Z życia pisarza – KONKURS!

Nadszedł czas kolejnego konkursu na naszym blogu. Tym razem proponuję wam bardzo pisarską książkę – „Kochankowie i pisarze” Lily King. Egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo Prószyński i S-ka.

Mamy już październik, pora na nowy konkurs. Tym razem z wielką radością proponuję wam znakomitą książkę Kochankowie i pisarze Lily King. To bardzo pisarska pozycja. Główną bohaterką jest trzydziestojednoletnia Camila „Casey” Peabody. Kiedyś świetnie grała w golfa, zdobyła magisterium z pisania kreatywnego. Dziś wynajmuje mały zapleśniały pokój, pracuje jako kelnerka w podrzędnej restauracji, próbuje spłacić pożyczkę studencką, a wreszcie walczy z wewnętrznymi demonami. Pisanie jest jej ucieczką („Nie piszę dlatego, że roi mi się, iż mam coś do powiedzenia. Piszę, bo jeśli tego nie robię, wszystko zdaje mi się jeszcze bardziej okropne”). Casey marzy o tym, że kiedyś wyda książkę inspirowaną wątkami z życia matki. Pisze ją od lat. Czy jej się uda? Więcej o tej powieści pisałem w lipcowej „Lekturze na weekend”.

Kochankowie i pisarze to przeurocza książka i cieszę się, że mogę się nią z wami podzielić. Zadanie konkursowe jest bardzo pisarskie. Niech inspiracją będą dla was słowa: „kiedy piszę”. To nie musi być opowieść autobiograficzna, ani tekst utrzymany w pierwszej osobie. Odsłońcie życie pisarza. Jaka to będzie historia? Dramatyczna? Zabawna? Refleksyjna? Groteskowa? Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do wpisu konkursowego. Teksty nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Nadsyłajcie je do 31 października 2021 r. Autorzy/autorki trzech najlepszych prac otrzymają egzemplarze powieści Lily King.

Do dzieła!

Źródło cytatów: Lily King, Kochankowie i pisarze, tłum. Magdalena Koziej, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.

33 Replies to “Z życia pisarza – KONKURS!”

  1. – Musisz mi tak przeszkadzać w pisaniu? – fuknęła moja dziewczyna kiedy wszedłem do naszego salonu by zabrać stamtąd książkę do czytania.
    – Bez niej umarłbym z nudów.
    – Masz przecież wakacje, więc wyjedź – zaproponowała.
    Westchnąłem. Tak to jest z pisarzami.
    – Czy macie państwo wolny pokój? – w chwilę później dzwoniłem do znajomego pensjonatu.
    Miejsce się znalazło, więc wyjechałem nad morze, ale nie przestałem o niej myśleć. Może coś jej kupić? Rozmyślałem chodząc wzdłuż straganów na nadmorskim bulwarze. Mój wzrok zatrzymał się na pocztówkach. Ściślej jedna z nich przypomniała mi pocztówkę z powieści, którą pisała moja dziewczyna. Była na niej uwieczniona przepiękna muszla. Kupiłem ją i wróciłem do domu by zajrzeć do laptopa, na którym był ten fragment powieści. Dosłownie przepisałem ten pełen miłości tekst. Nawet podpis. Tylko adres musiał być inny. Po chwili wahania nakleiłem znaczek i wrzuciłem do skrzynki pocztowej. Niecały tydzień później recepcjonista mojego hotelu zatrzymał mnie:
    – Jest kartka dla pana – mówił, a wręczając ją mruknął pod nosem – Kartka z wakacji to jeszcze rozumiem, ale odpisywanie to już kompletne dziwactwo.
    Czytałem zaciekawiony. Moja dziewczyna weszła w rolę swojej bohaterki piszącej do zakochanego chłopaka. Tego w książce nie było. Pod podpisem bohaterki napisała jeszcze „P.S. Dzięki za inspirację”. Uśmiechnąłem się. Widocznie mój dowcip tak ją poruszył, że wymyśliła rozwinięcie tej historii. Muszę przyznać, że cięta odpowiedź zmroziła nawet mnie, ale była świetna i pasowała do klimatu i fabuły powieści. Chyba mimowolnie przyczyniłem się do pewnego rozwinięcia dzieła literackiego. No, cóż. Takie są blaski i cienie bycia chłopakiem pisarki.

  2. Kiedy piszę…

    Wszystkie poradniki kreatywnego pisania zalecają, aby wyrobić w sobie nawyk pisania zawsze o tej samej godzinie, nawet przy tym samym stole, w możliwie powtarzalnych warunkach. Warunków i stołu pewien nie jestem, za porę – głowę daję. Mogę sobie stworzyć warunki powtarzalne co do okoliczności pisania. Co do pory, to już tak łatwo nie jest, ale mogę znaleźć taki czas w rozkładzie pracującego inżyniera, który cztery dni w tygodniu poświęcę na to, by usiąść z tabletem i klawiaturą przy sekretarzyku. A kiedy już usiądę, to zabieram się do pisania.

    Piszę… Dzisiaj obmyślam plany ucieczki. Ekran tabletu zgasł więc go wybudzam przyciskiem. Wyraziste to wzburzone morze na ekranie. To Łazy we wrześniu, chyba sześć lat temu. Jeździliśmy tam codziennie przez cały urlop, bo nic nie wyszło z planów wyjazdowych, za to pogoda nam dopisała.

    Piszę… Z rozmachem wracam do ucieczki – śmigłowcem! Nie, duży hałas. Więc może balonem! Jest cichy i mogę ustalać warunki atmosferyczne. Ale jest za wielki. Czapka niewidka! To byłby sposób idealny. Ale na miłość boską, człowieku! To nie jest z tego gatunku!

    Piszę… Dlaczego ta szufladka nie jest domknięta? Pewnie znowu te cholerne spinacze wypadły! Co tam zrobić? Jak je poskromić? Ale to nie teraz, później, później coś poradzę, teraz czas na obmyślenie wiarygodnej drogi ucieczki. Idę na taras, łatwiej się skupię.

    Piszę… Wtedy, sześć lat temu, też pięknie świeciło słońce i na niebie nie było żadnej chmurki. Bez turystów, bo po sezonie i w zasięgu wzroku może pięć, może dziesięć osób, spokojnie, tylko wiatr podnosił białe grzywy na falach.

    Piszę… Kiedy już napiszę, to każdy zapisany akapit nabiera dla mnie dodatkowej wartości.

  3. Kiedy ktoś pyta, co robię dla przyjemności i odpowiadam, że jestem pisarzem, to widzę to dziwne spojrzenie. Uwielbiam chwile, kiedy muszę tłumaczyć, że nie – jeszcze nic nie wydałem. Mojej powieści nie znajdziesz na półkach. Bo bycie pisarzem to wbrew pozorom pisanie, a nie wydawanie. Dla jednych to hobby, dla innych styl życia. Tylko nielicznym udało się z tego uczynić sposób na zarabianie na przysłowiowy chleb.
    Wtedy pada kolejne fantastyczne pytanie:
    – Dasz poczytać?
    Bywam brutalnie szczery. Ludzie tego nie lubią. Podobno mam spektrum autyzmu, ale kto dzisiaj go nie ma? Odpowiadam więc niczego nie ukrywając, bowiem oduczyłem się rozdawania swoich tekstów. Głównie dlatego, że zdecydowana większość pytających okazywała się chętnymi inaczej. Może to taki odruch? Kurtuazja? A może źle postrzegam ich zainteresowanie. Uważam, że oddając im kawał swojej roboty, to w zamian usłyszę czy to co naskrobałem ma sens lub jest jakieś. Chciałbym móc zadać kilka pytań, które pozwolą poprawić mój warsztat pisarski. Tylko tyle.
    Większość zawodzi, więc przestałem.
    – Zazdroszczę.
    Co za banał… Siadaj i pisz. Masz wszystko czego ci trzeba. Nikt przecież nie każe ci być kolejnym nazwiskiem na liście bestsellerów. Po co masz mi zazdrościć, kiedy możesz zwyczajnie usiąść i sklecić parę słów ze sobą. Nadać im sens. Może stworzysz nowy świat lub opiszesz jakąś prostą acz poruszającą historię. Nagle odkryjesz, że masz o wiele większą wartość niż jeszcze zanim usiadłeś do kartki czy klawiatury. Bo nawet jeżeli to co napiszesz nie wyda ci się dobre, to będziesz bogatszy o samo doświadczenie. Poczujesz się lepiej, lub do głowy wpadnie ci jakiś ciekawy pomysł. Nie zazdrość mi już więcej. Siadaj i pisz.

