety, Król był przedsiębiorcą zapewniającym utrzymanie zbyt wielu mieszkańcom, by ktokolwiek sprzeciwił się jego „rządom”.
    Ewa, żona Króla, zachowywała się jak Królowa – z tym że nie Elżbieta, a ta z bajki o Królewnie Śnieżce. To jej pomysłem było wprowadzenie „policji sąsiedzkiej”, gdy nastąpił przyrost zakażeń na COVID. Ludzie mieli za złe, lecz przyjęli obowiązek patrolowania osiedlowych alejek pod kątem „jednostek skrajnie nieodpowiedzialnych”, unikając tylko w miarę możliwości wykonywania go tak gorliwie, jak życzyła sobie autorka. Ponoć policja była ogromnie wdzięczna za pomoc na terenie „Cudów”; Mirka wolałaby, by służby dostrzegły raczej, jak trudno wyplenić „naśladowców” deweloperów nadużywających przepisów rzekomo w celu przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się koronawirusa.
    Wyrzuciwszy śmieci, Mirka odwróciła się i ujrzała Królową. Na jej twarzy, umalowanej zbyt mocno jak na jej wiek (i królewski protokół), widniał uśmiech pełen jadowitej satysfakcji. Światło latarni złowróżbnie odbiło się w odblaskowym identyfikatorze z literami PS.
    – Panno Bąk, o ile mi wiadomo, nie powinno pani tu być.
    Mirka nie straciła rezonu; uśmiechając się – z zaskoczeniem dla samej siebie szczerze – bez słowa podała wydruk z internetowego konta pacjenta, informujący o tym, że jej kwarantanna zakończyła się dwie godziny temu.

  2. Czarna Orchidea says: Odpowiedz

    Nie widziałam serialu, ani nie czytałam książki. Sam temat jest dla mnie bardzo interesujący, więc zabieram się do pracy. Tym razem postaram się zmieścić 1700 znakach😁

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Ok, Beata:)

      I mamy już pierwszą pracę! Brawo, Marta! Kto następny?

  3. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Ciąg dalszy tekstu z poprzedniego konkursu
    —-
    Zawiasy jęknęły i wszystkie fobie oraz upiory Ecika zmaterializowały się w drzwiach.

    Postać stojącą w drzwiach cechował wysoki wzrost, podkreślony jeszcze bardziej przez powłóczysty płaszcz z białego – nieco ochlapanego błotem – kaszmiru. Ostry fioletowy makijaż doskonale współgrał z apaszką od Furli w tym samym kolorze, lewe ucho zdobił złoty kolczyk w kształcie kotwicy, lekko podniesione obcasy powodowały opinanie się zgrabnych, zasłoniętych jedynie pończoszkami łydek, ale dawały komfort swobodnego poruszania się. Ścięte na jeża blond włosy podkreślały kształtność czaszki. Bercik pomyśłał sobie, że tak wychodzonej szczapy chyba jeszcze nigdy nie widział i lącząc w myślach tą chudość z prawie gołą czaszką skonstatował „Pewnie wraca ze szpitala po chemii.”. Mimo wszystko, pociągała go w jakiś sposób, więc postanowił zagaić.

    – Pani tu przejazdem? – zabełkotał Bercik, ale postać nie zareagowała na jego wyszukaną zaczepkę, a Ecik zmroził go wściekłym wzrokiem.

    – Nie widzisz, że to jakiś pedał albo trans jest? – syknął do przyjaciela – Jak zaczniesz gmerać to się pewnie fujary dogmerasz

    – Ale, co ty fanzolisz?

    – A przypatrz się. Widziałeś kiedyś tak niedogoloną laskę?

    Fakt. Po uważniejszym przyjrzeniu się Bercik zauważył szczecinę lekko odrastającego na brodzie blond zarostu.

    – Lewaki na takich mówią drag queen. Tfu! – Ecik ostentacyjnie splunął na podłogę i roztarł plwocinę grubą podeszwą swojego glana. Obudzone ze słodkiego snu rybiki i pajęczaki nie potrafiły docenić, że ich domek – gruba pierzynka kurzu zalegająca podłogę baru „U Hanysa” – niszczony jest właśnie przez prawdziwego Martensa i w popłochu poczołgały w kierunku drzwi śmierdzącej toalety.

    – Że niby „królowa na dragach”? No, trzeba być nieżle naćpanym, żeby tak się upodlić – Błysnął znajomością angielskich słówek Bercik.

    – Czniam to, czy jest naćpany czy nie. Nie będzie dziwoląg włóczył się po mojej knajpie! Jeszcze jakiegoś syfa od niego złapiemy – odpalił się bojowo ten starszy, poprawił czerwone szelki podtrzymujące oryginane „szermany” i wstał zacisnąwszy pięści tak mocno, że nabrzmiałe żyły zdeformowały wytatuowany na prawej dłoni celtycki krzyż .

