Że bardzo zgrzeszyłem… KONKURS!

Pora zaprosić was do udziału w pierwszym tegorocznym blogowym konkursie. Tym razem przygotowaliśmy dla was „Złego Samarytanina”, znakomitą powieść Jarosława Dobrowolskiego. Kto przeniesie się do Warszawy dwudziestolecia międzywojennego?

Czas otworzyć tegoroczny sezon konkursów. A otwieramy go książką Jarosława Dobrowolskiego, absolwenta kursów Pasji Pisania, Zły Samarytanin. Powieść została wydana nakładem Sinister Project. Pierwsze rozdziały Jarek szlifował na Pracy nad Tekstem. Mamy dla was trzy egzemplarze z dedykacją Autora.

Kiedy w podwarszawskim sierocińcu zostają zamordowane trzy zakonnice, Policji Państwowej niemal natychmiast udaje się schwytać mordercę. Nie jest to jednak zwykły człowiek, a jego dziwny wygląd i tajemnicze pochodzenie stanowią zagadkę nie do rozwiązania. Dla wychowanego w cieniu praskich kamienic Romana Burego stopień przodownika w Policji Państwowej wydaje się szczytem możliwości. Jednak jego doświadczenie wojskowe, ciężka ręka oraz talent do wydobywania z ludzi informacji sprawiają, że zostaje wciągnięty do śledztwa, które odmieni jego życie już na zawsze. Poznaj brutalne oblicze ulic Warszawy okresu międzywojennego. Zanurz się w pełnej tajemnic historii, w której prawda jest ważniejsza niż prawo. Uważaj jednak, ponieważ, by do niej dotrzeć, należy rozwikłać tajemnicę szaleństwa Złego Samarytanina. Więcej o tej książce pisałem w grudniowej „Lekturze na weekend”.

„Po tych wszystkich latach spędzonych na ulicach Warszawa nie potrafiła już zachwycić Romana. Nie były w stanie tego dokonać pnące się ku niebu cuda architektury, mieniące się czerwienią i złotem korony drzew, ani nawet cudownie słoneczna pogoda. Wszędzie widział tylko śmierć i zepsucie. Męczyli go fałszywie uśmiechnięci warszawiacy przemierzający brudne chodniki, kryjący pod płaszczami swoje grzechy, noszący na barkach sprawy zbyt ciężkie lub zbyt wstydliwe, by głośno o nich mówić. Najgorsze było to, że tak bardzo chciał być jednym z nich.”

Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Stwórzcie miniaturkę konkursową ze słowem kluczem „grzesznik”. Nie musi być w żaden sposób związana z konkursową powieścią. Jedna osoba może przesłać tylko jeden tekst. Wasze prace nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Opowiadanie – lub jego fragment – wklejcie w formie komentarza do niniejszego wpisu. Na wasze prace czekamy do 19 stycznia włącznie. Spośród nadesłanych tekstów Jarosław Dobrowolski wybierze trzy najlepsze prace, a ich autorzy/autorki otrzymają nagrody.

Powodzenia!

Źródło cytatu: Jarosław Dobrowolski, Zły Samarytanin, Wydawnictwo Sinister Project, Warszawa 2024.

30 Replies to “Że bardzo zgrzeszyłem… KONKURS!”

  1. Hela wybiegła z budynku pensji żeńskiej przy Wiejskiej bez płaszcza, pomimo jesiennego chłodu. Zima tego roku zapowiadała się na srogą, o czym mogły świadczyć ujemne temperatury w listopadzie. W poprzednim, 1932 roku, aura była dla mieszkańców Warszawy łaskawsza. Dobiegła do placu Trzech Krzyży, gdzie wpadła na dwóch policjantów. Potrąciła ich wytrącając jednemu papierosa z ręki. Dystynkcje na ich granatowych mundurach raczej nie wskazywały na wielką karierę. Nie zwalniając obejrzała się i wyrzuciła z siebie słowa przeprosin, czym złagodziła ich gniew.
    Po chwili otworzyła wrota znajdującego się na środku placu kościoła św. Aleksandra. Lubiła jego neorenesansowe wnętrze. Nieraz po lekcjach przesiadywała w nim rozmawiając z Bogiem. Przy jednym z konfesjonałów zobaczyła zapalone światło. Podeszła tam i stanęła wpatrując się w drobną, drewnianą kratkę nad klęcznikiem. Nic jednak przez nią nie mogła zobaczyć. Po chwili usłyszała zapraszające stukanie z wnętrza konfesjonału.
    Podeszła do kratki i uklęknęła przed nią. Zobaczyła we wnętrzu księdza, w średnim wieku, którego włosy zdobiła już siwizna. Zaczęła powtarzać wyuczone formułki. Prawie natychmiast jej przerwał.
    – Wyznaj swoje grzechy i okaż skruchę – zwrócił się do niej. – Jak masz na imię? Jesteś z naszej parafii?
    – Hela, proszę księdza. Chodzę do ósmej klasy, tu na Wiejskiej. Mieszkam w internacie przy pensji. Mam dopiero piętnaście lat, ale … – zawahała się co powiedzieć. – Mam nieczyste myśli.
    – To straszny grzech! Czy poza myśleniem grzeszyłaś tez uczynkiem? Całowałaś się z chłopakiem? Dotykałaś go tam?
    – Nie proszę księdza, naprawdę nigdy! – Spojrzała przez kratkę i zaniemówiła. Zobaczyła uniesioną sutannę i dłoń księdza pieszczącą swoje krocze. – Proszę księdza, co ksiądz robi!
    – Nic złego, wypędzam szatana. Przyjdę dziś wieczór do internatu to się razem pomodlimy.
    Nie słuchała już co dalej mówił, wybiegła pamiętając stojących w pobliżu granatowych policmajstrów. Rozejrzała się dokoła jednak nikogo tam już nie było. Nie mogła więc liczyć na rozgrzeszenie, a tym bardziej na pomoc.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      I proszę, już mamy pierwszą pracę! Kto następny?

