Co połączy ten most? – KONKURS!

Pora ogłosić kolejny konkurs! Tym razem przygotowaliśmy dla was „Mosty na Wiśle” – najnowszą powieść Ireny Małysy. Kto pozna Walentego Cichockiego i wybierze się do Krakowa lat dziewięćdziesiątych?

Mamy grudzień, więc pora ogłosić ostatni w tym roku konkurs. Możecie wygrać Mosty na Wiśle – najnowszą powieść Ireny Małysy, jednej z najbardziej cenionych polskich autorek kryminałów. Wielką popularność przyniósł jej cykl poświęcony śledztwom Baśki Zajdy. Mosty na Wiśle to powieść spoza tego cyklu – jednak jak zwykle mamy do czynienia z intrygującą zagadką kryminalną połączoną z historią z przeszłości. Przygotowaliśmy dla was trzy egzemplarze Mostów na Wiśle ufundowane przed Wydawnictwo Mova.

Mosty na Wiśle – niemi świadkowie wydarzeń. Jak dalekie cienie rzucają mroczne tajemnice z przeszłości? Kraków, 1939. Hania i Estera, nierozłączne dotąd przyjaciółki, nie wiedzą, czy jeszcze kiedykolwiek się spotkają. W obawie przed prześladowaniami społeczności żydowskiej, rodzina Estery wyjeżdża do Palestyny. Hania walczy o przetrwanie w okupowanym Krakowie. Podejmuje pracę w jednym z magazynów w podgórskim getcie, a jej codzienność wypełnia obraz przemocy, jakiej nie widziała dotąd nawet w najgorszych koszmarach. Kraków, 1993. Nad Wisłą odkryto zwłoki niemieckiego turysty. Mężczyzna ma na szyi szalik Cracovii. Prowadzący śledztwo Walenty Cichocki przypuszcza, że ma to związek z derbami, które niedawno odbyły się w mieście. Jednak gdy przy moście Powstańców Śląskich odnalezione zostaje ciało kolejnego Niemca, policjant dostrzega w tym pewną zależność. Ponadto dowiaduje się, że obaj mężczyźni interesowali się historią dzieł sztuki zrabowanych wiele lat temu, w czasie okupacji. Aby schwytać zabójcę, Cichocki wkroczy do mrocznego świata kibicowskich porachunków, nielegalnych interesów i odwiedzi najciemniejsze krakowskie zaułki, w których czai się prawdziwe zło. W jaki sposób te dwa odległe światy łączą się w jeden? Więcej o tej znakomitej książce pisałem w niedawnej „Lekturze na weekend”.

„Stanęły na moście Piłsudskiego, zwanym przez mieszkańców „Żółwiem”, i Hanka zawołała głośno w stronę Wawelu:
– Wisło! Oto my, twoje syreny, jesteśmy gotowe na miłość!
Skąpane w zachodzącym słońcu mosty na Wiśle pełne były radosnych przechodniów”.

Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Napiszcie opowiadanie, które słowem-kluczem będzie „most”/„mosty”. Oczywiście mogą być te metaforyczne, idiomatyczne albo przysłowiowe. Tekst nie musi mieć związku z książką konkursową.

Wasze propozycje wklejajcie w formie komentarza do niniejszego wpisu. Jedna osoba może wysłać jeden tekst. Wasze teksty nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Czekamy na nie do 15 grudnia. Spośród nadesłanych tekstów Irena Małysa wybierze trzy najlepsze, a ich autorzy bądź autorki otrzymają jej najnowszą książkę.

Powodzenia!

Źródło cytatu: Irena Małysa, Mosty na Wiśle, Wydawnictwo Mova, Białystok 2024.

25 Replies to “Co połączy ten most? – KONKURS!”

  1. Kraków, lato 1941 roku. Most Piłsudskiego zdawał się trwać niewzruszony, choć wojna otaczała go z każdej strony. Żelazne przęsła odbijały się w leniwej tafli Wisły, tworząc złudzenie, jakby czas mógł cofnąć się o kilka lat. Ale czas nie znał litości.
    Antek przesunął się bliżej krawędzi mostu, niosąc na ramieniu skórzaną teczkę. Był niepozornym chłopakiem – chudy, w tanim płaszczu, z kapeluszem zsuniętym na oczy. Niemcy widzieli w nim zwykłego robotnika. Nikt by się nie domyślił, że pod podszewką teczki kryły się schematy ruchu pociągów z amunicją.
    Gdy doszedł na środek mostu, przystanął i spojrzał na rzekę. W dzieciństwie przychodził tu z ojcem łowić ryby. Teraz to miejsce było pułapką – tu zawsze patrolowali Niemcy, a każdy podejrzany mógł skończyć w wodzie, z kulą w plecach.
    Nagle usłyszał kroki. Dwóch żołnierzy ruszyło w jego stronę. Serce przyspieszyło, a myśli zaczęły biec chaotycznie. Teczka zdawała się palić go w dłonie.
    – Halt! – krzyknął jeden z Niemców.
    Antek obrócił się powoli, starając się nie zdradzić strachu.
    – Co masz w teczce? – spytał drugi, wskazując na bagaż.
    Chłopak otworzył ją z precyzją, na wierzchu ukazując niemiecką gazetę, butelkę mleka i kawałek chleba. Żołnierze zlustrowali zawartość i spojrzeli na siebie, a potem na Antka.
    – Idź – rzucił jeden z nich, machając ręką.
    Kiedy minął ich i zszedł z mostu, nogi miał jak z waty. Po kilku minutach dotarł do kawiarni, gdzie czekała na niego młoda kobieta w kwiecistej sukience. Pod stołem wsunął jej teczkę.
    – Zdążyłeś? – spytała cicho.
    – Most nie zawiódł – odpowiedział.
    Tamtego dnia most Piłsudskiego nie tylko łączył brzegi. Łączył ludzi, którzy wbrew strachowi budowali coś znacznie trwalszego niż przęsła – sieć nadziei i oporu, silniejszą niż wszystkie mury wzniesione przez wroga.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Mamy już pierwszą pracę! Kto następny?:)

