Imiona śniegu – KONKURS!

Dziś walentynki! Z tej okazji mam dla was prezenty – trzy egzemplarze znakomitej książki „Villette” Charlotte Brontë ufundowane przez Wydawnictwo MG. Pora ogłosić kolejny – jeszcze zimowy – konkurs!

14 lutego – w walentynki – chciałbym was zaprosić do kolejnego blogowego konkursu. Możecie wygrać Villette, znakomitą powieść Charlotte Brontë. Nazwanie jej walentynkowo książką o miłości byłoby pewnym nadużyciem – ale miłość jest bardzo ważnym elementem biografii Lucy Snowe – głównej bohaterki Villette.

Charlotte Brontë oparła swoje ostatnie dzieło na wątkach autobiograficznych. Pod nazwą Villette kryje się Bruksela, gdzie w latach 40. XIX w. przyszła pisarka przeżywała zakazaną miłość do żonatego mężczyzny, profesora Constantina Hégera. Lucy Snowe, pozbawiona w Anglii widoków na przyszłość, decyduje się wziąć los we własne ręce i wyrusza do Europy. Przypadkiem w nocy trafia na pensję dla dziewcząt mieszczącą się w budynku dawnego klasztoru żeńskiego. Otrzymawszy tu posadę, wiedzie z początku bezbarwne życie nauczycielki angielskiego. Wkrótce jednak spostrzega, że każdy jej ruch w tym miejscu jest przez kogoś obserwowany. Usiłując rozwiązać zagadkę, zostaje uwikłana w wydarzenia z pogranicza świata materialnego i duchowego…

Więcej o Villette pisałem w „Lekturze na weekend”. Jest to jedna z najważniejszych dla mnie książek i cieszę się, że mogę się nią z wami podzielić.

„Lucy Snowe?! Ależ tak, naturalnie! Przypominam ją sobie doskonale! I oto teraz ona sama siedzi przede mną!”

Jako że jeszcze trwa kalendarzowa zima, konkurs też będzie poniekąd zimowy. Narratorka Villette ma na nazwisko Snowe (ang. snow – śnieg). Nie jest to nazwisko przypadkowe. Niech śnieg zostanie motywem tego konkursu. Z czym wam się kojarzy śnieg? Z Bożym Narodzeniem? Z jazdą na sankach? Z nieprzejezdnymi drogami? A może ujmiecie śnieg metaforycznie?

Opowiadanie „śniegowe” (lub jego fragment) umieścicie w formie komentarza do wpisu konkursowego. Wasze prace nie powinny przekraczać 1700 znaków ze spacjami. Prześlijcie je nie później niż 28 lutego. Najlepsze prace zostaną nagrodzone.

Powodzenia!

Źródło cytatu: Charlotte Brontë, Villette, przeł. Róża Centnerszwerowa. Wydawnictwo MG, Warszawa 2021.

28 Replies to “Imiona śniegu – KONKURS!”

  1. To był mój pierwszy zimowy obóz. Wyjeżdżaliśmy w drugi dzień Gwiazdki, która jak zwykle w tamtych czasach była mroźna i pełna skrzypiącego pod nogami śniegu. Kiedy pociąg ruszył dyskutowano nad wtedy aktualnym rozpadem Beatlesów. Ja bardziej pamiętałem obejrzany na letnich koloniach kilka lat wcześniej ich film „Help” niż ich piosenki. Starsi obozowicze wieźli gramofon Bambino, lampowy magnetofon Grunding ZK-140, a także media czyli płyty pocztówkowe i szpule taśm magnetofonowych z nagranymi z radia hitami. Podróżowaliśmy całą noc, a rankiem wysiadaliśmy w Zakopanem udając się na kwaterę złożoną z kilku ciasno wypełnionych piętrowymi łóżkami pokojów.
    Wkrótce nasza meta zapełniła się muzyką. Najbardziej pamiętam beatlesowskie „Hey Jude” grane z jakże popularnej w tamtych czasach pocztówki dźwiękowej, czyli jednostronnej płyty z cienkiego laminatu o kształcie prostokątnym. Pamiętam jak właściciel dwuścieżkowej taśmy nagranej na magnetofonie ZK-120 narzekał, że jedyny dostępny czterościeżkowy magnetofon nie odtworzy jej dobrze, co jednak okazało się całkowicie bezpodstawne. Grał jak burza!
    Wkrótce to muzyczne wyposażenie okazało się niezbędne, bo przecież zbliżał się Sylwester. Starsza młodzież była na tę okazję solidnie zaopatrzona również w przeróżne trunki. Mnie poczęstowali winem marki „Riesling”. Nieźle się wtedy upiłem. Wychowawczyni podejrzliwie na mnie spoglądała.
    Następnego dnia z trudem wdrapywaliśmy się na Nosal. Oj było ślisko na tym śniegu i lodzie, a dręczący nas kac podwajał trudności. Schodzenie z góry było jeszcze trudniejsze. W pewnej chwili pośliznąłem się i zacząłem zjeżdżać. W końcu dźgnąłem moją głową, a zwłaszcza nosem w na szczęście miękką górkę śniegu.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      I mamy pierwszą „śniegową” pracę! Kto następny?

  2. Włodek Piasecki says: Odpowiedz

    W latach siedemdziesiątych były inne zimy ,takie prawdziwe z dużym mrozem i śniegiem ,z którego tworzyły się zaspy po odśnieżeniu .
    Mieszkam nad morzem …. pamiętam zimy , że morze było zamarznięte a ludzie szli na nogach po nim ze Szczecina do Kopenhagi .
    Moja śnieżna historia wiąże się z moim dzieciństwem i pamiętam ją dzięki wspomnieniom rodziców : miałem półtora roku , mama ubrała mnie w biały kombinezon , posadzono mnie na drewniane sanki i poszliśmy na spacer do Parku Oruńskiego . Było bialutko …..zaspy śnieżne wysokie na półtora metra . W pewnym momencie mama zaczęła krzyczeć , że ukradli jej dziecko . Zawrócili aby mnie szukać . Podobno tata przeszedł koło mnie i nie zauważył……a ja w białym kombinezonie siedziałem w tym białym śniegu i zajadałem biały puch . Przechodzień dopiero wskazał mnie rodzicom . Gdy mnie ponownie posadzili na sankach , bardzo płakałem i byłem niezadowolony , że nie mogę „papu ” (jeść).
    Teraz śmieję się z tego wspomnienia i cieszę się z zimy jaka zawitała w tym roku do mojego Gdańska . Razem z żoną ulepilismy bałwana przed naszym domem .
    Pozdrawiam z zimowego Gdańska.

