Kto był ofiarą? – KONKURS!

Ruszamy z kolejnym blogowym konkursem! Tym razem mamy dla was trzy egzemplarze „Pięć” Hallie Rubenhold – znakomitego reportażu o ofiarach Kuby Rozpruwacza. To pięć poruszających, nieznanych historii obrazujących sytuację wielu kobiet w Anglii u schyłku XIX stulecia.

Pora ogłosić kolejny blogowy konkurs! Tym razem mamy dla was literaturę faktu: Pięć. Niewypowiedziane historie kobiet zamordowanych przez Kubę Rozpruwacza autorstwa Hallie Rubenhold. Egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo Poradnia K.

Wszyscy znamy legendę Kuby Rozpruwacza. Od ponad wieku domniemany, seryjny morderca kobiet jest przedmiotem badań historycznych, opracowań i analiz, a także bohaterem wielu książek, opowiadań, filmów, czy zwykłych strasznych historii opowiadanych sobie w nocy by się bać. Stał się elementem miejskiej kultury Londynu, śladami zabójcy prowadzone są wycieczki, a jego „cień” zobaczyć można w Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud. Tymczasem Hallie Rubenhold napisała książkę o jego „kanonicznych” ofiarach: Polly, Annie, Elizabeth, Catherine i Mary-Jane. Pięć kobiet z różnych stron Londynu i Wielkiej Brytanii, o różnych historiach życiowych, pragnieniach, planach na przyszłość. Pisały ballady, prowadziły kawiarnie, żyły w starych, wiejskich posiadłościach… nigdy się nie spotkały, lecz w historii pozostaną zawsze razem, bo połączył je rok tragicznej śmierci – 1888 i domniemany zabójca, którego legenda obrosła w większą sławę, sławę o której one nie mogłyby nawet pomarzyć. Do tej pory nad tymi kobietami nigdy nie pochyliła się historia. Osobiście byłem zachwycony książką Rubenhold – więcej pisałem o niej w czerwcowej „Lekturze na weekend”.

W ramach tego konkursu proponujemy wam napisanie opowiadania ze słowem-kluczem „ofiara”. Wasze teksty nie muszą mieć związku ze zbrodniami Kuby Rozpruwacza, to nie muszą być nawet opowiadania kryminalne. Ciekawe, gdzie poniesie was wena! Czujecie się zainspirowani?

Teksty nie powinny przekraczać 1700 znaków ze spacjami. Wklejajcie je w formie komentarza do niniejszego wpisu. Na prace czekamy do 1 sierpnia włącznie. Autorzy/autorki trzech najlepszych prac otrzymają po egzemplarzu książki Hallie Rubenhold.

Do dzieła!

18 Replies to “Kto był ofiarą? – KONKURS!”

  1. Mecz był słaby, bo Orły z Niedębna nie potrafiły strzelić rozstrzygającego gola bardzo kiepskim Niebieskim ptakom. I kiedy już wydawało się, że mecz zakończy się remisem piłka trafiła na niczym się dotąd nie wyróżniającego pomocnika Jarka Tecława. Ten nagle zerwał się do szaleńczego rajdu przez pół boiska, który zakończył celnym strzałem. Bramkarz Niebieskich skapitulował. Zauważyłem jednak, że drużyna Orłów się nie cieszy ze zwycięstwa.
    Postanowiłem skorzystać z okazji, że oto objawiła się nowa piłkarska gwiazda i długo czekałem pod wyjściem z szatni. Wreszcie w tunelu pojawił się bohater dnia. Już z daleka zauważyłem, że kuleje. Kiedy się zbliżył dostrzegłem też siniaka pod jego lewym okiem.
    – Panie Jarku. Co się panu stało? Kto to zrobił? I dlaczego?
    – Nie pytaj – odpowiedział cicho.
    – Ale dlaczego? Przecie to dzięki panu zwyciężyliście – drążyłem.
    – Niektórzy jednak twierdzą, że ich pogrążyłem – mruknął cicho.
    – Co pan mówi?
    – Takie są reguły tej gry. Nie zna ich pan?
    – Czyżby zagrał pan wbrew regułom?
    – Właśnie.
    – Ale dlaczego? Zbuntował się pan?
    – Zawsze protestowałem, więc tym razem mi nie powiedzieli. Myśleli, że sam nic nie zrobię. No i doigraliśmy się.
    – Jaśniej proszę.
    – Ja nie mam nic więcej do powiedzenia.
    Na tym skończyła się rozmowa. Jak się okazało nasza ostatnia, bowiem następnego dnia znaleziono go martwego. Zginął pod kołami samochodu. Kierowca zbiegł.
    Poszedłem z tym na policję. Już kilka tygodni później nastąpiła seria aresztowań wśród skorumpowanych działaczy sportowych. Rok później zasiedli na ławie oskarżonych. Ujawniono okoliczności pobicia przez kolegów z drużyny, a później zamordowania przez mafiozo, którzy stracili krocie na niespodziewanym wyniku meczu.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      I mamy pierwszą pracę! Kto następny?