  2. Świat dookoła przykryty był białym puchem. Z nieba spadały miliony mieniących się śnieżynek. Temperatura na zewnątrz sięgała minus dziesięciu stopni. Wdychałam zimne powietrze, pozwalając mu mrozić moje nozdrza i doprawiać skórę twarzy szczyptą czerwieni. 
W jaką stronę by nie patrzeć, okna przydrożnych domostw świeciły wieloma kolorami świątecznych lampek.
Dochodziła już siedemnasta, a ja błąkałam się z własnymi myślami od ponad dwóch godzin, krążąc ulicami, próbując zagłuszyć głosy w swojej głowie dźwiękami chrupiącego śniegu. 
„To już siedem lat” pomyślałam. 
Siedem lat, od kiedy powiedziałam ojcu, że nie chcę go już więcej widzieć. Od kiedy wyszłam z domu, nie oglądając się za siebie, dając się ponieść emocjom. To była zwykła różnica zdań, nie musiała kończyć się tak ozięble. 
Przez ten cały czas czułam, że tak naprawdę, nie postąpiłam słusznie. Wiele razy biłam się z myślami, czy aby nie zrobić tego kroku, aby to naprawić. 
Może potrzebowałam dojrzeć? Może potrzebowałam karmić się nadzieją tak długo, aby zrozumieć, że być może, te mosty nie były jeszcze doszczętnie spalone. 
Wciągnęłam głęboko do płuc mroźne powietrze. Podjęłam decyzję. 
Z ogromnym przerażeniem i ciężarem w sercu ruszyłam w stronę tak dobrze znanej okolicy. Miejsca, w którym dorastałam otulona miłością, ciepłem i bezpieczeństwem, jakie podarowali mi rodzice, a z którego ja, tak bezmyślnie zrezygnowałam. 
Nie było już miejsca na zmianę decyzji.
    Stanęłam w progu domu, zadzwoniłam dzwonkiem i z gulą w gardle czekałam na rozwój wydarzeń. Wtedy drzwi się otworzyły, a za nimi stanął tata. Gdy spojrzał na mnie jego oczy pojaśniały. Ja, wydedukowałam jedyne słowo, które byłam w stanie.
    – Przepraszam.

  3. Zrobili ten most jakiś taki nie dla ludzi – myślała głośno Leokadia – ciężko na niego wejść, jeżdżą tak że człowieka mało nie zmiecie. No ale lepiej tak, niż czekać na busa, albo Boże broń, poprosić o podwózkę. Idę.
    Człapała z wysiłkiem.

    Z naprzeciwka zarysowała się jakaś postać.

    Czy ten most się wydłuża, czy ja jeszcze nie wytrzeźwiałem? – Kamil chwiał się co prawda nieco, ale był młody, szybko trawił alkohol, nie dało się po nim poznać ile tej nocy wypił.

    Jezu, jakiś chuligan – staruszka poczuła na zbolałym kręgosłupie zimny dreszcz. Do tego na pewno naćpany. Zaraz jej pewnie wyrwie torebkę, a ją biedną chwyci i wyrzuci za barierkę jak niepotrzebnego śmiecia. Tacy są ci gówniarze – bez skrupułów, bez ambicji.

    Chłopak dostrzegł naprzeciw zgarbioną postać. Gdzie ta baba tu lezie nad ranem? Pewnie wariatka, one wszystkie takie są, stare dewotki. Zaraz go pewnie zlustruje, osądzi, uraczy wyburczanym pod nosem kazaniem, a może jeszcze na koniec opluje.

    Mimo że oboje lekko zwolnili, nie dało się tego uniknąć, musieli się w końcu minąć na ciasnym, wciśniętym między jezdnię a barierkę chodniku. Spotkali się wzrokiem. Chłopak skinął głową i uśmiechnął się lekko. Staruszka po krótkim zawahaniu odwzajemniła gest.

    Kamil odetchnął z ulgą i natychmiast pomyślał o swojej babci. Też miała taki miły uśmiech, takie troskliwe oczy. Akceptowała go takim, jakim był i zawsze powtarzała mu, by nie ufał ludziom. Szkoda, że już jej nie ma.

    Leokadia poczuła jak na jej twarz występuje rumieniec. To jakiś normalny, dobry chłopak, a ja niepotrzebnie… No ale tyle tutaj tej hołoty, że strach z domu wyłazić, to każdy przecież by był ostrożny.
    Szkoda tylko nas, tych dobrych.

  4. Na moście spotkałem cygankę. Niespodzianie wyszła z mroku, gdy zbliżyłem się do balustrady.
    – Jesteś piękna jak bogini – przeszło mi przez myśl.
    – Wiem – odparła wbijając we mnie iskrzące spojrzenie. Jej palce splotły się z moimi. – Powróżę ci. Wyciągnij z talii czarną dziewiątkę, a dopełni się twój los. Skoczysz w czarną toń, tak jak chciałeś. Wir spęta ci nogi, zimna woda wypełni płuca. Przez brudne fale spojrzysz ostatni raz na blady księżyc i wszystko minie.
    Wylosuj damę kier – miłosną panią. Ta karta sprawi, że pokochasz mnie i zapomnisz o tej, przez którą chciałeś się zabić. Spodobam ci się. Mam ładne piersi, które niewielu jeszcze dotykało. Będę dobrą cygańską żoną – lubieżną, kapryśną i zazdrosną. Będę wydawać wszystkie twoje pieniądze na suknie i kolczyki. Ale też będę piekła chleb i urodzę ci córki, urodziwe jak kwiat oraz odważnych i silnych synów, co wezmą nas w opiekę, jak się już zestarzejemy a zęby nam powypadają.
    W talii jest jeszcze as. Dobądź go, a wszystko okaże się snem. Zniknie kamienny most nad rwącą rzeką, dobiegnie końca księżycowa noc pełna cygańskiej magii. Rozpłynę się we mgle i tylko smak pocałunku na ustach zostanie ci na pamiątkę naszego spotkania, gdy obudzisz się w swoim łóżku.
    Zatem, jaki los wybierasz?

  5. Nasz most mógłby trwać jak Ponte Vecchio.
    Z tą myślą go budowaliśmy. Pamiętasz ten dzień w stołówce studenckiej? Spojrzałeś na mnie i uśmiechnąłeś się. To wtedy powstał projekt, zaledwie zarys, szkic, dwie nieśmiałe, niewypowiedziane koncepcje. Poszliśmy na spacer, był maj, świeciło słońce, byliśmy tacy młodzi. Pocałowałeś mnie, nie byłam obojętna. Na swojej desce kreślarskiej postawiłam kreskę delikatną, nieśmiałą. Z drżeniem prowadziłam ołówek z lewej strony do prawej. Zrobiłeś to samo, powiedziałeś, że będziemy tak spacerować każdego dnia i ze swojego brzegu pociągnąłeś w moją stronę linię zdecydowaną. Ucieszyłam się.
    Nasz projekt rósł, rozkwitał. Z każdym spotkaniem zyskiwał podpory i balustrady, aż przyszedł ten dzień, kiedy ze słowem „tak” nasze budowle na zawsze połączyły twój i mój brzeg. Mostem, z niedozwoloną prędkością, pędziły tramwaje myśli, autobusy planów, samochody słów. Zderzały się ze sobą i wybuchały namiętnością, z której zrodził się pomysł zabudowy mostu domami. Jeden dla syna, drugi dla córki, trzeci i czwarty dla naszych firm. Wszystkie rosły, z każdym rokiem zyskiwały nowe kondygnacje, stawały się coraz wyższe i wyższe. W budowlanym szale dostawialiśmy kolejne budynki. Ty swoje, do których nie byłam zapraszana, ja moje, w których nie chciałam twoich odwiedzin. Żadne z nas nie zauważyło, że ruch na moście słabł z każdym rokiem, a pojazdy mijały się, zachowując bezpieczną odległość. Kolejne kamienice pustoszały i traciły dawny blichtr. Tynk odpadał ze ścian, szybko płynąca rzeka podmywała fundamenty. Mury kruszały, a gruzy z każdym rokiem zajmowały coraz większą część jezdni. Ledwie widzę cię z mojego brzegu, ty coraz rzadziej patrzysz w moją stronę. Kiedyś wszystko mi tłumaczyłeś. Powiedz, proszę: jaka jest tajemnica Ponte Vecchio?

