Zapraszamy do lutowego konkursu! Dziś mamy dla was coś z półki „fantastyka” – trzecią powieść Joanny Stogi, „Piasek i dym”, pierwszą część cyklu „Głos ponad mrokiem”. Kto pozna Minę, Yolandę oraz Karistę?
Mamy już luty, a zatem pora zaprosić was na kolejny konkurs. Tym razem możecie zdobyć powieść fantasy Piasek i dym Joanny Stogi, absolwentki naszych kursów. Egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo Amaltea.

Piasek i dym to niezwykle precyzyjnie skonstruowana opowieść o sile, wytrwałości i determinacji kobiet, osadzona w podlegającym prawom magii królestwie Gailan. W centrum opowieści znajdziemy bohaterki należące do zakonu uzdrowicielek bogini Namee – od nowicjuszek po Pierwszą Naishi. Jedne z nich dopiero uczą się obchodzić z darem uzdrawiania, inne od wielu lat służą mieszkańcom Gailan. Żadna z nich nie wie jednak, że ich światu zagraża niebezpieczeństwo. Mina, dziewczyna obdarzona szczególnymi zdolnościami (tylko czy to podarunek od losu, czy może przekleństwo?), mądra Yolanda, ważna persona w rzeczywistości zakonu, i pełna determinacji Karista, sukcesywnie realizująca pewien niecny plan, staną w obliczu zdumiewających okoliczności. Jak się w nich odnajdą? Czy zrealizują swoje cele? Czy ich sekrety wyjdą na jaw? Ambicja, odpowiedzialność, pragnienie zemsty, wielowątkowa intryga przeplatają się tu z magią i pradawną mitologią Wielkich Naelitów, układając się w emocjonującą, uniwersalną opowieść o walce dobra ze złem, o poszukiwaniu swojego głosu i walce z przeciwnościami. Więcej o tej książce pisałem w niedawnej „Lekturze na weekend”.
„Wszystko, co istniało, choćby najwspanialsze, posiadało również swoją ciemną stronę, tak jak dary miały swoją cenę”.
Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Napiszcie opowiadanie ze słowem-kluczem „dar”. Praca nie musi mieć związku z konkursową powieścią. Gdzie zaprowadzą was inspiracje?
Jedna osoba może nadesłać na konkurs jeden tekst. Prace nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do niniejszego wpisu. Na wasze prace czekamy do 16 lutego włącznie. Spośród nich Joanna Stoga wybierze trzy najlepsze, a ich autorzy/autorki otrzymają nagrody.
Powodzenia!
Źródło cytatu: Joanna Stoga, Piasek i dym, Wydawnictwo Amaltea, Wrocław 2024.
Wiec rozpoczął się z lekkim opóźnieniem.
– Drogie rodaczki! Drodzy rodacy! Szanowni państwo! Przyjechałem tu do was po to, by wam pokazać, że jeszcze nie wszystko stracone, że przyszłość, która nas czeka nie musi być pasmem udręk, brakiem nadziei czy wyborem mniejszego zła. Bo te wybory, które czekają nas za miesiąc, nie będą wyborami zwykłymi. Teraz waży się nasza przyszłość! Pani, pana, waszego miasta, naszej ojczyzny.
Rozległy się oklaski, przerwał, pozwalając im wybrzmieć. Sala nie podchwyciła skandowania jego imienia, które zainicjowali młodzi aktywiści z końca sali.
– Kiedy patrzę na wasze twarze, szczere i pobrużdżone, jasne i kipiące młodością, a wszystkie pełne nadziei na zmiany, które wreszcie będą dotyczyć obywateli, to wiem, że mamy te same pragnienia. Ja również chcę mieszkać w kraju, w którym można pracować uczciwie i godnie żyć! W którym nie umiera się w kolejkach do lekarzy! W którym dzieci i młodzież mają równy dostęp do wiedzy, a rodzicom nikt nie narzuca sposobu ich wychowania.
„Dobrze jest!” pomyślał, gdy zobaczył, że aplauz nie został zainicjowany przez sztabowców. Podniósł głowę wyżej i potoczył śmiałym wzrokiem po publiczności.
