Idzie wiosna, więc startujemy z kolejnym konkursem. Tym razem możecie wygrać najnowszą książkę Danuty Awolusi, nauczycielki Pasji Pisania: „Wybrałam Allaha. Polki, które przeszły na islam”.
Zaczął się marzec, a zatem pora zaprosić was do kolejnego konkursu. Tym razem do wygrania książka najnowsza książka Danuty Awolusi, pisarki, dziennikarki, a przede wszystkim lubianej przez was nauczycielki Pasji Pisania: Wybrałam Allaha. Polki, które przeszły na islam. Egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo Agora.

Co kryje się za decyzją Polek, które wybierają islam? Co daje im religia, która według stereotypów odbiera kobietom wolność i czyni poddanymi mężczyźnie i jego rodzinie? Jak wygląda życie, gdy trzeba modlić się w tajemnicy i tłumaczyć z noszenia hidżabu? Danuta Awolusi przez dwa lata wnikliwie obserwowała i poznawała codzienne życie polskich konwertytek. Spotykała się z nimi w meczetach i kawiarniach, uczestniczyła w modlitwach i słuchała o dramatycznych wyborach i osobistych transformacjach. Reporterka dociera do środowiska polskich muzułmanek, pokazując świat, którego istnienia większość z nas nawet nie podejrzewa. Po raz pierwszy możemy zobaczyć, jak naprawdę wygląda życie konwertytek w Polsce. Jak ukrywały swoją wiarę przed rodziną? Jak znajdują mężów przez internet? Jak radzą sobie z presją społeczną i uprzedzeniami? Czy tęsknią za katolicyzmem? Jak nowa religia kształtuje ich tożsamość i codzienność? To opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, odwadze, wolności wyboru i cenie, jaką trzeba za nią zapłacić. Odsłania nieznane oblicze polskiego islamu, zadając głębsze pytania o wolność wyznania, tolerancję i prawo do bycia innym we współczesnej Polsce.
„Dla Patrycji przejście na islam wiązało się ze sporymi wyrzeczeniami. Zaraz po skończeniu szkoły średniej wyprowadziła się do Warszawy i zrobiło się poważnie. Bez tańców w klubach, randek i alkoholu. A Patrycja lubiła pójść na dobrą imprezę, potańczyć.
– Brakowało mi tego. Jestem taką osobą, która często idzie ulicą ze słuchawkami i rusza się do rytmu. A islam poznałam bardziej od takiej restrykcyjnej strony. Wiedziałam, że muszę unikać figlarnych ruchów czy podkreślania kształtów. Zresztą swoją osiemnastkę spędziłam w meczecie. To chyba wiele mówi”.
Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Napiszcie opowiadanie, którego słowem-kluczem będzie „przejście”. Tekst konkursowy nie musi mieć związku z książką Danuty Awolusi. Wszak może chodzić o różne przejścia. Gdzie zaprowadzi was wena?
Wasze teksty nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Jedna osoba może przesłać tylko jedną pracę. Wklejajcie je jako komentarze do niniejszego wpisu. Czekamy do 16 marca włącznie. Spośród nadesłanych prac Danuta Awolusi wybierze trzy najlepsze, a ich autorzy/autorki otrzymają nagrody.
Do piór! Powodzenia!
Źródło cytatu: Danuta Awolusi, Wybrałam Allaha. Polki, które przeszły na islam, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025.
Fragment opowiadania „Zmysły Joanny”
Joanna już pół godziny wgapiała się w tłuste, brudne od wszechobecnego pyłu krople deszczu. Tam na zewnątrz – trzy piętra niżej – po szczerbatych chodnikach miasteczka pośpiesznie przemykały spanikowane mrówki w eleganckich sukniach, garniturkach, a czasami nawet frakach. Mrówki podrygiwały przekomicznie omijając wypełnione brudną cieczą dziury, tak jakby chciały przeskoczyć nad kolejnymi szczękami chodnikowego potwora, które zaraz złapią je za nogawkę. Pomimo odległości zdawało jej się, że słyszy ich tłumione przekleństwa, mlaśnięcia żarłocznych kałuż i chrupocący krzyk łamanych wysokich obcasów. Słuch zawsze był najmocniejszym zmysłem pani chirurg Joanny Porębskiej, czterdziestoletniej „kobiety po przejściach”.