  6. Jacek pamiętał ten telefon, ostatnią rozmowę z ojcem. Pierwszą po wielu miesiącach. Po niej nie było kolejnych.
    Bolało wcześniejsze milczenie ojca, bolały słowa, które Jacek ofiarował słuchawce i rozmówcy.
    Nie zdusił w sobie tych słów, nie ugryzł się w język. Choć mówił wówczas to, co czuł, co pulsowało w nim od dawna, teraz, trzy lata później, zastanawiał się, co to dało.
    Ojciec nie zrozumiał. Zamilkł na dobre, w przeświadczeniu, że Jacek złamał czwarte przykazanie. Powołał się na ten boski przykaz, by czcić bezgranicznie, bezrefleksyjnie, sam będąc ateistą. Człowiek chwyta się każdego argumentu, by bronić swoich racji.
    Jacek spalił jeszcze jeden most w swoim życiu. Ludzie potrzebują mostów, ale myśli nie, przeskakują każdą przeszkodę i docierają tam, gdzie chcą.
    W ten sposób Jacek stał się wyspą, na którą nikt nie miał wstępu. Poza myślami. Z nimi też robiło się ciasno.
    Mosty i kładki palą się szybko. Odbudowa idzie wolno, a czasem w ogóle nie idzie. Czy z ojcem cokolwiek jeszcze można było uratować? Przede wszystkim czy było warto?
    Nie wiedział.
    Minęły trzy lata.
    Wybrał numer – inaczej nie da się sprawdzić.

  7. ………………….
    LABIRYNT – RADOŚĆ ma na imię JOANNA
    Stoję samotna przed labiryntem i słyszę; – beztroski śmiech dziecka, który zakłóca ciszę.
    To RADOŚĆ do zabawy skora, spotkała w labiryncie AMORA.
    „Baw się ze mną”
    Beztroskim śmiechem kusi i zachęca do zabawy.
    Cieszmy się życiem ! Nie ma ważniejszej sprawy.
    Wypuszczona pośpiesznie strzała przez AMORA
    Miast dosięgnąć RADOŚĆ, mnie się dostała.
    Zbłąkana strzała me życie zmienia.
    Rażona, doznałam przebudzenia.
    AMOR zawłaszczył me serce. Splótł dłonie, zawrócił mi w głowie.
    Co było dalej, niech narrator powie.
    *
    NARRATOR
    Spragniona radości i śmiechu beztroskiego
    Weszła ufnie, bez motka nici do niego, by poznać tę co tak beztrosko się śmieje.
    Zanurzyła się w nim wszystkimi zmysłami, by czerpać radość całymi garściami.
    Zbliża się RADOŚĆ. Przez chwilę obejmuje ją wzrokiem.
    Ta w zakamarkach labiryntu znika.
    Tylko jej uwodzicielski śmiech słyszy, który raz jest blisko niej, to nagle się oddala.
    Bawi się nią. Budzi pragnienie bliskości. Ogień miłości rozpala.
    Jej śmiech coraz słabiej słyszy.
    Nagle śmiech milknie.
    RODOŚĆ w labiryncie znika, Zostaje sama, bez przewodnika.
    Wplątana w labirynt uczuć wszystkim zmysłami.
    Tkwi w tej pułapce zagubiona.
    Nie wie jak wyjść z niej. Jak odnaleźć drogę.
    Szuka wyzwolenia.
    Błądząc po labiryncie, przypomniała sobie co zgubiła w pogoni za mirażami.
    Zrozumiała, że utraciła beztroski śmiech i radość życia, a smutek i żal,
    poczucie osamotnienia, pragnienie miłości, jak cień, wyszły z ukrycia.
    Gdy ubolewała nad swoim losem.
    Biały obłoczek pojawił się na niebie.
    Powiedział do niej ; – Nie martw się. Wskażę ci drogę. Bezpiecznie wrócisz do siebie.
    Sprężył się. Wziął mocne odbicie. Skoczył.
    Stworzył powietrzny most, co połączył mroczny labirynt ze świadomym życiem.
    Dzięki powietrznemu mostowi, RADOŚCI i zbłąkanej strzale AMORA
    Odnalazła siebie. Żyje świadomie w rzeczywistości.
    Wie, że miłość nie jest chorobą i, że nie jest chora.
    Bo „być miłością” znaczy MY, a nie JA i TY,
    że trzeba BYĆ a nie MIEĆ.
    Nic więcej nie trzeba chcieć.
    Wyplątała się z labiryntu cienia.
    Jest harmonijna całością. Po trudnych doznaniach, zostały już tylko wspomnienia.
    ……………..

  8. Wielka woda zabrała most. Brutalna i bezlitosna woda. Zrobiła to bez żadnych skrupułów. Złożyła liczącą kilkadziesiąt lat i wiele ton konstrukcję w sekundę, jakby zbudowana była z cienkich zapałek, a nie z budzącej respekt stali. Żywioł jednak nie przestraszył się i zrobił to, co chciał.
    Siostra Adeli mieszkała po drugiej stronie Odry. Kilka dni przed powodzią pokłóciły się o jakąś błahostkę. Już nawet nie pamiętała, o co właściwie im poszło. Były ze sobą bardzo zżyte, zwłaszcza po odejściu matki, toteż nie zdarzało się to między nimi często. Jednak, gdy już się poróżniły, z dwóch stron leciały najcięższa amunicja, potrafiącą nieraz dogłębnie zranić.
    Kiedy woda już opadła i można było wyjść z domu, z którego nie zdążyła się ewakuować, Adela popędziła w miejsce, gdzie jeszcze tydzień wcześniej znajdował się most, dumny i solidny most. Wiedziała, że to bez sensu, ale nie mogła się powstrzymać. Poza tym nie usiedziałaby długo na miejscu. Nie wiedziała, co stało się z Ulą. Odkąd się rozstały tamtego feralnego dnia, nie nawiązały ze sobą nawet najbardziej niewinnego kontaktu. Dwa długie tygodnie.
    Stała tak wpatrując się w drugi brzeg, tak bliski, choć jednocześnie tak daleki. W końcu zmusiła się, żeby odejść.
    I w końcu nadszedł ten dzień. Z daleka przyglądała się, jak żołnierze wojsk inżynieryjnych stawiają tymczasowy most. Prace trwały wiele godzin, ale w końcu się zakończyły.
    Kiedy już wszystko było gotowe i dwa brzegi ponownie zostały połączone, Adela wbiegła na most. Spotkały się w połowie drogi. Wpadły sobie w ramiona. Słowa były zbędne. Adele jedynie w duchu obiecała sobie, że nigdy więcej nie pokłóci się z siostrą.