– Tymczasem politycy robią politykę we własnym gronie. Czy zmienia się coś po wyborach? Najwyżej kolor sztandarów zwycięzców! Mogę was zapewnić…
Urwał, zdezorientowani zebrani nie od razu podjęli oklaski i skandowanie. A on bezradnie stał z mikrofonem w ręku i nerwowo spoglądał na członków swego sztabu. Miał pustkę w głowie i dopiero gdy dostrzegł Lucjana niedbale opartego o framugę drzwi, usłyszał echo jego słów z chwili, gdy podpisywali cyrograf: „pamiętaj, gładkość i czar nie są dane ci na stałe… dwie, trzy minuty, najwyżej… streszczaj się…”
I wreszcie przyszła pierwsza praca! Kto następny?
Świetny pomysł z „darem” Lucjana;) I taka świeża ilustracja, jakby była realnym doniesieniem mediów. A temat? Słodko- gorzki uśmiech… Miłej niedzieli:)
Kryśka ledwo trzymała się na nogach, ale nagle postanowiła, że koniecznie musi znaleźć syna, a gdy uroiła sobie coś w takim stanie, mąż mógł ją tylko wziąć pod rękę i pilnować, by nie skręciła sobie kostki na tych absurdalnych obcasach. Szybko wypatrzyła w tłumie znajomą sylwetkę.
– Mój syneczek, jaki elegancki! – Rzuciła się wygładzać poły garnituru syna, poprawiać poszetkę, wszyscy czekali tylko, aż poślini palec, żeby ulizać mu brwi albo wytrzeć okruszki tortu. – Najpiękniejszy pan młody. Mój prezent od losu. Daliśmy ci na imię Darek, bo jesteś naszym najdroższym darem, wiesz?
Owszem, wiedział, matka opowiadała tę historię za każdym razem, kiedy sobie popiła. Jak to z ojcem nie wierzyli już, że dane im będzie zostać rodzicami, jak próbowali pustkę w życiu wypełnić podróżami i jak nagle, podczas rejsu dookoła świata matka zwróciła sałatkę z krewetek i nie miało to nic wspólnego z chorobą morską ani zatruciem pokarmowym.
– Mamo, daj spokój, chociaż dzisiaj.
– Oj, Dareczku, a gdzie twoja… O, Sylwia, tu jesteś, córeczko. Wyglądasz ślicznie. Taka piękna i taka mądra! Nie mogłabym oddać Dareczka w lepsze ręce. Jak ja marzyłam o tym dniu!
*
– Darek, a to co? – Sylwia wskazała na kuchenny stół zastawionymi pudełkami. Nie spodziewała się żadnych podarków, koperty zebrali po ślubie.
– To od rodziców.
– Och, ale przecież kupili nam mieszkanie, zapłacili za wesele! – Niby protestowała, a i tak zabrała się za rozpakowywanie niespodzianek. – Darek, czy to nie są te sztućce, które ciocia Lusia podarowała twojej mamie pod choinkę w zeszłym roku? A ten blender? To od nas, poznaję przecież!
– No tak, musisz wiedzieć, że matka nie ma skrupułów, jeśli chodzi o oddawanie niechcianych prezentów.
DAR czy DUCH ?
… Jej oddech jest prawie niewidzialny. Leży nieruchomo, nie ma siły unieś łepka. Gdy niemo wyrażam swoje do niej przywiązanie, dziękuję jej, że była ze mną przez te wszystkie lata (24), inspirowała mnie do wielu przemyśleń, niemo wysłuchiwała moich zwierzeń, utyskiwań, radości – nie oceniając – , ona wydała cichy pomruk, jakby chciała mi powiedzieć, – wiem, przestań lamentować. Utrudniasz mi odejście.
Tak ! Swoim zachowaniem utrudniam ci przejście na drugą stronę zasłony.
Kicia, kocham cię ! Od mówienia do ciebie zaczęłam uczyć się mówić głośno o swoich emocjach i uczuciach bez zawstydzenia. Dzisiaj wiem, że dzięki tobie stałam się innym człowiekiem. Wiem, że warto być uważnym. Tak dużo można nauczyć się od zwierząt, otaczającej nas przyrody. Oni nie oceniają, wsłuchują się, akceptują bezwarunkowo …
… Od kliku dni nie je. Coraz rzadziej i mniej pije. Głównie leży, medytuje. Wygląda na to, że śmierci oczekuje.
Mucha chodzi po niej bezkarnie, powoli. Obwąchuje ją.