    W sekundę później przelatująca po niebie błyskawica poczerwieniała ze wstydu obserwując tempo wydarzeń w małym obskurnym barze tuż koło przystanku autobusowego, gdzieś w zapyziałej mieścinie na Śląsku…

    1. Powieść w odcinkach! Jak za dawnych czasów w dziennikach. (: Trzymam kciuki.

  4. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Tak dawno pisałem poprzednią część, że mi się nazwa baru pomyliła. 🙂 To ten sam bar „U Gorola” . Sorki

  5. Królowa jest tylko jedna – mówiła. Miała absolutną rację, na Nowej Hucie królowała tylko ona. Strzegła tytułu zazdrośnie, bo wiedziała, że detronizacja czyha na każdym kroku. Te pindy w sztucznych rzęsach! Na przykład taka Sandra – przyjechało to-to z Warszawy – Jaśniepani! Nie takie warszawianki już tutaj widziała. A ta tępa lambardziara przyjechała, zorientowała się kto tu rządzi i od razu zaczęła dostawiać się do jej Jaśka. Że niby tylko – ha, ha – takie pogaduszki “jedziemy nad zalew, może się dołączysz?” Biedna Sandra, nie wiedziała, że takich jak ona było już tu kilka. Łasych na tytuł. Nie miała koleżanki, żeby ją ostrzegła. Powiedziała jej wtedy – raz, bo ona nie powtarza dwa razy:
    -Odpierdol się od niego suko, bo tak Ci zajebie, w ten pusty czerep, że do końca życia będziesz żałować
    -Ty, ty! Pindo! Nie będziesz mi mówić kogo mogę ruchać! Może się kurwa sobą zajmij , żeby cię jeszcze chciał a nie do innych się dopierdalaj!
    Sandra nie wiedziała, z kim zadziera. W innym przypadku pewnie skończyłoby się paroma siniakami i połamanym paznokciem. Królowa nie bawiła się jednak w półśrodki. Sandra obecnie zbiera na plastykę twarzy po spotkaniu z nowohucką kosą. Takich jak ona było kilka, ale zawsze kończyły tak samo. Podobnie jak te, które Jasiek ruchał okazjonalnie, zanim zdążyła się zorientować. Biedny, nie wiedział, że nawet gdyby to nie miał być one-night-stand i tak nie znalazłby już swoich koleżanek, chyba, że w Wiśle głową w dół. Nie miała mu za złe zdrad, “nie pytasz gdzie był, a cieszysz się, że wrócił!” mawiała jej babcia. Miał jedną królową i tylko to się liczyło. Musiała się tylko postarać, żeby tak zostało.
    Jej status pozwalał jej na wiele, a miała gest i umiała dbać o swoich. Kiedy Rysiek przyjechał ze wsi chudy był taki i zabidzony..
    -Misiu, a dałbyś Ryśkowi jakąś robotę? On obrotny jest i za wiele nie gada..
    I tak Rysiek dostał świetną fuchę. Już trzeci miesiąc stał na czatach jak kroili beemki na Podgórzu. A Wieśka? Nic tylko dupą ruszać umiała jak tu przyjechała, i teraz rusza – ale za jakie hajsy! Królowa była dobra dla swoich, jeśli na to zasłużyli.
    Lubiła siadać na ławce na osiedlu Kolorowym. Brała tam swoją świtę – różowe mini z jeansu, bluzeczki z koronką, kolczyk w pępku z migoczącym kryształkiem – opalały się bezbożnie wystawiając wylewające się zza dekoltu cycki do słońca. Popijały smakowe browarki z żabki obok..Oj lubiła to życie! Lubiła! Była królową! Rynsztoka, to prawda – ale – tytuł to tytuł.

    1. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

      Szacowny kolego (bądź też koleżanko),

      Pozostajac pod olbrzymim wrażeniem stworzenia kompendium słów niezbędnych dla oddania ekspresji i barwności języka niezblazowanych i nieskażonych „zbędnym nadmiarem kultury” klas niższych Nowej Huty, ośmielę się wspomnieć, że w owym wiekopomnym dziele zapomniał kolega (lub koleżanka) o czteroliterowym słowie na literę „ch”.

      A przecież każdy adept lingwistyki ulicznej wie, że złota formula to „K+Ch+D+P+J”. Fakt, że kolega użył również alternatywnej dla „J” formy „R”, czyli staropolskiego czasownika oznaczajacego poruszanie się, nie suprawiedliwia faktu, że jeden z pięciu filarów poprawnej wypowiedzi został przez kolegę pominięty. Jeżeli mierzi kolegę wyraz na „Ch”, to można było przecież użyć słowa na „K” oznaczającego frędzelek przez co derywat pozostałby ten sam.

      Z wyrazami szacunku.

      Współbrat w zainteresowaniu życiem i językiem nizin społecznych.

