Lektura na weekend – Żałoba i zbroja z kurtki

W zeszłym roku Międzynarodową Nagrodą Bookera uhonorowano powieść „Niepokój przychodzi o zmierzchu” Marieke Lucas Rijneveld. Kilka dni temu ta pozycja trafiła i do polskich księgarń. To wstrząsająca proza o (wątpliwym) dorastaniu w cieniu żałoby.

„Miałam dziesięć lat i przestałam ściągać kurtkę” – tak zaczyna się uhonorowana w zeszłym roku Międzynarodową Nagrodą Bookera powieść Marieke Lucasa Rijneveld (na zdj. powyżej). Niepokój przychodzi o zmierzchu, którą właśnie mamy okazję poznać dzięki Wydawnictwu Literackiemu i tłumaczeniu Jerzego Kocha. Kurtka, która pojawia się w pierwszym zdaniu, to najważniejszy symbol w tej historii. Dla narratorki – nota bene zwanej Budrysówką – jest swoistą zbroją, „oporem i rebelią”. W tej części garderoby metaforycznie ukryty jest jej dziecięcy strach, strach niemożliwy do opanowania.

Budrysówka mieszka z rodzicami i rodzeństwem – braćmi Matthiesem i Obbe oraz siostrą Hanną – na holenderskiej prowincji w bardzo surowej pod względem religijnym społeczności rolniczej. Prosta, pobożna rodzina Mulderów również żyje pod dyktando narzuconych zasad (aczkolwiek czasem je łamie). Wydaje się, że w tym szorstkim, ale uporządkowanym świecie nic nie może ulec zmianie. Tak się dzieje – aż do pewnego grudniowego wieczora, gdy Matthies wychodzi z domu, aby wziąć udział w wyprawie łyżwiarskiej. Jego pominięta siostra w poczuciu krzywdy wdaje się w osobliwe pertraktacje z Bogiem. Jest gotowa oddać życie brata za życie ukochanego królika. Okazuje się, że Matthies już nie wraca z wyprawy – tonie, uwięziony pod lodem. Dla Mulderów jest to druzgocący cios. Rodzina w jednej chwili się rozpada. Ojciec zamyka się w swoim cierpieniu, matka wpada w depresję. Pełni bólu i poczucia winy, nie potrafią znaleźć ukojenia ani w codzienności, ani w religii. Wszyscy między zaprzeczeniem a rozpaczliwymi próbami pogodzenia się z zaistniałą sytuacją. Budrysówka komentuje to w ten sposób:

„Czasem spoglądam na naszą rodzinę z góry, wtedy tak bardzo nie widać, jak niewiele sobą przestawiamy bez Matthiesa. Obok pustego miejsca przy stole jest teraz tylko siedzisko i oparcie, a mój brat już nigdy nie zacznie się niedbale bujać, a ojciec zły nie burknie »Nie kiwaj się«. Nikomu nie wolno usiąść na jego krześle. Wydaje mi się, że to na wypadek, gdyby któregoś dnia wrócił”.

A skoro dorośli nie potrafią uporać się z traumą, w jaki sposób mają poradzić z nią sobie dzieci? Choć formalnie Budrysówka, Hanna i Obbe wciąż mieszkają z rodzicami, właściwie zostali przez nich emocjonalnie porzuceni (narratorka poskarży się ropuchom: „Może zabrzmi to dziwnie, ale często brakuje mi ojca i matki, choć widuję ich codziennie. a może to tak jak z rzeczami, których chcemy się nauczyć, bo ich jeszcze nie potrafimy: brakuje nam wszystkiego, czego nie mamy, ojciec i matka są, ale jakby ich nie było”). Z drugiej strony boją się całkowitego porzucenia – fizycznej śmierci rodziców. Potrzebują się chronić, okiełznać traumę, tęsknią za lepszym życiem poza znanym światem. We troje usiłują sobie radzić po swojemu. Oczywiście, nie ma to nic wspólnego z dojrzałością. Dochodzi tu do istnego koszmaru: zaklinania rzeczywistości, kolejnych zatargów z losem, uskuteczniania mrocznych rytuałów, składania ofiar, stosowania perfidnej przemocy. Budrysówka, jej brat i siostra muszą dojrzeć w obliczu tragedii, ale właściwie nie dojrzewają. To przypomina skarykaturowane i żałosne – tym bardziej, że traktowane całkiem poważnie – zabawy w dorosłych. Takie ujęcie może i odrzuca, ale z drugiej strony trudno nie współczuć tym dzieciom – najpierw zostawionym przez brata, a potem także przez opiekunów. Kapitalnie wypadł zwłaszcza portret Budrysówki, dziewczyny zagubionej, wręcz zmiażdżonej przez to, co się stało. Kwestionuje ona wartości, zasady, wedle których żyła, choć niekoniecznie je pojmowała. Nawet religia nie może przynieść ratunku:

„Pewnego dnia, tak jest napisane w Biblii, wszystkie groby się pootwierają, pewnego dnia każde życie powróci. Zawsze była to dla mnie przerażająca myśl: więc zobaczyłabym wtedy wszystkie te ciała wychodzące z ziemi, ciągnące się w pochodzie przez wieś jak modele anatomiczne, z pobrzękującymi szczękami i pustymi oczodołami. Waliliby w drzwi i twierdzili, że cię znają, że są twoją rodziną”.

Choć Budrysówka jest otoczona najbliższymi, podejmuje w gruncie rzeczy samotną walkę, osobna i niezrozumiana. Bohaterka wyzna:

„Mojego serca nikt nie zna. Jest głęboko ukryte pod kurtką, skórą, żebrami. W brzuchu matki moje serce przez dziewięć miesięcy było ważne, ale gdy tylko znalazło się poza nim, nikt nie martwi się o to, czy bije wystarczająco dużo razy na godzinę, a jeśli na moment stanie albo zacznie bić za szybko, nikt się nie przerazi, że to z powodu strachu czy niepokoju”.

Jednocześnie wierzy ona, że gdzieś istnieje ocalenie i będzie mogła zrzucić swój lichy, acz nieodłączny pancerz („jeszcze może ze mnie wyrosnąć nowe życie, nowa wersja mnie bez kurtki”). Jednak niebawem okazuje się, że śmierć Matthiesa to tylko jeden z ciosów, jakie okrutny los przygotował dla tej rodziny. Wydaje się, że nadeszła nie tylko apokalipsa rodziny, ale także całego mikroświata, jaki bohaterowie znali.

Trzeba powiedzieć wprost, a może i ostrzec: powieść jest nietuzinkowa (i nie dziwi, że zdobyła całkiem sporo nagród, z których Booker jak do tej pory jest najbardziej prestiżowy), ale z miejsca odrzuca. Mamy tu do czynienia z czymś, co określiłbym mianem skrajnego naturalizmu. To książka, która wręcz cuchnie gnojem i moczem. Główna bohaterka ma problemy z wypróżnianiem się i wokół tego skupia się znaczna część tej historii. Pojawia się koszmarna przemoc na zwierzętach, przemoc seksualna. Rijneveld mnoży mroczne i obrzydliwe zarazem motywy – nawet na płaszczyźnie porównań. Świadomie przedstawia kolejne odpychające obrazy (na przykład przeżutego lub zapleśniałego jedzenia, rozjechanych jeży, kwestii związanych z ekskrementami). W rezultacie Niepokój przychodzi o zmierzchu czyta się z narastającą niechęcią, jednak nie da się zaprzeczyć, że tkwi w tym głęboki artystyczny zamysł. Bo i z tymi wszystkimi okropieństwami jest to przede wszystkim powieść o wielkim bólu, rozpadzie rodziny i nieumiejętności dojrzałego przepracowania żałoby.

„W każdej stracie tkwią próby zachowania tego, czego nie chciało się stracić, ale i tak trzeba było to zostawić. Począwszy od woreczka z przepięknymi kulkami do gry, a skończywszy na moim bracie. W stracie jesteśmy kim jesteśmy: kruchymi istotami, jak niepierzone pisklęta szpaków, która od czasu do czasu wypadają nagie z gniazda i mają nadzieję, że jeszcze do niego wrócą”.

Bardzo dobra to proza – ale dla wytrwałych.

Źródło cytatów: Marieke Lucas Rijneveld, Niepokój przychodzi o zmierzchu, tłum. Jerzy Koch, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.
Źródło grafiki: http://booklips.pl/newsy/miedzynarodowy-booker-2020-przyznany-nagrode-zdobywa-marieke-lucas-rijneveld/

Dodaj komentarz