  2. Leżała nago na drewnianym podeście w saunie patrząc na przechodzących za szybą nieznajomych. Mimo, że mieszkała w Niemczech już kilka lat, nadal czuła się z tym trochę jak grzesznica.
    Mama mawiała, że kobieta powinna wstydzić się swojego ciała, aby nie stało się obiektem pożądania, inaczej popenia grzech. Więc się wstydziła. Jako nastolatka wstydziła się swoich piersi, które zwracały uwagę chłopców. Wstydziła się brzuszka, masywnych ud czy wyćwiczonych łydek, ponieważ nie były wystarczająco kobiece. Wstydziła się swoich krągłości, które przyciągały wzrok. Wstydziła się, ponieważ to wszystko sprawiało, że w oczach matki była grzeszna. Gdy pierwszy raz krwawiła, matka powiedziała jej, że od teraz ciąży na niej grzech pierworodny. Od tamtej pory musiała się praktycznie spowiadać z grzechu bycia kobietą.
    Dziś leżała bezwstydnie, zupełnie nago w kompleksie saun z dziesiątkami obcych ludzi, półtora tysiąca kilometrów od swojej rodzinnej wioski pod wschodnią granicą. Tu nikt nie oceniał. Nie ważne czy byli starzy czy młodzi, czy cycki wisiały do pasa albo jaja kołatały się w połowie ud. Nie ważne było czy ktoś ma płaską czy tłustą dupę, owłosione plecy, dwu czy dwudziesto centymetrowego kutasa. Nikt nie zwracał uwagi na ludzi przechodzących z saun pod prysznic, leżących na słońcu, w basenie czy samych saunach. Nikt nie modlił się pod nosem na widok odkrytych ramion. Tu, patrzyło się dziwnie na ludzi zasłaniających się ręcznikami a Ci którzy przychodzili do środka w kostiumach byli wypraszani otwarcie i bez ogródek. Bycie nago pośród nich sprawiało jej przyjemność. Mama na pewno nazwała by ją przez to gzesznića. Może i była grzeszna, ale za to wolna.

  3. – Szybciej, proszę państwa, trochę sprawniej, raz, raz, Święci na prawo, Grzesznicy na lewo, powtarzam, Święci na prawo – młodzieniec w garniturze starał się zaprowadzić porządek, lecz grupka odświętnie ubranych ludzi zdawała się nie słyszeć jego nawoływań. Te przestraszyły za to starszą panią, drepczącą alejką.
    – Przepraszam pana, czy to już Sąd Ostateczny?!
    – Gorzej, droga pani! Ślub! Faktycznie się dobrały, Sandra Święty bierze ślub z Iloną Grzesznik… Ale pani rozumie, jak zacznę rozsadzać „gości panny młodej” i „gości panny młodej”, zrobi się bałagan – tłumaczył, jakby wokół i tak nie panował chaos.
    – Sandra z Iloną? Chyba naprawdę świat się kończy, za moich czasów nie do pomyślenia! – staruszce oczy mało nie wyszły na wierzch.
    – No już, niech się babcia nie zapowietrzy! – zdenerwował się nagle uprzejmy do tej pory chłopak. – Jak nie na ślub – zlustrował trzymany przez nią bukiet ogrodowych tulipanów – to proszę iść swoją drogą i dać żyć innym. Halo! – przypomniał sobie o własnym zadaniu i podniósł głos – Święci na prawo, Grzesznicy na lewo!
    Kobiecina pokuśtykała dalej, co jakiś czas odwracając się w stronę zbiegowiska, aż przekroczyła bramę, zza której nic już nie było widać. Westchnęła i skręciła w znajomą ścieżkę. Dotarła do łuszczącej się ławeczki, przysiadła i zaczęła grzebać w torebce.
    – Och, Oluś, kochanie, nie uwierzysz, co widziałam po drodze – poskarżyła się zadbanemu nagrobkowi. Znalazła w końcu kluczyk do skrzyni, wyjęła zmiotkę i wzięła się za porządki, nie przestając opowiadać. – Ilona z Sandrą, wyobrażasz sobie? Toż to prawie jak Iwona z Aleksandrą, jak ja i ty, gdyby tylko… – otarła łzę. – To by się zgadzało. Ja grzesznica, a ty, Oluś, już wśród świętych…

    1. Przyjemnie się czyta.

  4. Powoli podniosła się – uderzenie powaliło ją na ziemię. W głowie pulsowała tylko jedna myśl- kurwa za jakie grzechy, co znów zrobiłam nie tak. Nie była w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie i tak na prawdę wiedziała, że nie zrobiła nic złego. Jedyną przewiną było związanie się z tym człowiekiem. Niestety każda próba odejścia jak na razie kończyła się fiaskiem – łączyło ich dziecko. Niestety kiedy uciekała z Młodym, który był niepełnoletni zaraz zaczynał się bombardowanie wiadomościami – to porwanie rodzicielskie, odbierzemy c prawa, itp. Niestety była sama – za każdym razem bez pieniędzy, uciekając w nocy na szybko załatwiała noclegi, potem przychodził czas na prace… Ale on zawsze ją odnajdywał zanim zdążyła stanąć na nogi. Wykorzystywał jej słabość – i to, że nie potrafiła iść na policje i zgłosić przemoc, pobicie… bo miała od małego wpojone, że nie donosi się na bliskich. Tylko czy ten człowiek, który z roku na rok znęcał się nad nią coraz bardziej był jej bliskim? Patrzyła na jego twarz i czuła tylko pogardę. Jego beznamiętne oczy wpatrywały się w jej skuloną postać, zadał jakieś pytanie – nie wiedziała o co pyta pogrążona we własnych myślach. Kolejny cios przywrócił ją do rzeczywistości. Zaczęła gwałtownie myśleć jak wybrnąć z tej sytuacji widząc, że dziś zabawa potrwa całą noc. Widziała przerażoną twarz syna, który tak jak i ona nie wiedział co zrobić. Kątem oka zauważyła stojący na ławie ciężki wazon. Już wiedziała co musi zrobić – potrzebuje chwili, żeby wydostać się z domu, potem pobiegnie do sąsiadów po pomoc. Dziś to się skończy, nie ważne czy będzie potem próbował jej wmówić jak bardzo zgrzeszyła – dziś musi zawalczyć o siebie i syna…

  5. – Szczęść Boże. Ja po dar nieba dla córki.
    Rzuciła mi w twarz tym komunikatem, jakbym był kasjerem w „Żabce”, a ona przyszła po papierosy. I to papierosy, które kupuje codziennie, a ja widząc ją w progu już słyszę w głowie ich nazwę, jeszcze zanim padnie. Lecz choć mijała dopiero moja druga doba w Strzępołce, a tę kobietę widziałem po raz pierwszy, zachowywała się jak stała bywalczyni kancelarii.
    Niby przez dziesięć lat posługi w poprzedniej wsi przywykłem, że parafianie traktują kancelarię jak sklep (no, dobra, z tą różnicą, że czasami przynosili ciasto drożdżowe albo słoik rosołu). Niby tak, a niby nie, trochę jak nimbus – takie niebo „na niby”.
    Podeszła do stołu, położyła kopertę i wlepiła wzrok w czarny kalendarz intencji, który pozostawił ksiądz Adam. Oparłem łokcie na blacie, brodę na dłoniach, a ona wyraźnie się zmieszała.
    – Znaczy się, o dar nieba dla córki. Żeby ksiądz za Liliankę mszę odprawił. – Jej wzrok skakał to na długopis, to na kalendarz, ale w moje oczy nie popatrzyła. – Ksiądz Adam zawsze wpisywał we wtorki na rano, bo ja wtedy na popołudniówki mam i tak mi bardziej pasuje… Piąta rocznica śmierci, a pojutrze by miała dziesięć lat…
    Słowa jej się plątały, a ja ukryłem twarz w dłoniach. Gdy skończyła, wstałem, oddałem jej kopertę i odprowadziłem do drzwi.
    – Jeśli uważa pani, że musi prosić o dar nieba dla dziecka, to proszę iść pogadać z Jezusem. Pani zapyta, po co umarł na krzyżu. A za te pieniądze pani kupi dzieciom nowe czapki, zapowiadają straszne mrozy.
    – Tak myślałam, że w takich starych to wstyd przed Panem Bogiem, no i przed księdzem. Ja im te czapki upiorę i wyczeszę, ale msza musi być, Lilianka…
    I ja już wiedziałem, że czeka mnie dużo pracy. Fajni ci grzesznicy w Strzępołce, tacy wątpiący w Boże Miłosierdzie.