      1. Drogi kolego! Faktycznie, przyznaję rację, staropolskie słowo na CH mogłoby tekst wzbogacić a nawet uautentycznić! Ewidentnie dawno nie byłam na Nowej Hucie i dialogi pisałam z pamięci (nadwątlonej, jak widać) Pozdrawiam 😉

  6. Pewna dziewczynka dostała na urodziny niezwykły prezent. Było to bowiem całe wspaniałe królestwo, pełne pałaców, dworzan i najzwyklejszych poddanych.
    Szybko pojęła, że została jego królową i może sobie w nim na wiele pozwolić. Zaczęła, więc od budowania pałaców, sadzenia wspaniałych ogrodów, konstruowania coraz wspanialszych pojazdów.
    Powoli jednak nudziły ją te czynności i zaczęła rozglądać się za czymś atrakcyjniejszym. Pewnego dnia otworzyła tajemnicze pudełko, co spowodowało, że królestwu zaczął zagrażać potężny smok. Dziewczynka podjęła walkę ze smokiem. Niestety słabe umiejętności w posługiwaniu się bronią oraz nieznajomość sposobów walki ze smokiem spowodowały, że poległa w tej walce.
    Ku jej zdumieniu jednak szybko odzyskała życie i mogła na powrót stanąć do walki. Po wielu próbach udało jej się zwyciężyć smoka, co świętowała triumfalną paradą w stolicy.
    Potem jeszcze wielokrotnie staczała zwycięskie boje z wrogami królestwa, aż pewnego dnia zauważyła, że może również zaczepiać spokojnych jego obywateli. Było to o tyle atrakcyjne, że mogła bardzo szybko odnosić efektowne zwycięstwa. Trwało to aż nagle całe królestwo znikło pozostawiając dziewczynkę bez codziennej porcji rozrywki.
    A była tak bardzo przyzwyczajona do codziennych zmagań, że zdecydowała się rozpocząć walkę z kimś spoza swego królestwa. Upatrzyła sobie młodszą koleżankę, do której podeszła i zaczęła zaczepiać aż doszło do bijatyki.
    Kiedy ich rozdzielono i wyszło na jaw kto zaczął spór dziewczynka zrozumiała, że niewłaściwie postąpiła i zaczęło jej być okropnie wstyd.
    Czy było jej też wstyd swawoli w jej własnym królestwie, pozostanie jednak tajemnicą.

  7. Ostry ból przeszył jej wnętrze. Poczuła się, jakby jej ciało całe zwijało się do środka, niczym gąsienica, by następnie wraz z kolejną falą bólu gwałtownie się rozwinąć i poczuć to koszmarne parcie ze środka. Dziecko było duże. Elżbieta czuła się odarta z siebie samej. Nie chciała, by słudzy widzieli, jak bardzo cierpi, żeby nie szeptali potem za jej plecami, że jest słaba. Jednocześnie nikt z nich wcześniej nie widział jej na tyle bezbronnej, wiotkiej i obnażonej – z ubrań i z przykrycia protokołu, grzeczności, frazesów. Zamiast pełnych i przemyślanych zdań wydawała stłumione jęki. Na dodatek nie wiedzieć po co, w sąsiednim pokoju siedział pan premier. Formalnie wiadomo, po co: by zapobiec możliwej podmianie następcy tronu. I najpewniej, by dodać smaczku absurdu do całej sytuacji. Lepiej by było, gdyby na jego miejscu siedział mąż Elżbiety, ten jednak stwierdził, że „babskie sprawy” to nie jego bajka. Pewnie pił teraz gdzieś z kolegami lub wymieniał się z nimi frywolnymi dowcipami o nóżkach którejś baletnicy w momencie, kiedy nogi jego żony, nabrzmiałe od bólu, uczestniczyły w rytmicznej czynności wydawania na świat syna jego pierworodnego. „W stajence Maria miała chociaż odrobinę prywatności” – przeszło Elżbiecie przez myśl. I jakby w odpowiedzi na to usłyszała:
    – Wasza Królewska Mość, pan premier prosi zapewnić o żarliwej modlitwie jego i całego gabinetu o pomyślne rozwiązanie.
    – Bardzo to pomocne – chciała odpowiedzieć, ale cała jej twarz wytężyła się w grymasie bólu, oczy jej nabrzmiały, jakby w przestrachu i niedowierzaniu: za co jest mi to dane?
    Jej Królewska Mość, Elżbieta II. Elżbieta Aleksandra Maria. Lilibet. Ukoronowana kobiecością cierniową.

  8. -Zostaniesz moją królową? Będę ci służył wiernie i z oddaniem!
    -Nie! – z krzykiem usiadła na łóżku, a miliony dzwonów rozbrzmiały w jej głowie.
    Był to efekt rytualnego pożegnania starego i zarazem powitania nowego życia. Zrobiona na bóstwo, w zdecydowanie za krótkiej sukience, ale w zacnym gronie, zgodnie z zaleceniem terapeutki rozprawiała się wczoraj ze stratą w iście ceremonialny sposób. Co prawda miał to być balonik puszczony do nieba, ale akurat w knajpie, do której dotarły, nie było baloników. Niestety rytuał alkoholowego oczyszczenia nie zmienił ją w szczęśliwą singielkę. Była okropnie skacowanym zombie.
    -Szlag by to trafił – złożecząc na słabą tolerancję procentów poczłapała do łazienki. Podczas gdy wannę wypełniała gorąca woda, a łazienkę korzenny aromat, przyglądała się sobie w lustrze. Stała przed nią kobieta przed czterdziestką, po piętnastu latach bycia żoną i Westą pieprzonego domowego ogniska. Niestety na Westę nadawała się tak jak Pavarotti na jogina i jej obiecujący wierność i oddanie, pożal się Boże mąż poszukał wprawniejszej bogini. Młodszej, ładniejszej i ogólnie „ejszej” pod każdym względem. Bezpiecznie kokosząc się w małżeństwie, przegapiła moment, w którym jej pośladki zaczynały zbliżać się niebezpiecznie ku kolanom, a cyckom było bliżej do pępka niż do obojczyków. Ale on tego nie przegapił.