  2. Łopatka przesypywała piasek do wiaderka. Natalka nuciła przy tym piosenkę, której nauczyła ją babcia. Bardzo za nią tęskniła. Przychodziły tu razem, lecz to już przeszłość. Od tamtego deszczowego dnia, w którym opuszczono w ziemię drewnianą trumnę minęły dwa tygodnie, ale pięciolatce ten czas wydawał się bardzo długi. Dziś przyszła tylko z dziadkiem. Alfred siedział okutany w ciemny płaszcz i w zamyśleniu patrzył przed siebie.
    Łopatka zachrobotała o coś twardego. Dziewczynka pomyślała, że to kamień i chciała go odrzucić na bok, ale gdy chwyciła przedmiot…. To nie był kamień. W ręku trzymała pierścionek. Zdumiona przyglądała mu się i po chwili ruszyła w kierunku ławki.
    – Dziadku, zobacz, pierścionek! Zupełnie taki sam, jak miała babcia!
    Dziadek wyrwany z zamyślenia spojrzał na wyciągniętą rękę wnuczki i zamarł. Natalka pokazywała mu zaręczynowy pierścionek jego żony.
    – Jezus, Maria! Dziecko, skąd go masz?!
    – Znalazłam w piaskownicy, chodź, pokażę ci.
    Alfred ruszył za dziewczynką, lecz po chwili pochwycił ją i przytulił mocno do siebie. Na dnie dołka spod piasku wystawał fragment sukni, w której pochowana została jego żona. Serce stanęło mu na chwilę i nie potrafiąc powstrzymać dreszczy odciągnął dziewczynkę na bok.
    – Zostań tu i nie zbliżaj się do piaskownicy, słyszysz?!
    Alfred ukląkł i zaczął powoli rozgarniać piasek. Po chwili jego przerażonym oczom ukazała się sina dłoń zmarłej niedawno Anny. Wydał z siebie spazmatyczny jęk nie mogąc zrozumieć, co się dzieje. Nieobecnym wzrokiem powiódł dookoła. Dostrzegł tylko nieruchomo stojącą wnuczkę. Był zbyt zszokowany, by zauważyć mężczyznę, który w tej właśnie chwili podniósł się z ławki i z lekkim uśmiechem oddalił w kierunku mostu.