    1. Joanno, to jest genialne! „Fajni ci grzesznicy w Strzępołce, tacy wątpiący w Boże Miłosierdzie”🤣

  6. – Jesteś abominacją, która nie powinna powstać! Naszym grzechem i największym błędem! – Krzyczał zakrwawiony egzorcysta, który nie miał siły się podnieść.
    Naprzeciw niemu stała blond włosa dziewczyna również zakrwawiona, lecz to co bardziej niepokoiło to miniaturowe jakby dopiero co wyrosły rogi i czarny ogon. Dziewczyna podchodziła coraz bliżej do swojej ofiary spoglądając na nią. Nie zauważyli, że na nich patrzę, byli zbyt zajęci sobą.
    – Chcesz coś jeszcze dodać klecho? – Powiedziała demonicznym głosem kucając przed księdzem. Jej ogon podnosił jego szczękę by ten patrzył się prosto na jej twarz a dłoń zakończona pazurami była gotowa by dobić. Nie chciałem po raz kolejny patrzeć, jak ktoś umiera. Odwróciłem wzrok i zrobiłem krok do tyłu. Nagle rozległ się dźwięk butelki, którą cofając się potrąciłem.
    – Uciekaj! – Krzyknął do mnie z całej siły przerażony ksiądz.
    Miałem przez chwile wrażenie, że demon się na chwile przeraził, lecz musiało mi się przywidzieć, bo uśmiech na jej ustach robił się coraz większy i zaczął powoli kroczyć w moim kierunku. Stałem jak wryty i bałem się, ale to co mnie trzymało w miejscu nie było strachem. Dziewczyna chwyciła mnie w swoje ramiona i wbijając swoje szpony w moje plecy z uśmiechem wgryzła się w moją szyje. Egzorcysta wpatrywał się jak pije moją krew.
    – Aria wbijasz mi się w plecy! – Syknąłem z bólem.
    Powoli zaczęła osłabiać uścisk aż w końcu puściła i oblizała usta.
    – Wybacz. Byłam już zbyt głodna. – Powiedziała najzwyklejszym głosem.
    Ksiądz patrzył się z nienawiścią na mnie. – Ty jesteś z nimi w zmowie?! Współpraca z demonami to grzech przeciw Bogu i ludzkości!
    – Wole być grzesznikiem niż świętym co grzebie w cudzych duszach…

  7. [Część opowiadania] „Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie” – to stare jak świat zaklęcie, uporczywie krążyło mu po głowie. Róg jego górnej wargi lekko się podniósł, sugerując uśmiech. Prawie niewidoczny, był tam, schowany za wspomnieniami o przeszłości. Wciąż pamiętał, jak jego malutkie córki na okrągło puszczały kasetę wideo z „Królewną Śnieżką”. Już od wielu lat czuł lekki ucisk w żołądku na myśl o niedzielnych porankach, kiedy to obie przychodziły do dużego pokoju i wciskały się do łóżka między nich, żeby pooglądać magiczne historie. Kiedy ta bajka się skończyła?
    W pomarszczonych już dłoniach, obracał przedmiot codziennego użytku, o niecodziennym wyglądzie. Lustro było małe, ale ciężkie. Rama zrobiona z mosiądzu, mocno już zaczerniała. Z tyłu, ktoś wypisał mazakiem intrygujące powiedzenie: „Nie ma większego świętego niż nawrócony grzesznik.” Sam nie wiedział co nie pozwalało mu odłożyć lustra na miejsce. Unikatowy wzór czy fakt, że wiekowe, niegdyś szanowane zwierciadło, stało samotnie wśród świateł dostojnych lamp, prawie niewidoczne.
    – Tak, wezmę je, przyda mi się do golenia – odpowiedział zanim właściciel sklepu, wlepiający w niego swój wzrok już od dłuższego czasu, zdążył zapytać.
    Gdy wrócił do domu, postawił swój nowy nabytek na kuchennym stole. Przesunął talerz z suchymi resztkami jedzenia, którego nie chciało mus się umyć przed wyjściem. Był mężczyzną starej daty, wciąż używał brzytwy i Warsa – nie jak te wszystkie mięczaki, które na codzień wklepują sobie delikatne, bezalkoholowe produkty do skóry wrażliwej. Zdjął niebieską folię osłaniającą i spojrzał prosto w przeźroczystą taflę. Natychmiast zasłonił jednak oczy, bo zamiast swojego odbicia zobaczył ból i smutek. Skulił się. Miał wrażenie jakby ktoś zajrzał mu prosto do duszy, przewiercił go na wylot. Lata milczenia nagle przywołały wszystkie obrazy, a samotność, na którą sobie zasłużył, opanowała całe jego dygoczące ciało…

  8. Obudziłem się na trzy godziny przed leniwym, styczniowym słońcem. Sięgnąłem po grubą książkę. We wtorki i czwartki miałem szkołę. Zadbałem o siebie, prysznic, golenie i czyste ubranie. Złapałem tramwaj i zająłem miejsce siedzące. Jakiś mężczyzna otworzył puszkę i raz po raz, pociągał z niej piwne łyki. Ogorzała, rozorana głębokimi zmarszczkami twarz, zdradzała bunt przed prawem i porządkiem. Inny chwiał się lekko i trzymał poręczy tuż przy mojej twarzy. Miał zniszczoną dłoń, grube palce i ciemny brud pod pożółkłymi paznokciami. Czuć było papierosy. Dopadło mnie obrzydzenie, ale ganiąc się w myślach i posiłkując współczuciem, zaakceptowałem, przestając oceniać. Kobieta przede mną zawzięcie polerowała kciukiem ekran smartfona. Błysnęły kolorowe kreacje w tramwajowym zwierciadle budzącego się miasta. Odwróciłem wzrok, ale z szacunku, nie pogardy. W pobliżu usiadła bardzo otyła kobieta, małą torebkę umieściła na kolanach. Potem przespacerowała się po twarzach pasażerów, szukając niezdrowo zainteresowanych spojrzeń. Obok niej nastolatka, spod długich prostych włosów ujrzałem wbite w siebie oskarżycielskie spojrzenie. Odpowiedziałem uśmiechem, a ona wstała i przesiadła się gdzieś na koniec wagonu. Otyła kobieta kręciła głową, patrząc mi ze złością prosto w oczy. Mężczyzna o nikotynowym oddechu zacharkał mi nad głową, jakby chciał splunąć. Z ust pijącego piwo sczytałem wymierzone w siebie wulgarne słowo. Kobieta przede mną czytała teraz jakiś ponury artykuł. Nagle zrozumiałem. Wstałem i zbliżył się do drzwi. To nie był mój przystanek. W zwierciadle miasta ujrzałem ciemny dzień, od samego krawężnika, aż bo biel prostokąta, nad którym słabo jaśniało zbyt znajome oblicze.