  9. – Stacha w robocie najpierw się słyszało – odchrząknąłem, a zebrani pokiwali głowami. – „Na prawo most, na lewo most” od samego rana i nie miało znaczenia, że budowaliśmy na przykład na Odrze. Czasem repertuar robił się bardziej sentymentalny i nad spokojnym nurtem można było usłyszeć „Bridge Over Troubled Water”. „Stachu, ile ty właściwie znasz piosenek o mostach?” zapytałem go raz a on spojrzał na mnie jak na tytułowego bohatera powieści Dostojewskiego- nie mam na myśli Ikara- i odparł filozoficznie „Wszystkie piosenki są o mostach, kierowniku”. „Myślałem, że wszystkie piosenki są o miłości?”. „Przecież to to samo, kierowniku”, stwierdził i odszedł, nucąc „Love Can Build a Bridge”.

    – Na pierwszej randce rozmawialiśmy o pracy – miejsce na podium zajęła żona Stacha, z małą dziewczynką na rękach. – Ja narzekałam na swoją a on nie rozumiał, czemu nie zrezygnuję, skoro jej nie lubię. Zażartowałam, że mogłabym, gdybym chciała wylądować pod mostem. Jemu aż zaświeciły się oczy! Wiedziałam, że nie będę jego największą miłością. Nie przejął się nawet, gdy zaczął odczuwać ból za mostkiem! – dodała, nieco histerycznie, i może dlatego nikt się nie zaśmiał. Dziecko wyszeptało jej coś do ucha.

    – Hania teraz zaśpiewa piosenkę, której nauczył ją dziadzia.

    Mała rozpoczęła nieśmiało, ale zaraz cała sala podchwyciła melodię i śpiewaliśmy razem:

    – Budujemy mosty, dla pana starosty…

    Kiedy nikt już nie chciał podzielić się wspomnieniami, znów wstałem, tym razem z kieliszkiem w dłoni.

    – Za Stacha!

    – Za Stacha – zawtórowali goście.

    – Stachu, twoje zdrowie, bo zdrowie jest najważniejsze, i nie strasz nas więcej. Udanej emerytury!

    Posypały się gratulacje i tylko gość honorowy miał pogrzebową minę.

  10. Z pozoru był drewniany, lekko skrzypiący, ale gdy wiatr niósł się po wiślanej brudnoszarej wstędze, bujał się jak huśtawka wprawiona w ruch przez niesforne dziecko. Ktokolwiek zebrał się na odwagę, stawiał pierwszy krok, jeszcze bezpieczny, był pewien, że uda mu się przedostać na drugi brzeg, by sprowadzić pomoc. To była jednak chwila, która jeszcze dawała nadzieję. To mogło przynieść wybawienie dla mieszkańców tej niewielkiej osady położonej na wyspie. Zapasy żywności były na wyczerpaniu. Mróz ścinał rzekę, ale ta, jak na złość, nie zamierzała zamarznąć, by można było ratować się bezpiecznym przejściem po niej. Chętnych do przejścia przez zaklęty most już praktycznie nie było. Jeden z ostatnich, Zygfryd, ruszył pełny wiary w swoją odwagę. Wystarczył jeden moment nieuwagi. Wiatr powiał znienacka, a nieszczęśnik wylądował z krzykiem w lodowatej toni z krzykiem przerażenia i ostatnim wypowiedzianym słowem: undine. Kilkunastu, których pozostało na przeklętej ziemi, usłyszało słowo, które nic dla nich nie znaczyło. Jednak głęboko wryło im się w głowy.
    -To może coś oznaczać! – byli jednoznaczni w tej kwestii. – Tylko co? – dumali głośno, zastanawiając się, czy może mieć to jakiekolwiek znaczenie w ich dramatycznym położeniu.
    Ich szansą mógł być ich szaman, ale ten leżał sparaliżowany na łożu śmierci, po tym, jak próbował pokazać młodym wojownikom, jak sforsować potwora, którym był niewielki mostek. Wierzyli jeszcze, że ten zdoła im jeszcze pomóc, gdy odzyska przytomność. Zimno doskwierało, głód potęgował strach. Szaman gorączkował. Jego rozpalona głowa niczym rozgrzany do czerwoności piec nie rokowała żadnej nadziei. A jednak usłyszeli cichy, ledwie słyszalny głos…

  11. Jeszcze do niedawna stary most kolejowy to było miejsce spotkań. Tam się piło i paliło, słuchało muzyki z odbiorników na baterie, a „Jesteś szalona”, czy „Czerwony jak cegła” niosły się z nurtem rzeki, której nazwy już nikt nie pamiętał.
    Most pociągów nie widział od lat. Po co one na takim wygwizdowie? Kto by chciał tutaj przyjeżdżać? O wyjeździe każdy gadał, ale wiadomo jak to jest z takim gadaniem.
    To na tym moście się poznali. Tam po raz pierwszy wymienili pocałunki, a rok później przyjęła jego oświadczyny. Śmiali się, że na nim wezmą ślub, ale rozsądek wygrał – co ludzie by powiedzieli? I tak plotkowali, że bezbożnicy, do kościoła nie chodzili. Odpuścili.
    Teraz nikt na most nie przychodził. Mówiono, że od tamtego dnia miejsce było nawiedzone.
    Dla niej nie miało różnicy: most, wieś, czy dom – wszędzie straszyło. Nie duchów się bała, o nie. Tylko siebie. Swojego sumienia. Czy mogła zrobić coś, żeby tego uniknąć?
    Zaczęło się, gdy stracił pracę w niedalekiej wytwórni płytek. Chodził, szukał, ale innej roboty nie znalazł. Wszystkiego mu się odechciało. Jakiś czas później zadzwoniła jego siostra, cholerna miastowa, co się w genealogię bawiła. Odkryła, że mieli dziadka esesmańca, który stacjonował w Auschwitz. I na co jej były te poszukiwania?
    On potem unikał patrzenia jej w oczy. Połowę rodziny tam straciła, w tym Auschwitz. Nie powiedział tego na głos, ale wiedziała, o czym myślał. Znała go. Czy jego dziadek do tych śmierci przyłożył rękę?
    Tamtego dnia nie wypił herbaty jak miał w zwyczaju. Nie pocałował jej na pożegnanie. Zignorował błagalny wzrok Dropsa, dopraszającego się o poranne pieszczoty.
    Gdy zrozumiała – było już za późno. Do dziś na moście wisiał kawałek odciętego sznura.