  3. Stał w kolejce z innymi. Patrzył na twarze tych szarych ludzi. Nie było tu nikogo wartego uwagi. Nijakie twarze, tępe spojrzenia. Nuda.
    Był zły, bo szukał już ponad tydzień. Łódź to przecież wielkie miasto, musi w końcu kogoś znaleźć. Nie miał jakiegoś szczególnego wzorca, po prostu taka osoba powinna mieć w sobie to coś. To było jak miłość od pierwszego wejrzenia.
    Przyszła jego kolej. Spojrzał na sprzedawczynię. Nie, to też nie ona. Poprosił brązowy cukier, zieloną herbatę i dwie cytryny. Zapłacił i wyszedł. Z Zachodniej ruszył na Piotrkowską. Nie spieszyło mu się. Miał cały dzień na poszukiwania, a najbardziej charakterystyczna ulica Łodzi była dobrym miejscem.
    Przyglądał się mijanym ludziom. Nie, nie, nie. Czuł się coraz bardziej poirytowany. Tęsknił za tym mrowieniem w dole pleców, jakie pojawiało się za każdym razem, gdy odnajdywał właściwą osobę, wyjątkową jednostkę pośród tłumu przeciętniaków.
    Nagle za jego plecami po lewej stronie rozległ się dźwięk tłukącego się szkła. Aż podskoczył i odruchowo spojrzał w kierunku hałasu. Przy barze w ogródku jednego z pubów leżał stos zbitych kufli. Obok stała szczupła blondynka i śmiała się na cały głos.
    – Przepraszam – powiedziała do barmana. – Tak widocznie miało być. Zapłacę za moje gapiostwo.
    Barmanowi udzieliła się wesołość dziewczyny.
    – Nie ma o czym mówić. Posprząta się.
    – Jeszcze raz przepraszam. – Dotknęła ręką ramienia pracownika baru i ruszyła w stronę Placu Wolności.
    Nie spieszyła się, spoglądała gdzieś lekko w górę, jakby podziwiała wyższe kondygnacje kamienic. Miała w sobie taką lekkość, była jak … wiosna. Wreszcie. Znalazł ją – koniec poszukiwań.
    Zamknął oczy rozkoszując się pierwszą z wielu cudownych chwil, jakie miały nastąpić. Znalazł kolejną cudowną osobę, unikatową. Nie miał wątpliwości i już nawet wiedział, jak ją zabije.

  4. Jestem Jadzia. Mieszkam na dnie jeziora. Po wakacjach miałam iść do III klasy, ale co tam ‒ i tak nie lubiłam szkoły. Nie wchodziło mi do głowy, przez jakie „h” napisać „chomik” albo „hartuje” ani ile to jest 368 podzielić przez 22. Chociaż na muzyce było inaczej – pani od muzyki powiedziała, że mam słuch. I to prawda, bo zawsze słyszę, co mówią przepływające obok mnie karpie. Takie karpie dobre są w galaretce, jak mama na święta robi. Lubię też coca-colę – tego dnia, gdy wybierałam się z grupą z półkolonii nad jezioro, mama włożyła mi butelkę coli do plecaka i wcisnęła troskliwie na głowę czapkę z daszkiem.
    Gdy dotarliśmy nad jezioro, od razu wypatrzyłam fajne miejsce na plaży. Usiadłam na ręczniku, rozkoszując się myślą o nowym dwuczęściowym stroju, którego koleżanki będą mi zazdrościć. Inni poszli się kąpać, a ja wolałam nie. To dlatego, że nie umiem pływać – nie każda dziewczynka może być syrenką. Teraz zwinnie przemykam przez wodne zarośla, nurkuję, wypatrując w mule raków, ścigam się z płotkami i okoniami, bez trudu łapię w dłonie kijanki. Założę się, że wygrałabym zawody międzyszkolne w pływaniu.
    Wtedy na plaży Hania, Julka i Tomek przybiegli, wołając, czy chcę coś zobaczyć na głębinie. Miałam przepuścić okazję do wspólnej zabawy?! Woda była chłodna i nieprzejrzysta. Stąpałam ostrożnie, ale wstyd mi było okazać strach i cofnąć się. Hania chichotała, zachęcając mnie, żebym podeszła jeszcze kilka kroków. Ale nagle przestałam czuć piasek pod stopami i zachłysnęłam się wodą, probując raz i drugi złapać oddech. Wtedy zrozumiałam, jak głupio się dałam nabrać. Tylko że było już za późno – duchy jeziora przyjęły mnie do siebie z otwartymi ramionami.