    1. „Nagle odkryjesz, że masz o wiele większą wartość niż jeszcze zanim usiadłeś do kartki czy klawiatury.”
      Wybacz, ale to poczucie wyższej wartości to tylko pozór. Pisanie to tylko kolejny nałóg. Coś w rodzaju alkoholizmu. Tylko, że zamiast zatruwać swój organizm zatruwasz swoją duszę. Ta euforia po napisaniu czegoś to ten pierwszy przyjemny rausz, tak jak euforia po pierwszym kieliszku wina.
      Wybacz tę uwagę. Nie pisze ze złosliwości. Wręcz odwrotnie. Może uda mi się ciebie ostrzec. Ostrzec przed narkotycznym głodem uznania przez czytelników. Przed obiecywaniem samemu sobie, że „tym razem to był już ostatni raz” po to by za kilka dni – a może i za kilka godzin – z odrazą do samego siebie usiąść do klawiatury. Przed okradaniem twoich bliskich z czasu i uwagi. Przed zaniedbywaniem obowiązków w domu i w pracy, bo tam tekst czeka…
      A jeśli już zabrnąłeś za daleko, jesteś nałogowcem i musisz pisać, to najpierw żyj, a potem pisz. Jak Orwell, Conrad, Hłasko , Jerofiejew, Exupery. Wartość człowieka wynika z tego co przeżył i jak się zachował w sytuacjach krytycznych. Jeśli twoja literatura będzie dobra, to może komuś pomożesz inspirując go do rzeczy, których sam by sobie nie wyobraził. Jeśli będzie zła … cóż przynajmniej coś przeżyłeś.

      Jestem Anonimowym Pisarczykiem, udało mi się wytrzymać bez pisania dwa miesiące…

      1. Coś w tym jest… Może pisanie jest aktem rozpaczy w proteście przed przemijaniem, żeby coś po sobie zostawić? Tylko że samo w sobie jest aktem tragicznym, bo nigdy nie jest wystarczajaco dobre. Podoba mi sie, że nazywasz się Anonimowym Pisarczykiem, odnajduję się w tym 🙂

  4. Kiedy piszę, chciałabym, żeby moje spisane przemyślenia czy fantazje trafiły do czytelników, nie do szuflady. Szuflada ich nie potrzebuje, a łudzę się, że ludzie może tak? Właściwie wszystko, co robię w życiu robię po coś. Nie chcę, by się marnowało, by nie przyniosło efektów, choćby najmniejszych. Szanuję swoje zasoby energetyczne… Kiedy piszę, marzę o tym, by treść naniesiona na papier została przeczytana, przemyślana, by zaowocowała samym dobrem. Tak, wiem, to może być oznaką zbytniej pychy. To nic. Tak po prostu czuję.

    Piszę od niedawna. To, co czytacie, to mój – wstyd się przyznać – trzeci lub czwarty tekst. Odkąd jednak usiadłam po raz pierwszy do komputera z myślą „A teraz napiszę coś prozą” otworzyła się w mojej głowie zardzewiała już dawno ciężka żeliwna klapka, spod której wyleciały wspomnienia, refleksje, wyobrażenia i naturalna u mnie, jak to od dawna przeczuwałam, potrzeba pisania. Szukałam tego wyzwalającego uczucia w różnych innych działalnościach i coś czuję, że ono jest w pisaniu. Żartowałam do znajomych „Jesteście tak nienormalni, że kiedyś napiszę o was książkę”. Może jednak to zrobię – uważajcie, kochani.

    Kiedy piszę o tym, co zdarzyło się naprawdę, treść błyskawicznie i bez wysiłku wypływa spod moich palców, niesie mnie jak szalona, jakby była napisana już dawno temu. Jakiś rzeźbiarz powiedział po zakończonej pracy nad kolejnym udanym dziełem, że ta postać wydobyta z kamiennej bryły już tam była. Trzeba ją tylko było odsłonić. Odkuć ze zbędnej zewnętrznej warstwy. Trafia do mnie takie widzenie twórczości, bo mam podobne uczucie po postawieniu ostatniej kropki. Ten tekst już był – od początku właśnie taki, a nie inny. Ja go tylko spisałam. Dlatego tak boli, gdy ktoś mądrzejszy, bardziej doświadczony mówi „Zmień”.

  5. Ania,
    Nie wiem czy zauważyłaś, ale masz podobny pogląd na pisanie jak nasz noblistka Olga Tokarczuk. Ona też twierdzi, że „tylko odkrywa” to co już dawno zostało gdzieś zapisane.
    Z kolei Twoje inspiracje rzeczywistymi zdarzeniami i postaciami bliskie są temu co robią uczniowie na kursie „Inspiracje” Michała Pawła Urbaniaka. Myślę, że poczujesz sie na nim jak w domu tylko, że musisz poczekać, bo na razie tego kursu nie ma w rozkładzie, ale myślę, że niebawem się znajdzie.

    1. Andy,
      a więc widocznie coś w tym jest, skoro noblistka tak uważa 🙂 Dziękuję ci bardzo za informację o kursie. Będę śledzić grafik. I przede wszystkim dzięki, że „mnie” przeczytałeś – to bardzo miłe!

      1. A ja, jesli moge sie wtracic, nie mam wrazenia, ze to juz bylo z gory napisane, choc podoba mi sie ta idea Tokarczuk. Czy to nie wlasnie wyraz pychy pisarza?

  6. Kiedy piszę te słowa, Ciebie od dawna nie ma i nie wiem, gdzie jesteś. Kiedy… jeśli czytasz te słowa, mnie już nie ma. Co za banał, prawda? Ale chyba Cię to nie dziwi? Przecież to takie w moim stylu. To Ty zawsze stąpałaś twardo po ziemi, a ja miałem głowę w wymiarze nieznanym fizykom. Ciągnęłaś oba nasze życia, kiedy ja myślałem, że one toczą się same. Tylu rzeczy nie wiedziałem, przed tyloma mnie chroniłaś. Odkryłem je dopiero, gdy Cię zabrakło.
    Znam Cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że masz wyrzuty sumienia i możesz mieć jeszcze większe. Dlatego piszę do Ciebie te słowa. To jedyne, co mogę zrobić. Chcę Cię uwolnić od siebie.
    Kochaliśmy się i pewnie nadal tak jest. Tak, czuję, że też mnie kochasz. Chcę za to podziękować, bo miłość jest ważna. Ty byłaś, choć nie wpadłem na to, żeby Ci to okazać wcześniej. Rozumiem dlaczego odeszłaś i uważam, że zrobiłaś słusznie. Teraz, gdy o tym myślę, podziwiam Cię za to. Nie wiem, czy zrobiłaś to świadomie, ale odeszłaś dla nas obojga, bo inaczej nie zrozumiałbym pewnych spraw. Dzięki temu dziś w pełni mogę docenić nasz czas. Gdybym miał go więcej, też zacząłbym wszystko do początku. Z kimś nowym. Byłbym lepszym towarzyszem życia, mądrzejszym, czulszym, odpowiedzialnym. Byłbym taki dzięki Tobie.
    Wiem, że jednym listem nie sprawię, że o mnie zapomnisz. Nie o to chodzi. Pamiętaj, ale tylko dobre chwile i to, że zrobiłaś dla mnie więcej niż ktokolwiek inny. Kiedy byłaś i kiedy odeszłaś.
    Nie zabieraj mnie ze sobą w dalszą podróż. Ona jest tylko Twoja.