  12. Nie wiem dlaczego motyw mostów ożywia w mojej wyobraźni sceny z filmów katastroficznych:
    oto przechodzi huragan,
    oto ostrzał się udaje,
    oto ten zły ma odpowiednio ostry nóż, by przeciąć sznurowaną kładkę.
    W dobrym kinie zawsze są ci, którzy rzutem na taśmę przedostają się na drugi brzeg: biegną po rozpadającym się moście, a on osuwa się za ich piętami, chwytają ostatni szczebelek i cudem utrzymują się nad przepaścią, ktoś komuś podaje dłoń, gdy ten już spada.
    Niektórzy zostają po złej stronie. Czasem spóźnili się o chwilę, kiedy indziej o kilka centymetrów lub o wyciągnięcie ręki …
    Patrzą i wierzyć nie chcą, że życie ucieka przed nimi, że już nie ma szans, by się go chwycić.
    Przecież wczoraj składali puzzle z tysiąca kawałków i udało im się ułożyć dolną ramę, przecież w lodówce zakwas na chleb czeka, a w ogródku maciejka wysiana.
    Spóźnieni jeszcze widzą tych, co w ostatniej chwili ocaleli, co nogawki opalone mają i odarte dłonie, widzą ich, jak dyszą w oddali. Ocaleni nie mają już siły patrzeć wstecz, bo nie są lepsi od tych, na których głowy właśnie spada niebo.
    Motyw zerwanych mostów przywołuje ciebie, lata po udarze – gdy rzucasz do mnie pojedyncze słowa ze swojego brzegu:
    -Hałubica.
    A ja wiem, że chodzi o przyłbicę, co udaje ochronę przed covidem.
    -Gilotyna.
    A ja wiem, że to botulina na twoje przykurcze.
    -Niebokoty.
    A ja wiem, że nie powiesisz prania, bo ci kot podchodzi pod niedowładną nogę i mógłbyś się przewrócić.
    -Katastrofa już nam się wydarzyła, mój drogi. Ja tkwię na moim brzegu i nie mogę pójść dalej, ty tkwisz na swoim i nie możesz przyjść do mnie. Niby nic nam teraz nie grozi, ale też nic nas nie czeka. Nic w pełni żywego. Nawet dusze naszych dzieci wiszą na włosku.

  13. Godziny, dni… tygodnie? Może miesiące mijają, a wszystko pozostaje takie samo. Powietrze w celi gęstnieje, wilgoć wpełza w każdy zakamarek. Mgła sączy się przez ściany, oplata pierś, aż oddech staje się walką. Kolana uginają się, dłonie napotykają lodowatą posadzkę. Oczy same się zamykają.
    Kiedy znów się otwierają, celi już nie ma.
    Kamienny dziedziniec Zakonu Łowców.

    Dzieci w uniformach ćwiczą z drewnianymi mieczami. Wrony krążą nad placem, ich krzyki przeszywają głowę. Krew pulsuje w skroniach. Mistrz Tymoteusz przechadza się między ćwiczącymi, a jego głos przecina powietrze:
    – Potwory nie mają uczuć. Nie czuj litości. Nie czuj współczucia. To one niszczą ten świat. Jeśli ty ich nie zabijesz, zrobią to z tobą.
    W dłoni miecz. Ostrze ciąży, jakby ważyło więcej niż całe ciało. Naprzeciwko wampir – poraniony, ledwo trzyma się na nogach.
    – Uderz! – rozkaz mistrza jest jak wystrzał.
    Ostrze opada. Strach w oczach „potwora”.
    To nie wampir. Nie bestia.
    Dziecko.
    Co ja zrobiłem.
    Scena rozpływa się. Kamienny dziedziniec znika, ustępując miejsca zimnemu lasowi. Drzewa wyrastają z mgły, drewniany most skrzypi pod stopami. Śnieg chrzęści, a noc ostra jak igły deszczu. Gonitwa za kobietą. Błysk ostrza. Krew wsiąka w ziemię.
    Głos Tymoteusza wraca:
    – Oni nigdy nie błagają o życie ze strachu.
    Ale błagała.
    Triumf tamtej chwili zmienia się w wstyd. Obrazy przewijają się jak w kalejdoskopie, odsłaniając każdą decyzję, każdą chwilę, w której pewność staje się kłamstwem. Strach w oczach tych, których nazywano potworami, wwierca się w umysł.
    Mgła gęstnieje. Zaciska pierś jak żelazny uchwyt.
    Mantra wraca, ale brzmi obco, jakby należała do kogoś innego:
    „Wszechmogący Panie, w pokorze proszę…”
    Ciemność szepcze. Głosy wdzierają się do umysłu, zatruwają każdą myśl.
    A jeśli to Zakon się mylił? Jeśli to oni są winni?
    – Nie. Nie. To nieprawda – szept brzmi jak błaganie.
    Pewność rozpada się na kawałki. Mgła zacieśnia uchwyt i zaczyna przybierać kształt.
    Ciała – dzieci, dorośli, wampiry – wszędzie. Martwe oczy wpatrują się w niemym oskarżeniu. Broń zaciśnięta w ręku uderza raz za razem, bez opamiętania, bez końca.
    – Przestań! – krzyk rozdziera pustkę, ale dźwięk niknie.
    Obrazy znikają. Cisza wraca. Kamienna podłoga celi parzy chłodem, ciało drży jak w febrze.

  14. – Tęsknie za nim, wiesz? – wyszeptałam do mamy, z którą spacerowałam późną jesienią przez oświetlający blaskiem latarni park.
    – Ja też, bardzo mi go brakuje.
    Spuściłam głowę, czując jak pod podeszwami chrupią mi kolorowe liście. Ich dźwięk przypominał mi beztroskie spacery z tatą, gdy byłam mała. Wydawało się, że echo jego śmiechu nadal unosi się w chłodnym powietrzu.
    – Opowiedzieć ci pewną historię? – zapytała.
    – No jasne. – odpowiedziałam, gdyż na samo wspomienie o tacie zaszkliły mi się oczy.
    Uniosła dłoń i wskazała palcem stary, drewniany most, który znajdował się kilka metrów przed nami. Most wyglądał jak wyjęty z innej epoki, otulony mgiełką wspomnień.
    – Widzisz ten mostek? Kiedyś z tatą to było miejsce naszych spotkań. Jak byliśmy młodzi, codziennie umawialiśmy się w tym miejscu. Ja mieszkałam w jednym końcu miasta, tato w drugim, a most w tym parku znajdował się po środku naszych dróg, więc tu się spotykaliśmy.
    – Naprawdę? nigdy o tym nie mówiłaś. – poczułam ścisk w gardle.
    – Może nie było okazji, teraz rzadko tu bywam, ale zawsze gdy na niego spoglądam mam przed oczami te lata młodości.
    – Kiedyś nie było telefonów, co się działo, gdy któreś z was nie mogło przyjść?
    – Wtedy albo ja albo tata, szedł prosto do mojego domu.
    – Mamo, możemy tam stanąć?
    Mama kiwnęła głową i ruszyłyśmy powoli w jego stronę. Kiedy stanęłyśmy na środku, poczułam lekki podmuch wiatru, jakby ktoś nas delikatnie otulił. Może to tylko wiatr, a może… może coś więcej.
    – Tyle razy przechodziłam przez ten most, a teraz gdy o tym wiem spojrzenie na niego nabrało nowego znaczenia. Wyobrażam sobie was, takich młodych spotykających się w tym miejscu, to piękne mamo.
    – Ciesze się, że mogłam się z tobą podzielić naszą historią.