  3. Na początek ustalmy jedno, mianowicie śnieg nie pachnie. Śniegu również nie słychać.

    Idąc rano przez park, do przedszkola z córeczką, właśnie zastanawiałyśmy się nad tą sprawą. Okazało się, że nie dość, iż śniegu nie czujemy, nie licząc płatków spadających akurat na nos, to również nie słyszymy. Stanęłam, wciągnęłam powietrze i zawiedziona nie poczułam zapachu. Wówczas ruszyła lawina śniegowych pytań. Ale dlaczego nie pachnie, dlaczego go nie słychać, a dlaczego pada też na twarz i już wtedy jest deszczem? Oczywiście, pewnie jako dziecko miałam takie dylematy. Tym razem jednak to ja musiałam na nie znaleźć odpowiedź. Kocham takie rozmowy. Uwielbiam szukać na nie odpowiedzi, szczególnie, że samej już bym się nie zastanawiała, bo dużemu z dowodem osobistym w kieszeni nie wypada, albo zwyczajnie nie ma czasu… I tak w drodze powrotnej, kiedy już sama szłam przez park, szukając odpowiedzi, zatrzymałam się i nadstawiłam ucho. Następnie, ze wszystkich sił wciągnęłam powietrze. Czynność powtórzyłam. No tak, to wszystko prawda. Zrezygnowana przyznałam w duchu – śnieg nie pachnie i nie wydaje dźwięku. Lecz wtem zbuntowałam się na to bezlitosne, dorosłe stwierdzenie. Jak to nie?! Ależ pachnie! Dzieciństwem, choinką z prezentami, słodkim babcinym ciastem, pomarańczą z goździkami, miękkim uściskiem mamy… A białe płatki słychać w dzwoneczkach sań Świętego Mikołaja… I jest jeszcze coś, co widać od razu, jeśli się naprawdę patrzy. Śnieg dekoruje świat… dekoruje szczególnie na początku, kiedy niczym wytęsknione dziecko czekam na biały puch późną jesienią…

    A kiedy spadnie pierwszy śnieg, możemy odetchnąć z ulgą i spokojnie zaakceptować świąteczne wystawy sklepowe, reklamy w telewizji i wszelkie inne przejawy przedświątecznej gorączki z kolędowym podkładem muzycznym w tle…
    Zatem jeszcze raz…
    Na początek ustalmy jedno, mianowicie śnieg pachnie, śnieg dekoruje, śnieg nawet można usłyszeć.

  4. Usypał śnieg, jakiego świat dawno nie widział. Niemniej jednak potrafił on sprawić wiele przyjemności i wywołać radość na twarzach nawet największych ponuraków! Wszyscy wspólnie zabraliśmy łopaty i wyruszyliśmy na przetarcie szlaków. W końcu, aby móc gdzieś wyruszyć trzeba nieco odśnieżyć. Machanie łopatami pełnymi mokrego śniegu nie jest wcale lekką pracą, ale taka męcząca praca może być naprawdę przyjemna i zmęczenie fizyczne pozwoli na zrelaksowanie psychiczne! Po tym wszystkim ciepła herbatka i ruszamy dalej na śnieżne zabawy! A cóż może być lepszego aniżeli zjazdy z górki na workach pełnych siana! Przecież sanki się nie umywają! Właśnie tak spędzamy całe popołudnie świetnie się bawiąc, przekrzykując i urządzając konkursy na najdłuższy zjazd! Worki z sianem i od razu czujemy się jak najszczęśliwsze na świecie dzieci! Po takim dniu nie może być nic piękniejszego tylko ognisko! W końcu wszyscy, bez wyjątku zgłodnieliśmy i mamy ochotę na pyszną kiełbaskę z ogniska i herbatę z termosu! To jest piękna zima, jak za dawnych dziecięcych lat!

  5. Biała dama przyszła do miasta. Sypnęło i chwycił mróz.
    – Spodziewaliśmy się pani, choć raczej od wschodu, nie od północy – na chłodno ocenili sytuację meteorologowie.
    – Huraaaaa! – krzyknęły dzieci i wyciągnęły sanki.
    – O, kur… – wymamrotał dozorca i chwycił łopatę.
    – Eh… – popatrzył z rezygnacją na swoje zasypane auto przedsiębiorca spod dziesiątki.
    – Ah! – spojrzał z zachwytem na biały pejzaż malarz spod dwunastki.
    – Jesteśmy zaskoczeni – przyznali uczciwie drogowcy.
    – Nie jesteśmy zaskoczeni, że jesteście zaskoczeni – odpowiedzieli im szczerze kierowcy.
    – Trochę szkoda, że nie było pani na Boże Narodzenie – westchnęła gospodyni.
    – Oby tylko nie do Wielkanocy ta wizyta – przestrzegł gospodarz.
    – Ale do ferii pani zostanie? – upewnili się uczniowie.
    – I w góry też zapraszamy! – zaoferowali się narciarze.
    – Ja tu jeszcze nigdy pani nie widziałem – zagaił młody człowiek.
    – A ja dawniej panią często widywałem – uśmiechnął się do wspomnień się starzec.
    – Jest pani taka piękna – zachwyciła się wrażliwa studentka.
    – Lecz dość problematyczna – skrzywiła się zgorzkniała emerytka.
    – Tylko jednego dnia trzynaście złamań – potwierdził ratownik medyczny.
    – Zima starym dokucza, a młodych naucza – podsumował poeta, który lubił przysłowia.
    – No, to teraz będzie ciężko o jedzenie – zasępiły się wróble na drzewie.
    – No, to teraz będzie zabawa – rozpromieniły się psy na spacerze.
    – Czyż nie wyglądam wytwornie w tym futrze? – zalotnie spojrzała żona na męża.
    – W tych kalesonach czuję się jak idiota – mruknął mąż do żony.
    – Czapka ! Załóż czapkę!! – zawołali rodzice za swym dzieckiem.
    – Trzeba tu nagrzać, dorzuć do pieca! – zaordynowali w kotłowni.
    – Trzeba się rozgrzać! Polej! – zarechotali na ławce w parku.
    Według przewidywań śnieg i niskie temperatury oraz powyższe rozmowy mają się utrzymać się przez około trzy tygodnie.