  7. Kiedy piszę, na chwilę staję się bogiem. Bogiem zmyślonej rzeczywistości, którą buduję ze słów jak dom z cegieł. W tym świecie mogę podpowiadać myśli i pragnienia, mogę nadawać zwykłym przedmiotom nowe znaczenie. Tutaj życia zaczynają się i kończą jednym słowem. Jedno zdanie wystarczy, aby dać nadzieję i tyle samo, żeby ją odebrać. Jedno kliknięcie wystarczy, żeby skasować czyjeś przeznaczenie. W pierwszym rozdziale mogę zbudować miasto, w drugim obrócić je w ruinę. Na każdej stronie mogę zrobić wszystko, a stron zapisać tyle, ile zechcę.

    W mojej zmyślonej rzeczywistości istnieją lądy, morza i krainy podobne do tych, które znamy, ale zupełnie inne. Żyją w nich ludzie poranieni inną historią, nad ich głowami świecą gwiazdy, które stworzyłam i nazwałam ja. W lasach rosną znane i nieznane nam gatunki roślin, miasta mają swoje własne barwy, smaki i zapachy. Ruiny na górskich zboczach są owiane innymi legendami, a mity podyktowane innymi prawdami.

    Swoich bohaterów znam lepiej niż siebie, lubię ich, szanuję, może nawet kocham. Każdy z nich nosi w sobie cząstkę mnie, jakąś myśl, lęk, marzenie albo rozczarowanie. Drzemie w nich coś, co nazywam literackim pięknem. To piękno ma źródło w złożoności ludzkiej natury, w jej nieracjonalności, w ułomnościach i sprzecznych pragnieniach.

    Tak niewiele trzeba, żeby przenieść się tam, gdzie tylko ja sięgam wyobraźnią. Mogę to zrobić w kinie, w korku, na zebraniu i na weselu, podczas lotu i podczas spaceru. Za te podróże płacę niewyspaniem, zaniedbaniem, czasem głębokim rozczarowaniem…

    Warto.

  8. – Natuch jestem – skłoniła głowę postać co prawda rzeczywista, ale nie pasująca do tej wiejsko-miejskiej rzeczywistości, którą znałam.
    – Dzień dobry – bąknęłam, nie czując potrzeby przedstawiania się ani przechodzenia na drugą stronę płotu.
    Był niejednoznaczny, a nawet dziwny. Ni stary, ni młody, ni biały, ni Murzyn, nawet płci nie miał oczywistej, bo choć imię wskazywało na męską, to głos już niekoniecznie.
    I palce obejmujące kostur były delikatne.
    Jakiś chałat, miękki kapelusz Włóczykija… Kto, u licha?
    – Sprzedajecie coś?- zapytałam sama się dziwiąc tej archaicznej formie.
    – A, to?- kiwnął głową w kierunku plecaka leżącego opodal – to książki, jeno nie sprzedaję a rozdaję. Ale każdy dostaje swoją dopiero gdy napisze.
    Głowiła bym się nad tym zdaniem długo, gdyby nie drapieżne ptaszysko, które pojawiło się jak duch i przysiadło na jego ramieniu.
    – Wędrujemy z Kryzią po świecie, wypatrujemy nieszczęśników w pisarskim kryzysie. Ludzie po naszej wizycie zawsze piszą.
    Mój kryzys trwał od początku roku, a zbliżało się lato. Zaczęłam pytać.
    -To powiedz mi skąd wziąć pomysł?
    – A nie wystarczy to, co za płotem?
    – No dobrze, a co z natchnieniem?
    – A myślisz, że Kryzi łatwo coś upolować?
    – A kompozycja?
    – Jakbyś się wzbiła z Kryzią w niebo, to byś zobaczyła wszystkie dopływy rzeki spojone w jeden nurt.
    – Nie każdy ma łatwość pisania.
    – Na to pole zbronowane spójrz, jakie tłuste, jednolite. A z bliska co? Grudy, kamienie.
    Milczeliśmy.
    – A co Natuchu jeśli jest się strasznie zmęczonym, jeśli praca pozbawiła cię wszystkich sił i wyżłobiła w twojej głowie tor, którym poruszają się wszystkie myśli?
    Spojrzał mi w oczy.
    – Wtedy trzeba spać, dużo spać.
    – Dobrze, Natuszku – mruczę i chowam pod kołdrę ziębnącą stopę.

  9. Spotkanie literatów
    ————————-
    – Gdzie ja jestem – zapytał Antoine – Jasność, obłoki … Czy ja już umarłem?
    – Technicznie rzecz ujmując to jesteś w stanie śmierci klinicznej. – Odrzekł długowłosy starszawy pan z długą siwą brodą poprawiając się na wielkim skórzanym fotelu. Ciuchy miał z lekka niedzisiejsze, a na nogach nosił stare zakurzone sandały. – Tam na dole wciąż próbują cię uratować. Za jakieś kilka minut sobie odpuszczą…
    – Czyli nie żyję? A ty to ..
    – Zgadza się. Mów mi Jahu.
    – Ale gdzieżbym śmiał?
    – My pisarze możemy sobie pozwolić na większą poufałość.
    – To Ty piszesz?
    – Technicznie rzecz ujmując tylko inspiruję. Wiesz, za dużo roboty. Ale mam ghost writera. Może słyszałeś? Ma ksywkę Święty. Podobno tam u was na dole mocno ocenzurowali moje dzieła pod jego redakcją. Chyba tylko cztery tomy z kilkudziesięciu przeszły. Muszę się zastanowić czy go nie wymienić.. Nie miałbyś ochoty?
    – Ależ Panie Boże..
    – Mów mi Jahu!
    – W porządku, Jahu. Ale ja nie jestem chyba dobrym kandydatem. Kiedy piszę nigdy nie jestem z siebie zadowolony. Wiesz, przez lata cyzelowałem dzieło swojego życia. Poprawiałem, dopisywałem, konsultowałem fakty. Każdą wolną chwilę między lotami na to poświęciłem, a tu taki klops! Pisałem tak jak twój ci twoi ewangeliści…
    – Kto??
    – Znaczy się ghost writer.. – szybciutko poprawił się Antoine widząc, że wkopuje kolegę Świętego, który był zbyt leniwy i podzlecił pisanie kolejnym pisarczykom – Tak więc pisałem przypowieściami o perle, pustyni, Królestwie i tańcu. Całe moje doświadczenie życiowe i wnioski wyciągnięte podczas długich lotów tam opisałem. Nawet kilka razy postawiłem ciebie w roli narratora ..
    – Wiem, wiem. Donieśli mi. I wiesz co Antoś? Bardzo mi się ta twoja książka podoba, ale ty chyba zapomniałeś do kogo piszesz! Czy te głąby są w stanie skupić się nad subtelną aluzją? Czasami trzeba się dopasować do poziomu czytelnika. Czy myślisz, że ja bym sam z siebie napisał takie historyjki jak ta „Apokalipsa”? ..
    ———
    (ciąg dalszy wielokrotnie przekracza 1700 znaków, zatrzymałem się w pierwszym możliwym miejscu)