  15. Wybór zawsze jest ciężki. Melanie stała przed Mostem do Kryształowego Miasta, podziwiając jego złote, misterne zdobienia i rzeźby aniołów, spoglądających na nią.
    Jeśli go przekroczy – dostanie wieczne życie i władzę, o której zawsze marzyła. Z drugiej strony… jeśli tu zostanie to nadal będzie mogła dzielić swoje życie z Maximusem. Spojrzała na niego z powątpiewaniem. Podróż tutaj zajęła im kilka miesięcy, a on nawet nie wiedział co stanie się gdy przekroczą konstrukcję.
    – Nad czym się tak zastanawiasz? Chodźmy kochana – powiedział wysoki, brązowowłosy mężczyzna. Ufał jej, wierzył w każde kłamstwo, którym go karmiła, był jej potrzebny i spełnił już swoją rolę. Melanie, chwyciła go za rękę i delikatnie pociągnęła w stronę mostu. Gdy tylko jej stopy dotknęły złotej posadzki, poczuła falę energii, przelewającej się przez jej ciało. Usłyszała delikatną melodię, niesioną przez wiatr. Czuła moc i władzę. Nagle poczuła zapach zgnilizny, który z każdym krokiem przybierał na sile. Złota posadzka mostu zaczęła zmieniać kolor na szary. Słyszała szloch, dobiegający spod jej stóp, zupełnie jakby złączenia płakały. Nie czuła już w swym ciele energii, ale coraz większy ciężar.
    Przesuwanie się do przodu, stało się cięższe, stopy były jak z ołowiu. Maximus mocniej ścisnął jej dłoń, jego szmaragdowe oczy rozszerzyły się z przerażenia.
    – Powinniśmy zawrócić.
    – Maximusie, muszę przejść przez ten most. Czuję to co Ty- skłamała gładko- to minie gdy dojdziemy do końca. Mężczyzna kiwnął tylko głową.
    „Stąpa po mnie potwór, ze zbrukaną duszą. Wieczne życie, za wieczną służbę. Zabieram swą ofiarę – Maximus zaczął się dusić, zatrzymał się a dłonie kochanków rozłączyły się- Nie ma w Tobie żalu, nie ma w Tobie smutku. Myślisz, że zostaniesz Jedyną Królową – w głowie Melanie zabrzęczał perlisty śmiech.”
    Kobieta chciała zawrócić, ale nie mogła nawet ruszyć głową, jej stopy, dosłownie sunęły w stronę końca drogi. Nie widziała już Kryształowego Miasta tylko spalone budynki i unoszącą się nad nimi smugę dymu.
    „Nie lękaj się. Tam jest Twoje miejsce. Spotkasz innych sobie podobnych. Zagubionych przez ambicję, żądzę i próżność. Będziesz przechadzać się po spalonym mieście, bo wszystko to co widziałaś było iluzją. Sprawdzałam Cię. Na wieki zniewolona przez swoje własne ja. Wszystko to kłamstwo. Pewnego dnia będziesz zmuszona stanąć w prawdzie, a to Cię zabije, ale jeszcze nie teraz.”

  16. -Czy oni zawsze muszą wszystko ukraść i tak bezsensownie sprzedać . Złodzieje nawet nie oszczędzili tamy z naszego mostu wspomnień .
    – Przecież wiesz, jak to jest na wioskach , zwłaszcza na tej naszej, gdzie bieda z burżuazją się wciąż kłóci .
    – Ty tak na serio ? Poziom mieszczaństwa u nas mierzy się tylko ceną alkoholu w danym gospodarstwie .
    W zamyśleniu :
    Ten most zawsze będzie się kojarzył mojej duszy z Twoją bladą twarzą i uśmiechem , który rozrywał mnie na milion kawałków…taki właśnie byłeś ..
    Ta poniemiecka budowla była świadkiem naszych rozmów ,łez i kompletnie bezsensownego złamanego dzieciństwa, w którym to jeszcze było tyle do odkrycia . Przecież zawsze chciałam odkryć smak cytrynowego ciasta , który Ona nam tak bardzo obiecywała .
    – Jesteś jeszcze tutaj ?
    – Przecież wiesz , że jestem lub też tylko bywam .Stoję obok Ciebie i jakoś tak delikatnie kolana się uginają pod ciężarem tych kamieni w sercu .
    – Przecież tylko popiół pozostał , nie ma już Twojego ciężaru. Lekkość unosi Cię na skrzydłach moich łez .
    – Nie bądź taka dramatyczna ,zupełnie to do Ciebie nie pasuje . Skup się nad tą haniebną
    kradzieżą tamy . I jak woda ma teraz się zatrzymać w tym kanale . Ja rozumiem , że głód ,alkohol i chore dzieci ,ale żeby tak zniszczyć nadzieję?
    – Co Ty wiesz o wierze i nadziei ? Odszedłeś i tylko dźwięk wody usłyszałam, kiedy z niedźwiedzią siłą wyrwałam swoje serce i wyrzuciłam je hen daleko do Odry .
    – I ja usłyszałem ten dźwięk wody, dlatego tutaj jestem ,choć na chwilę ,tylko dla słów Twoich. Zawsze znajdziesz mnie na tym moście …siostrzyczko.
    – Ja jeszcze chwilę zostanę tutaj ,przecież jest tak spokojnie ,a Ty uciekaj do spraw swoich ,masz ich tak wiele i niewiele …Żegnaj ..

  17. Tej nocy Markowi śniły się mosty. Piękne, pozłacane, lśniące w słońcu.
    – Dziadku, dostałeś list z Polski!
    Marek nożykiem rozciął kopertę. W środku było zaproszenie na zjazd absolwentów Liceum Nowotworskiego w Krakowie. W labiryntach wspomnień odnalazł stary gmach i szkolny korytarz, na którym zanurzał się w czytanej lekturze. Obok tętniło życie. Koledzy i koleżanki śmiali się i wołali coś do siebie. Wśród nich była Ania, jego niespełniona miłość.
    – Dziadku, musisz pojechać!
    – Mam prawie osiemdziesiąt lat i trzy czwarte życia spędziłem w Kanadzie. Po co mam tam jechać? Jestem na to za stary, powinienem cierpliwie czekać na dzień ostateczny.
    – Dziadku, chociaż raz mnie posłuchaj.
    W czerwcowy, słoneczny poranek Marek stanął przed sędziwym budynkiem szkolnym. Niepewnym krokiem wszedł do środka, a następnie do sali, w której zgromadziło się dwadzieścioro staruszków. Zastanawiał się, czy rozpozna kogokolwiek po tylu latach i wtedy zobaczył te oczy… duże, błękitne, ciekawe. Serce Marka zabiło mocniej. Jej twarz była delikatnie porysowana zmarszczkami, włosy miała ufarbowane na blond, usta różowe, górna warga była trochę węższa od dolnej, ale uśmiech pozostał ten sam, dziewczęcy, który go zniewalał i odbierał siły na powstrzymanie uczucia rodzącego się właśnie na nowo. Podszedł bliżej.
    – Ania?
    – Marek! Pamiętasz mnie jeszcze?
    – Pamiętam, jak chodziłem na próby chóru, żeby cię zobaczyć.
    – Myślałam, że podobała ci się Hanka.
    – Ta łobuziara? Nigdy w życiu! – Roześmiali się, a Marek dyskretnie dotknął ramienia Anny.
    ***
    Śnieg otulił gęsto Kościół Mariacki w Krakowie.
    – Anno, czy bierzesz Marka za męża?
    – Tak.
    – Marku, czy bierzesz Annę za żonę?
    – Tak.
    – Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela.