    1. Nagroda od czytelnika, koniecznie! 😀

      1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

        Ja jestem fanem okładki z wydania z 2013 roku:)

  6. Ekstra, 👍! – wykrzykuje.

  7. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Przelatująca po niebie błyskawica poczerwieniała ze wstydu obserwując tempo wydarzeń w małym obskurnym barze tuż koło przystanku autobusowego, gdzieś w zapyziałej mieścinie na Śląsku…

    To co zapamiętał to grymas twarzy Białej Królowej i skrzący się lodowy piorun, który eksplodował mu w sam środek twarzy. Wymachując ropaczliwie rękoma Ecik usiłował utrzymać równowagę, ale wziąż zapadał się – jakby w zwolnionym tempie – w srebrny puch. Jego muskularne barki przedzierały sobie drogę przez chmurę ostrych kryształków by w końcu upaśc na twardą podłogę sekundę przed tym jak huknęła o nią z głuchym łoskotem Ecikowa łysa czaszka. Ciemność, ból, złośliwe trolle piłujące czaszkę od środka tepą piłą, słodko-słony smak krwi z rozciętej wargi.

    Jego krew sączyłą się powoli mieszając się z zalegającymi wokół kryształkami. Wziął na palec i poniuchał. Nic. Wtarł w zranioną wargę. Też nic. Niestety to nie koka. Szkoda. Tak by mu ulżyła w cierpieniu. Jebany śnieg! Ale nie, gdzie tam śnieg w sierpniu? Skrzący się pył w ogóle nie był zimny.

    Jak przez mgłę dotarł do niego znajomy głos.
    – Ecik, Ecik pieronie! Dychosz?
    – Fanzol się giździe! Co to się stało? – zabełkotał rozpoznając Bercika.
    – Ta laska, ten pedzio znaczy się ,tak ci wyrżnął blomwazą w kepe, że się cełki kryształ durch w drobny mak rozpizgł.
    – Że jak?
    – No zarozki jak żeś się tylko podniósł i pedziołeś „Elgebetom wstęp wzbroniony”.
    Ecik nie rozumiał skąd „U Gorola” mógł wziąć się jakiś kryształowy flakon, ale nagle go olśniło i roześmiał się pomimo przenikliwego bólu czaszki.
    – Ty to jesteś Bercik ale głupi. To nie flakon tylko Gorolowy pokal za strzylanie sportowe. No to się Gorol musioł ganc wkurwić.
    – A, ja! Żebyś wiedzioł!

  8. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Powyższy tekst to trzeci odcinek przygód dwóch przesympatycznych śląskich skinów, stałych bywalców baru „U Gorola”. Poprzednich szukajcie w konkursach o Kubku i o Królowej.

  9. – Karol? Śpisz? Wstawaj i zobacz jak cudnie! – Usłyszał poza snem. Wyprostował się na łóżku i powoli przyzwyczajał wzrok do codzienności. Przy odsłoniętym oknie stała Julianna, twarzą przytulona do szyby. – Spójrz jaki piękny świat!
    Umysł buntował się przeciw wyrazom jej zachwytu, ciało naprężyło, jakby za chwilę miało zostać wysmagane biczem, oddech stał się płytki, w oczach pociemniało. Jeszcze kilka sekund dla zachowania pozorów.
    – Dzień dobry! Już na nogach? Co na śniadanie? – zapytał chcąc zmienić temat, który zawisł w sypialni jak grudniowa chmura.
    – Wreszcie spadł śnieg! – krzyknęła z entuzjazmem Julianna, najwyraźniej niegłodna.
    Na dźwięk tego słowa zamarł albo tylko na chwilę stracił przytomność. Opadł z powrotem na poduszkę, tak jak wiele lat temu w śnieżną zaspę, oczekując kolejnego ciosu. W uszach miał już tylko wrzask chłopaków z klasy, których nie potrafił nazwać kolegami. Wraz z pierwszym śniegiem czekali na niego przed i po szkole, z ulepionymi śniegowymi kulami.
    – Patrzcie na tę czapkę! Chyba po dziadku! – Natychmiast obrywał w głowę, czasem tak mocno, że wspomniane nakrycie głowy lądowało na śniegu.
    – A skafander po siostrze! – Mocne uderzenia w brzuch i plecy prawie kładły go w białym puchu, tuż obok czapki. Próbował przyspieszyć kroku, żeby uciec, ale wyślizgane podeszwy jak na złość podcinały nogi, jakby kolaborowały ze śniegiem i chłopakami z klasy. Ostatecznie pokonany padał w śnieg. Wtedy pastwili się nad nim do woli, wcierając mu kryształki lodu do ust, nosa, pod ubranie, aż się znudzili lub przestraszyli, że umarł.
    – Karol? Co z tobą? – Usłyszał ciepły głos ponad śnieżną poduszką.
    – Pomóż mi wstać. – Oprzytomniał i objął pochyloną nad nim Juliannę.