  10. Taka moja refleksja, jak ja się aktualnie czuję w kontekście pisania.

    Boli cię. Swędzi. Uwiera, zupełnie jak kamyk w bucie. Przeszkadza, lecz idziesz dalej, masz w końcu mnóstwo ważnych spraw na głowie. Niby mały ten kamyk, niby jesteś w stanie stawiać kolejne kroki, ale tkwi tam nieprzerwanie i co chwilę przypomina o swojej obecności. Stajesz więc, opierasz się o drzewo i zdejmujesz but. Skarpety masz dziurawe, zużyte, nasączone myślami, które boisz się sprać. Przechodzone te myśli, skumulowane, błagające o ujście, jednak nieuporządkowane, więc nosisz je, aż poczujesz, że „to jest ten moment”, gdy dasz im ujście. Nurkujesz dłonią w kozaku, łapiesz kamyk – jest malutki, niepozorny, a pod mikroskopem widać, że utkany z wyrzutów sumienia. Na chwilę czujesz ulgę, wyrzucasz go i z powrotem nakładasz but. Już teraz będzie lepiej, prawda?

    Tylko dlaczego już przy pierwszym kroku, ponownie czujesz, że coś cię uwiera w bucie?

  11. Kiedy zaczynam pisać, czuję się, jakbym wyruszała na wędrówkę: wyrazy są krokami, które stawiam, przerwy między nimi są przerwami na oddech. Każda kropka, przecinek, średnik, pauza — przeszkodą którą pokonuję: kałużą, kamieniem, pniem drzewa, który powalony wiatrem, upadł na drogę. Jeszcze nie wiem, dokąd zmierzam, nie znam ścieżek, przez które poprowadzi mnie myśl, nie znam celu, do którego te ścieżki mnie powiodą. Nie wiem, kogo spotkam, z jakimi żywiołami przyjdzie mi się zmierzyć. Może będzie to wiatr, który wplącze w moje włosy gałęzie i nie pozwoli mi ruszyć dalej? Może ogień, który rozłoży przede mną płonący dywan i zaprosi mnie do wspólnego tańca? Może będzie to woda, która spłynie ku mnie górskim potokiem?
    Kiedy zaczynam pisać, czuję się władczynią ścieżek, którymi podążam. Mogę zrobić z nimi, co zechcę: wykorzystać dla siebie lub przeciwko sobie. Staję się wszechmocna, choć nie – wszechwiedząca. Nie znam wszystkich zakamarków swojego umysłu i nie umiem nawet dobrze spakować się na drogę. W moim plecaku niosę tylko garstkę doświadczeń, odrobinę talentu i całą masę dobrych chęci. Nie wiem, czy to wystarczy, by dojść do miejsca, do którego zmierzam.
    Oprócz plecaka zawsze zabieram ze sobą aparat. Zbieram nim po drodze wrażenia, które później staną się wspomnieniami. Na przykład krople rosy, wplątane w pajęczą sieć, patrzące na mnie dziesiątkami oczu. Albo stado ptaków na tle szaro-niebieskiego nieba, przywodzące na myśl wielki znak zapytania. Na zdjęciu będzie można dokładniej przyjrzeć się, czy to na pewno ptaki, a nie stado lecących pośród chmur, metafor. Pisząc, wciąż zapominam, że metafory są rzeczą niebezpieczną, że z metaforami nie należy igrać. Z jednej małej metafory może narodzić się przecież cała wielka miłość (…)

  12. 12:04
    Rodziców nie ma, a wyznaczony do gotowania brat udaje, że nie istnieje. Cisza, spokój ‒ idealne warunki do pisania! Sprawdzę szybko budowę miecza i mogę zaczynać.

    12:43
    Sprawdziłam. Dowiedziałam się też, ile waży kolczuga, co to jest falanga, kto zabił Kaligulę, w czym pić yerba mate i że nie ma logarytmu o podstawie jeden. Bratu tymczasem udało się dotrzeć do kuchni.

    13:02
    Trochę to trwało, ale złapałam flow!
    „Opuszczona wioska, rozpadające się chaty, okiennicami stuka nocny wiatr. Wilgotna bagienna mgła lepi się do skóry jak pajęczyna. Lea unosi miecz i rozgląda się, próbując dostrzec ruch. W oparach widzi zarys potwornej postaci, potem drugi, trzeci… Nie czeka na kolejne. Rzuca się do przodu.”
    ‒ Gdzie są brokuły?!
    O nie, nie pozwolę, żeby brat wyrwał mnie z mojej historii!
    „Miecz gładko wchodzi w jasnozieloną łodygę, brokuł krzyczy przeraźliwie…”
    Chwila, co?! Matko jedyna, dobrze, że nie piszę romansu! Nieważne, potem poprawię.
    „Lea przestępuje zwłoki brokułu i staje twarzą w twarz z hordą potworów. Na szczęście ma nie tylko miecz. Wymawia słowa zaklęcia.”
    ‒ Pod mikrofalą! ‒ odpowiadam.
    „Mikrofala uderza w niczego niespodziewającego się wilkołaka.”
    ‒ A czosnek?
    „Wianek czosnku materializuje się na szyi Lei, płosząc wampiry.”

    13:24
    Pytań coraz więcej, losy Lei i obiadu wiszą na włosku, ale ja się nie poddam! Mogę naraz pisać i instruować.

    13:37
    „Lea unosi obieraczkę, marchewka nie ma szans.”

    13:52
    „Lea ślizga się na rozsypanym groszku i klnie głośno.”

    13:54
    To jednak brat się poślizgnął, ale nic mu nie jest.

    14:09
    „Lea wyprowadza cios. Z rozciętej tętnicy pyry tryska gzik.”

    14:17
    Może ja pójdę do tej kuchni, bo zapachniało smażonym ghulem…

  13. Kiedy piszę spotykam się ze sobą. To spotkanie nietuzinkowe, jedyne w swoim rodzaju. Ważne. Takie, na które chcesz zdążyć na czas, być dobrze przygotowaną i schludnie ubraną.
    Kiedy więc jesteś w pełnej gotowości, cała w sobie przekonana by wejść do magicznego pokoju spotkań, dokładnie wtedy, Wszechświat decyduje się sprawdzić siłę Twojej determinacji. Zawsze tak robi, wyciągając – niczym sztukmistrz z cylindra – przeróżne osobliwości, które następnie stawia na Twojej drodze do Samej Siebie, z opisem „zadania do pokonania”. Lista zadań zmienia się w czasie – to istny rollercoaster – jedne powtarzają się z dnia na dzień, inne są całkiem nowiutkie, a są i takie, które raz wykonane, odchodzą w nieznane. Listę wyzwań otwiera najczęściej, nieprzerwanie dzwoniący telefon, i akurat, kiedy tak bardzo się niecierpliwisz, Ktoś ma Ci Coś iście ważnego do przekazania, następnie pies dostaje niestrawności, kurier próbuje z wszystkich sił zasygnalizować swoje istnienie pod Twoimi drzwiami, a szkolna pielęgniarka w tym samym czasie, zostawia Ci na telefonie wiadomość głosową o wysokiej gorączce dziecka..
    Gdy uda się usunąć z pierwszego planu, te wszystkie potwory codzienności, wówczas pojawia się przestrzeń dla japońskiej filozofii „ichiego ichie”. Wówczas, krystalizuje się moje „być tu i teraz”.
    Pisanie to moja droga do siebie. Ta droga łączy energię serca i umysłu, prowadzi przez bujny las i materializuje się w słowach. Kiedy piszę, jestem na ścieżkach tego lasu. Widzę promienie słońca przebijające się przez artystycznie powyginane konary. Promienie docierają dokładnie tam, gdzie powinny dotrzeć – do mchu, paproci, do krystalicznie czystej wody, płynącej lekko, swym odwiecznym, życiodajnym nurtem. Nasze krwioobiegi – mój i lasu – zespalają się w tym procesie.