  18. Skwar dnia odszedł wraz z chowającym się za horyzontem słońcem, ustępując miejsca księżycowi w pełni. Ruch na ulicy malał, a świerszcze grały w wysokiej trawie wdzięczną serenadę. Wzmagający się wiatr niósł słodki zapach wody, a drobne ciepłe krople przyjemnie rozbijały się na mojej twarzy. Szłam powoli, napawając się orzeźwiającym wieczorem, jakże przyjemnym po upalnym, piekącym dniu.
    Odgłos moich obcasów zmienił się, kiedy z asfaltu weszłam na betonowe płyty mostu. Rytmiczny dźwięk wydawał się głośniejszy i bardziej uparty niż zwykle. Nawet przejeżdżające samochody nie mogły go zagłuszyć.
    Zatrzymałam się pośrodku tej betonowo-metalowej konstrukcji, łączącej dwa światy. Po mojej prawej górował ozdobiony nocną iluminacją Wawel, a po lewej chował się nisko budynek, kryjący w sobie skarby dalekiego wschodu.
    Piętnaście lat… Nie było mnie tu piętnaście lat. Most zatrząsł się pod ciężarem szybko przejeżdżającego tramwaju. Przez te lata nic się tu nie zmieniło, może tylko trochę urosły drzewa. Siedziałam z nim kiedyś na tej ławce, a pod tamtym drzewem zrobiliśmy sobie zdjęcie. Dziś jednak byłam sama. Wspomnienia przepływały przeze mnie jak woda pod tym mostem. Czasem przepływała spokojnie, a czasem wzburzała się, blokowana podporami konstrukcji.
    Słone krople spływały po mojej twarzy. Tamtej nocy, piętnaście lat temu, podzieliły nas sprzeczne opinie. Stanęliśmy na dwóch odległych brzegach rzeki, a most przestał istnieć…

  19. Heniu siedział zmęczony po całym dniu nicnierobienia i z wysiłkiem czytał gazetę.
    – Halina! – zawołał. – Patrz, jest most, z którego nie wiadomo dlaczego ludzie rzucają się w przepaść!
    – Powinieneś tam pojechać. – mruknęła i ścisnęła gąbkę, aż spomiędzy palców pociekł czerwony płyn do mycia naczyń.
    – Muszę go zobaczyć! Zawieziesz mnie tam! – Zadecydował.
    O, radości! Sam pcha się w lwią paszczę! Halina nie miała lekko z Heńkiem. Co prawda nie bił, ale nie robił też nic innego. Ona zajmowała się całym obrządkiem i pracą w polu a on czytaniem szmatławców. Czytał dużo, ale rzadko rozumiał. Zakładał za to okulary po dziadku i patrząc w lustro mawiał „Jużem inteligient”
    Wzięli auto i ruszyli na przeklęty most. Najpierw obejrzeli go z dołu. Most jak most: filary i przęsła, tyle tylko że rozpięty nad doliną i strumieniem. Halina była szczęśliwa. Przez dwadzieścia lat małżeństwa odwiedzali jedynie szwagra we wsi obok, a tu podróż poślubna! Moczyła stopy w strumieniu, przeskakiwała z kamienia na kamień i płoszyła pstrągi. Podziwiała ginące w chmurach szczyty i szybujące jastrzębie.
    Heniu nie widział nic niezwykłego. Co tam granie i strumyk, gdzie są trupy?
    – Idziemy na górę! – rozkazał i Halina z wolna ruszyła za nim.
    Na moście było pusto. Heniu wszedł na palcach, w obawie że budowla runie. W tym czasie zachwycona Halina, kontemplowała otaczający ich cud natury. Tylko narzekania Henia rozpraszały ten moment. W pewnej chwili wychylił się by poszukać ciał z góry. Halina tylko na to czekała. Zanim uderzył o skały, pomyślał, że to jednak oszustwo.
    Halina zawiadomiła Policję i złożyła zeznania na temat samobójstwa. Po czym wróciła do wsi, podrzuciła świniom a następnie poszła spać.

  20. – Bugała! Jesteś?! – krzyknął otwierając drzwi. – Słuchaj no! Zdecydowałem się przyjść do ciebie z gałązką oliwną by ci powiedzieć, że jest mi przykro, dodać, że dałem się ponieść emocjom. I byłem gotów wspomóc cię gdyby nadzór naciskał, bronić jakoś, może wziąć część ewentualnej kary na siebie albo szukać innego rodzaju pomocy. Chciałem też się zgodzić, że żałoba po śmierci żony zamknęła mnie na innych, że byłem trudny w obejściu, swarliwy, złośliwy dla sąsiadów. I, Bóg mi świadkiem, chciałem to zrobić szczerze, bo zdałem sobie sprawę, że nie zasłużyłeś na to, by być kozłem ofiarnym, a tymczasem okazuje się, że ty taki całkiem niewinny i niezasługujący nie jesteś, rasisto!

    Rzeczony Bugała stał bez ruchu, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w przybysza. A ten ciągnął dalej nie tracąc animuszu.

    – Bo, że do mnie masz anse, że mnie nie lubisz, to ja to rozumiem. Że dałem ci ostatnio powody do tego, to prawda. Ale co, padalcu jeden, zrobił ci nagle dzieciak? Jakim płaskim półgłówkiem trzeba być, żeby wygadywać na niego niestworzone historie. I to w knajpie! Przy kielichu! Wobec sąsiadów! To już nie masz innych tematów? Nie ma problemów w rolnictwie? Wszystko już jest cacy i nie trzeba protestować? Nie wiem co cię napadło i nie chcę wiedzieć. Powiem ci tylko, Hiacyncie Bugało, że dzisiaj twój most jeszcze stoi, ale jeśli jeszcze raz powiesz o moim wnuku, że jest „czarnym przybłędą”, to spłonie i przekonasz się czym jest ostracyzm na Pomorzu, ty podliaski sljedziu.

    Skończył, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Trzasnął drzwiami tak mocno, że wypadły z futryny.

    – Za godzinę przyjdę z narzędziami i to naprawię – powiedział wsunąwszy ponownie głowę do Bugałowej kuchni.