  10. Kap, kap, kap – miarowo uderzające krople zakłóciły mój zimowy sen. Ciiir czicziczit, ciiir czicziczit – natarczywy świergot sikory siedzącej na pobliskim krzaku głogu wyrwał mnie ze snu na dobre. Zaczepne promienie słońca ogrzały norkę i wlały we mnie ożywczą energię. Poruszyłam wąsikami, przeciągnęłam się i poczułam przejmujący głód. Chcąc nie chcąc, wygrzebałam się z ciepłego gniazda uwitego pieczołowicie z mchu i źdźbeł traw. Na zewnątrz panował wciąż mróz, norka była pokryta grubą warstwą śniegu, ale nawis przy wejściu szybko topniał w przedwiosennym słońcu. Nie było czasu do stracenia – żołądek domagał się pożywienia, a w każdej chwili mógł spaść z nieba myszołów, którego też pewnie nękał głód. Czym mogłam się najeść? My, nornice, nie jesteśmy wybredne. Niestety było jeszcze za wcześnie, by natura otworzyła bar z urozmaiconą kartą owadów na wynos. A gdyby tak pomyszkować w poszukiwaniu nasion ostu? Niestety ktoś mnie ubiegł, więc pozostała mi tylko kora rosnącej tuż obok młodziutkiej olchy. Nagle usłyszałam szelest i zamarłam, gotowa do ucieczki. Tym razem to tylko uschnięte liście napędziły mi stracha, ale musiałam się mieć na baczności – moje rude futro było doskonale widoczne na tle oślepiającej bieli śniegu. Wyprawę po pożywienie uznałam więc za zakończoną. Co sił w łapach pomknęłam ku bezpiecznej kryjówce. Tam zwinęłam się w kłębek i zapadłam w odrętwienie w oczekiwaniu na porę, gdy ziemia nie będzie już pokryta śnieżną pierzyną, lecz zazieleni się kiełkami i będzie już czuć w powietrzu wiosnę.

  11. Czarna Orchidea says: Odpowiedz

    Ona tam jest. Czeka. Przycupnęła tuż przy futrynie drzwi balkonowych. Przekrzywiając komicznie łebek i wyciągając szyję, zerka przez szybę w kierunku telewizora; to taki sposób Imki na sprawdzenie, czy jest ktoś w domu. Poruszające się na ekranie obrazy najwyraźniej ją fascynują. Lustracja przynosi oczekiwany efekt. Pozycja gotowości, uniesiona prawa przednia łapka, zwężone źrenice, ciche miauknięcie z nutą pretensji: „Dlaczego tak długo cię nie było? Dlaczego mnie zostawiłaś aż na dwa tygodnie?”. W odpowiedzi na odsłoniętą firankę miękki ruch kociego ciała. Uchylone drzwi; szczupła, gibka sylwetka wślizguje się do pokoju. Wędrujący w powietrzu koniuszek wyprężonego ogona, żyje swoim życiem. Imka podąża za mną, niemal ocierając się o moje nogi. Pomiaukuje, pomrukuje: „Czekałam na ciebie. Tak długo wytrzymałam bez twojego dotyku, bez spojrzenia pełnego miłości.”
    Siadam w fotelu. Po chwili odczuwam regularne uciski kocich łap na udach. Nie do końca schowane pazurki haczą o delikatny materiał getrów. Szorstkie ciepło języka na moich dłoniach – kojący masaż i wyraz tęsknoty. Drga ucho trącone rękawem koszuli; wnętrze pełne zakamarków głuche na dźwięki otoczenia. Dotykam szarej plamki na głowie. Mruczenie na chwilę zbiega się z tykaniem zegara. Zanurzam palce w śnieżnym puchu. Moje winy darowane, grzechy odpuszczone.

  12. Czarna Orchidea says: Odpowiedz

    To na pamiątkę mojej kochanej Kici – przyjaciółki z dzieciństwa. Przyśniła mi się jakiś czas temu. Chyba w odpowiedzi na poszukiwanie tematu do tekstu na śnieżny konkurs. 🙂

  13. – Jedziemy? – Szymon dopił piwo i wyrzucił pustą butelkę do kosza, po czym podszedł do auta czekając na decyzję Kasi. Sama nie była trzeźwa, nie miała zamiaru truć, że jazda pod wpływem jest niebezpieczna. Trzeba się zabawić. Jeśli nie teraz to kiedy?
    Podbiegła do niego, popatrzyli sobie w oczy, jego wargi delikatnie musnęły jej usta, po czym czując przyzwolenie nabrały tempa. Zakręciło jej się w głowie. Czy to alkohol czy jego pocałunek tak na nią podziałał, zastanawiała się.
    Po chwili wsiedli do auta. Padający śnieg i śliska nawierzchnia nie sprzyjała wariacjom na drodze, dlatego Szymon jechał powoli. Zobaczył na poboczu zataczającego się mężczyznę. Zaczął hamować, widząc dodatkowo jadące auto z naprzeciwka. Naciskał pedał hamulca, ale nic się nie działo. Ręce zaczęły mu się pocić ze zdenerwowania, koszulka przykleiła do pleców. Spróbował ponownie kilka razy dociskając stopę, jednak pedał wpadł w podłogę. Samochód jadący w ich kierunku był coraz bliżej, tak samo jak pieszy. Miał wybór, albo skręcić w prawo i przejechać człowieka albo kierownicę przekręcić w drugą stronę i zderzyć się z autem.
    Kasia krzyczała:
    – Hamuj!
    Został mu jedynie hamulec ręczny. Mocno chwycił drążek i zaciągnął w górę. Koła się zablokowały i w końcu stanęli.
    Auto, w które o mało nie wpadli, zatrzymało się.
    -Wszystko w porządku?- odezwała się przestraszona kobieta, patrząc na parę. – Mam wezwać pogotowie?
    -Nic nam nie jest – z ulgą w głosie odpowiedział Szymon, obiecując sobie w myślach, że od teraz zmieni swoje życie.
    Kobieta odjechała.
    -Gotowa na dalszą przejażdżkę? – zapytał.
    -Z tobą zawsze..
    Kasia uśmiechnęła się i w tym momencie uśmiech zastygł na jej ustach, bo z wielkim hukiem nastała ciemność…