  14. Nigdy nie wiem, jak rozpocząć list do Ciebie. Wszystkie te zwroty od „szanownego” po „najdroższego” wydają się sztuczne, jakbym musiała wepchnąć naszą historię do za ciasnego pudełka. Kiedy piszę te słowa jesień już jest w pełni. Rozpanoszyła się i widać, że czuje się u nas dobrze – w końcu wróciła do siebie. Korzysta z tych kilkunastu tygodni, zanim wygoni ją zima, za którą niewielu tęskni. Nie potrafię się napatrzeć na te wszystkie kolory i uciekam z miasta, gdy tylko mam okazję. Wczoraj jechałam samochodem przez las. Słońce powoli zniżało się, a jego pomarańczowe światło rozświetliło rosnące wzdłuż drogi drzewa. Brzozy, buki i klony zdawały się płonąć. To było jak złocisty tunel do innego świata. Przez chwilę myślałam, że przeniosę się gdzieś daleko, w miejsce pozbawione smutku, rozczrowań i zła. Niestety na końcu drogi czekała jedynie szara rzeczywistość, praca na etacie, zbliżające się urodziny, i ten krótki czas wykradziony rutynie codzienności na kolejną, zapewne skazaną na porażkę opowieść. A tyleśmy sobie obiecywali i wymarzyli, pamiętasz? Tamto lato, gdy Twoja skóra złociła się w słońcu jak te wczorajsze jesienne drzewa, a nasze usta smakowały morską solą? Horyzont był tak daleki. Między nami a nim – morze możliwości. Chciałabym wrócić do tamtych dni, odnaleźć na nowo naszą wiarę. Tymczasem mija kolejny poniedziałek, niczym przesypujący się między palcami piasek. Dziś horyzont zdaje się boleśnie bliski, zamknięty betonowymi pudełkami.

  15. Najdokładniej pamiętam jego oczy. Były, jakby przeglądało się w nich morze w pochmurny deszczowy dzień. Oczy pełne głębokiej niebiesko szarości. Skrywały samotność i ciekawość, której trudno było się oprzeć. Tonęłam w nich cała, kiedy opowiadał. A wiedział o rzeczach, o których słyszałam pierwszy raz, że kiedy piorun uderzy w piasek, to powstaje fulguryt zwany piorunowcem. Przez dawnych Słowian używany za amulet.
    Podczas długich spacerów plażą i tych kilku nieprzespanych razem nocy trzymał mnie mocno za rękę. I potrafił opowiadać bez końca. A ja słuchałam. Tak zaszczepił we mnie miłość do ziemi, kamieni, wody i wiatru. Na zawsze.
    Pierwszego piorunowca dostałam wtedy od niego. Jako amulet szczęścia noszę go przy sobie do dziś. Kolejne znalazłam sama. To najbardziej niezwykłe pamiątki z podróży, jakie mam. Połączenie energii ziemi, powietrza i nieba zamknięte w zespolonych wysoką temperaturą ziarenkach piasku. Wszystkie z odrobiną szczęścia na szczęście.
    Czasem, kiedy ściskam je w dłoni, mam przed oczami tamto lato. I próbuję sobie wyobrazić, że wtedy wczesnym sierpniowym rankiem On nie został na peronie sam, ale wsiadł do mojego pociągu.

    Dzisiaj, kiedy piszę te słowa, mam ochotę zmienić zakończenie i opowiedzieć, że moja przygoda z Chłopakiem poznanym na wakacjach, nie skończyła się tamtego dnia na kolejowym dworcu. Przez długi czas wysyłał do mnie z podróży puste pocztówki bez pozdrowień i wiadomości. Na ostatniej napisane były zaledwie dwa słowa.
    Kilkanaście lat później, przed świętami odnalazł mnie w sieci. Za oknem puszyste płatki śniegu otulały świat, a my, chociaż dzieliły nas tysiące kilometrów, zaczynaliśmy się od nowa zaprzyjaźniać. Minęło przecież tyle lat.

  16. Ciemno, prawie noc. Przyczajam się z piórem w dłoni. Mogę, więc piszę. Kiedy zaczynam, wszystko idzie w ruch, ludzie, przedmioty i zwierzęta. Chmury, deszcz i słońce. Dom zamienia się w księgarnię, a mnie ogarnia nieznośna lekkość bytu. Ziemia się porusza, kołysze stołem, przy którym siedzę, podskakuje, kamienica drży w posadach. Czyżby duch rycerza powstał z lodów? To tylko Annuszka rozlewa olej słonecznikowy, fleja marnuje cudze dobro. Biegnę do kuchni na ratunek, okręcam się na pięcie w tłustej plamie i tuk – tuk – tuk, jak Kubuś jadę po schodach. To nie dla osób ze strachem przed lataniem. Mijam karakony, na podeście dziady zbierają na wesele, chłopi dybią na dziewczęta z Nowolipek, które przygarnęłam, żeby nie łajdaczyły się za darmo. Nie boy się – woła Annuszka z góry.
    W piwnicznej izbie, gdzie ląduję, jakiś oszołom drze się, że nie polezie orzeł w gówna. Ma trąbkę na sznurku i kosę na sztorc. Rozglądam się po kątach. Kartoteka na miejscu. Jaś się nie doczekał i poszedł do Głupiego Osła sam. Równoumagicznienie, psia mać!
    Wspinam się z powrotem. Na półpiętrze spotykam sąsiadkę wracającą z zakupów, która entuzjastycznie oznajmia, że otwarli sklepy cynamonowe. Siadam przy stole. Trochę się uspokoiło. Chwytam pióro. Z powrotem burza, wrzask i tsunami. Komu bije ten dzwon? Czy ja to sprawiam? Zwabiona muzyką spojrzałam ze skały szczytu na zapyziałe podwórko. Myślę z nadzieją… To katarynka. Jakiś obdartus drze się do dziewczyny w oficynie – żegnaj Bronia. W bramie ludzie bezdomni, stara kobieta wysiaduje. Chcę pisać, a z fartucha wypadły mi podczas jazdy w dół słówka. Odkładam pióro. Cisza.
    Wszystko już zostało napisane. Zamiast pisać idę szukać straconego czasu.

    .