Popatrzyła z zaciekawieniem na grubasa w marynarce w pepitkę. Przyłożyła ucho do szyby, przymknęła oczy i całą siłą woli zmusiła się do niemożliwego. Jest! Słychać go! Jego każdy krok rozpoczynał się przeciągłym sykiem wciąganego do buta powietrza, po to by w kolejnej fazie przejść w mlaśnięcie podeszwy zwieńczone piszczącym pierdnięciem na finiszu. Znaczy się, że pan Żarłok lakiereczki ma przemoczone do cna. Ci inni chyba też.
Joanna uśmiechnęła się. Dobrze tak skurwysynom! Niech im deszcz pomoczy te wyelegantowane marynarki szyte na miarę, niech im te wyglansowane buciki oblepi wymieszane z psim gównem błoto, a tej lafiryndzie niech fryzura zmierzwi się w jeden wielki kołtun! Będzie wyglądała na tym balu sylwestrowym jak zmokła kurwa! Znaczy się zgodnie ze swoją naturą. Bo najważniejsze przecież jest, żeby być sobą. Czy nie tak mówił jej Zdzisio, mąż wiarołomny, gdy stwierdził, że się zakochał i musi pójść za głosem uczucia?
I mamy pierwszą pracę! Kto następny?:)
Lustro
Nie mogła się zdecydować gdzie ustawić kamerę. Było czerwcowe wczesne popołudnie, na niebie niepodzielnie rządziło gorące i jasne słońce. Zasłoniła duże okno wychodzące na balkon i położyła aparat na stole. Opuściła kolejną roletę i przestawiła kamerę na blat kuchenny.
– O nie, też nie, będzie widać te stosy ciuchów na fotelu i kanapie – westchnęła i wyłączyła kamerę. Zrobi sobie jeszcze jedną kawę, powinna pomóc, wypije ją a potem w końcu zabierze się za sprzątanie. Ola usiadła na podłodze, z kieszeni wyjęła telefon i zamówiła dużą latte z kawiarni znajdującej się dwie ulice dalej. Schowała twarz w dłoniach, wypełniło ją poczucie totalnego braku sensu. Chciała spać, jak najczęściej i jak najdłużej, żeby zostało mało czasu na samo życie, na aktywność, na myśli i emocje. Codziennie zastanawiała się, czym zająć te kilka godzin w ciągu dnia, kiedy nie była w stanie drzemać. Najczęściej jadła, oglądała seriale, śledziła newsy w mediach społecznościowych i robiła zakupy przez Internet. Dobrze, że miała Neona, starego owczarka niemieckiego, to on zmuszał ją do wychodzenia z domu. Co rano budziło ją lizanie po twarzy i słodkie popiskiwanie. Kochała go, ogromnie. Nie wyobrażała sobie siebie bez niego.
– Skup się Ola, co masz dzisiaj zrobić? Zaraz wypijesz kawę, potem weźmiesz prysznic, ubierzesz się i pomalujesz, nagrasz filmik o letnich sukienkach, a wieczorem w nagrodę zamówisz sushi i odpalisz serial – powiedziała i przeczesała palcami ciemne włosy. Ciszę panującą w mieszkaniu przerwał dźwięk domofonu. Wstała z podłogi i podniosła słuchawkę.
– Dzień dobry – jej głos brzmiał wyjątkowo sympatycznie – proszę zostawić kawę pod drzwiami mieszkania. Bardzo dziękuję! Stanęła w miejscu i nasłuchiwała. Wyjrzała na korytarz dopiero wtedy, kiedy usłyszała dźwięk kroków oddalającego się kuriera. Postawiła kawę na blacie, z szafki wyjęła swój ulubiony likier. Wiedziała, że bez tych kilku kropli alkoholu w kawie nie będzie w stanie kontynuować dnia. Neon zaczął się niecierpliwie wiercić pod jej nogami i delikatnie trącać pyszczkiem jej kolano.
– Kupa? Siku? – zaraz pójdziemy, tylko mama wypije swój magiczny eliksir – powiedziała, zrzucając stos ubrań z fotela na podłogę. Usiadła na zimnym skórzanym meblu i wlała zawartość kubka wprost do gardła. To nie był czas na celebrowanie picia kawy. Odstawiła naczynie na stolik i poszła do łazienki. Bez patrzenia w lustro umyła zęby i związała lekko tłuste włosy w ciasny kok, założyła luźne spodnie dresowe i o wiele za dużą czarną bluzę, do kieszeni włożyła telefon.