  14. Śnieg jest dzieckiem, dlatego wie, że podczas ferii zimowych musi spaść.
    Zanim Sebek otworzył oczy poczuł mroźny chłód i zaciągnął wyżej kołdrę. Po chwili dotarło do niego. Wyskoczył z łóżka i podbiegł do okna.
    – Jest – wykrzyczał w szybę. – I to tak dużo!
    Przebiegł przez mieszkanie, ale nikogo nie znalazł. Na stole w kuchni leżały kanapki, zjadł je. Szybko umył zęby i ubrał się.
    Uzbrojony w czapkę, rękawiczki na sznurku i ocieplane spodnie pobiegł do Rafał. Zadzwonił domofonem. “Odbierz, odbierz, odbierz” – powtarzał w myślach.
    – Halo? – zaskrzeczał zaspany głos.
    – Wychodź! Śnieg jest! – wykrzyczał podekscytowany.
    W oczekiwaniu na kolegę, Sebek próbował ulepić kilka śnieżek, ale rozsypywały się. Po chwili usłyszał trzaśnięcie drzwi.
    – No w końcu.
    – Dawaj na górkę – krzyknął Rafał i już biegł w jej stronę.
    Sebek bez zastanowienia ruszył za nim.
    Zaczęli się wspinać, ale zanim doszło do ataku szczytowego, nieźle się zmachali. Oblodzone podejście zrzucało chłopaków, gdy tylko próbowali postawić na nim stopę. Żeby się nie ześlizgnąć musieli współpracować. Wchodzili na kolanach jeden za drugim.
    Rafał postawił ostatni krok na szczycie, wciągnął kolegę i razem odprawili taniec radości, kiedy skończyli, zmęczeni i spoceni legli na śniegu.
    Usłyszeli głos.
    – Sebek! Wracaj na obiad. – To był jego starszy brat, poczekał chwilę upewniając się czy młody zrozumiał i zaczął schodzić łagodnym zboczem górki. Sebek pobiegł za nim.
    Dopiero w ciepłym mieszkaniu poczuł zmęczenie i głód.
    Spojrzał na siebie w lustrze, twarz miał całą czerwoną, a włosy lepiły mu się do czoła.
    – Co ty wyprawiasz! – wykrzyknęła mama.
    Ocknął się i intuicyjnie spojrzał za siebie. Na podłodze rozlewał się topniejący z jego butów śnieg.

    (znaki: 1687)

  15. Śnieg to relaks!
    Gdy moje zmęczenie dosięga zenitu i uciekam tam, gdzie jest śnieg, czyli w góry, kilka dni spędzonych na szlaku, gdzie czuję się jak w krainie Narnii, robią swoje. Myśli zwalniają, nie widać szarości, które przykrył śnieg, wszystko wydaje mi się jakieś ładniejsze, po prostu takie… czyste. Wracam inna.

    Śnieg to magia!
    Gdy w zimie nie ma śniegu, nie ma też magii, a szczególnie gdy nie ma go w święta. Bo gdy przysypie świat na biało, nawet nasze myśli, stają się wtedy jakby bielsze i jest nam tak jakoś…lepiej? Na spacer świąteczny wychodzi się też przecież chętniej, gdy jest biało.

    Śnieg to zdrowie!
    Ponoć narciarstwo to jeden z najzdrowszych dla nas sportów, a ostatnio pojawiła się też nowa metoda morsowania, gdy hartuje się organizm „kąpielami” na sucho, czyli w śniegu. I choć zaprawione w morsowaniu osoby przestrzegają, żeby zachować rozsądek i nie rzucać się na głęboką wodę, czyli w głęboki śnieg, to każda aktywność na śniegu jest tego warta.

    Osobiście śnieg kojarzy mi się z niewinnością. Może dlatego, że jest biały? I choć to „tylko” śnieg, zmienia coś na lepsze.

  16. -Wiosna, lato, jesień, zima – jednym tchem wyrzuciła z siebie makijażystka – cztery typu urody, do każdego pasuje co innego. Pani to oczywiście zima.
    „No pewnie, że zima. Zimna jak lód, oschła i nieczuła. On to wiedział. Kurwa, nawet kosmetyczka to wie! Każdy to widzi, tylko ona chciałaby to zignorować. Czy to aż tak widać?”
    -Zima lubi chłodne barwy, metaliczne, srebrne cienie do oczu, fiolety w celu podkreślenia tęczówki, ze szminek to polecam jasny róż. Ewentualnie – dla kontrastu mocna czerwień na ustach, wyrazisty tusz do rzęs też będą podkreślać urodę. – kobieta szybkimi ruchami przesuwała po jej twarzy, machając przed oczami pędzlami niczym orężem w walce i co rusz zmieniając używane odcienie, tak jakby malowała obraz na płótnie a nie zmęczoną życiem twarz czterdziestolatki.
    „Jaką urodę, co ona pierdoli. Urodę to ja miałam dwadzieścia, no, może dziesięć lat temu. Teraz mam jakieś marne pozostałości, które może, ale tylko może, będzie w stanie uratować, wydobyć jakoś, jeśli się dobrze postara.”
    -Styl zimy to oczywiście błękity, róże, szarości..
    „Róże? No to dupa trochę, gdzie ja w różach.”
    -..ale tez czernie. Czernie bardzo podkreślają.
    „O, w końcu jakieś dobre wieści. Czernie to ja mam. Całą szafę w czerni. Tak, w czerni to ja zdecydowanie najlepiej wyglądam. Chociaż on nie lubił oczywiście. Że niby tak smutno. A co ja byłam, klaun żeby go rozweselać? Niech sobie do kina idzie na komedię to się pośmieje. Choć ta cipa tleniona na pewno go bawi, och tak, na pewno.”
    -proszę nie marszczyć czoła teraz jak lecę bronzerem bo będzie nieładnie. Zresztą, w ogóle niech pani nie marszczy bo zmarszczki zostają.
    „Zmarszczki. Ta cipa nie ma zmarszczek. Ja mam. Za dużo czoło marszczyłam jak wracał nad ranem. Może teraz niech ona pomarszczy, zobaczymy jak tam zmarszczki za pięć lat, czy będą.”
    -bez uśmiechów, bez, bo maluję! Kamienna twarz!
    „O, poker face to tez umiem, proszę bardzo. Jak wtedy kiedy mi powiedział, że to koniec. Kamienna twarz, bez drgnienia, bez płaczu, bez satysfakcji dla drania. Proszę bardzo, już prezentuję.”
    -wspaniale! Dziesięć lat młodziej! – makijażystka odsunęła się by podziwiać swoje dzieło. – Dwieście złotych, płatne na recepcji.
    Podziękowała. „Dwieście złotych za dziesięć lat. Taniocha!”
    Spojrzała przez okno. Zima, płatki śniegu tańczyły ze sobą w szaleńczym widzie, popychane przez wiatr w kierunku przechodniów, zaglądały im pod kurtki, czapki i szaliki. Śnieg był wszędzie, chodniki i samochody zniknęły pod warstwą białego puchu.
    „Kurwa, po co mi były te buty na tym cholernym obcasie. Przecież zaraz się zabiję na tej drodze – oceniła sceptycznie.”
    Z cichym westchnieniem nałożyła kaptur, modląc się w duchu by makijaż przetrwał tą zawieję. Chciała wyglądać zabójczo, ale nie jak Joker. Spojrzała na zegarek. Jej rozprawa rozwodowa zaczynała się o 11:30. Powinna zdążyć.

