Lektura na weekend – Peerelowskie dylematy literata

„Możesz napisać taką piękną książkę, że ludzie, aby ją zdobyć, będą ustawiać się w kolejkach, jak po wranglery, dostępne nagle za złotówki” – przekonuje sam siebie młody literat, główny bohater zapomnianej już trochę książki Stanisławy Fleszarowej-Muskat „Złoto nie złoto”. Czy te twórcze zamiary się powiodą?

Dwudziestoośmioletniego Juliana Asanowicza, warszawskiego literata, głównego bohatera powieści Stanisławy Fleszarowej-Muskat Złoto nie złoto poznajemy w chwili twórczego, ale i życiowego kryzysu. Jest autorem tomu wierszy i zbioru opowiadań, ale nie osiągnął zbyt wiele, właściwie nie spełnił swoich ambicji. Co więcej, od pewnego czasu przeżywa blokadę twórczą. To rzutuje również na jego związek z aktorką Majką. Julian nie umie ruszyć do przodu, gnębiony poczuciem niespełnienia. Stanisława Fleszarowa-Muskat kreśli bardzo przekonujący portret człowieka ambitnego i sfrustrowanego zarazem. Myślę, że podobne refleksje na pewnym etapie dopadają wielu piszących:

„Zwykle lubił te chwile porannej samotności. Przychodziły mu wtedy do głowy najlepsze pomysły, dialogi układały się w zwięzłe, cięte riposty – tylko, że mu się to potem rozłaziło, kiedy usiłował zanotować, wwiercić w papier każde słowo, raptem przyciężkie i niezgrabne. Gdyby miał dyktafon, naciśnięcie guzika nie burzyłoby w nim tej ulotności, tak jak burzyło sięganie po papier i pióro – trzeba było być wytrawnym rzemieślnikiem, żeby umieć powtórzyć pierwszy kształt tej zjawy, która rodzi się nagle w myślach i równie nagle przepada nie uwięziona pamięcią.”

Potrzebuje on jakiejś zmiany. Nie chce jednak wrócić do rodzinnego domu i ma swoje powody:

„Nie wraca się bez sukcesu do małych miasteczek, gdzie wszyscy się znają, gdzie niczego nie można ukryć, a już najpewniej klęski. (…) Czy miałby każdemu, kogo by spotkał na ulicy, tłumaczyć, że sukces to takie bydlę, które nie da się przywołać do nogi? Bliźni wymagają od człowieka, żeby mu się wiodło, to z kolei budzi zawiść, ale takie są składniki tej gry, z której nikomu nie udało się wyplątać.”

Nieoczekiwanie Julian dostaje szansę – zgodnie z ówczesną praktyką (a Złoto nie złoto rozgrywa się w czasach głębokiego Peerelu) otrzymuje stypendium na napisanie powieści o dużym zakładzie. Spontanicznie wyjeżdża do prowincjonalnego miasteczka, gdzie niemal wszystko kręci się wokół kopalni, wokół wydobywania miedzi. Z pewną zuchwałością, wyższością poznaje całkiem obcy mu świat. Z jednej strony chce wierzyć, że to nowy początek, początek wielkiej kariery, a z drugiej nie jest wolny od wątpliwości. Ma pisarskie poczucie misji, ale co jeśli i ten projekt skończy się tak, jak jego ostatnie?

„Znowu poczuł w gardle dławiący uściski niepokoju. Czego właściwie się bał? Że nie zechce mu się o tym pisać? Czy też, że w tym, co miał za chwilę zobaczyć, z czym miał się zapoznać, w co miał wkroczyć z wrażliwością przybysza, dostrzeże tylko wierzchnią warstwę znaczeń, bez tej prawdy, którą w sobie kryły, bez której świat był tylko widziany, nie rozumiany, lecz widziany?”

Julian zaczyna się wtapiać w lokalną społeczność, bardzo chętną do pomocy. Zdaje sobie jednak sprawę, że trudno napisać porywającą powieść o kopalni, z samych suchych danych nie stworzy literatury – nawet jeśli miałby to być tylko „produkcyjniak kopalniany”. Kiedy zwiedza kopalnię w towarzystwie jednego z jej pracowników myśli z ironią niepozbawioną goryczy: „Człowieku! myślał Chyba nie wyobrażasz sobie, że z tego można zrobić powieść, z tych nazw, z tych liczb, z tych informacji”. Przyjaciel głównego bohatera stopuje go nie tak całkiem bez racji: „Dla mnie, jak nie ma katastrofy, to o czym tu pisać? Dramat musi być, rozumiesz?”. Póki co zapowiada się raczej na twórczą katastrofę…

Ponadto jak na złość, Juliana twórczo ciągnie w zupełnie inną stronę – zamiast swojego „produkcyjniaka” pisze rozgrywające się na Bałkanach opowiadanie o parze aktorów – ich pierwowzorami są Richard Burton i Elizabeth Tylor (na marginesie – ta poruszająca historia, już całkiem autonomicznie, znalazła się także w zbiorze opowiadań Stanisławy Fleszarowej-Muskat Czarny warkocz. Nosi tam tytuł: Gospoda pod Sutjeską). A jednak gdy Julian staje się niemal częścią miejscowej społeczności, pomysł wreszcie przychodzi… Pozostaje pisać.