Odganiam muchę, a ona wciąż wraca. Czy mucha już wie, czego ja się domyślam, a ona już czuje, że śmierć jest przy niej. Chce zabrać ją do siebie. Mackami NORĘ obejmuje.
Nora jest spokojna. Na zaczepki muchy nie reaguje.
Wcześniej to było nie do pomyślenia. Widać jak bliskość śmierci, zachowanie zmienia.
Wiem, że zbliża się koniec. Już dla niej nic zrobić nie mogę. Nie przywrócę jej zdrowia i siły.
Mogę tylko być z nią w takiej chwili. Wziąć ją na kolana, przytulić do siebie. Czekać, aż duch z niej uleci. Prosić Anioła Śmierci, co zabiera dusze, by zlitował się nad nią, skrócił jej cierpienie.
Mam świadomość, że jej koniec bliski. Czas się pożegnać, pozwolić jej odejść samotnie w nieznaną drogę, bo tylko tyle zrobić dla niej mogę.
Wiem jak masz na imię. Twoje imię *SAMAEL*
SAMAELU ! Aniele Śmieci, zwracam się do ciebie : Skróć męki mojej kotce. Zabierz ją do siebie i umieść jej duszę w swoim Piątym Niebie, – którym zarządzasz.
PS Miała być ze mną tylko kilka dni. Dzisiaj wiem, że to był dar.
Felicjo, tak mi przykro!☹️Pamiętam Norę z kursu na Zoomie, kochana koteczka!
Dziękuję ! wzruszyłam się. Z chęcią bym z Tobą poplotkowała i dowiedziała się co u Ciebie w sprawach twórczych. Nie wiem czy dotarły do Marty moje gratulacje. Pozdrawiam serdecznie.
Drabina chybotała się pod nim tylko przez jakieś pół sekundy, nim poczuł coś pomiędzy stanem nieważkości a bezlitosnym zasysaniem grawitacji. Nowy wątek jego życia zachłannie wyciągnął po niego swoje ramiona. „Ha -pomyślał bez sprzeciwu – niech będzie”. Gdzieś na peryferiach świadomości mignęła mu myśl, że może to już koniec. Zaskoczyła go swoją tęsknotą. Nigdy nie miał takich pragnień. Lubił życie. Może to ciekawość? Zawsze chciał wiedzieć.
Ból musiał być porażający – rozcięte przedramię, skręcona kostka, trzy złamane żebra i poważny wstrząs mózgu. Niczego jednak nie pamiętał. Obudził się w nieznanym sobie pomieszczeniu i nie był to szpital. Dopiero za kilka dni w pełni zrozumie swoją sytuację. Teraz próbuje sobie przypomnieć…nie wie co, cokolwiek.
„Autukwitar – wyszeptał obcy głos tuż przy jego policzku – szamesi krateni kasta…”
„Prawie jak zaklęcie” – pomyślał z uśmiechem, który znikł błyskawicznie, gdy wraz ze strzępkami powracającej świadomości wdarła się skarga poturbowanego ciała. Było wściekłe. Długo stało w kolejce z całą listą zażaleń, a on właśnie otworzył okienko. Znów odpłynął w niebyt.
***
Tego dnia wschód słońca spóźnił się o pół sekundy. Stała zaskoczona patrząc w dal. Nikt nie mógł tego zauważyć, oprócz niej. Pomyślała z nadzieją, że choć żadne zaklęcia nie odmieniały jej przeznaczenia, to to pół sekundy mogło mieć taką moc. Uwięziona między liniami czasu, niczego nie pragnęła bardziej od tej zmiany.
Kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, wiedziała, że otrzymała dar od swojego kapryśnego losu. Leżał bez ruchu w nowej konsystencji. Nieraz obserwowała ptaki, owady a nawet wiatr, jak przecinają na chwilę barierę dwóch lub więcej światów, zmieniając swoją konsystencję na świetlistą, lotną maź. On też właśnie rozjaśnił sobą jakiś ciemny zakamarek jej padołu łez. Może jej wygnanie dobiega końca? Nigdy żaden człowiek nie przedostał się przez barierę. Obserwowała ich zza niej, jak zza niewidzialnej kotary. Tak bardzo chciała być znów po drugiej stronie.