– Neon, nie widziałeś gdzieś moich okularów? – Pies popatrzył na nią zdziwiony. – No nie patrz tak, dobrze wiem jak wyglądam, dlatego potrzebuje ciemne okulary. O, tu są ! – Podniosła okulary z szafki nocnej i zapięła smycz na obroży psa. Winda, dwa okrążenia wokół budynku i znowu winda. Po pięciu minutach byli z powrotem. Ola nie miała ani siły, ani czasu na dłuższy spacer, Neon na szczęście szybko załatwiał swoje potrzeby fizjologiczne. Chwila na świeżym powietrzu i magiczna kawa delikatnie ją pobudziły i wprawiły w ciut lepszy nastrój. Poszła pod prysznic, umyła włosy, nałożyła na nie odżywkę i usiadła przy toaletce, żeby zacząć się malować. Przez chwilę jeszcze przeglądała komentarze pod swoją najnowszą instagramową rolką. O dziwo, od godziny nie pojawił się żaden negatywny. Opowiadała w niej o Piobarze, jedzeniu dla psów. Dostała za nią całkiem niezłe pieniądze. Dobrze, że zdecydowała się ją nagrać, chociaż miała wtedy strasznego kaca. Makijaż i internetowe filtry załatwiły sprawę. Nikt się nie zorientował. Dzisiaj też nie czuła się najlepiej, trudno jej było zakryć makijażem ziemistą cerę i sińce pod oczami. Zdecydowanie za długo w nocy gapi się w ekran telefonu i zbyt kiepsko się odżywia. Powinna to zmienić, ale jak to zrobić, kiedy ciągle jest zmęczona i nic jej się nie chce. Jako tako czuję się tylko wtedy, kiedy patrzy w podgląd włączonej kamery. Ale masz nogi, do samej ziemi! Wow modelka! Ale ci zazdroszczę, też chciałabym mieć tyle pieniędzy, co ty. Twoja buzia wygląda tak promiennie! Koniecznie muszę zamówić te suplementy, które nam polecasz, widać, że działają! Codziennie stara się żyć jak internetowa CałaOla, chcę widzieć siebie oczami swoich widzek. Nie jest to jednak takie proste. Ola, która mieszka w Internecie codziennie biega, pije na śniadanie zielony koktajl, chodzi na długie spacery z Neonem, regularnie spotyka się ze znajomymi, zdrowo gotuje. Silna i niezależna kobieta, świadoma siebie singielka z dużego miasta. Nie jest lekko, Ola się jednak nie poddaje, odkłada starania o lepszą siebie na kolejny dzień, jak już się wreszcie wyśpi i odpocznie.
Nie była w stanie dłużej patrzeć na swoją szarą i smutną twarz, postanowiła więc wypić jeszcze kilka kieliszków likieru. Tak, on był jej lekarstwem, pomagał w trudnych chwilach, pobudzał a kiedy trzeba wyciszał, ocierał łzy, rozśmieszał i pocieszał. Nigdy jej jeszcze nie zawiódł. Cztery małe kieliszki, to było dziś jej absolutne minimum.
– Pycha – zamruczała pod nosem. Ze stosu ubrań leżących na kanapie wybrała czarną bluzkę z dość dużym dekoltem. W kamerze będzie widać ją od pasa w górę, zostanie więc w spodenkach od piżamy. Tylko, gdzie w końcu ustawi te karmerę. O, może w przedpokoju, jest tu lustro, mało bałaganu i dużo dobrego światła. Ola poszła do garderoby po karton z sukienkami.
– Dobra, do dzieła – powiedziała w stronę leżącego na fotelu Neona i włączyła kamerę. Witając się z widzami rozciągnęła, lekko powiększone, usta w szeroki uśmiech i energicznie pomachała dłonią.
– Nie, tylko nie to – jęknęła Ola. – Przecież dopiero wymieniałam te cholerne baterie! – Wznosząc oczy do nieba podeszła do komody i zaczęła grzebać w szufladach w poszukiwaniu zapasowych.