    1. Teraz dopiero zdalam sobie sprawe, ze zainspirowalam sie niegdysiejszym opowiadaniem Wojciecha – nieswiadomie!

      1. Czuję się zaszczycony:). Miło znów czytać Twój tekst!

  5. Zawsze peszyły mnie dziewczyny i kobiety piękne. Nie chodzi o takie z okładek czasopism, konkursów piękności, jakichś wzorców dla młodzieży. W tych przypadkach piękno to rzecz, moim zdaniem, dyskusyjna, bo często zależna od zewnętrznych ingerencji czy to makijażu, czy to poprawek graficznych. Myślę o tych, które spotykałem w życiu, w szkole, pracy, w tramwaju czy na ulicy.
    Czułem się onieśmielony ich widokiem, towarzystwem, wspólną jazdą windą czy spotkaniem na stołówce. Nie wyobrażałem sobie, żeby ta, którą na uczelni czy w pracy otaczało kilku satelitów, zareagowała uwagą na moje: Cześć, jak czujesz się przed egzaminem? Nawet gdybym dodał: Usiądźmy razem, mam to obryte. Myśli, że jemy razem śniadanie w akademiku czy w jej albo mojej kuchni nawet nie przepuściłem przez głowę. Zgodziłbym się z psychologiem jeśli powiedziałby, że te moje reakcje spowodowane są kompleksami chłopaka z małego miasteczka. Taki jestem.
    Jednak dzisiaj w naszym biurze rozpoczęła pracę Gala. Kiedy szła alejką między biurkami poczułem się jak nastolatek z marginesu w amerykańskiej szkole publicznej, niemający szans na przyszłość lepszą od tej wikłającej go w młodociane gangi. Ów chłopak spotykając w tej szkole bez perspektyw Michelle Pfeiffer, zaczyna wierzyć, że jeszcze mu się uda, że i on jest coś wart. I ja poczułem, że teraz, że to ten moment, że muszę, że to jest właśnie moja szansa.
    Wstałem zza biurka i wyszedłem jej na spotkanie. Doszła do mnie i zatrzymała się.
    – Przepraszam, mógłby się pan przesunąć? Tarasuje pan przejście.
    Odezwała się do mnie! Machinalnie zrobiłem krok w bok.
    – Co za ofiara – dobiegło mnie jeszcze zza pleców.

  6. Chomik z parasolka says: Odpowiedz

    Dzisiaj pojawiły się pomarańczowe owoce na jarzębinie. Zaczęła owocowanie. Było na nie za wcześnie, w końcu to koniec lipca i do września daleko, a baldachy w pełni rozwinięte. Pomarańczowe kulki odcinały się od zieleni, zwracając na siebie uwagę, podobne pąkom rozchylającym płatki całowane przez promienie słońca. Owoce, w odróżnieniu od kwiatów, nie mogą się zwinąć, zamknąć z nadejściem zachodu, by dać sobie czas na wzrost.
    Kołysały się te kulki nocą w blasku latarni przy Miejskim Ośrodku Pomocy Niepełnosprawnym, wydobywając je z ciemności. Budynek otaczały kamienice, które przeszły na fotokomórki z powodu cięcia kosztów, jedynie wejście do niego i jarzębina była naświetlana bez przerwy. Dlaczego wcześniej nie wydała owoców i czemu nie zmieniały barwy na czerwoną?
    Może czegoś im brakowało? Jakichś pierwiastków, minerałów? Może ziemia była wyjałowiona? Dlaczego, przecież od dziesięciu lat nic się tutaj nie zmieniło, a może tak, lecz pozostało niezauważone? Może rośliny opuszczają nas w milczeniu tak, jak znikają bliscy. Bez gwałtu.
    Po dwóch tygodniach sekator poszedł w ruch. Kiście jarzębin szybko zapełniły duży, wiklinowy koszyk. Najniższe gałęzie zostały ogołocone. Porcja zapchała zamrażalnik na trzy dni. Potem było szybkie blanszowanie i przetwarzanie. Za oknem, owoce jarzębiny ciągle nie czerwieniały. Słoiki powędrowały na piwniczne półki, w lodówce pozostał jeden słoik z jarzębinową konfiturą. Ściemniała wraz z obróbką.
    Rankiem pojawiła się na śniadaniowej kanapce, a zza okna dobiegł warkot śmieciarki. Nie, coś innego.
    Za oknem zarzynano jarzębinę. Kto słyszał – wybiegł. Krzyczeli, tworząc zamknięty krąg.
    Może to przeczuwała.