    Z telefonem w dłoni, wgramoliła się do wanny.
    Na wyświetlaczu pojawiło się dziesiątki powiadomień, ale przez jedno o mało się nie utopiła. Walcząc z żywiołem, otworzyła wiadomość.
    „To mi nagrałaś na poczcie”
    Dłonie zaczęły jej drżeć, wcisnęła odtwarzanie wiadomości i po chwili usłyszała swój bełkoczący głos.
    „Tu twoja była królowa… „

  9. Herbaciana Sówka says: Odpowiedz

    Nikt nie pojmował, jaka cecha króla sprawiła, że Najwyższy znalazł w nim upodobanie. Rządził nieudolnie, walczył kiepsko, umiejętności dyplomatycznych nie posiadał, ruchu zaś unikał za wszelką cenę. Gdy był już do niego zmuszony, z pomocą eskorty zwlekał się z tronu i posapując, szedł powoli, obciążony złotem, klejnotami i brzuszyskiem wyhodowanym podczas licznych uczt. Gardzili nim wszyscy, jednak nikt nie śmiał kwestionować woli Najwyższego. Rycerze gięli więc pokornie karki, gotowi bronić władcy za cenę życia, wzorem tej, która gardziła najbardziej, a broniła najzacieklej. Królowej.
    Ona nie zamierzała siedzieć ukryta za murami jak szczur, kiedy inni wykrwawiali się w walce przeciw armii fałszywego boga. Nie była wybrańcem Najwyższego, lecz Jego mieczem, najstraszliwszą bronią. Gdy pojawiała się na polu walki, twarze wrogów ściągał strach, a oczy sojuszników rozświetlało uwielbienie. Prosty lud wiwatował, po czym rzucał się w bój, nie znając lęku ni odwrotu, popychany wolą Najwyższego i jednym pragnieniem. Być jak ona. Nie pożądali papierowych tytułów żałosnego króla, lecz jej siły, umiejętności i potęgi.
    Ta bitwa należała do ciężkich, ale dzięki przewodnictwu Najwyższego i odwadze wojska, szala przechylała się na ich stronę. Gdy w obronie przeciwnika pojawiła się luka, królowa rzuciła spojrzenie konnemu. Ten w lot pojął jej plan i ruszył na pozycję. Uwagę wroga wciąż odwracała wieża oblężnicza przy wschodnich murach, więc nie dostrzegł on niebezpieczeństwa. Królowa natarła na niego, wiedząc, że nie miał z nią szans w bezpośrednim starciu, zaś konny zagrodził mu jedyną drogę ucieczki. Niebiosa rozwarły się i głos Najwyższego przypieczętował zwycięstwo.
    ‒ Szach mat!

    1. Świetny pomysł. Życzę powodzenia w konkursie 🙂

      1. Mnie też się bardzo podoba! Trzymam kciuki!

        1. Herbaciana Sówka says: Odpowiedz

          Dziękuję Wam! Cieszę się, że się podoba 😀

  10. „Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego” uporczywie rozbrzmiewało w mojej głowie, gdy pędziłam bez tchu korytarzami pałacu, otwierając po kolei drzwi do komnat, które okazywały się pułapką bez wyjścia. Strojna suknia z gorsetem i krynoliną krępowała mi ruchy, a w oddali słyszałam już stukot obcasów straży przybocznej uzbrojonej w aparaty fotograficzne, które terkotały długimi seriami. Choć dalsza ucieczka wydawała się bezsensowna, wbiegłam stromymi schodkami prowadzącymi na wieżyczkę aż na jej szczyt. Pościg był tuż, tuż, więc chcąc mu ujść za wszelką cenę, skoczyłam w ciemność. Spadając w dół, usłyszałam pisk hamulców i ogłuszający zgrzyt rozdzieranej stali.
    Zbudziłam się zlana potem, łapiąc gwałtownie oddech. Siłą woli spróbowałam się uspokoić i pomyśleć o czymś przyjemnym. Wyobraziłam sobie, jak stoimy z Karolem w strojach koronacyjnych w Opactwie Westminsterskim. Arcybiskup Canterbury uroczystym głosem przemawia do tłumu zgromadzonych gości, a ja posyłam dyskretny uśmiech mojemu mężowi. Wreszcie arcybiskup kończy przemowę, bierze w dłonie wysadzaną klejnotami koronę i z namaszczeniem nakłada ją na głowę Karola. Potem przychodzi moja kolej – rozwlekam w nieskończoność, klatka po klatce, ten momentu triumfu, gdy staję się królową u boku mojego małżonka. Chór intonuje hymn dziękczynny, a my po raz pierwszy spoglądamy z podwyższenia na naszych poddanych. Nagle jak przez mgłę słyszę głos Karola:
    – Diano, obudź się i pośpiesz! Dziś jesteśmy zaproszeni na śniadanie z Jej Wysokością moją matką.