  17. Nice try!

  18. Dzień, który zaczyna się słońcem jest wspaniałym początkiem czegoś radosnego. W takim dniu chce się bardziej, więcej i mocniej. Wszystko przybiera intensywniejszą barwę. Gdy tylko otworzyłam oczy i przez delikatną, czarną zasłonę rzęs ujrzałam skrawek błękitnego nieba, chciałam, aby tak właśnie było…mocniej i bardziej. Spacer wydawał się najlepszym pomysłem na takie doznania. Zaczęłam od czapki w śmiesznym kolorze flamingo, do tego gruby, wełniany szal wydziergany z miłosnych pętelek przez moją mamę. Płaszcz… ten był zwyczajny, ale swoim ciepłem dawał poczucie bezpieczeństwa. Tak otulona wyszłam na podwórko, gdzie biel niemal mnie oślepiała, ale powoli moje oczy przyzwyczajały się do jasności. Noc była bardzo pracowitą damą, cały świat przykrywając grubą warstwą białych lśniących śnieżynek. Nabrałam głęboko mroźnego powietrza i ruszyłam w stronę sadu, a raczej brnęłam w śniegu, który skrzył się jak miliony diamentowych okruszków. Podniosłam twarz w stronę słońca, miałam wrażenie jakby promienie swoimi cienkimi palcami rozbierały mnie, warstwa po warstwie z mojej ochronnej skorupy. Westchnęłam cicho i pomyślałam, że dawno nikt mnie nie dotykał w ten sposób. Kiedy doszłam do łąki, przykrytej teraz diamentowym pledem natknęłam się na widok zapierający dech w piersi. Na lśniącym kobiercu kwitły czerwienią wielkie plamy jak ogromne czerwone maki na białym płótnie. Kontrast między lśniącą bielą, a ostrą czerwienią był urzekający i fascynujący. Szłam między tymi makami zastanawiając się, jaki dziwny artysta zabłądził w te odludne strony. Z każdym jednak krokiem mój zachwyt przeradzał się w przerażenie, bo te cudowne purpurowe kwiaty zamieniały się w futrzane strzępki czegoś, co jeszcze nie tak dawno musiało być puchatym zającem.

  19. „Czy widział kto, by świeże róże rozkwitały
    Tam gdzie grządkę zaścieła śniegu całun biały?”
    ~ Louisa May Alcott

    Gdy Yuki zobaczyła pierwszy w tym roku śnieg za oknem, zdała sobie sprawę, że 5 stycznia nieuchronnie się zbliża. Ta data wywoływała w niej uczucie pustki i samotności, a pojawienie się śniegu było jej niezawodnym zwiastunem. Minęły trzy lata, odkąd pożegnała swoją siostrę, a mimo to nadal nie mogła otrząsnąć się po jej stracie. Ich matka wymyśliła, że dzień rocznicy śmierci Keiko, powinny od tamtej pory spędzać w towarzystwie rodziny, pielęgnując wspomnienia i wspierając się nawzajem. Yuki uważała, że to wymuszony rytuał i gdy przychodzili goście, starała się jak najszybciej ich pożegnać, bo nie chciała powtarzać truizmów o nieskazitelności Keiko. Wolała czcić pamięć siostry w inny sposób. Wyrywała po jednej kartce z jej ulubionego zbioru opowiadań i dzień przed rocznicą szła na cmentarz, żeby umieścić ją w stojącej przy grobie ramce, którą sama tam postawiła przed trzema laty. Uważała, że ten gest o wiele bardziej spodobałby się 6-letniej siostrze niż spotkania z rodziną, której nawet dobrze nie znała. Dlatego to samo zrobiła i tej zimy. Kiedy jednak odwiedziła grób kilka miesięcy później, zauważyła, że tuż obok ramki zaczynają kwitnąć małe przebiśniegi. Ten gest natury wyjątkowo ją wzruszył i pomyślała, że to musi być znak od jej siostry, która uwielbiała te kwiaty. W tym momencie poczuła ogromną ulgę, której potrzebowała zaznać już od dawna. Czuła, że wraz z odejściem śniegu każdej wiosny jej siostra będzie przy niej czuwać, a to sprawiło, że ogromny ciężar spadł z jej serca, ustępując miejsca nowym uczuciom, których nie miała jeszcze okazji zaznać.

  20. Pierwszy płatek śniegu spadł po północy. Do dwunastej autostrada pokryła się kołdrą gęstego puchu. Marcin jechał powoli. Wycieraczki rozganiały obraz przed oczami które mrużył, próbując oddzielić białe od białego, spomiędzy błyszczących blach pędzących samochodów. Srebrnym pazurem Angelika pogłośniła muzykę w radiu. Zbyt wymownie i zbyt ostentacyjnie, odwróciła głowę. I znów się, kurwa, nadęła. – pomyślał. – Ale co ja miałem zrobić? Bić się z nim?
    – Słuchaj. – powiedział, jakby badał grubość pokrywy lodowej, na którą wkraczał. – Ty masz mi to za złe? No wiesz, tego Jarka?
    – Nieee. – odparła, niezdrowo przeciągając końcówkę. – Co ty. Skądże. Gdzie. – teraz przeszła na szybkie serie wyrazów krótkich i ostrych jak sople lodu.
    – Angela, słońce. – zaśmiał się przepraszająco, jakby uśmiech miał rozgonić tą zamieć. – Przecież to kretyn był. Zwykły imbecyl.
    – Kretyn czy imbecyl, nieważne. Obraził mnie. – wbiła w niego surowe spojrzenie, a on poczuł jak zdradliwa warstwa lodu właśnie ukazuje swoje cienkie oblicze i powoli pęka. Musiał się ratować przed jej mroźną wściekłością.
    – Angelika. – przybrał ostrzejszy ton i w protekcjonalnym geście poprawił okulary na nosie. – Jak zwykle podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie. Dlaczego wy, kobiety, jesteście takie drażliwe na swoim punkcie? Okres masz, czy co? Koleś był troglodytą, rozumiesz? Na takich jest tylko jedna metoda. Być mądrzejszym. Być ponad to i nie zniżać się do ich żenującego poziomu.
    Docisnął pedał gazu do podłogi, a gorycz spłynęła do jego żołądka jak gruda lodu. Wciąż miał przed oczami ponad dwumetrowego Jarka, którego muskuły pulsowały naprężonymi żyłami, kiedy dwoma palcami zgniatał puszkę po piwie wypitym „na raz”.