Obudziła się z uczuciem ciepła na twarzy. Otworzyła oczy i poraził ją piekący ból, który niczym tysiące małych noży wbijał się w jej bezbronne gałki oczne. Zaraz potem pojawiły się łzy, które jak słony balsam rozlały się wokół przerażonych źrenic i spłynęły do kącików oczu. Stamtąd odnalazły własną ścieżkę wiodącą poprzez policzek do brzegów ust. Gdyby wszystkie ścieżki naszych łez pamiętały swój początek i koniec mogłyby opowiadać historie, które ledwo by się mieściły w bibliotekach świata.
Inni czytając te opowiastki lub opowieści zagryzaliby wargi z zażenowania, podziwu, marszczyli czoło w zadumie lub zaskoczeniu, uśmiechali się wspominając smak własnego szczęścia lub rozkoszy, zamykali oczy nie chcąc widzieć cierpienia lub niesprawiedliwości, otwierali oczy , by zobaczyć cierpienie lub niesprawiedliwość oraz własny los spleciony z bijącym sercem świata.
Gdyby mogła rozpoznać w niezliczonych ścieżkach swoich łez wspólną linię, to musiałaby dostrzec jak bardzo te słone, wodne znaki łączą się ze wszystkim, co przyniosło do jej życia światło i przyjemność. Musiałaby zauważyć powtarzalność tego niezwykłego cyklu, w którym pewne zdarzenia i osoby stawały się w jej życiu jednocześnie lub na przemian: rozgrzewającym słońcem i ożywczym deszczem, dotkliwą spiekotą i chłodem, niszczącym pożarem lub powodzią, początkiem rozkoszy i końcem zgryzoty. Siedziała z uczuciem ciepła na twarzy. Powoli podnosiła powieki badając ostrość światła i wpuszczając go dokładnie tyle, ile były w stanie znieść jej źrenice. Pomyślała, że to samo słońce ogrzewa wszystkich podobnie i ta myśl wystarczyła, by wytoczyć z jej oczu ścieżkę współodczuwania z własnym, doświadczonym na wiele sposobów sercem.
– W imieniu agencji DAR witam darczyńców, obdarowanych i telewidzów, którzy czekają na rozpoczęcie losowania. Nasza gala kończy dziesiątą edycję programu czynienia dobra i spełniania marzeń.
Jan, jak wszyscy mieszkańcy Darmowa, niecierpliwie wpatrywał się w ekran. W palcach miętolił kupon loterii. Kamera powoli przesuwała się po twarzach darczyńców.
Znał ich, z Nowakiem robił biznesy, z Piotrowskim handlował walutą, ze wszystkimi pił wódkę w Darach Natury. To tam Zieliński wpadł na pomysł stworzenia agencji. Wmówił im, że to świetna reklama, prestiż, sława na całe Darmowo i opłaca się, bo podobno dobro powraca. Jan postanowił podarować komuś jedną ze swoich szczęk. Wybrał tę stojącą z dala od promenady. Zysk z niej był żaden, robota upierdliwa, a opłata za teren wysoka.
– Zaczynamy – padło z ekranu. – Prezes Darmowskich Zakładów Mięsnych, które ufundowały bon o wartości stu tysięcy złotych na zakup mięs i wędlin w zakładowym sklepie, wylosuje nowego obdarowanego.
– Żarcia na dziesięć lat. Sklep bym otworzył – mruknął Jan, ale wylosowane liczby nijak miały się do tych z jego kuponu.
Zabawa trwała w najlepsze, ktoś wygrał auto, ktoś kasę, ktoś inny małą działkę budowlaną.
Kowalski jako ostatni wszedł na scenę.
– Moja droga od obdarowanego do darczyńcy była ciężka. Nigdy nie zapomnę, że zaczęła się od szczęk, które wygrałem w tej loterii – powiedział.
– Skurwiel, na mojej krwawicy się dorobił. – Jan uniósł się z fotela i splunął w stronę telewizora, który był ostatnią rzeczą, jakiej nie zabrał jeszcze komornik.
– Szczęki nauczyły mnie ciężkiej pracy i cierpliwości. Dzięki temu dorobiłem się fortuny.
Niech idą w świat i innych uczą biznesu. Będzie mi trudno się z nimi rozstać, ale wierzę, że dobro powraca.
– O kurwa – zaklął Jan i czym prędzej spalił swój kupon w popielniczce.
Dariusz jak co dnia stanął nad szpitalnym łóżkiem i omiótł spojrzeniem to, co zostało z leżącego na nim człowieka. Czekała go żmudna rehabilitacja i nauka całkiem nowego życia po amputacji nogi. Sam fakt, że przeżył, zakrawał o cud. Ale co to za życie? Dariusz pokręcił głową. Chętnie oszczędziłby temu biedakowi dalszego cierpienia.