  9. Kiedy patrzę w nocne niebo przypomina mi się mój przyjaciel z liceum. Może to za duże słowo, może on tak o mnie nie myślał, ale ja byłam nim zafascynowana. Mówił mi o siłach porządkujących kosmos, dostrojonych do siebie niczym dźwięki w najpiękniejszych symfoniach. Tłumaczył, że wyższa lub niższa nuta nie tylko wprowadziłaby dysonans, ale mogłaby spowodować rozpad harmonii. Wiązania chemiczne byłyby za słabe, aby stworzyć życie. Gwiazdy by się nie uformowały, atomy nie ustabilizowały, a wszechświat zapadłby się, gdyby nie mógł pędzić coraz szybciej ku nieskończoności.
    Raz, na długiej przerwie, pomiędzy kęsami kanapki, opowiadał o oddalających się od siebie galaktykach i o tym, że niedługo przestaniemy widzieć ich światło. Na niebie dalej będą świecić gwiazdy Drogi Mlecznej i Andromedy, ale kiedy sięgniemy teleskopowym okiem dalej, czeka nas czerń, osamotnienie i brak przeszłości. Księga się zamknie i już nie będzie można przeczytać w niej o dziejach wszechświata. Zmroziła mnie ta wizja i ja też poczułam na sobie chłód wszechświata.
    Ostatni raz, kiedy go widziałam, był już mu całkowicie podporządkowany. Fascynowało go, że w kosmosie najwięcej jest nicości. Nie zapełnimy jej miliardami ludzi, nawet jeżeli wzięlibyśmy pod uwagę wszystkich zmarłych homo sapiens, którzy chodzili po naszej planecie, ani kwadrylionami istot żywych, od jednokomórkowych bakterii po nas, jakie pojawiły się w historii ewolucji. Nie potrafiłam tego ogarnąć. Ta liczba była zbyt onieśmielająca.
    Potem mówili, że to, co zrobił było grzechem. Ja się z tym nie zgadzam. Dość się od niego nauczyłam, by zrozumieć, że rozpłynął się w samotności, którą bóg ukarał nas wszystkich.

  10. Mój Boże zgrzeszyłem…
    Bo wyparłem z pamięci obraz najpiękniejszej doliny, obszytej zielenią budzącej się wiosny. Pożegnałem aromat najbardziej wonnego kwiatu na łące, muskającego nozdrza z każdym wdechem.
    Zapomniałem najsubtelniejszy dotyk miękkiego posłania, ogrzanego promieniem słońca o poranku. Wyzbyłem się prawości. 
Zgrzeszyłem… 
Nie wysuszyłem słonych kropel, znaczących aksamitną fakturę jej skóry.
    Nie oddałem ciepła swego ciała, aby ociepliło wychłodzone, oddane mi jej wszelkie czułości. 
Nie ukoiłem bólu przeszywającego to niewinne serce.
    Zgrzeszyłem… 
Bo jestem głupcem. 
Panie Boże, jeżeli pewnego dnia obdarzysz mnie łaską wybaczenia, zachowaj je dla niej.
    Mogę udać się w czeluści piekielne, a moje jestestwo niech strawi ogień potępienia.
    Mogę cierpieć katusze po kresy czasu.
    Mogę oddać się w ręce ciemności i pozwolić im wrzynać się z bólem w istotę moją, jeżeli, choć przez chwilę, ukoi to jej ból mojego zgrzeszenia. 
Każdego dnia i każdej nocy, gdy wyzbywałem się moralności, doznając złudnej rozkoszy, która tak ulotnie rozpieszczała moje ciało, sięgała po mnie dłoń zgubienia, dla niej zniszczenia. 
Zgrzeszyłem…
Bo żem tego nie widział. 
Teraz, jej fiołkowe oczy przesłania cień. Zza mgły nie widać już ich jasnych promieni. 
O mój Boże! Ześlij mnie do piekła! Na nic więcej nie zasłużyłem.
    Skrzywdziłem jej niewinną duszę.
    Rozbiłem na drobne kawałki to ociekające miłością serce.
    Jej twarz nie ma już różanych rumieńców, skóra nabrała koloru mieszanki czerni i bieli.
    Nie śmiem prosić o wybaczenie.
    Nic nie warte życie moje, ale ukoi jej cierpienie.
    Jej usta miękkie, jej dusza skromną i jej czyste sumienie.
    Niech nie cierpi ona za mnie.

  11. Serce kowala winno być jak jego ręce – silne jak młot. Ale Marcin miał serce wynędzniałe – zbyt słabe, by znosić ciosy, jakie dostawał od życia. Uczyli Marcina, że płacz mężczyźnie nie przystoi, za to wódka i owszem. Na boleść duszy najlepsze lekarstwo. Zrzucał ciężar z serca z każdym kielichem, a gdy już czuł się lekki jak piórko, brał się do bicia. Żona dzielnie znosiła ciosy pomna nauki matek, by krzyż małżeński w pokorze dźwigać. Nie krzyczała zbyt głośno, gdy rozbił jej czoło o futrynę, ani gdy twardą pięścią wybił ząb. Ani gdy przy niedzieli skopał ją i podeptał. Sąsiedzi nic nie słyszeli, córkom ukrytym pod łóżkiem ze strachu odbierało mowę, a Marcin następnego dnia przynosił zwiędniętego kwiatka bełkocząc o kolejnej szansie w imię Bożego miłosierdzia. Więc jakoś się żyło. Aż razu pewnego Marcin skończył z piciem raz na zawsze.
    – Tak po prostu? – spytacie.
    – Ano, tak – odpowiem – po prostu. Prawie, że po prostu.
    Bo zanim tamtego dnia się obudził, to miał sen. Jeden z tych snów, gdy wszystko zdaje być bardziej prawdziwe niż na jawie i kiedy czujesz nie tylko wszystkimi zmysłami, ale każdą komórką ciała. I w tym śnie do jego kuźni przyszedł anioł z diabłem. Diabeł chichocząc spętał mu ogonem nogi i ręce, podczas gdy anioł rozgrzanym żeliwem dotknął Marcinowego brzucha i trzymał tak długo, aż z nieszczęsnej duszy ogniem wypalił wszystkie grzechy. Wśród dymu i iskier Marcin poprzysiągł gorzałki do ust nie brać, żonę szanować i w ogóle być względnie dobrym człowiekiem.