  21. Pyta pani, kiedy zjawił się śnieg? Zawsze był! Urodziliśmy się zimą, Jurek przed świętami, ja po sylwestrze. Ślub wzięliśmy w styczniu. Takie były czasy, wesela robiono zimą, by żarcie dłużej stało. Teraz młodzi wolą latem, bo ciepło i zdjęcia lepsze. My mamy czarno-białe. Śnieg zauważyłam niedługo po weselu, gdy mieszkaliśmy u teściów.
    „Zaoszczędzimy trochę, potem pójdziemy na swoje” – tłumaczył Jurek. Pracował w gminie, ja pomagałam teściowej. Ona mnie nie lubiła, takie rzeczy się czuje. Zniosę to dla Jurka, mówiłam sobie i zaciskałam zęby. Pewnie bym zniosła, gdyby nie śnieg.
    Najpierw pojawił się w izbie, gdzie spaliśmy. Znalazłam go pod łóżkiem. Zamiatałam, gdy coś białego oblepiło szczotkę. Wata, myślę. Dotykam, a to zimne takie, w palcach się rozmywa, wilgotnieje. Śnieg, nie inaczej! Ale skąd śnieg w domu, latem? Może siostry Jurka kawał zrobiły? Potem poczułam śnieg w łóżku, wkopany w pościel. Budzę się zziębnięta, szturcham Jurka. A on nic, tylko „Śpij, babo, gorączkę masz.”
    Chciałam mu wierzyć, ja mu we wszystkim ufałam, ale śnieg nadal był! Wciskał się w szafy, pokrył ściany, powały, podłogi. Chodziłam w polarze, wełnianych skarpetach i jeszcze mną telepało. Teść w czoło się pukał, siostry Jurka chichotały, a teściowa wołała, że dzieciaka mamy se zrobić, to się farmazony skończą. I ja zaszłam w ciążę, wie pani.
    Tylko śnieg padał mi na brzuch. Bałam się, że dziecko zmarznie. Napuściłam wody do wanny. Chciałam je ogrzać. Nie zdążyłam. Teściowa krzyczała, że dziecko zabiłam. Kto to widział we wrzątku się parzyć?! Ale w wannie był lód! Skuł mnie całą. Wyobraża sobie pani? Gdy płakałam, z oczu leciały mi śniegowe płatki. Wciąż płaczę. Jestem sama. Zaśnieżona.

  22. Wszystkiemu winny był śnieg. Pojawił się jeszcze przed świtem i zagrał na nosie tym, którzy od dwóch dni przepowiadali mróz i tylko mróz. Biały puch położył się miękkim dywanem pod koła aut i wygłuszył ich poranne werble po dziurach osiedlowej drogi szybkiego ruchu. To wszystko sprawiło, że Marek stracił czujność. Tak dokładnie to stracił ją poprzedniego wieczora w barze przy trzeciej butelce tequili. Dla ścisłości, tequila była druga, a butelka trzecia, zaś drugi był chyba rum. No i jeszcze była ta dziewczyna, która uwiesiła mu się na ramieniu i co chwila przedstawiała innym imieniem.
    Marek obudził się. Kac rozsadzał mu czaszkę, a dziewczyna o stu imionach chuchała w poduszkę wczorajszym oddechem tak gęstym, że utkała z niego zasłonę nad łóżkiem.
    Marek podszedł do okna, biel horyzontu strzeliła mu po oczach i wyrwała grunt spod nóg.
    – Ja pier… – ledwo odlepił język od podniebienia. Przymrużył oczy i z trudem odczytał na ekranie telefonu cyfry, które normalnie byłyby punktem w czasie, a przez ten śnieg za oknem, zlały się w bohomazy o kształcie dwóch bałwanów walczących o krzesło.
    – Ej, ty, wstawaj – stuknął w ramię dziewczynę, która właśnie próbowała nakryć głowę kołdrą.
    – Osochozi? – wymamrotała średnio przytomna i usiadła na łóżku.
    – Zobacz co jest za oknem.
    Dziewczyna poskrobała paznokciami w kokonie, który jeszcze wczoraj był misterną fryzurą, posłusznie wstała, poczłapała do okna i szybko zakryła oczy dłońmi.
    – Ja pier… – jej głos zabrzmiał niczym złowrogie echo. – Nie wyjdę stąd do wiosny. Masz piwo?
    Marek zdębiał. Perspektywa wiosny odległej o tony śniegu przeraziła go nie na żarty. No i na pewno nie miał piwa.
    – A mówili, że będzie tylko mróz – mruknął pod nosem.