Złoto nie złoto to osobliwa książka. Można odnieść wrażenie, że Stanisława Fleszarowa-Muskat – podobnie jak bohater jej powieści – dostała zlecenie na napisanie czegoś w rodzaju „produkcyjniaka sentymentalnego”. A jednak ma do tego sporo dystansu. Wydaje się, że robi wszystko, aby nie zamykać historii Juliana Asanowicza w ramach pustego, propagandowego „dzieła na zamówienie”. Choć kopalnia odgrywa tu znaczącą rolę, staje się swoistym centrum zdarzeń, najważniejsi dla pisarki pozostają jak zawsze ludzie – ze swoimi dylematami, namiętnościami, trudnymi wyborami. Jest tu kilka wyraziście nakreślonych postaci, świetnych scenek rodzajowych. Całość została napisana ładną, barwną polszczyzną. Pojawiają się szczegóły obrazujące świat, którego już nie ma (czekanie na założenie telefonu, otrzymanie talonu na samochód, specyficzne peerelowskie menu itp.). Są tu też nieprzyjazne kelnerki w restauracji hotelowej, traktujące obsługę klienta jak zło konieczne – rozmowa Juliana z obrażoną Cesią, która je śniadanie zamiast obsługiwać klientów, należy do najzabawniejszych w powieści. Zobaczcie:

„- Gość czeka! – powiedziała Klaudia z naciskiem.
Uniósł się nieco na krześle i lekko się skłonił:
– Przepraszam, ale chciałbym coś zjeść.
Cesia nie zbliżyła się do stolika, zwróciła tylko ku niemu głowę. Przełknęła ostatni kęs. Jej niebieskie oczy znieruchomiały.
– Słucham – powiedziała bez zachęty.
– Kawa ze śmietanką – zaczął.
– Nie ma śmietanki.
– Wobec tego z mlekiem. Mleko jest?
– Jest – powiedziała wciąż obrażona.
– Pieczywo, masło, żółty ser. I trzy jajka w szklance.
– Dwa – sprostowała.
– Proszę o trzy.
– Mogą być tylko dwa albo cztery.
– Dlaczego?
– Bo tak skalkulowane.
– No dobrze – skapitulował. – Niech będą dwa.
– I coś jeszcze?
– Owszem. Uśmiech dla gościa.
– Też! – Cesia wzruszyła ramionami. Miała w sobie ospałość jałówki zbyt wcześnie wypuszczonej na pastwisko. Bez pośpiechu wróciła do kuchni.
– Teraz pan sobie poczeka – powiedziała prawie z satysfakcją barmanka”.

Złoto nie złoto to nie jest najlepsza książka Stanisławy Fleszarowej-Muskat Może nawet trudno ją zaliczyć do udanych – rozpada się konstrukcyjnie, akcja nieco grzęźnie, niektóre wątki wydają się włączone na siłę. Jest jednak bardzo pisarska – i może choćby z tego względu warto poświęcić jej trochę czasu.

Źródło cytatów: Stanisława Fleszarowa-Muskat, Złoto nie złoto, Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2012.

7 Replies to “Lektura na weekend – Peerelowskie dylematy literata”

  1. Znałem jednego księdza nazywał się Mieczysław Maliński, który „nałogowo” pisał ksiażki. LC wylicza ich ponad setkę https://lubimyczytac.pl/autor/4957/mieczyslaw-malinski Miał prostą receptę na kryzysy twórcze i wpadanie w pętlę wiecznego poprawiania.
    Swoje książki najpierw dyktował przydzielonym mu przez Kościół pomocnikom, a dopiero po „napisaniu” całości brał się za tradycyjne już poprawianie.
    Być może już niebawem literaci będą to robić powszechnie korzystając z komputerowego pomocnika, czyli programu, który rozpoznaje mówioną mowę i zapisuje ją w pliku tekstowym.
    Co wy na to? Chcielibyście tak? Byłoby to lepsze niż tradycyjne stukanie w klawiaturę. No, może jeszcze być gryzmolenie na ekranie dotykowym pisma odręcznego, które komputerowy pomocnik sprawnie zamieni na kody znaków naszego alfabetu.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Na pewno byłoby to na swój sposób wygodne:)

    2. ależ to już dawno istnieje Często z tego korzystam. Od 7 lat . tak w Iphonie, Ipadzie i Macbooku. Inne kompy też mają taką opcję. . Wolę jednak w klawiaturę, gdyż mam czas na ułożenie poprawne myśli.

  2. Chyba to ostanie byłoby dla mnie do zaakceptowania. Dyktafon w mojej kieszeni się nie sprawdził. Ostatnio sporo o tej samej sytuacji pisałem ręcznie i na klawiaturze. Stwierdziłem, że inaczej myślę z długopisem w ręku, a inaczej z palcami nad klawiaturą. Meritum pozostaje, ale zdania układają się nieco inaczej. Jakbym do ucięcia zbędnych gałęzi podchodził z piłą ręczną i tarczową. Utnę i jedną, i drugą, ale łatwiej i naturalniej zrobić to ręczną.
    Mnie pomysł się podoba.

    1. Na Androida jest Jotter Pad, ale kosztuje 150 zł rocznie.
      Obawiam się, że ekranik smartfona trochę za mały.
      Przydałby się tablet.

  3. A ja mysle ze tradycyjne pisanie olowkiem na papierze to nadal najowocniejsza metoda, mimo ze potem trzeba przepisywac. Ale moze juz jestem starej daty 😵

    1. A ja swoje początki pisania opowiadań w latach 1992-1996 np. to pierwsze https://doktorb.it/dziekuje-ci-komputerze/ wspominam jako pisanie na komputerze. Nie miałem wtedy PC w domu i specjalnie jeździłem do pracy uruchamiając wczesne Windows i MS-Word. Jakoś dobrze mi się pisało na komputerze. Rysunek okładki (tamże) też na komputerze w wektorowym programie graficznym Corel 3.0.

Dodaj komentarz