  7. Tak! Jestem ofiarą i wreszcie mówię o tym głośno! Już nie boję się, że obcy ludzie obarczą mnie winą, za to, co się wydarzyło, że powiedzą: ,,Prowokowała, sama tego chciała, przyjęła drinka, więc coś mu się należało”. Już nie skulę się pod wpływem tych nieprawdziwych słów. Powiedziałam NIE, więc powinien to uszanować. Nie znaczy nie. To nie jest trudne do zrozumienia słowo.
    Jestem ofiarą, dziewczyną, która poszła na randkę i której jedyną winą jest to, że chciała poznać miłego chłopaka, może nawet się zakochać. A jednak tamten wieczór zmienił wszystko i to nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Obnażona i obolała wróciłam do domu. Płakałam godzinami, zastanawiając się, co zrobiłam nie tak. Jak to się stało, że mówiąc nie, on i tak wziął to co należało do mnie?
    Dopiero niedawno, znalazłam w sobie siłę, żeby uwierzyć w ludzi, zobaczyć, że nie wszyscy są źli.
    Jestem ofiarą, która po latach strachu i kłębiących się w głowie bezsensownych wyrzutach sumienia – bo przecież mogłam nie zakładać spódniczki i gdybym nie odkryła ramion, inaczej by się to potoczyło – nie ma dowodów na to, aby domagać się sprawiedliwości.
    Trzynaście lat zajęło mi zrozumienie, że jestem ofiarą, bo to nie ja zawiniłam.

  8. Wojtaszczykowa wsunęła rękę w koronkowej rękawiczce do torebki. Długo w niej grzebała, w końcu zamaszystym ruchem wyciągnęła zmięty banknot dwudziestozłotowy, który z miną carycy Katarzyny wrzuciła do koszyka. Ten manewr wyraźnie zaskoczył siedzącego obok Tolkiewicza. Nerwowo drgnął mu wąs, ale nie stracił zimnej krwi – od razu poznać strażaka-ochotnika. Przetrząsnął kieszenie spodni i wyłowił dziesięciozłotówkę, którą sprawnym ruchem pokerzysty dołożył do drugiej, wcześniej przygotowanej. Zdrowa rywalizacja między OSP a kołem gospodyń wiejskich. Kolejny był wójt. Tu niespodzianki nie było. Między władzą świecką i kościelną w gminie już dawno zawarto nieoficjalne porozumienie. Cotygodniowy trybut za nienachalne, lecz stabilne wsparcie ołtarza dla tronu wynosił dwa niebieskie Kazimierze (od wójta i małżonki) i po piątaku od ich latorośli. Sklepowa Wasilewska po raz kolejny pozwoliła sobie na demonstrację polityczną wysupłując jedynie lichą dwuzłotówkę. Nie mogła darować, że przy wsparciu Kościoła pozamykano handel w niedzielę, przez co ona dostała po kieszeni. W święto zawsze szło najwięcej wódki. Poszkodowany mógł się czuć też stary Matyszczyk, jeden z jej najlepszych klientów. Z gęby mu widać było, że nie wytrzeźwiał jeszcze po wczorajszych imieninach szwagra. Pewnie przez te procenty mu się pomieszało, bo zamiast wrzucić coś do koszyka wyciągnął chciwie łapska w stronę całkiem pokaźnej kupki pieniędzy. Solidne pacnięcie w łeb od kościelnego skutecznie go otrzeźwiło i zmusiło, by poważnie zastanowił się nad swoim grzesznym postępkiem. Gdy już się wydawało, że nic się nie stanie i ta część mszy minie w zwyczajowym rytmie metalicznych dźwięków monet z rzadka przerywanych chrzęstem papierków, przyszła wreszcie moja kolej. Żeby zwrócić uwagę gawiedzi postarałem się o nagły atak kaszlu, po czym widząc, że mam już wystarczającą widownię dostojnym ruchem wyciągnąłem z portfela nowiusieńki, zielony jak łąka w maju banknot stuzłotowy. Czerwona ze wściekłości gębą wójta, radosne spojrzenie proboszcza, który posłał mi z ołtarza znak pokoju oraz pomruk zadziwienia, jaki poniósł się echem po świątyni utwierdziły mnie w przekonaniu, że ofiara jaką poniosłem była tego warta. Na szacunek we wsi trzeba sobie zapracować,a co myśleliście?!