  12. Feliks i stażysta Arnold siedzieli na pylonie mostu Świętokrzyskiego i patrzyli, każdy po swojemu, na przedstawienie, które słońce, wiatr i chmury wystawiły na wieczornym niebie.

    – Piękne – westchnął Arnold, nowicjusz w misjach, którego cieszyło właściwie wszystko.

    Feliks puścił mimo uszu tę uwagę. Nie potrafił zliczyć w ilu wyprawach brał udział, widział niejedno, a kiczowaty zachód słońca nie był w stanie przyciągnąć jego wzroku na dłużej niż kilka sekund. Polityka firmy (tak ją nazywał, mimo że Szef Wszystkich Szefów nie lubił tego określenia) nakazywała, by w każdej misji transportowej brał udział stażysta. Dawało to ciągłość odpowiedniej jakości kadr, choć Feliks, „charon” numer 3/GCh/06565, podchodził do tego sceptycznie. Uważał, że w tej pracy potrzebne są elementarne podstawy, których dział HR firmy zwykle nie brał pod uwagę. Wiedział dlaczego, ale zbliżająca się czwarta stuletnia emerytura skutecznie zniechęcała go do robienia audytów w pracy. On miał tylko przewozić.

    – Masz wszystko? – zapytał stażysty.

    – Tak jest! Zlecenie, ucinacz, już sparowany, worek pokutny do duszomatu i list przewozowy na adres czysciec.pl. Wszystko w tej teczce.

    – Pokaż no! – Feliks wyciągnął rękę. Wyjął zlecenie, chwilę się w nie wpatrywał, zamknął teczkę i jej nie oddał.

    Arnold, nieco skonsternowany, spojrzał na zegarek.

    – Mistrzu! On za minutę wjedzie na most!

    – Transportu nie będzie. – Feliks podał młodemu zlecenie i wskazał palcem odpowiednią rubrykę.

    – Archanioł Chwalipięt ma już może sztywne palce, ale tu napisał wyraźnie „Grzecznik”. Są wątpliwości, transportu nie będzie – powtórzył nie słuchając protestów stażysty.

    „Czy to nie moja emerytura odjeżdża?” zdążył pomyśleć, nim samochód „grzecznika” skręcił w Dobrą.

  13. Ryszard wszedł do sypialni. Rozalka klęczała przed łóżkiem, na którym leżał laptop.
    – To ty się już modlisz do komputera? – zapytał.
    – Nie bluźnij! – syknęła podnosząc głowę znad komputera – Może zamiast tego też się przygotujesz do spowiedzi, bo święta tuż, tuż.
    – Pomyślę – odpowiedział pojednawczo.
    – A mógłbyś mi pomóc, bo mam problem z tym programem – poprosiła.
    – A co to za program? – zainteresował się.
    – Pomaga przygotować się do spowiedzi świętej
    – To już do tego też są programy? – zdziwił się – Czego to ci Amerykanie nie wymyślą?
    – Podobno to pomysł Polaka.
    – A ty skąd wiesz?! – oburzył się Ryszard.
    – Nawet New York Times o tym gościu z Poznania pisał.
    – Ale z czym masz problem?
    – Pomyliłam się i nie wiem jak to cofnąć.
    – Pokaż – Ryszard ukląkł obok niej i przesunął laptopa do siebie.
    Zaczął klikać.
    – Widzę, że masz na sumieniu nieobecność na niedzielnej mszy – zauważył.
    – Ale nie podglądaj moich grzechów! – zlękła się.
    – No, kochanie. Jak mam ci pomóc to na ślepo nie dam rady. Przecież nikomu nie powiem – powiedział czule.
    – Niech tak będzie – przystała Rozalka – A na mszy to przez ciebie nie byłam. Wtedy na daczy. Pamiętasz?
    Ale Ryszard już nie słuchał, zapoznając się z funkcjonowaniem programu.
    – Widzisz! Ten program jak wiele podobnych używa koszyka. Tyle, że zamiast artykułów możemy do niego wrzucać swoje grzechy przeglądając ich katalog. Są tu kategorie wiekowe, płci i stanu cywilnego.
    – To już wiem, a ty nie odpowiadasz na moje pytanie.
    – Jeśli więc pomylisz się wrzuciwszy inny niż chciałaś grzech to w takim razie należy kliknąć w koszyk, a program przejdzie do niego i wtedy będziesz mogła usunąć z niego grzech lub zmienić ilość popełnionych.
    – No to jestem w domu. Dziękuję.

    1. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

      Cool. Bardzo mi się twój pomysł podoba, Andy. Rozwijając go – Powinny być jeszcze rekomendacje typu „ludzie, którzy dopuścili się kłamstwa, najczęściej popełniają jeszcze cudzołóstwo.”. Doskonałe miejsce na product placement – „Nie dopuściłeś się cudzołóstwa? Agencja towarzyska Afrodyta zaprasz. Numer tel …”

      A w konfesjonale siedzi ksiądz ze swoją appką, która automatycznie wylicza ile zdrowasiek masz odmówić za pokutę. Moze sie zdarzyć, że sie wychyli i powie „Drogie dziecko idź jeszcze trochę pogrzeszyć, bo mi ułamki wychodzą.”

      1. Tyle, że program, który opisałem nie robił sobie jaj z tematu tylko był rzeczywistą pomocą dla ludzi, którzy tego potrzebowali. On nie zastępował ani księdza ani spowiadającego się. Był tylko niewielkim rozwinięciem książeczki do nabożeństwa.

        1. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

          Jeśli taki program istnieje naprawdę, to jest dosyć groźny. W internecie (a także z pamięci komputera) nic nie znika. Ryzyko, że ktoś niepowołany dorwie się do mojej osobistej listy grzechów wydaje mi się zbyt duże.
          I przepraszam, że mierzyłem swoją miarą i zrozumiałem, że to dworowanie sobie (lub jak wolisz „robienie jaj”) . Nie miałem złych intencji.

          1. Przyzwyczailismy się już do powierzania komputerowi znacznie bardziej wrażliwych danych, a program nie jest ciekawski i nie odnotowuje szczegółów popełnionych grzechów. Ponieważ mało prawdopodobne by skorzytał z niego morderca czy patologiczny złodziej to te dane dla osób postronnych są bezużyteczne. Pomijam, że program powinien mieć odpowiednie zabezpieczenia przed obcą ingerencją.