Opuścił szpital, by spacerować Bulwarami wiślanymi w Krakowie. Spotykał ją tu co dnia, ubraną w tę samą letnią sukienkę i nowe sandały, które obcierały ją zawsze w tym samym miejscu. Każdorazowo ściągała je z ulgą.
– Chcesz być piękna, musisz cierpieć – żartowała. – A ja mam to gdzieś.
Z ust Dariusza padał wówczas mało wyszukany komplement, jakoby zakrwawione stopy Leny były najpiękniejszymi stopami na całym świecie, ale butów to jednak szkoda.
Obchodzili czwartą rocznicę ślubu – kwiatową lub owocową. Ona zabrała na spacer truskawki, on miał w drodze do domu kupić na Rynku tulipany. Tyle że do domu nie dotarli. Ona trafiła do kostnicy, on na salę operacyjną. Wciąż miał w ustach smak truskawek.
Wrócił do szpitala ze swojej codziennej wycieczki nad Bulwary, stanął nad ciałem i westchnął. Nowe życie, które dostał w darze, wydało mu się nierzeczywiste. Nierealne. Znów udał się w podróż – nie mógł odciągnąć Leny tak, by nie wpadła pod koła tamtego autobusu. Scenariusz się powtarzał, a choć Dariusz tak bardzo chciał być z żoną, za każdym razem cierpiał coraz to mocniej.
– Panie Dariuszu. – Pielęgniarka spoglądała mu prosto w oczy. Wrócił, choć przez chwilę miał nie patrzeć na siebie z boku.
– Lekarze mówią… że otrzymałem dar. Drugie życie.
– Nie da się zaprzeczyć.
Musiał kupić te kwiaty. Wykaraskać się z tego, wyjść stąd i kupić Lenie tulipany, które jej obiecał. Skoro życie bez niej miało być darem, to jak wielkim cudem musiało być wcześniejsze życie z nią?
– Dary! Dary losu! Świeżutkie, prosto z wytwórni! Chcesz zmienić życie, zakup dar skrycie! Zapraszam do oglądania!
Plaża była pusta o tej porze roku. Aleksander obserwował bujne fale, które z delikatnością obmywały granice lądu i morza.
– Co to za dary pan rozdaje szanowny sprzedawco? – zapytał zainteresowany.
– Wszystko, cokolwiek sobie zażyczysz, przemiły panie. To co potrzebujesz, u mnie odnajdujesz! Tu mamy sekcję ze szczęściem, spokój w sercu, pozytywne nastawienie, czas dla siebie. Tu sekcja rodzinna, uśmiech ukochanej osoby, narodziny dziecka, dożywotnia miłość czworonoga. Chyba że pan bardziej karierowicz? A no na takiego pan wygląda. W takim razie mogę zaoferować awans, podwyżkę, może pochwałę od szefa? Wszystko, co dusza zapragnie. Ile potrzeb, tyle wyborów.
Aleksander wygładził długą szorstką brodę i zapytał:
– A ma pan może anty-dary?
– Anty-dary? – zawahał się sprzedawca – co szanowny panie masz na myśli?
– Takie dary, tylko nie całkiem pozytywne. Takie, którymi można na przykład wroga obdarować.
– Och, dary mroku? Ach, oczywiście, że mam dary mroku! Już wieki nikt o to nie pytał, niech no tylko znajdę.
Sprzedawca zanurkował na najniższą półkę drewnianego wózka na kółkach i zdmuchnął kurz ze sterty zleżałych produktów.
– Ile nienawiści tyle wyborów! Mamy tu pożar domu plus gratis, utrata pracy plus gratis, kłótnia z ukochaną osobą plus gratis, lęki i fobie plus gratis, złamanie nogi plus …
– Gratis? A co to za gratis?
– No wiesz, szanowny panie, to taki bonus. Coś, za co nie płacisz, a jest podarowane razem z produktem.
– Ach, znam znaczenie tego słowa, ale co się w nim mieści?
– Różnie szanowny panie, zależy od daru, ale zazwyczaj jest to mądrość, pokora, czasem doświadczenie, takie szczere i życiowe. Takie już na zawsze.