    1. Chyle czola i uchylam kapelusz!

    2. Świetne 🙂

  9. Żyliśmy normalnie dla otoczenia. Każdy mówił jaka piękna, szczęśliwa rodzina. Przykładna, dosłownie jak z obrazka. Niemniej jednak, gdyby ktoś pokusił się o zajrzenie w jej głąb z łatwością dostrzegłby, że daleko nam do ideału.
    Mój maż, zarazem ojciec moich dzieci to dosłownie domowy tyran, który znęcał się nad nami zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Początkowo jego ofiarą byłam tylko ja, niemniej jednak z czasem, gdy dzieciaki zaczynały dorastać wszystko stawało się bardziej skomplikowane i mąż zaczynał swoje frustracje wyładowywać również na nich.
    Chciałam naprawić sytuację, ale nie miałam dość odwagi, aby odejść. Nigdy w siebie nie wierzyłam i nie potrafiłam tego zrobić również wtedy. Myślałam, że tak ma być, sama sobie przecież nie poradzę….

    1. Smutne 🙁
      Wygląda, że to nie tylko wprawka literacka, ale może się mylę i to tylko mistrzostwo w wyrażaniu uczuć.

  10. RobiCoNicNieRobi says: Odpowiedz

    Nie wiedział co ma zrobić. Siedział w parku na ławce. Obojętnym wzrokiem patrzył przed siebie. Nie zwracał uwagi kompletnie na nic. Zaczął padać drobny deszcz.
    A on był tylko pustą skorupą bez żadnych emocji.
    Od dziecka rodzice mu powtarzali by nie ufać bankom. Lepiej samemu uzbierać pieniądze. Niż się zapożyczać, czy brać kredyty. Nie raz słyszał ile ludzi popadało w długi nie do spłacenia przez pożyczki.
    A teraz sam stał się ofiarą skorumpowanego systemu bankowemu… Przecież wszystko na początku było dobrze. Przemyślał każdy krok. I nagle krach!! Wszystko poszło w diabły! Zacisnął pięści.
    Najgorzej będzie spojrzeć w oczy żonie i powiedzieć jej prawdę. Że będą teraz żyć jak nędzarze…