    1. O rety, mistrzostwo! Naprawdę podziwiam oczytanie i kreatywność. 🙂

      1. O, teraz dopiero zauważyłam komentarz! Jakże się cieszę i bardzo dziękuję!

  17. Marek starał się nie okazywać znużenia ani zniecierpliwienia. Choć czuł, że jego koszula dawno wymagała zmiany na świeżą, a niedogotowane ziemniaki z obiadu leżały głazem na żołądku, starał się przeznaczyć resztki energii na uśmiech. Zwłaszcza że siedzący przed nim starszy pan w białym kitlu uśmiechał się bez przerwy.
    – Panie Marku, czy zechciałby pan jeszcze raz opowiedzieć o tych roślinach?
    Marek skinął głową.
    – One naprawdę zapamiętują to co się do nich mówi. I w zależności od warunków uprawy, pamięć ta może być odzyskiwana w formie perforowanych włókien z pędów naziemnych lub w formie nasion z wielokrotnym kodem pamięci powielanym w zewnętrznej jak i wewnętrznej warstwie okrywy nasiennej. To naprawdę zależy tylko od sposobu uprawy.
    – I pan je uprawia, tak?
    – No teraz to już nie.
    Starszy pan uniósł brew udając zaciekawienie.
    – Teraz już nie?
    – No przecież sam pan wie, panie doktorze, że jestem tu już prawie tydzień. Nie mogę być w dwóch miejscach na raz.
    – Ach tak. A jeszcze ze dwa dni temu mówił pan, o tu to zapisałem … – lekarz sięgnął w kierunku stołu, szybko przewertował leżący tam plik kartek i stuknął palcem w zapisaną drobnym maczkiem stronę – … że może być pan w różnych miejscach na raz.
    Marek westchnął. Czuł się jak gówniarz, wciąż oceniany, wciąż krytykowany.
    – To nie tak, chodziło mi o translokację czasową, a nie przestrzenną. Jeśli jestem tu , to nie mogę być gdzie indziej, to chyba oczywiste. Ale za to w danym miejscu mogę być w dowolnej chwili dziś, wczoraj, lub jutro, to zależy od mojej – Marek przez chwilę szukał właściwego słowa – swobody wyboru. To jak podróże w czasie, ich nie ogranicza miejsce.
    – No a kiedy pan się tym wszystkim zajmuje? No tymi roślinami, tym przemieszczaniem i w ogóle tym wszystkim, o czym rozmawiamy.
    Marek wyczuł w głosie starca kpinę pomieszaną z ironią. Spojrzał lekarzowi prosto w oczy.
    – Kiedy piszę – odpowiedział.

  18. Kiedy bierze się do pisania, siada z podkulonymi nogami na ulubionym fotelu przy oknie. Ma wszystko pod ręką: przywieziony z jakichś wakacji ołówek z breloczkiem, gumkę i zeszyt z oślimi uszami.
    Najpierw głęboko wzdycha, jakby przygotowywała się do wyczerpującego maratonu, sprawdza opuszką ostrość grafitu i wertuje z roztargnieniem kartki zeszytu w poszukiwaniu trafiającego w punkt pierwszego zdania. Po dłuższej chwili wstaje i przynosi sobie z kuchni parujący kubek herbaty, której cierpkość zaostrza zmysł literackiego smaku.
    Ponownie mości się w wygodnej pozycji i wreszcie zaczyna zapełniać kartkę pismem przypominającym ślady kornika – tak wyrobionym, że prawie nieczytelnym. Gdy przestaje pisać, rozpuszcza włosy, by za chwilę na nowo je spleść, w zamyśleniu przeciąga się, przymyka oczy, marszczy czoło.
    Nie dopuszcza skreśleń – pedantycznie wymazuje gumką to, co jest nie tak, usuwając w niebyt niedostatecznie doskonałe zdania i źle postawione przecinki. Odczuwa wręcz fizyczną przyjemność, rachując raz po raz kolejne zapisane strony.
    Nie przeszkadzają jej natomiast pszczoły niezmordowanie krążące nad pnącym się po murze bluszczem ani ryk kosiarki rywalizujący z legendarnymi smokami. Ani pokrzykiwania bawiących się dzieci, ani dalekie echo karetki na sygnale. Z kuchni dochodzi smakowity zapach smażonej cebulki. Czas płynie, zaczyna zmierzchać.
    Gdy w drzwiach staje mąż, chce coś powiedzieć, ale macha z rezygnacją ręką. Zamyka okno, przez które wdziera się jesienny chłód podszyty wilgocią, zapala stojącą lampę i okrywa jej ramiona wełnianym, zniszczonym przez mole swetrem. Ona, nieobecna, coś mruczy, jakby sama do siebie, a on chce wierzyć, że powiedziała „Dziękuję, kochanie!”.

  19. – Stefan, zostaw ten zeszyt i chodź mi pomóc! Śmieci byś wyrzucił. A w ogóle do sklepu trzeba iść. Masła nie ma, jak sernik upiekę? Miałam kupić, ale sąsiadkę spotkałam na ulicy i mnie zagadała. Mówi, że córkę będą za mąż wydawać. Latem. A potem młodzi wyjeżdżają za granicę do pracy. Wiadomo, u nas bieda, ciężko się czegoś dorobić. To to jej powiedziałam, że nasz Marcinek też za granicą robi. W szparagach obecnie. Co tam tak bazgrzesz? Swoją drogą, to na niego też by już przyszła pora. Trzydziestka na karku niedługo, kiedy ja się wnuków doczekam? Wziąłbyś go na męską rozmowę, a nie tylko z nosem w tych książkach siedzisz. I ciągle coś gryzmolisz. Tak jak teraz na przykład, kiedy do ciebie mówię… No, a poza tym to sąsiadka powiedziała mi jeszcze, że na wakacjach z mężem w Grecji byli. I polecają. Nie tak bardzo jak Hiszpanię, ale zdecydowanie bardziej niż Włochy. Gorąco trochę, za to jedzenie pyszne. I ta, no, kultura arktyczna dookoła. Tak, kultura najważniejsza. No to tu jej nic nie odpowiedziałam, bo co mogłam? Że my co roku na Mazury jeździmy? Bo tam spokój, cisza i dobrze ci się ściboli? Wyśmiałaby mnie. Tam przecież żadnej kultury nie ma. Ty, wziąłbyś mnie kiedyś w podróż do Paryża albo innej Wenecji. Romantyczny wyjazd we dwoje, jak za dawnych lat. A pamiętasz nasze pierwsze lato nad Bałtykiem? Oh Stefan, jak ty mnie wtedy pragnąłeś. Jurny koziołek był z ciebie taki! Z ramion mnie nie chciałeś wypuścić. łobuzie jeden… Na litość boską, odłóż to pióro wreszcie i przyjdź! Czy tym mnie w ogóle słuchasz?!
    – Ale Elżbieta, kiedy piszę…
    – Coś ty stary, zdurniał do reszty z tym pisaniem?
    – No, opowiadanie na taki konkurs piszę…