Pewnej nocy Magdzie przyśniła się wróżka. Mierzyła zaledwie kilka centymetrów i unosiła się nad ziemią. Powiedziała, że za wszystkie dobre uczynki Magdy, może jej ofiarować jeden dar. Spytała, czego pragnie. Magda bez chwili zastanowienia odparła, że chce być bogata.
Dni mijały. Wkrótce Magda wyjechała do Juraty. W beach barze poznała chłopaka, który właśnie odziedziczył fortunę. Umówili się na następny dzień na wspólny lot helikopterem. Franciszek szybko zakochał się w Magdzie z wzajemnością i po roku para pobrała się. Magda rzuciła studia i została panią domu.
Któregoś dnia podczas codziennego joggingu zobaczyła samochód męża przed domem sąsiadki. Podeszła bliżej i przez szybę dostrzegła Franciszka obejmującego sąsiadkę.
Wróciła do domu i cierpliwie czekała na powrót Judasza. Spokojnie rozpoczęta rozmowa zamieniła się w potężną awanturę. Franciszek wyszedł trzaskając drzwiami. Dał jej do zrozumienia, że kocha tę drugą i jej nie zostawi.
Magda długo analizowała swoją sytuację. Franciszek teraz już znikał na całe dnie, czasem tygodnie. Ich małżeństwo wisiało na włosku. Tymczasem Magda miała już obmyślony cały plan pozbycia się niewiernego męża. Ostatnio była stałą bywalczynią rosyjskich klubów i nawiązała niezbędne znajomości.
Któregoś dnia, gdy Franciszek wychodził z biura, rozległ się strzał. Z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami osunął się na ziemię i zastygł bez ruchu.
Podczas śledztwa mjr. Wąsik odkrył, że Magda na tydzień przed zabójstwem wypłaciła w gotówce sto tysięcy złotych. Nie zgłosił tego przełożonym. Chciał kupić mieszkanie dla siebie i swojej młodej żony. Zaproponował Magdzie układ. Magda do końca życia miała spokój i dar obiecany przez wróżkę.
– No i kolejny czubeeek! – Syzyf cedził te słowa opierając nagi tors o głaz.
Splunął na piaszczystą drogę, po której rzeczony czubek toczył w górę swoją Wielką Rzecz, nie zaszczycając Syzyfa spojrzeniem.
– Czubek! – zakrzyknął, a potem kontynuował przemowę, nie dbając czy ktoś go słucha. – Pchają się w górę jedne i drugie, bo tam dostojnie i majestatycznie. Bo czubek większy na czubku, czy nie tak? A potem staczają się takie na sam dół, lepiej na dno, żeby być najniżej, jak najwyżej być nie mogą! – Kiwał obrośniętym łbem, ku jedynym wpatrzonym w siebie oczom. – Głazy mają prawo leżeć, mój drogi, bycie głazem na tym polega. Mają prawo leżeć u podnóża gór albo na łąkach, gdzie jedzą śniadania zmęczeni wędrowcy. I przy drodze mają prawo, gdzie ja lubię leżeć.
Odległy grzmot spłoszył zająca, który strzygł do niego uszami, połechtany czułym „mój drogi”. Syzyf też drgnął – ktoś jeszcze go słuchał między kęsem ambrozji, a haustem wina. Zasłonił oczy, bo promień słońca, co nagle przebił się między chmurami począł duszę jego przezierać.
„Ludzki pomiot! Porządkowi Olimpu się stawia” – myślał Zeus, poruszając kciukiem to w dół, to w górę. Po chwili wahania rzekł:
– Niech więc Syzyf dar przyjmie, niech leży, skoro się zmęczył i niech fałszuje skoro nie ma słuchu. Takie jest Syzyfa nowe prawo. Ani gór to nie umniejszy, ani nam czubków nie braknie. Powiedziałem – dodał i zwrócił się ku wpatrzonym w jego boskie oblicze gościom. Kochał ten szmer podziwu dla swoich zawsze skutecznych rozkazów.
– Dar? Wziąłem, co chciałem – mamrotał Syzyf.
Gdy blady błysk opalił mu włosy, obejmując ognistymi językami drzewo za plecami, Syzyf bynajmniej nie zamilkł.
-Czubek! – wycedził w zamknięte już i głuche niebo.
Krępy mężczyzna westchnął przeciągle i wyrównał stos kartek, ostukując je o blat stołu.