  21. Dokucza mi głód, lecz nie martwi mnie to, bo dziś będę ucztować.
    Zwiadowcami dostrzegam gniazdo os na mojej drodze. Widzę stanowiska wroga w oddali. Strzegą linii, która łączy ich gniazdo z sufitem. Nie dziwi mnie, że właśnie tam spodziewają się ataku – przecież nie posiadam skrzydeł, innej drogi do ich gniazda mieć nie mogę. Ale to się zmieni…
    Robotnicami rozpoczynam budowę. Krok po kroku – żuwaczki chwytające odnóża – przybieram formę, która poprowadzi mnie do zwycięstwa. Most pomiędzy ścianą budynku a szczytem gniazda, gdzie konstrukcja jest najsłabsza, najwrażliwsza – rośnie w oczach. Krok po kroku, zbliżam się do celu. Wróg usiłuje rozerwać moje szyki, ale chitynowe pancerze spełniają świetnie swoją ochronną rolę. Jednak na wszelki wypadek przemykam wojowniczkami po ciągle rosnącym moście.
    Czuję zapach posiłku: słodycz plastrów miodu i nieosłoniętych niczym larw. Ale nie przyspieszam. Tu nie ma miejsca na pośpiech i niefrasobliwość. Most musi być mocny. Po nim wejdę, po nim wracać będę z cennym łupem. Most jest mną i musi mnie utrzymać.
    Gdy pierwszą z nas dotykam spodu gniazda, zwycięstwo jest już moje. Osy czmychają w popłochu – wszystkie te, które są w stanie uciekać. Pozwalam na to. To, co najcenniejsze, najsmaczniejsze, najpożywniejsze i tak pozostanie w środku. Powoli cichnie brzęczenie skrzydeł. Coś tam jeszcze łopocze wewnątrz gniazda, ale to jedynie słabość i choroba. Oraz danie główne – królowa.
    Jak zawsze, gdy nadchodzę, nawet największy łowca zmienia się w pyszny posiłek.
    Mnie nikt nie powstrzyma. Jestem mostem, jestem głodem, jestem mrowiskiem i jeśli staniesz na mojej drodze – twoim przeznaczeniem. Na imię mi Legion, gdyż jest nas wiele.

  22. Weronika oparła ręce na kolanach, próbując opanować towarzyszącą jej zadyszkę. Udało się, dotarła na miejsce. Do mostu, który mógł odmienić bieg jej życia. Rozejrzała się dookoła i wzięła głęboki oddech, chłonąc morskie powietrze, które wdzierało jej się w nozdrza. Fale uderzały o most z hukiem.
    Przed nią stała obdarta tabliczka z przekrzywionym znakiem, na której dużymi literami napisane było: „Przeszłość”.
    O tym miejscu usłyszała przypadkiem, popijając herbatę w swojej ulubionej restauracji. Magiczny most, który zaprowadzi Cię w wybrane miejsce w czasie, pozwalając zmienić jedną, wybraną rzecz.
    Pewnym siebie ruchem zrobiła krok do przodu, zanurzając się w echo przeszłości. Poczuła, że spada. Zniknęło morze, zniknął most.
    Znowu była nastolatką. Siedziała przy stole, a zapach unoszącej się w pokoju świeżo zaparzonej kawy przyprawiał ją o mdłości. Ta woń już zawsze miała jej się kojarzyć tylko z nim. Stał odwrócony do niej plecami, cicho pogwizdując.
    Weronika mocniej zacisnęła trzymany w ręku nóż do mięsa. Niemal bezszelestnie odsunęła krzesło i podeszła bliżej. Mężczyzna w końcu się odwrócił. Nie miał czasu, by zareagować. Weronika uniosła narzędzie i wbiła nóż prosto w jego serce.
    Tylko jedna rzecz.
    Nie pozwoli, by jeszcze raz ją skrzywdził. Zawróciła, by zostawić przeszłość za sobą i zejść z mostu. Morze było już spokojne.

  23. Monika czuje się jak kosmitka na zebraniu w klasie swojego dziecka. Nie chodzi o niewygodne krzesełko ze sklejki i drzazgę, która zaciągnęła jej oczko w rajstopach. Swoją drogą, po co włożyła kieckę? Tu nikt nie przejmuje się strojem. Jest istotą z obcej galaktyki, nie tylko za sprawą wyglądu.
    Ma na głowie poliwęglanowy hełm, którego nie może się pozbyć.
    Przez przezroczystą osłonę obserwuje tubylców. Nauczycielka, Kari Hansen, wyświetla slajdy; na tablicy multimedialnej przewijają się zdjęcia dzieci: pochylonych nad zeszytami, tańczących w kręgu, wspinających się po drabinkach. Kucyk Lili zamiata ekran jak lisia kita – Monika śledzi lisa, to akurat łatwe. Gorzej, gdy na ekranie pojawia się ciąg liter, niby znanych, a jednak tworzących bezsensowne korowody, jakby litery upiły się szampanem w sylwestra i zapomniały wrócić na swoje miejsca.
    Usta Kari Hansen kurczą się i rozkurczają jak meduza. Wydają dźwięki. Monika ich nie rozumie. Rozgląda się w nadziei, że znajdzie sprzymierzeńców: halo, czy ktoś z państwa też nosi kosmiczny hełm? Nie? Niestety! Pozostali rodzice mają na twarzach wyryte zrozumienie, wybijają podbródkami takt do słów nauczycielki. Śmieją się, więc Monika też zaczyna się śmiać. Taki kamuflaż.
    Właściwie czego oczekiwała? Że Kari Hansen będzie dla niej prowadzić zebranie po angielsku? Przecież od roku mieszkają w Norwegii, Lila chodzi do publicznej szkoły. Monice brakuje powietrza. Dusi się. Hełm ciąży. Ma ochotę wstać, walić nim o ścianę – niech pęknie, rozbije się! Niech już jej nie więzi! Nauczy się tego cholernego norweskiego! Bo język jest mostem. Przejdzie po nim do serc tubylców. Dostanie się do jądra tego kraju. Innego sposobu nie ma.

  24. Pośrodku wielkiego świata, leśnym gąszczem otoczony stał most, za mostem chata z oknami na wszystkie strony.

    A w tej chacie żyła Baba

    Jaka Baba ?- zapytacie. Ano Baba- ja wam mówię. Najmądrzejsza jaką znacie.

    Po co Baba? W jakiej chacie? Po co most pośrodku świata? Zaraz wszystko Wam opowiem, tak jak mnie to mówił tata. Memu tacie mówił dziadek, jemu zaś prababka stara. Z tego co słyszałam nieraz, nieźle znała się na czarach.

    Lecz do rzeczy bo czas nagli.

    Przed mostem do chaty Baby, w ostatnim domu przy drodze, urodą podobny do żaby, żył złośliwy Dziad- czarodziej. Ów Dziad z Babą się kochali, kiedy byli jeszcze młodzi. Ale w gniewie się rozstali, pisać o tym się nie godzi.

    Dziad czarodziej w nienawiści przeklął związki z uczuciami. A czar jego wnet się ziścił.

    Takimi oto słowami:

    ,, Za to, że pośrodku świata

    Stoi twoja, a nie nasza chata

    Żeby ktoś cię mógł odwiedzić

    Pech go straszny musi śledzić

    I na moście wtedy stanie

    Gdy mu życie serce złamie”

    I tak przez klątwę Dziada, ekspertem od serc złamanych stała się Baba.

    A co w chacie? To nikt nie wie. Tylko jeśliś jest w potrzebie, wejść tam zdołasz. Wtedy klątwy nie wywołasz. Ten, kto kiedy był u Baby i zasięgnął mądrej rady, nie mógł mówić nic w temacie, co zobaczył w starej chacie. Lecz odjeżdżał zawsze inny, spokojniejszy, mniej dziecinny.

    Skąd wiedzieli ludzie z drogi, żeby stanąć w Baby progi? Ano. W sercu im tęsknota rosła i choć na skraj świata niosła, jeśli człowiek jej zaufał, serca swego mocno słuchał- w końcu stawał w środku świata.

    Gdzie stał most a za nim chata.

Dodaj komentarz