  11. (fragment)

    – Królowa się na to nie zgodzi.
    – Niby czemu?
    – Bo to niemoralne.
    – To mądra kobieta.
    – I uważasz, że tak po prostu zabije jedną siódmą populacji?
    – To nie będzie zabójstwo tylko ulepszenie.
    – Chyba żartujesz – prycha z niedowierzaniem Borys.
    Na ekranie komputera widnieje cząsteczka DNA, nad którą prowadzą badania. Modyfikacja, ingerencja ręki ludzkiej w dzieło stworzenia jest kontrowersyjnym tematem wśród personelu. Mimo to, ostateczna decyzja należy do Królowej.
    – Słuchaj, jeśli pozbędziemy się na etapie płodowym wad genetycznych, ludzkość będzie dążyła do perfekcji.
    – Chcesz stworzyć doskonałego człowieka?
    – Chcę, żeby nie było chorób, które sprawiają, że rodzą się ludzie gorszego sortu. W dawnych czasach natura po prostu eliminowała takie jednostki, ale od kiedy medycyna poszła naprzód, staramy się ratować każde istnienie. Jakim kosztem? Takim, że stajemy się coraz bardziej chorzy, jest coraz więcej błędów w kodzie genetycznym, a ja tylko chcę pozbyć się ich pozbyć.
    – A co z ludźmi, którzy już są chorzy? Chcesz ich zabić?
    – Jeśli nie będą się rozmnażać niech sobie żyją.
    – Zabronisz im żyć po swojemu?
    – Nie ja. Królowa. Jestem pewien, że zgodzi się z moimi badaniami. Z tego raportu – pokazuje przyjacielowi plik papierów – wynika, że jeśli pozbędziemy się ludzi z wadami już teraz, populacja znacznie się zmniejszy, ale już za dwadzieścia lat staniemy się silniejsi.
    – Nie mogę ci na to pozwolić – Borys wyrywa papiery koledze i od razu je drze.
    – Za późno, raport wczoraj trafił do Królowej.
    – Żartujesz – pobladły Borys siada na krześle.
    Drzwi się otwierają.
    – Borysie Aleksieju, aresztujemy cię za błędy w kodzie genetycznym i skazujemy na śmierć. – kajdanki zaciskają się na jego rękach. Zanim znika za drzwiami, szeptem zwraca się do przyjaciela:
    – Mam hemofilię.

  12. WALC KRÓLOWEJ

    Gęstą nocą, gdy hen wysoko rozbłyśnie planeta i zawieje gorący wiatr, rozsypując po niebie okruchy Słońca, ona zbudzi się do życia.
    Z pozoru skromna, chwiejna, jakże zmienne miewa humory! Czasem przeciągnie się rozmydloną bielą na ciemniejącej kurtynie nieba i zastygnie w leniwych marzeniach jak panna kusicielka w satynowej pościeli.
    Innym razem, strojna w zieleń, roztańczy się bez tchu po czarnym gładkolicym niebie, zapominając o bożym świecie, rozsnuje tu i tam purpurowe świetlne smugi albo przemknie, śliczna i wiotka, otulona lazurowym szalem.
    Czasem łaskawie zatrzyma się na dłużej, zdumiona szmerem widowni – tysiącem piersi wstrzymujących oddech i odurzonych zachwytem spojrzeń…
    A potem już tylko zamruga frywolnie, rozpromieni się i ruszy do pulsującego życiem dostojnego walca, zataczając barwne koła.
    Świadoma swej urody gardzi bogactwem, za nic ma wszelkie dobra czy piękne słowa. Nie potrzebuje korony, bo cóż to znaczy, skoro nawet Ziemia kłania się Aurorze – królowej nieba…