  20. Napisałam go. Razem z twarzą, postawą, włosy czarne, oczy skośne. Palce miał lekko zgrubiałe. Wiedziałam jeszcze zanim mnie dotknął.
    Położyłam się i owinęłam kołdrą, oglądając ścianę w pozycji horyzontalnej. Śledziłam szlaczki na tapecie, odnajdując kształty jak w obłokach. Inaczej nie miałam szans zasnąć. Tu piesek, tam łódka. Wtedy skrzypnęły drzwi. Przymknęłam oczy i czekałam, aż ugnie się materac, aż obejmie mnie ciepłe ramię. Uniosłam rękę, ale to jego palce pogłaskały mój policzek.
    – Znów to robisz. Nie powinnaś mnie wzywać.
    Spojrzenie czarnych oczu sunęło w ciemności w ślad za łaskoczącą pieszczotą po policzkach, powiekach, w dół nosa i wokół ust.
    – Przyszedłeś. – Wtuliłam twarz w ciepłą dłoń.
    – Jestem tu dla ciebie. Ale to niezdrowe. Wiesz, że naprawdę mnie tu nie ma.
    Sama się zastanawiałam. Czy można samemu wywołać u siebie schizofrenię? Prosiłam się o chorobę. Tak łatwo przychodziło oszukiwanie zmysłów, ale gorzka otucha tak kusiła. Czułam nawet jego zapach – czysty, męski, lekki. Wiedział, że nie znoszę perfum.
    – Nie martw się o mnie. – Przysunęłam się i wtuliłam twarz w koszulę pod obojczykiem. Mogłabym przysiąc, że trudniej mi się oddychało. – Od razu mi lepiej. Bałam się.
    – Widzę, twoje myśli. Wiesz dobrze.
    – Cicho. Nie psuj mi przyjemności. – Rozluźnił uścisk, ale tylko trochę, kiedy się poruszyłam. – Muszę się obrócić.
    Teraz leżałam plecami wtulona w jego pierś. Odzyskałam oddech, a on głaskał mnie po włosach.
    – Wszystko będzie dobrze.
    – Miło słyszeć. – Pocałunek przy uchu. Nic erotycznego, prosta i czuła pieszczota. – Zawsze wiesz, co powiedzieć. Jak pocieszyć.
    – Ty też wiesz. To twoje myśli.
    Westchnęłam. Tak, wiedziałam, czego mi potrzeba.
    – Ale dobrze usłyszeć.

  21. Spał niespokojnie. Powracające koszmary wyrwały go ze snu. Wstał. Poszedł do kuchni napić się wody. Dzisiejszej nocy słyszał ją wyraźnie. Powiedziała żeby się wyprowadził. Że potrzebna mu terapia. Musi coś zrobić ze swoim życiem. Bo umiera za życia. Wiotczeje. Gorzknieje. Zapada się w sobie. Dla ich dobra. Dla swojego dobra. Bo wciąż go kocha. Zgodził się. Też ją kochał.
    Apatia. Bezcelowość. Nicość. Bezużyteczność. Wierni towarzysze. Trwają przy nim niewzruszenie. Nie odstępują na krok.

    Wyprowadził się. Jak obiecywał. Znalazł przyjemną kawalerkę. Zaczął szukać terapeuty. Umówił pierwszą sesję w następnym tygodniu. Nie miał pojęcia co powie. Postanowił zapisywać. Co myśli. Co czuje. Co mu doskwiera. Co chciałby zmienić. Sięgnął po notatnik. Ostatnie zapiski sprzed trzech lat.
    Otworzył laptop. Zaczął czytać. Wszystko co kiedyś napisał. Opowiadania. Felietony. Artykuły. Tak jej się podobały. Była jego recenzentką. Nigdy nie miał lepszej. Nigdy nie miał lepszego. Od trzech lat nie napisał nic. Spogląda na ekran ze smutkiem. Uwielbiał pisać. Czemu więc nie pisze? Bo to głupie. Niepoważne. Nic nie warte. Bo nikt nie traktował tego poważnie.
    Pisz! Pisz na przekór. Wszystkiemu. Wszystkim. Zrób to dla mnie. Nie myśl o pisaniu. Pisz! Proszę. Stukanie w klawiaturę potraktuj jak terapię. Trening. Niech to będzie rozgrzanie dłoni. Dopasowanie palców do klawiatury. Rozbudzenie umysłu.

    Jedno. Dwa. Trzy słowa. Przeradzają się w zdania. Czuje sztywność palców. Napina grzbiet. Nie czyta. Czerpie przyjemność z odgłosów klawiatury. Z nieprzerwanego jej brzmienia. Gdy palce starają się nadążyć za tym co rodzi się w głowie. Świat pogrąża się w spokoju. On zatapia się w spokoju.

  22. Adam lubi ten moment, gdy zasiada do pisania, a zarazem go nie znosi.
    Z jednej strony każda cząstka ciała woła „pisz!”, z drugiej – boi się inicjacji z Wordem, pustki na ekranie i w głowie.
    Magda na początku była cierpliwa. Rano przynosiła mu herbatę.
    – Parzona trzy minuty – mówiła. – Taka najlepiej pobudza umysł. Powodzenia, kochanie. – Kładła mu rękę na ramieniu i wychodziła, cicho domykając drzwi.
    Bo Adam pracuje. Adam potrzebuje ciszy. Adam szuka weny.
    Ileż razy ją oszukiwał! Gdy zostawał sam, wchodził na Facebook, zaglądał na fora, czytał co popadnie. Trwonił czas, byle nie pisać. Nic dziwnego, że…
    Teraz też rozprasza go dosłownie wszystko: płacz dziecka za ścianą, mucha sunąca po firance; dym papierosa, kaszel – sąsiad znów smrodzi na balkonie!
    Adam wstaje, zamyka okno, siada.
    Co mu radziła Aśka, świrnięta koleżanka Magdy?
    „Adam, nie wiesz, jaka siła tkwi w Kosmosie! On ci da każde słowo, tylko musisz poprosić. Napisz sobie afirmację i powtarzaj przed pisaniem”.
    Najpierw się śmiał, co za bzdury! Potem posłuchał i gadał do siebie: „Jestem pisarzem. Piszę. Tematy same do mnie przychodzą”. I faktycznie łapał „flow”.
    Tłumy postaci pielgrzymowały po biurku. Młodsi, starsi, najczęściej faceci, ale i kobiety, dzieci. Każdy ze swoją historią. Przekrzykiwali się, licytowali. Niekiedy aż go wkurzał ten rwetes, ale w końcu kogoś wybierał i słuchał.
    Wpadał w trans pisania, aż pot perlił się na czole i biurko falowało.
    Historia pchała się pod kursor, ledwo za nią nadążał.
    Zapominał o herbacie, o Magdzie, o kaszlącym sąsiedzie.
    Wydał trzy powieści. Stracił Magdę. Nie każdy jest w stanie żyć z pisarzem. On sam nie umie z sobą żyć. Za to pisze. I parzy herbatę trzy minuty.

  23. Jest sobie stół. Nad stołem okno, za oknem twarze ludzi nabite na sztywne pale szyj.
    Na twarzach ludzi oczy, standardowo: jedno, plus jedno gratis.
    Jest sobie dłoń. A w dłoni długopis, z którego kapią słowa, jak kleksy: “jest sobie stół, nad stołem okno, za oknem twarze ludzi nabite na sztywne pale szyj.”
    O czym to ja…?
    Krótka chwila, z której skapuje długie słowo.
    Rozgoryczenie.
    Niefrasobliwość
    Dwudziestogroszówka.
    Jest sobie stół. Nad stołem okno, za oknem twarze ludzi nabite na sztywne pale szyj.
    Pale szyj?
    Absurd. Twarze nadziane na szyje, jak kebaby.
    Ludzie-kebaby: to mogłoby być nawet zabawne.
    Gdyby nie to, że nie jest.
    Od nowa.
    Jest sobie stół. Nad stołem okno, za oknem twarze ludzi nabite na… Co ja z tym nabijaniem? Sigmund – weißt du das vielleicht?
    Jest sobie stół. Nad stołem okno, za oknem twarze ludzi o oczach smutnych jak…sztywne pale szyj.
    I nagle dochodzi do mnie, że już mnie nie opuszczą. Będą wychylać się zza każdego zdania, krążyć mi nad głową, jak sępy.
    I nie będzie snucia opowieści.
    Głowa opowieści umiera nabita na pal.
    Raz jeszcze: Jest sobie stół, nad stołem… może by tak…obok stołu?
    Jest sobie stół.
    Nie.
    Nie ma sobie stołu.
    Stołu nie ma sobie.
    Ma nie sobie stołu.
    Nie ma.
    Może jutro.
    Jutro zacznę od lampy.
    Będzie duża, z kloszem, w którym znajdę wszystkie brakujące słowa.