  11. Herbaciana Sówka says: Odpowiedz

    Telewizor nas rozproszył. Gdyby nie to, zwrócilibyśmy uwagę na trzask drzwi samochodu, brzmiący jak pękająca pierwsza pieczęć apokalipsy. Zorientowaliśmy się dopiero, gdy drżąca ręka kilkukrotnie nie trafiła kluczem w zamek, a wtedy na ucieczkę z salonu było za późno. Wymieniłem spojrzenia z rodzeństwem i kotem. Nawet on wiedział, że oto pękła druga z pieczęci, zwiastujących, że mama miała wyjątkowo zły dzień. By zapobiec domowej apokalipsie, ktoś musiał się poświęcić i przejąć na siebie uderzenie gniewu przed złamaniem siódmej pieczęci. Potem zagłada była nie do powstrzymania.
    Chętnych brakowało.
    Ania zdążyła wyłączyć telewizor, nim mama weszła do domu. Miałem nadzieję, że się mylimy, ale niestety, usłyszeliśmy łoskot torebki lądującej na podłodze. Trzecia pieczęć. Ja i Ania kucnęliśmy za kanapą, a Leon przylgnął do ściany, dzięki czemu w drodze do kuchni mama nas nie zauważyła. Mruczała pod nosem ‒ czwarta pieczęć, a chwilę potem zaczęła powarkiwać na ekspres do kawy. Piąta.
    Zaczęliśmy negocjować na migi. Nie dałem się złapać na najstarszego, Ania na córusię, a Leon na tego najbliżej drzwi. W ruch poszły prośby, groźby, obietnice i haki, ale żadne z nas ani nie przeskrobało, ani nie potrzebowało niczego wystarczająco ważnego.
    W kuchni rozbrzmiał Kult, co oznaczało, że została już tylko jedna pieczęć, a my nadal tkwiliśmy w impasie. Nim jednak pękła ostatnia, wyszło na jaw, że ktoś zdecydował się poświęcić.
    ‒ NIE WŁAŹ MI POD NOGI!
    Mama psioczyła dłuższą chwilę, ale w końcu umilkła, a Kult zastąpiło RMF FM. Odetchnęliśmy z ulgą. Kot niespiesznie wyszedł z kuchni i obdarzył nas spojrzeniem, oznaczającym, że życzy sobie za to puszki tuńczyka albo staniemy się JEGO ofiarą.

  12. Para siedząca na plaży która przybyła tu, aby rozkoszować się romantyczną chwilą wschodu słońca, teraz zajęta była okazywaniem sobie czułości. Nie zwróciła uwagi na kraba, który rozpoczynał polowanie.
    Skorupiak rzucił się pędem przez plaże, chcąc jak najszybciej dotrzeć do upatrzonej małży. Przebierał z całych sił swoimi sześcioma nogami, próbując zachować równowagę na niestabilnym piaskowym podłożu, które chrzęściło i osuwało się mu pod nogami. Z podekscytowania kilkukrotnie otwierał i zatrzaskiwał szczypce, wydając przy tym głośny, charakterystyczny stukot. Małż wyczuł zagrożenie i szczelnie zamknął się w pancernym bunkrze skorupy, przygotowując się tak na przyjęcie szarży morskiego rozbójnika. Krab próbował bezskutecznie uchwycić upatrzony posiłek szczypcami, jednak kiedy je zamykał te ześlizgiwały się ze skorupy. Przebierał nogami w szaleńczym tańcu niczym zapaśnik próbując znaleźć odpowiedni chwyt. Udało mu się w końcu złapać skorupę mięczaka, tak by mógł rozłupać jego muszlę. Zacisnął szczypce mocniej, czując jak pancerna pokrywa zgrzyta gotowa lada chwila ustąpić.
    Nagle poczuł, że coś zaczyna go podnosić wraz z jego niedoszłą zdobyczą. Poluźnił chwyt i sam spróbował wycofać się bokiem osłaniając odwrót ciachaniem szczypiec, ale było już za późno. Oboje wylądowali w plastikowym wiaderku obok innych krabów i małży zbieranych dla pobliskiej jadłodajni.
    ***
    Księgowy umówiony ze swoim klientem w restauracji, gdzie serwowano dania kuchni śródziemnomorskiej czekał na zamówione danie dnia – gumbo z owoców morza. Kiedy je podano zachwycił się jej nietuzinkowym smakiem. Potrawa była pyszna i stanowiła jednorodną harmonię kulinarną. Nie rozróżnił jednak, który ze składników był myśliwym, a który jego niedoszłą ofiarą.

Dodaj komentarz