– Dobrze… – Zerknął na swojego znudzonego rozmówcę, poprawiając okulary. – Już prawie kończymy panie Krzysztofie. Został ostatni dokument.
Krzysztof nachylił się nad formularzem, po czym do jego oczu wrócił blask.
– Na to czekałem. – Klasnął w dłonie. – Wszystko mam zaplanowane od lat.
– Daruję sobie więc przedstawienie przykładowych pakietów, skoro decyduje się pan na opcję „skrojoną pod klienta. – Przedstawiciel chwycił długopis. – Więc o jakiej scenerii mówimy?
Krzysztof zamknął oczy i założył ręce za głowę, lekko odchylając się na krześle.
– Widzę… – Uśmiechnął się. – Artystyczną kawiarnię, pełną książek i kurzu. W powietrzu unosi się zapach atramentu. Twarz młodego, przystojnego mężczyzny obmywają promienie zachodzącego słońca. Wygląda jakby spał. Kawa nie zdążyła ostygnąć i jeszcze nikt z zapatrzonych w papier gości nie wie, co się właśnie wydarzyło!
– Przepraszam… – chrząknął – Mówiąc o przystojnym mężczyźnie, ma pan na myśli siebie?
– Oczywiście! – Krzysztof gwałtownie wyszedł z transu. – Jestem głównym bohaterem tej pięknej historii.
– Ciężko będzie wszystko, aż tak dokładnie zaaranżować…
– Ale właśnie od tego jest pan specjalistą, prawda? – Wyjął ulotkę. – „Dla jednym dar, a dla innych przekleństwo – umrzyj na własnych zasadach”, czyż nie?
Przedstawiciel westchnął i skinął głową.
– Więc… Leżę na stole z piórem w dłoni, poetycko pochylony nad szkicem kolejnej powieści. Na mojej twarzy wciąż maluje się skupienie i wytrwałość. Ciało zostaje znalezione przez baristę, a moje książki w końcu zyskują rozpoznawalność na jaką zasługują, bo ich strapiony twórca, postanowił oddać za nie życie.
Salka katechetyczna, w niej dzieci przygotowujące się do pierwszej komunii. Z zamkniętymi oczami i rękami na piersiach powtarzają za zakonnicą:
– Jestem darem dla świata. Jestem darem dla świata. Jestem…
To wspomnienie ze mną zostało, w przeciwieństwie do mojej wiary. Jednak księdza po kolędzie zawsze gościłem, i to wódką. Ksiądz Antoni – Tosiek – układał sobie grafik tak, by nas odwiedzać na końcu. Chwilę rozmawiał, dziewczynkom dawał po obrazku, po czym odsyłał ministrantów i szedł ze mną do garażu. Tam gawędziliśmy przy flaszce aż do momentu, gdy Tosiek musiał wracać na wieczorną mszę.
Tamtej zimy Tosiek miał markotną minę i dopiero, gdy butelka była w połowie pusta, odważył się wygadać.
– Mam kobietę. Danuta. Kocham ją, ale kocham też Pana Boga i moich parafian. Co mam robić? Rzucić Dankę czy sutannę?
Wiedziałem dokładnie, co mu odpowiedzieć.
– Jesteś darem dla świata. Żyjesz dla wiernych i dla Twojej Danki. Rób tak dalej! Wszyscy na tym zyskują.
Tak też zrobił. Po niecałym roku sprawa jednak wyszła na jaw. Danuta urodziła syna, a Tośka przenieśli do obskurnej parafii gdzieś na wsi. Mowy nie było o formalnym uznaniu dziecka. Winiłem się, bo przeze mnie ucierpiało wiele osób.
Minęło kilka lat, a ja o Tośku prawie zapomniałem. Jednakże wczoraj przyszedł list z kilkoma świętymi obrazkami oraz krótką, ręcznie pisaną wiadomością.
„Cześć. Przepraszam za milczenie. Żyje mi się dobrze. Parafianie mnie zaakceptowali, choć wiedzieli, co zrobiłem. Pięknie tu i cicho. Może wpadniesz kiedyś z dziewczynami?
Żyję skromnie. To, co mi zostaje, posyłam Kubie i Dance. Ona znalazła innego, ale pozostaliśmy przyjaciółmi.
Utraciłem wiarę, ale to nie szkodzi.
Dzięki za radę wtedy na kolędzie.