  14. – Zatańcz ze mną. – Nieznajomy mężczyzna podszedł do mnie i uśmiechnął się w sposób, który zapewne uważał za czarujący.
    – Nie. – Ledwie omiotłam go wzrokiem.
    – A jak zapłacę?
    – Jeśli sądzi pan, że mnie kupi, to grubo się pan myli! – Zagotowała się we mnie taka złość, że o mało nie powiedziałam czegoś niewłaściwego.
    – Nie chce kupić ciebie, złotko. – Położył na stole zwitek banknotów. – O ile się nie mylę, tego co uzbierałyście na szkołę, starczy na… miesiąc? Na pewno nie do końca roku, nie mówiąc już o remoncie tej rudery. A ja mogę sprawić, że nie zamkną jej co najmniej do lata i jeszcze załatają cieknący dach. Co ty na to, złotko?
    – Proszę mnie tak nie nazywać! – Gorączkowo zastanawiałam się, co zrobić. Nie chciałam tańczyć, nie chciałam zmniejszać dzielącego nas dystansu, a przede wszystkim nie chciałam, żeby mnie dotknął. Był obcy. Wolałabym, żeby ludzie nie widzieli, że spoufalam się z nieznajomym mężczyzną.
    Jednak możliwość uratowania szkoły kusiła… Czy ksiądz Matt nazwie mnie grzesznicą, jeśli się zgodzę? Czy uzna, że poświęciłam się w imię większego dobra?
    – A więc jak masz na imię, złotko?
    Siląc się na uprzejmość, wycedziłam przez zęby:
    – Elisabeth.
    – A więc, Elisabeth, zatańcz ze mną.
    – Nie umiem tańczyć – rzuciłam, dając sobie jeszcze czas na zastanowienie.
    – Ja umiem na tyle dobrze, że wystarczy na dwie osoby.
    Aż się zachłysnęłam. Co za zadufany w sobie osioł!
    – Nie to nie. Nie mam całego wieczoru. Skoro nie potrzebujesz mojej pomocy, to równie dobrze mogę to spalić. – Zgarnął ze stołu zielony zwitek.
    Zagryzłam wargi aż do krwi. Co za… Zdusiłam niewłaściwe słowo, odstawiłam w kąt dumę oraz wizję matczynego niezadowolenia.
    – Niech pan poczeka! – krzyknęłam za nim. – Zgadzam się na jeden taniec.

  15. Maria otworzyła oczy, ale nagły blask natychmiast kazał je zamknąć. Ścisnęła powieki i zobaczyła kalejdoskop błyskawic. Po chwili znowu je rozchyliła. Rozejrzała się. Siedziała na korytarzu przed samotnymi drzwiami. Po obu jej stronach ciągnęły się białe ściany, zbiegające daleko w ciemne punkty.
    „Gdzie jestem?” Dociekania przerwało otwarcie drzwi. Krzesło z Marią wjechało z impetem do sali. Kobieta skuliła się.
    – Witaj – powiedziała łagodnie androgyniczna postać. Na biurku piętrzył się wieżowiec białych akt. – Dlaczego? – zapytała istota przenosząc wzrok z dokumentów na kobietę.
    – Co: „dlaczego?”
    Postać uśmiechnęła się.
    – Dlaczego, Mario, zmarnowałaś swoje życie?
    Ramiona kobiety opadły ze zdziwienia.
    – Miałaś takie możliwości: kochającą rodzinę, przyjaciół, Miłosierny obdarzył Cię pięknym ciałem, a ty to wszystko spieprzyłaś – powiedziała łagodnie postać.
    – Słucham?! Mam męża i syna, biegam, zaadoptowałam psa ze schroniska, sumiennie segreguję śmieci, chodzę na wybory…
    – Mario, Pan Bóg obdarzył Cię rozumem, nie grzesz głupotą. A praca?
    – Co: praca? Przecież pracuję! Praca jest dla mnie wszystkim. Sensem życia. Jestem dumna z tego, co osiągnęłam. Byłam – tu Maria zawahała się – jestem pierwszą kobietą w firmie, która tak szybko awansowała. Stanowisko dyrektorki regionalnej osiągnęłam ciężką pracą, kosztem rodziny, snu … – głos Marii zaczął się łamać.
    – No właśnie – istota złożyła dłonie jak do modlitwy – dlaczego, droga Mario, żyłaś tylko pracą?
    – Bo jest dla mnie ważna! Bo…
    – Mario – postać powiedziała spokojnie. – Decyzja już zapadła.
    – Jaka decyzja?! – jej delikatne palce zacisnęły się na metalowej poręczy krzesła.
    Postać, niczym pracownik poczty potwierdzający przyjęcie listu poleconego, rąbnął pieczątkę na białą kartkę.
    Kobieta nagle otworzyła oczy. Leżała w łóżku. Budzik rozpoczął swój poranny, wściekły koncert. „Wstać i do roboty” – w głowie Marii włączył się autopilot.

  16. Mam w sercu starego boga. Dawno temu, niczym rozdrażniony, samotny wilk kąsał, gryzł, patrząc czujnie i podejrzliwie na wszystko, co robiłam. Potężny, muskularny, przepełniony czystym instynktem śmierci i niszczenia. Bystrość jego spojrzenia rozmętniał nieprzytomny stan umysłu. Myśli, zwłaszcza myśli przytomne, nigdy nie zapuszczają się w miejsca, gdzie spotyka się starych bogów.

    Mam w sercu starego boga. Śpi pod wielkim głazem, zwabiony tam przez kilka całonocnych rozmów i zaklęć ciepłego głosu przyjaciela. Jeśli byś mu się przyjrzał, wydałby ci się bezbronny, jak dziecko leżące ufnie przy miękkim ciele czuwającej matki. Ale uległbyś złudzeniu. On wciąż zaciska pięść na swojej starej, żelaznej włóczni. Jej niegdyś mięsisty kształt aż nazbyt chętnie zanurzał się w wątłych duszach grzeszników, przeszywając ich dręczącą, nieskończenie wibrującą torturą potępienia. Taką, która budzi cię w nocy, zsuwając cienką otulinę snu, każąc ci drżeć z zimna. Takie zimno przesiąka wszystkie tkanki ciała aż do samego ducha. Na takie zimno nie ma lekarstwa.

    Mam w sercu starego boga, jednego z Tytanów dawnego świata. Teraz drzemie pod możliwie największą skałą. Słońce pada radośnie na chropowatą skórę tego kamienia. Znajduje tam setki opalizujących minerałowych okruchów i razem igrają sobie ze światłem. Wokół budują się osiedla domków jednorodzinnych i szczekają przyjaźnie psy sąsiadów.