  13. „Dygnąć nie dygnąć?”
    (historia prawdziwa, krócej się nie udało)
    Jak co roku przyjechałam na przyjęcie – koktajl do zamku Safarone. Chodziły słuchy, że w tym samym czasie ma być w mieście z pierwszą wizytą po blisko 60 latach królewska rodzina: Vittorio Emanuele di Savoia z małżonką Mariną Dorią i synem Emanuele Filiberto. Akurat wszyscy byliśmy w tym mieście. Oni u siebie (miasto było kiedyś stolicą królestwa), a ja u ciotki. Dziennikarze zrobili trochę szumu wokół wizyty – książęcej, bo zaledwie w grudniu 2002 parlament zezwolił na wjazd do Republiki potomkom zdetronizowanego w 1946 króla Umberto II. Prasa bulwarowa spekulowała na temat programu wizyty. Gdzie i przez kogo będą podejmowani i witani. Obejrzą Całun Turyński podarowany papieżowi przez dziadka Vittorio E.?
    Gospodynią „mojego przyjęcia” na zamku Safarone zbudowanym w końcu XVIII w., jest markiza V. Zamek jest jej spuścizną rodową. W dniu koktajlu dostałyśmy wiadomość, że ze względu na bezpieczeństwo nie należy przyjeżdżać taksówką. Tym samym przestało być już tajemnicą i niespodzianką, że gośćmi w Safarone będzie Dom Sabaudzki – Casa di Savoia (jak mówią potocznie na ex-królewską rodzinę). Moją wyobraźnię intrygował scenariusz tego show – cyrku. Książę nie król, ale najstarszy syn króla, który abdykował. A jego żona nie królowa przecież. Sabaudzcy mieli przybyć około 20.30. Był zatem czas na małe plotki. Opowiadano o obiedzie w Klubie Whist, gdzie ze względu na obecność Mariny Dorii, niekoronowanej królowej, zaproszono małżonki członków Klubu. Jednakże nawet dla niej nie złamano reguł klubowych tzn. zakazów wstępu kobietom do najpiękniejszych sal.
    Witałam się z Marco i Anną gdy nagle usłyszałam ciche brawa. Odwróciłam się i…stanęłam oko w oko z wysokim, przystojnym, niebieskookim, łysawym mężczyzną. Vittorio Emanuele wyciągnął przyjaźnie rękę a mnie „podcięło nogi”.- i dyg! „Cavaliere nero” (syn pani domu, dokonujący prezentacji gości) powiedział: ”Basza”, a przy nazwiskach się zaplątał. „Oh, Polacca!”.- V. E. coś jeszcze powiedział, chyba dwa zdania, a salon obleciał szmer. Marina Doria także podała mi rękę i teraz dopiero stanęłam wobec dylematu „dygnąć nie dygnąć?“ „Ona“, jak uprzedzano, jest przecież „tylko“ „zwykłą” Szwajcarką, wprawdzie książęcą żoną, synową królewską, a „nawet“ mistrzynią świata na nartach wodnych, w którymś tam roku, no i córką miliardera. Uśmiechała się przyjaźnie i ciepło, jakbyśmy znały się od dawna. Trzymając jej rękę, stałam jak słup soli. „Cholera, że też akurat na mnie pierwszą wpadli. Na mnie, którą oni figę z makiem obchodzą, i vice versa, rzecz jasna! Para książęca przywitała się z pierwszym szpalerem, zamieniając z tym i owym jedno zdanie. Teraz dopiero zauważyłam, że M-Doria ubrana była w żółty jasny kostium, w jej uszach błyszczały ogromne jak fasola brylanty, a na serdecznym palcu ręki, którą się przywitała, widniał ogromny brylant, jakiego nawet w Genewie na wystawie nie ma. Pomyślałam sobie, złośliwie, że chyba nie powinnam myć ręki przez tydzień! A mnie się przypomniała bajka H.C. Andersena „Nowe szaty cesarza“.)
    .„Król jest nagi – krzyknęło dziecko z tłumu“. Jest na świecie wielu krawców, którzy ciągle wykorzystują ludzką próżność.

  14. Obiecałeś, że będę z tobą żyła, jak królowa. Faktycznie, nie mogę zarzucić Ci kłamstwa. Mogę mieć pretensje do siebie, że nie poprosiłam o wgląd do regulaminu tego małżeństwa. Znalazłabym tam przewidzianą dla mnie funkcję reprezentacyjną. W związku z tym żadne nadprogramowe kilogramy, ani gorsze dni nie wchodzą w grę. Zawsze nienagannie uczesana, ubrana i uśmiechnięta. Przyjęcia dla wielu gości zawsze wystawne, niestety nie przewidziałeś kuchennej służby i lokaja. Moja rola w rządzeniu własnym życiem – tylko symboliczna. Prawo weta – tylko teoretyczne. Przypominałeś mi o tym na każdym kroku. Przejrzałam na oczy, gdy pojawiły się dzieci i również od nich zacząłeś wymagać dworskiej etykiety. Ale spokojnie, jeszcze tylko trochę musimy wytrzymać. Mój plan dobiega końca. Nie masz pojęcia, że ostatnie awantury nagrywałam. Kiedy biłeś tak, żeby nikt nie widział, w ukryciu pracowała cicho kamera. Na kolejnym przyjęciu zgotuję ci abdykację z przytupem. Tak, jak nie lubisz – w atmosferze głośnego skandalu. Z ulgą oddam ci moją koronę. Przez te lata jej złoto i drogocenne kamienie zamieniły się w ostre ciernie.