Tosiek”
Kloszard w wymiętolonej marynarce zastąpił drogę wychodzącej ze sklepu kobiecie.
– Kłaniam się nisko, królowo! – Cofnął się i skulił widząc dłoń unoszącą staromodną parasolkę ponad głowę. – Spokojnie, księżniczko perlista!
Kobieta opuściła rękę.
– Czego pan sobie życzy? – Jej dźwięczny ton kontrastował z zardzewiałym głosem kloszarda. – Pieniędzy żadnych nie dam, bo nie mam!
– Biały aniele! – Wyprostował się, obciągnął marynarkę i nadął policzki. – Jak te usta mogą tak mnie szkalować?
Założył ręce na piersiach, zmarszczył brwio i puścił poorane czoło.
– Już ja dobrze wiem, o co panu chodzi! – rzuciła i odeszła mijając witryny, ludzi i auta.
– Ależ madame! – Pobiegł za nią. – Nie śmiałbym prosić tak cudnej istoty o datek!
Zerknęła na niego ukradkiem i przyśpieszyła.
– Więc zapewne o bułkę? – podjęła.
– Nimfo świetlista! Bułkę? – wykrzyczał na całą ulicę. – Tyś dla mnie szynką i świeżą bułeczką, kawiorem i polędwicą! Sycę się tylko twym obrazem. A pragnienie ugaszę, gdy rzekniesz mi swe boskie imię!
Zatrzymała się. Przez chwilę smakowała miód, który wypłynął ze słów kloszarda. Przez blisko siedemdziesiąt lat nikt się do niej tak nie zwracał, a tu nagle jakiś… – zmełła epitet w myślach – mężczyzna podarował jej wielobarwny bukiet słów.
Przyjrzała się dokładniej. Średniego wzrostu, szpakowaty, oczy jasne – zadziorne, mocny podbródek, ładnie zarysowane usta i prosty nos. Z zamkniętej dłoni sterczał złamany tulipan o poszczerbionej łodydze.
– Magdalena – rzekła szeptem i zmrużyła oczy. – Magda.
– Mieczysław – odpowiedział, po czym ucałował czubki jej palców i podał kwiat. – Mietek.
Nie przejmując się szeptami, ani tym co przyniosą kolejne dni, odeszli razem i rozpłynęli się w gwarze miasta.
Wszystko zaczęło się tak nagle, że z początku Paweł nie dawał temu wiary. Przeczucia, które za każdym razem okazywały się trafne, zbywał jako zbieg okoliczności, intuicję, umiejętność czytania emocji na twarzach innych ludzi. W jego pracy było to zbawienne. Ilość roszczeń, które odrzucił dzięki przeczuciom, które okazywały się prawdziwe, była znaczna. Tak znaczna, że właśnie dziś dostał podwyżkę. Urwał się wcześniej z pracy, by uczcić to z Anią. Fakt, ostatnio troszkę się między nimi nie układało, ale większość kłótni brała się z ich fatalnej sytuacji finansowej. Dzięki podwyżce problemy finansowe przejdą do historii. Jadąc autem wspominał najbardziej spektakularne odkrycia. W sprawie Tomczyka wdowa snuła opowieść o tym, jak jej mąż tragicznie pośliznął się na schodach, a on czuł, że coś tu się nie klei. Troszkę mu było jej żal, gdy ją w końcu aresztowali. Niewielkiego śledztwo szybko wskazało na to, że denat upadł w sposób wykluczający pośliźnięcie. Lub sprawa Dawidowiczów. Ich opowieść była bardzo składna, ale on czuł, że ukrywają coś, zakopując lawiną nieistotnych faktów. Tym razem nie tylko wiedział, że kłamią. Wiedział od razu, jaką prawdę próbują ukryć. Zamiast słuchać ich bredni, zadał im kilka kluczowych pytań. Zmiękli nadspodziewanie szybko. Kto przy zdrowych zmysłach wyjmuje baterie z alarmu przeciwpożarowego?
Ania otworzyła drzwi w szlafroku. Było to dziwne, godzina była wczesna.
– Źle się czujesz, skarbie? – spytał z troską, widząc jej rozpaloną twarz.
– Tak… – odpowiedziała słabo. Przeklęty dar sprawił, że wiedział, że Ania kłamie. Wiedział też, jaka jest prawda. Podwyżka… Nawet ona nie uratuje już ich małżeństwa.