    Mam w sercu starego boga. Z takim lokatorem nie stąpa się głośno w życiu.

  17. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Chybotliwy płomień świecy tworzył fantazyjne refleksy na spoconej łysej czaszce tego starszego. Młodszy siedział skulony nieruchomo jakby dusząca woń unosząca się w powietrzu wprawiła go w jakiś rodzaju narkotycznego transu.
    – Myślałem, że niosę ludziom dobrą nowinę, pomagam im żyć, odciągam od grzechu a tutaj .. – łkał wbijając oczy w marmurową posadzkę.
    – Brzmi jak grzech pychy mój synu. W czym jesteś lepszy od tych, których uważasz za grzeszników? I co się takiego wydarzyło, że aż chcesz porzucić życie zakonne?
    – Wsie okoliczne trawi plaga pijaństwa. Chciałem to ukrócić w zarodku i poszedłem do najstarszego z nich, niejakiego Włodka.
    – Włodka Pisarczyka powiadasz – rozpromienił się przeor wspominając boski nektar produkowany z domowego miodu przez wąsatego starucha z chaty pod lasem.
    – Tegoż samego. Rozmawiałem z nim godzinami, przekonując, że dziewięćdziesiąt lat to już wiek, w którym czas dać przykład wnukom i prawnukom i przestać pić.
    – I co? Przestał?
    – Przestał. A w trzy miesiące później zmarł. Lekarz stwierdził nowotwór, a cała wieś zaczęła pić dwa razy więcej niż wcześniej. Wszyscy mówili „Póki Włodek pił, to zatruwał raka i żył”. Niektórzy to nawet nie przyjęli mnie po kolędzie, że niby winny śmierci starego Pisarczyka jestem.
    – Ech synu. Młodyś i durny. Zapamiętaj sobie „Kto od uciech ziemskich zbyt żarliwie stroni, grzeszy równie jak drugi co za bardzo je goni.” Masz, napij się i nie obrażaj więcej Boga lekceważąc jego dary. – powiedział zwierzchnik wyciągając z poły habitu aluminiową piersiówkę.
    Młody nieufnie powąchał brązowy płyn. O dziwo pachniał dużo lepiej niż wyglądał.
    – Jeszcze ze starych zapasów. Bimberek z miodu. Od Włodka. Panie świeć nad jego duszą.

  18. W Zawichoście nigdy się nic nie dzieje. Kuba kopnął kawałek dykty leżący pod płotem, wyładowując na nim złość za ten brak rozrywek. Nawet dykta była nadgniła i byle jaka. Idący obok Kuby Szymon był w lepszym humorze i pewnie dzięki temu, zamiast skupiać się na złych stronach istnienia, dostrzegł odkryty kopniakiem pojemnik farby w sprayu. Przykucnął, rzucił fachowym okiem na zacieki.
    – Ty, Kuba! Zielona! – zawołał podekscytowany i błyskawicznym ruchem schował farbę do przepastnej kieszeni kurtki. – I co my z tym zrobimy? Znam takie jedno miejsce… – Kubie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wreszcie mieli coś do roboty tego wieczoru.

    Gdy następnego ranka siostra Felicyta podeszła pod budynek szkoły, by jak co dzień otworzyć drzwi wejściowe i przypilnować uczniów, na ścianie świeżo odnowionej kaplicy przyszkolnej przywitał ją napis „GRZESZNIKĄ WSTEMP WZBRONIONY!”. W jednej sekundzie się w niej zagotowało. Nie mogła jednak dać upustu gniewowi, bo najmłodsi uczniowie, odprowadzani przez nadgorliwych rodziców, już zaczynali się schodzić. Dzieci zatrzymywały się koło niej i z mozołem próbowały literować „g-r-z… grz… e…”. Zakonnica strzepnęła więc tylko z irytacją habit i podbiegła do drzwi, brzękając kluczami. Oj, chętnie by się dobrała do skóry tym żartownisiom.

    Dwa dni później z szóstego piętra bloku z naprzeciwka Kaja obserwowała, jak woźny zamalowywał zielone bazgroły. Obierane przez nią ziemniaki wyglądały jak pokiereszowane laleczki voodoo.
    – Ktoś tu musi zrobić porządny rachunek sumienia. Karma wraca, Felicyto – powiedziała sama do siebie, a potem, spojrzawszy na przepełniony kosz z górą obierek, zawołała:
    – Szymek, wyrzucisz śmieci, jak będziesz wychodził?

  19. Na tablicy wywieszono przydziały. Mef czuł, że znowu dadzą mu „siódemę”, mimo że miał słabe wyniki. Męczył się tam i wolałby już przez wieczność podrzucać koks do pieca.
    Zerknął na plan. Napis wykonany karmazynem brzmiał jak wyrok: „Mef – oddział 7”. Dlaczego to ciągle on do „siódemy”? Założył marynarkę, poprawił krawat, strzelił szelkami i postanowił rozmówić się z szefem. Nabuzowany ruszył do gabinetu. Minął sekretariat nie zważając na krzyki urzędującej diablicy i stanął przed kutymi drzwiami.
    Po raz pierwszy przeląkł się tego co robi. „Siódema” – pokrzepił się i załomotał. Nie czekając na pozwolenie wtargnął do wnętrza. Po przeciwległej stronie stało biurko, za którym siedział on: prawdziwy Szatan. Szef wychylił się zza monitora.
    – Mef – bąknął. – Co znowu?
    Mef zadrżał. Po raz drugi pomyślał że to zły pomysł. Ale „Siódema”! Podszedł do biurka, przełknął gulę z gardła i wyjąkał:
    – Szefie, znowu oddział siódmy?
    Szef podniósł się i patrząc z góry na Mefa krzyknął:
    – Coś ci nie pasuje?!
    Mef po raz trzeci pomyślał, że to był błąd i po raz pierwszy, że mu wszystko pasuje. Zerkał na potężną szczękę i płaskie czoło szefa.
    – Bo ja się nie nadaję… – wyszeptał.
    Szef złagodniał.
    – Mefistofelesie, dział Siedmiu Grzechów Głównych, nasza „siódema”, to priorytet. Mamy umowę z… – spojrzał w górę – i musimy się z niej wywiązywać.
    – Jak mam namówić ich na jeden z grzechów, jak oni ciągle w tych internetach grają!
    Szef pogładził się po rogu, wyszedł zza biurka, objął kosmatą łapą podwładnego i poprowadził go do drzwi.
    – Drogi Mefistofelesie – uśmiechnął się – to ty jesteś fachowcem!
    Wypchnął Mefa z gabinetu, po czym usiadł za biurkiem i wstukał na klawiaturze:
    „Nick: Satan. Powrót do gry.”