  15. Czarna kotka leżała na stole operacyjnym. W pyszczek miała włożoną rurkę. Oddychała równomiernie. Na monitorze EKG migała zielona linia. Puls był stabilny.
    Krzysiek opierał czoło o zimną szybę. Oczy szkliły mu się od łez. W myślach prosił Boga by Reina przeżyła.
    Asystentka weterynarza zasłoniła szybę zieloną firanką. Za chwilę miała rozpocząć się operacja.
    *
    Gdy wrócił z pracy kocica leżała na wycieraczce pod drzwiami. Nie zareagowała na swoje imię. Od razu wiedział, że coś z nią jest nie tak. Płakał cała drogę do weterynarza. Ona leżała obok na siedzeniu pasażera. Po za cichym świstem nie dawała znaków życia.
    *
    To były najgorsze trzy godziny w jego życiu. Z nerwów wypalił całą paczkę papierosów. Co chwila zerkał na zegarek. Wypił kilka kaw z automatu. Nic jednak nie pomagało.
    Teraz siedział w gabinecie doktora i czekał na werdykt.
    – Operacja się udała.- Powiedział spokojnie weterynarz. Krzysiek poczuł ogromną ulgę.- Cud, że przeżyła. Widocznie potrącił ją samochód. Zazwyczaj koty nie mają szans z autem. Kilka dni spędzi w klinice.
    – Zrobię wszystko dla Reiny. Cena nie gra roli.
    – A propos. Zazwyczaj ludzie nazywają swoje koty: Mruczek, Puszilla, Grubcio. A Reina pierwszy raz słyszę. To coś oznacza?
    Krzysiek uśmiechnął się odrobinę jednym kącikiem ust,
    – To po katalońsku znaczy „ królowa”.
    Doktor spojrzał na niego pytająco.
    – Nie mam żony, dziewczyny, a dla tej kotki podporządkowałem swoje życie. Jestem na każde jej skinienie.
    Weterynarz już o nić więcej nie pytał.

  16. Kartka z podróży.
    Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Usiadłam pod murkiem spoglądając na wodę, po której leniwie płynęły statki pełne turystów spragnionych paryskich wrażeń. Słońce chyliło się ku zachodowi tworząc urzekającą scenerię. Wyciągnęłam butelkę wody z plecaka i maślanego croissanta kupionego w pośpiechu, gdzieś pomiędzy Łukiem Triumfalnym, a wieżą Eiffla. Parę metrów ode mnie siedziała kobieta w bliżej nieokreślonym wieku. Makijaż lekko spływał z jej twarzy, kiedyś pięknej, teraz usianej zmarszczkami. Oparta o murek z kolanami podciągniętymi do góry tak, że jej sukienka, modna i szykowna, ale czasy świetności mająca już za sobą, opadła do pasa, odsłaniając blade, wychudzone nogi i brak bielizny. Jedną dłoń położyła na piersiach, w drugiej trzymała butelkę szampana, z której popijała, spoglądając mętnym wzrokiem przed siebie. Przechodnie przystawali napawając się widokiem pijanej kobiety. Ona nic sobie z tego nie robiła, prowadziła wewnętrzny monolog, bełkocząc pod nosem niezrozumiałe słowa. Kiedy z jej dłoni wypadła pusta butelka, zaczęła niezgrabnie wstawać, po czym doszła do brzegu Sekwany. Chwiała się, więc wystraszona podbiegłam, aby ją przytrzymać. Ona odwróciła się do mnie i z uśmiechem pogroziła palcem, po czym zwróciła się w stronę rzeki, rozłożyła ręce w teatralnym geście, przymknęła powieki i z całych sił krzyknęła
    – Je suis la reine!!!! (Jestem królową)
    Dookoła wybuchały śmiechy, a mi zrobiło się smutno. Pewnie kiedyś była szczęśliwa. Może to było całkiem niedawno. Zanim dała się zwieść iluzji. Pogubiła się w labiryncie życiowych problemów i uniesień, pragnień i obowiązków? A może przestała słuchać swojego serca, a w jej głowę wkradły się rady rzekomych przyjaciół. Ich szepty jak fałszywe drogowskazy prowadziły ją do miejsca, w którym jest teraz. Do samotności, cierpienia, żalu. Zawieszona w nicości, gdzieś pomiędzy tym co było, a tym co jeszcze przed nią.

  17. – Twój facet nie żyje – prokurator podciągnął pod szyję czarny krawat, rozluźniony kilka godzin wcześniej.
    – Jego żołnierze są w rozsypce, a tobie grozi niebezpieczeństwo.
    W tym momencie zrobił pauzę. Anna nie wiedziała czy chciał tym gestem dodać nieco dramaturgii, czy po prostu był zmęczony. Nie miała jednak w zwyczaju przejmować się uczuciami i pragnieniami kogoś, komu wydawało się, że ją zna. Tak naprawdę ten facet nic o niej nie wiedział i nie miał o niczym pojęcia. Potrafił tylko prawić morały i rozluźniać kolejne krawaty, tylko po to żeby je później teatralnie poprawiać.
    – Powiem to po raz ostatni. Musisz zeznawać.
    Odkąd Anna podała swoje dane do protokołu nie odezwała się ani słowem. W końcu jednak dała za wygraną.
    – Powiem to tylko raz, więc proszę zanotować. Nic nie muszę – tym razem ona zamilkła, żeby po chwili dodać – Skończyliśmy?
    – Nie mogę Cię zatrzymać.
    – Zgadzam się – Anna powiedziała to bardziej do siebie niż do rozmówcy. Podniosła się z krzesła. Idąc w stronę drzwi, niezatrzymywana przez nikogo, rzuciła przez ramię – I nie przypominam sobie, żebym przeszła z panem na „ty”.
    Anna wyszła na zewnątrz. Zostawiła za plecami budynek prokuratury, który był jednym z tych, które można remontować w nieskończoność, a i tak będzie w nich coś niepasującego do otoczenia. Zdążyła zrobić kilka kroków, gdy na miejscu parkingowym zatrzymał się samochód. Wysiedli z niego ludzie jej nieżyjącego męża, którzy rzekomo mieli być w rozsypce. Anna musiała drugi raz tego dnia przyznać rację prokuratorowi. Była w niebezpieczeństwie. W momencie, w którym serce jej męża Marcela N. przestało bić, stała się Królową tego miasta. A bycie królową tego miasta wiązało się z pewnym ryzykiem.