  23. Śnieżnobiała wata otulała wszystko wokół. Drzewa i krzewy stały wystrojone w białe peruki oraz w palta w brązowo – lub czarno-białą pepitę. Przypudrowane bielą wzgórza iskrzyły się jak firmament w zimowym słońcu, a cienki pasek rzeki pokrytej warstwą lodu i przysypanej śniegiem wyglądał jak wąż ubrany w futerko z białego królika.
    Grube płatki śniegu wirowały w rytm śnieżnego tańca to szybciej, to wolniej, raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, aż wydawało się, że na śnieżnym parkiecie pełno jest od kręcących się par, coraz więcej i więcej, coraz bielej i bielej…
    Księżniczka Śniegu siedziała po turecku na małej białej poduszce i troszkę znudzona nadawała soplem lodu niczym batutą takt tańczącym śnieżynkom. To miejsce na posadzce obok tronu było idealne do obserwacji procesu wyrobu śnieznego puchu w podziemiach zamku. Pochyliła się nad przezroczystymi lodowymi płytkami podłogi, żeby lepiej zobaczyć, jak śniegutki, małe trole w białych kożuszkach, baranich czapeczkach i butkach z koźlej skóry, dobrych zarówno do wspinaczki górskiej, jeśli wysunęło się kolce ze skorupek jeżowca, jak i do pewnego poruszania się po stromiznach lodowcowych, jeśli zaktywowało się przyssawki ośmiornicy, produkowały śnieg.
    -Frostek, puść taśmę z wannami wody! – Zrobione, szefie!
    -Lodek, obniż temperaturę i uruchom dmuchawę! – Gotowe!
    -Cooler, przestań pozować na gwiazdę rocka, zdejmij gogle i skocz do chłodni po błękit paryski i diamentowy pył!
    -A teraz uwaga panowie, próba generalna, włączam akcelerator!
    Gęsta mgła wypełniła metalicznie połyskującą hal Księżniczka wytężyła wzrok i przetarła irchą spodek powiększający, który trzymała jak monokl, oceniając wynik pierwszej partii śnieznego puchu według nowej receptury.
    -Więcej diamentów! Dodaj pyłku że skrzydeł pazia królowej! Szczypta sproszkowanego lapis lazuli do wersji błękitnej i garść piasku Sahary do różowo – pomarańczowej! Dorzuć promyk zachodu słońca! Nie, za dużo. Spróbuj wschodu!
    -Lepiej. – Snowman, szef zmiany, pokiwał aprobująco głową i zadowolony pogładził się lekko po białej brodzie. – Pasuje. Można zaczynać produkcję seryjną.
    Nagle księżniczka zdała sobie sprawę, że od dłuższej chwili nie porusza już lodową batutą. Oj, żeby mama nie zauważyła… – W lewo, w prawo, w lewo, w prawo – śnieżne płatki znów podjęły taneczną wędrówkę z niebieskich wyżyn na uśpiony pod białą kołdrą świat…

  24. Chmury ciemne przesłoniły niebo. Zatańczył pod nimi rój śnieżnych iskier, kąsając skórę lodowatą igłą, błyszcząc odbitym światłem kolorowych lampek. Zmrożone motyle, z nieba spadające gwiazdy. Ugięły się nagie gałęzie pod wiatrem północnym i białym welonem. Swego kroku nie wyprzesz się. Czas na nas, przyjaciele! Niech zmyje z nas znamiona klasy i wieku, gdy zanurkujemy w zaspy – walcząc, rzeźbiąc, budując i ślizgając. W górę, to znów w dół! Nie rozczeszę włosów.
    Wpełznąwszy pod osłonę puchatych rękawów popłynie dalej strumieniem przez włókna wełnianego swetra. Dreszcze! Krew uderza w policzki. Palce zdrętwiałe.
    Płatki oblepią w kształcie serca lizak.
    Rozpal ogień! Niech trzaska, roznosi z ciepłem zapach dymu i żywicy. Przejrzyjmy fotografie i poczyńmy plany. Wszak pora to dobra. Biała kołdra już zakrywa ślady minionych miesięcy. Dźwiękiem dzwonków, tętentem kopyt wygnajmy z umysłu myśli gorzkie. Zagrzej wino, pomarańcze, goździki, cynamon. Na miękkim dywanie zagryźmy je piernikiem i lukrem.
    Tak niegdyś anioł pocieszał Eliasza, obok głowy śpiącego na ciepłym kamieniu układając placek i dzban wody: „Wstań, jedz, bo ta droga to dla ciebie zbyt wiele.”

  25. Stacja 12.
    Gdzieś, pomiędzy wsią Białą a Roztoką, rozciąga się pas ziemi niczyjej. Przecięty na poły polną drogą, wznosi się kępką brzeziny by opaść na sosnowy zagajnik. Pustkę znaczy sporych rozmiarów drewniana kapliczka na fundamencie z miejscowej cegły. Przez wnękę po drzwiczkach spogląda umęczona figura Jezusa. Zaraz dokończy żywota w asyście wyblakłych polichromii, gdzie lud Judei konkuruje o uwagę z rzymskimi legionistami. O tej porze roku kamienne sylwetki, okalające podstawę krzyża, toną w grubej warstwie śniegu, a rzeźba klęczącej Maryi zdaje się bardziej rozpaczać z powodu długich sopli lodu, niźli męki swojego syna.
    Na miejsce dotarli przed południem. Przywitały ich dwa policyjne radiowozy, które przybyły niewiele wcześniej. Przed kapliczką gęstniało z pół tuzina mundurowych, którzy naprędce grodzili teren. Komendant z pobliskiego miasteczka wiedział, że nie minie godzina, a opuszczoną stację drogi krzyżowej nawiedzi pielgrzymka z okolicznych wsi i pracowników z pobliskiej żwirowni.
    Młodszy, w czerwonej kurce, wysiadł pierwszy od strony kierowcy. Drugi ociągał się próbując postawić kołnierz. Obaj nie byli przygotowani na taką aurę. Raptem 3 godziny jazdy i różnica prawie 20 stopni. Obaj z trudem łapali równowagę na oblodzonej nawierzchni.
    Starszy ominął policjantów i ruszył wprost do kapliczki. Drogę zagrodził mu mężczyzna w pikowanym waciaku i uszatce na głowie. W ręce dzierżył łopatę do odśnieżania i to jemu inspektor Turski zawdzięczał szeroką na pół metra ścieżkę, wprost wybitą w zwałach śniegu, lodu i zmarzniętej ziemi.
    Wyminęli się z trudem, na odchodne robotnik rzucił coś pod nosem, bardziej do siebie niż do inspektora. Turski zatrzymał się przed wejściem. Ważył jeszcze słowa robotnika spoglądając na zasypane wnętrze, które tylko z grubsza dało się omieść. Przykucnął, sceny które rozgrywały się powyżej nie były aż tak interesujące jak Judasz z granitu. Schowany w kącie spoglądał na przeciwległy róg, obłupanym kikutem ręki wskazując właściwy kierunek.
    – Judasz wszystko widział – powtórzył za robotnikiem. Judasz wszystko … – urwał, gdy pod pokrywą świeżego śniegu natrafił na ludzkie zwłoki.

Dodaj komentarz