  20. Kurtyna opadła w teatrze Capitol, a obsada „Grzesznicy w pomarańczach” otrzymała owacje na stojąco. Piotr i Ewa także wstali, żeby w pełni wyrazić swój podziw.
    – Jak ci się podobała sztuka, kochanie? – spytał Piotr, gdy znaleźli się w teatralnej kawiarni.
    – Była niezła, nawet śmieszna, ale zabrakło mi dramaturgii.
    – Mnie się bardzo podobała, a najbardziej, urocza handlarka, która kokietowała klientów swoim zachowaniem, ale też wyglądem. Kasztanowe, długie włosy, czerwona szminka i biała sukienka z koronką przy dekolcie przykuwały uwagę, a do tego śpiewała i podrygiwała za straganem z pomarańczami. Wszystko, żeby zwabić klientów. I poruszała się z taką gracją – rozmarzył się Piotr.
    – Zakochałeś się? – spytała Ewa z ironią w głosie.
    Piotr spuścił wzrok i wziął duży łyk zielonej herbaty.
    – Uważam, że przesadzasz, po prostu naciągała klientów. Niektórzy przychodzili po jedną pomarańczę, a odchodzili z całym workiem. Trochę naiwna ta sztuka – stwierdziła Ewa i dyskretnie ziewnęła. – A dziewczyna wcale nie była taka ładna. Zamówisz mi kolejny kieliszek wina?
    Piotr wrócił po chwili z czerwonym trunkiem.
    – Szkoda mi jej było – stwierdził. – Szczególnie, gdy wieśniacy rozsiewali plotki, że jest grzesznicą, że przyprawia rogi mężowi. Przecież ona stosowała tylko chwyty marketingowe i była szczęśliwa, bo praca ta sprawiała jej przyjemność. Szkoda, że mąż uwierzył w te plotki i sam zaczął ją zdradzać.
    – No właśnie! W odwecie zaczął ją zdradzać?! – oburzyła się Ewa. – Mógł ją chociaż zabić! Wolę historie z bardziej wyrazistym zakończeniem.
    – Za dużo się naoglądałaś „Gry o tron”. Ja nie potrzebuję trupa, żeby fabuła mnie zainteresowała.
    – Ja też nie, ale następnym razem wybierz jakąś tragedię.

  21. Umarł. Co do tego nie miał wątpliwości. Pamiętał wszystko aż do ostatniej chwili. Dopiero to, co nastąpiło później, zupełnie go zaskoczyło.
    Znalazł się w przestrzeni kosmicznej, w czymś, co przypominało mały statek. Przez okna, oprócz dalekich gwiazd, widział jaśniejącą żółtawym blaskiem chmurę.
    „Za chwilę staniesz przed Piotrem. Zrób rachunek sumienia” – nagle odezwał się kobiecy głos, którego źródła nie potrafił zidentyfikować.
    – Czyli to wszystko prawda! – wykrzyknął mężczyzna.
    Statek wleciał w chmurę i jego wnętrze ogarnął złoty blask.
    – Tu mgławica typu Piotr – znowu rozległ się wszechogarniający głos, tym razem męski. – Decyduję o losie ciał astralnych mieszkańców tej galaktyki.
    – To ty byłeś świętym Piotrem na Ziemi? – spytał mężczyzna.
    – Kim? Zresztą mniejsza o to. Pamiętasz, jak się rozzłościłeś na swoje dzieci kilkanaście lat temu?
    Mężczyzna na chwilę zaniemówił, przechodząc w pamięci przez wiele takich momentów w swoim życiu.
    – Dokładnie nie pamiętam…
    – Twoja złość wyrzuciła kilka asteroid z orbit, z których jedna spadła na planetę, unicestwiając rozwiniętą cywilizację – odparł Piotr. – A te sfałszowane faktury w pracy?
    Wyraźnie zbity z tropu człowiek zaczął się nerwowo kręcić w swoim statku.
    – Zbyszek mnie o to prosił. Zresztą chodziło o małe pieniądze.
    – Te podrobione liczby puściły z dymem sześć wszechświatów równoległych. Mógłbym tak wymieniać bez końca. Jako karę skazuję cię na dziesięć tysięcy powtórnych żyć.
    – Co?! – wykrzyknął zupełnie już skonfundowany mężczyzna. – Toż to istne piekło!
    – Niektórzy tak to nazywają – odparł Piotr.
    – To w takim razie jak wygląda niebo?
    – Mniej więcej tak samo. Musimy kończyć. Kolejka duszyczek sięga poza Ramię Perseusza. Do zobaczenia!

  22. -„…módl się za nami grzecznymi. Amen” – Staś, jak zwykle po amen padł zadowolony na łóżko.
    – Grzesznymi synku, ile razy mam powtarzać: grzesz-ny-mi.
    Wzruszył ramionkami.
    – Grzecznymi jest lepiej – odparł z przekonaniem.
    – A wiesz, co to znaczy być grzesznym? – mama spytała, szukając przyczyn uporczywego błędu.
    – No pewnie. – Malec wyprowadził mocny cios w poduchę. – Uderzyć siostrę, brzydkie słowo powiedzieć, na przykład…
    – Stop! – Wyciągnęła rękę z groźną miną, jak policjant wstrzymujący ruch, ale mimo wszystko z ust Staśka wymsknęły się niecenzuralne wyrazy, te same, które śmigały ostatnio w blokowej piaskownicy.
    -Ja tylko powtarzam. Nie odejmuj mi czasu – dodał, patrząc błagalnie.
    – Powiedziałeś brzydkie słowa! To nie było synciu niechcący, prawda? – Staś spuścił głowę. – Umówiliśmy się, że w takiej sytuacji zabieram dziesięć minut z grania na telefonie.
    -No ale słowa już wypadły mi z głowy, nie rozumiesz? Przecież jak kopnę piłkę to ona leci, tak samo, jak ten no… – Staś stukał się po głowie.
    – Mózg?
    – No właśnie, …mózg już wykopał przekleństwa, więc poleciały. – Świeżo upieczony adept szkółki piłkarskiej zatoczył ręką szeroki łuk, obrazujący lot futbolówki. Wydawane przy tym dźwięki przywodziły na myśl przebity balon gwałtownie tracący powietrze. Ekstra świst zawdzięczał pamiątkowym szparom po jedynkach – górnych i dolnych jednocześnie.
    Stasiek, w międzyczasie, gdy ja wypatrywałam w półotwartej buzi jakiejkolwiek zapowiedzi siekaczy, zamyślił się głęboko:
    – I wiesz co, mamy kochają grzecznych, a grzeszni mają kary. Ta Maryja od Jezusa to też mama…
    Nie tylko cień smutku w głosie Stasia sprawił, że przytulając małego grzesznika zapomniała o dziesięciu minutach za brzydkie słowa.

  23. No to zdążyłam 🙂 Ja hu!

Dodaj komentarz