  18. Zazwyczaj jej wnętrze emanowało ciepłem. Wyróżniała się szlachetną, fantazyjną fizis.
    Należała do starego pokolenia niebywale odpornego na rewolucje upływających dziesięcioleci. Wysoko urodzona, a jednak bliska ludziom. Dotykało ją wiele rąk, ale prawie każdą mogłaby opisać wiernie po wielu latach tak, jak gdyby to było wczoraj. Najwyraźniej pamiętała drobną dłoń o gładkiej i alabastrowej skórze pod powierzchnią, której rozbiegała się siateczka błękitnych żyłek delikatnie okalających mięśnie i kości ręki. Były niczym wesołe, pełne życia źródełka, wybijające nieśmiało pod skórą i znikające pomiędzy wzniesieniami główek kości śródręcza. Palce zginały się nieśpiesznie, dłoń kołysała się w jakimś tanecznym uniesieniu do niesłyszalnej, pełnej piękna melodii. Kciuk wyraźnie samotny, wyróżniał się wesołym i śmiałym potakiwaniem paliczka, zakończonego zgrabnym, sporym paznokciem, niczym nobliwy senior pięcioosobowej rodziny. Dalej palec wskazujący, zazwyczaj wyprostowany i czujny, nawet wówczas, gdy reszta jego rodziny zwijała się w pięść pełną rezerwy czy złości. Sporo było momentów, gdy trzymali się razem, skóra w skórę, palec w palec, łącząc się w płaszczyznę przypominającą tratwę ratunkową. Kciuk zawsze wtedy lekko odstawał od czterech pozostałych palców zerkając na wszystko z innej perspektywy, ale był to dystans pozorny, gdyż łączyło ich jedno dążenie do osiągnięcia porozumienia ze sobą i obcymi. Stawali zatem obok siebie blisko i równo, w geście zaproszenia lub odmowy, wachlując całą powierzchnią dłoni niby skrzydłem królewskiego ptaka. Zadziwiające, ile wspomnień mieści w sobie srebrny koszyczek na szklankę herbaty, niczym królowa pośród plastikowego pospólstwa.

  19. Zerwał się z łóżka wczesnym świtem. Szybki prysznic, łyk mocnego espresso. Piętnaście minut później opuścił hotelowy pokój i przemierzał ulicę zachodnią. Wiecznie zakorkowaną, dookoła której przeciskali się ludzie, mijający się w pośpiechu z kubkiem kawy z pobliskiego Starbucksa, z poranną gazetą lub kanapką wziętą na wynos. Nie chciał się spóźnić na umówioną rozmowę kwalifikacyjną. Od dawna ubiegał się o posadę dyrektora sprzedaży w firmie konsultingowej. Stawianie wysoko poprzeczki od zawsze było dla niego pasją. Nie wyobrażał sobie swojego życia bez ciągłego podążania po kolejnych szczeblach kariery, bez ekscytacji z realizacji nowego projektu. Za to bez problemu wyobrażał sobie swoje życie bez miłości. Nie planował własnej rodziny, dzieci czy czegoś tak banalnego jak zakochanie. W życiu Emila nie było miejsca na takie głupstwa.
    Jego myśli krążyły wokół szansy na kolejny awans, który był w zasięgu ręki. Za tydzień planował otwierać szampana w biurze w Nowym Jorku. Wyobrażał sobie swoje nazwisko wywieszone na drzwiach i ten moment kiedy wchodzi do świeżo przygotowanego biura, gdy nagle silne uderzenie w ramię wytrąciło go z równowagi. Mężczyzna w czarnej skórze i bejsbolówce nawet nie obrócił się w jego stronę. Kiedy Emil próbował strzepnąć uliczny kurz z nowiutkiego garnituru zauważył pod swoim butem skrawek wystającego papieru. Podniósł go by przyjrzeć mu się z bliska. To była stara karta przedstawiająca wizerunek kobiety siedzącej na tronie z mieczem ściśniętym w dłoni.
    – Królowa Mieczy – odezwał się kobiecy głos zza pleców Emila.
    Jedna z kart tarota. Ta kobieta odmieni twoje życie…

Dodaj komentarz