  24. Zza ściany dobiegały radosne śmiechy, a w tle pobrzmiewał cichutko Chopin. Nokturn? A może Serenada? Nieważne. Spoglądasz na zapisany drobnymi literkami papier. „Ciągle za mało”. Myślisz. Jak masz zostać pisarzem, kiedy nie możesz w tym zgiełku sklecić paru sensownych zdań. Stuk, stuk …stuk, wciskasz klawisze starej maszyny do pisania, która czasy świetności dawno miała już za sobą i trzymasz ją z czystego sentymentu. Tekstu jednak nie przybywa w szybkim tempie. „Dosyć tego”. Nie możesz skupić się na swojej historii. Otwierasz drzwi do kuchni, gdzie przy okrągłym stole siedzi rozbawiona gromadka. Mąż, czyli głowa rodziny, hojnie obdziela swoje pociechy naleśnikami, które musiał niestety zrobić sam i które kształtem naleśników zupełnie nie przypominają. Dzieciaki niezrażone tymi, jak myślą chwilowymi, niesprzyjającymi okolicznościami, zajadają się twórczym dziełem tatusia. Stajesz w drzwiach uzbrojona w nożyczki odziedziczone po swojej babci. Masz rozczochrane włosy, przekrwione oczy i żądzę mordu. Wszyscy zamierają w bezruchu. Szeroko otwarte oczy i rozdziawione usta, z których wypływają resztki dżemu, świadczą o kompletnym zaskoczeniu i niedowierzaniu. – Cisza…tu się pracuje!!! – Krzyczysz.

  25. Początek

    Dzień dogorywał pod osłoną mroku, kiedy w maleńkim mieszkaniu na poddaszu większość domowników wtulała się już w pościel. Jedynie nasza bohaterka wpadła na inny plan wieczoru. Siedziała niczym mumia w fotelu, a na jej twarzy rysowała się powaga świadcząca o głębokim zamyśleniu z odrobiną smutku. I tak bez ruchu wyczekiwała, czy cisza wkroczy nagle do domu, czy wślizgnie się ukradkiem. Kobieta trwała tak bez ruchu kilka minut, a może i kilkanaście. Wiedziała, że tylko tak może pisać, w ciszy i pod osłoną nocy. Dopiero gdy wszyscy spali, to w jej głowie ożywały postacie, zdarzenia i miejsca. Właśnie w samotności dostrzegała wyraźnie barwy, zapachy i emocje targające bohaterami, to wtedy powierzali jej swoje historie.
    – Hej! Hej! – usłyszała cichutkie zawołanie. – Słyszysz mnie?
    Nasza bohaterka zerwała się jak ze snu i zamyślonym spojrzeniem zaczęła szukać źródła głosu. Właściwie był to cichutki dźwięk, jakby wydobywał się ze skrzata lub domowego chochlika.
    – Tutaj! Tutaj jestem!
    Jej oczom ukazała się drobniutka sylwetka, której rysy przypominały jeża. Siedział na poręczy fotela i wesoło machał nóżkami. W półmroku było widać jego koszulę z jeansu, która błękitem z nieba zakrywała kolce, a podwinięte nogawki za dużych spodenek opadały na trampki. Maleńki plecak, który zmieściłby się na jej palcu, niemal zaginął w zakamarkach fotela.
    – To ja, jeżyk! Bohater twojej nowej bajki – odpowiedział wesoło.
    W jednej sekundzie na twarzy Pisarki zagościła radość, a oczy zamigotały tysiącem gwiazd. Uśmiechnęła się tak, jak wita się długo wyczekiwanych gości.

  26. Sprawdzasz mnie, prowokujesz pytaniami o to, co bym zrobił w jakiejś sytuacji, jakbym zareagował, o powody rozstania z poprzednimi partnerkami. Napiszę szczerze, jak potrafię. Opowiem po raz kolejny to samo, licząc, że to w końcu uspokoi twoje wątpliwości. No dobrze, wiem, one nie miną tak szybko, bo cała jesteś z nich zbudowana oraz ze strachu przed bólem i porażką. Twój największy lęk to ten, że nie potrafisz związać się z żadnym mężczyzną, który wydaje się wolny, czyli nie skupiony na sobie, swoich potrzebach i obawach równie wielkich jak twoje. Ten żonaty zasłaniał się tobą przed starością i śmiercią. Jego małżeństwo umarło, a zatem stałaś się jedną z jego pasji, zasilającą poczucie, że żyje, że jest atrakcyjny, kochany i ważny. Ten, który był twoim mężem i złamał ci serce miał w sobie pustkę, dla której byłaś przez jakiś czas piękną ozdobą. Jak każdy bibelot postawił cię na półeczce i stałabyś tam do dziś, gdybyś w końcu nie spadła i nie rozbiła się na tysiące kawałków. Chcesz wiedzieć, czy ja jestem tamtymi mężczyznami. Tak, Joanno, bardzo możliwe, że coś w sobie z nich mam, ale mam w sobie także delikatność, która nie tłamsi, która czeka. Ty jesteś przyzwyczajona do silnego uścisku, a zatem delikatność odbierasz jako brak zaangażowania i pasji. Jesteś zaintrygowana tym nowym, które we mnie odkrywasz. Mam nadzieję, że wątpliwości nie odbiorą ci chęci do kontaktu ze mną. Czy wiesz, dlaczego potrzebujesz silnych bodźców dotykowych, emocjonalnych w związku, w życiu? Czy wiesz, dlaczego rzucasz się w coraz to nowe pasje, często niebezpieczne? Czy to jest twoje prawdziwe pragnienie, by czerpać z życia namiętnie i głośno, a może zagłuszasz w ten sposób ryk twoich lęków? Kto może uspokoić twoje serce, czy tylko partner, który zaspokaja głód miłości w podobny sposób jak ty?

  27. Kiedy piszę ten list, Ty z pewnością jesteś już szczęśliwy u boku innej. Jeśli go kochasz naprawdę pozwól mu odejść, słowa które tak wiele razy słyszałam, że w końcu pozwoliłam Ci odejść. Ale moje życie bez ciebie nia miało już jakiegokolwiek sensu. Wciąż jednak się łudziłam, że może wrócisz, że się opamiętasz, że docenisz co tracisz. Ale teraz, gdy doszły mnie wieści, że spodziewacie się dziecka, wiem że to koniec moich złudzeń, koniec mojej wiecznej walki o Ciebie. Dziecku nigdy tego nie zrobię. Tego bym nie potrafiła, dlategoteż podjęłam decyzję, że nie chcę już dalje żyć. To moje ostatnie śłowa, które ślę do Ciebie, a gdy będziesz je czytał mnie już nie będzie. Być może będzie to dla Ciebie wielka ulga, raz na zawsze zostawiam Cię w spokoju, już nigdy więcej nie będę Cię nagabywać i prosić o powrót, teraz jesteś naprawdę wolny. Ale zawsze pamiętaj, że był ktoś, kto nad życie Cię kochał. Dosłownie.
    Zawsze Ci oddana M.

Dodaj komentarz