– Nie ma ! Wyparowały! Cudownie! Przykro mi Neonku, muszę cię opuścić, ale wrócę najszybciej, jak się da – powiedziała i zaczęła grzebać w stosie ciuchów leżących na podłodze. Okazało się, że większość rzeczy jest niewyprana albo niewyprasowana. W końcu wybrała niebieskie materiałowe spodnie. Po eliksirze świat zawsze wydawał się prostszy, a decyzje do podjęcia łatwiejsze. No bo co to za różnica? Ściągnęła z wieszaka czapkę z daszkiem a na nos założyła okulary przeciwsłoneczne.
– Możecie mnie wszyscy zostawić na chwilę w spokoju? – krzyknęła mocno zirytowana Marta.
Mąż i syn obdarzyli ją tępo niewyraźnym spojrzeniem. Igor siedział na dywanie i bawił się klockami w katastrofy budowlane, generował przy tym całkiem sporo hałasu. Na kanapie leżał Jakub i oglądał jakieś idiotyczne filmiki na swoim telefonie. Marta stała przy kuchennym blacie, dłonie miała zanurzone w misce z ciastem na pierogi i strasznie żałowała, że mieszkanie jest takie małe i nie ma osobnej kuchni, w której panowałby spokój. Jej spokój i cisza na jej warunkach. Na pewno nie kakofonia dziwacznych dźwięków i odgłosów generowanych przez aparat głosowy jej jedynego syna, telefon i trzewia męża. Jakub nie wstydził się przy niej beknąć a czasem nawet pierdnąć. Marta tego nie znosiła, ale w tym domu nikt nie brał pod uwagę jej zdania, nikt nie słuchał ani próśb ani gróźb.
– No możecie? Nie patrzcie tak na mnie, zabierajcie się stąd na spacer albo do babci, nie wiem, dajcie mi pół godziny spokoju, błagam!
– Mnie się nie chce nigdzie wychodzić – mruknął Jakub.
– No, ja jestem zajęty – dodał Igor.
Marta popatrzyła na nich błędnym wzrokiem i odgarnęła umorusaną w mące ręką włosy z czoła.
– Dobrze, dobrze, w takim razie to ja wychodzę – cisnęła fartuch na podłogę i zamknęła się w łazience.
Igor wrócił do zabawy, Jakub odłożył telefon, postanowił się zdrzemnąć. Marta umyła twarz, nałożyła krem, pomalowała rzęsy, związała włosy w koński ogon. Spojrzała w lustro. Wykrzywiła twarz w smutny uśmiechu. Cienie pod oczami, jakieś krosty na brodzie, rzadkie i cienkie włosy. Wyglądała fatalnie. Wyjęła z szuflady korektor i próbowała nim zamalować największe czerwone wykwity. Nic z tego, dalej widać. Ech, gdyby tylko miała więcej pieniędzy mogłaby kupować kosmetyki z wyższej półki, na przykład te polecane przez Youtuberki. Marzenie, mieć tyle czasu dla siebie, ile one mają, wtedy na pewno by się za siebie wzięła, ćwiczenia, zdrowa dieta, zabiegi u kosmetyczek. Nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio była u fryzjera. Jeszcze raz spojrzała w lustro, wystawiła język i ze złością szarpnęła za włosy. Włożyła do torebki telefon i wyszła z mieszkania mocno trzaskając drzwiami.
– Aaaa, a co z pierogami? – usłyszała zaspany głos Jakuba.
– Gówno! – wycedziła przez zęby i przyspieszyła kroku. Wyszła przed blok, na niebie nie było ani jednej chmurki. Trwał kolejny bardzo upalny dzień. Spieszyła się i zapomniała zabrać okulary przeciwsłoneczne, przydałyby się. Chciała przejść na drugą stronę ulicy, kiedy usłyszała dźwięk nadjeżdżającej straży pożarnej. Zatrzymała się gwałtownie i przepuściła pędzący czerwony wóz. Dookoła tylko susza i skwar lejący się z nieba, nie pamiętała, kiedy ostatnio padało. Wiedziała, że musi iść do jakiegoś klimatyzowanego miejsca, długo nie wytrzyma na zewnątrz. Pomyślała, że pójdzie do najbliższej galerii handlowej, coś poogląda, obejrzy ciuchy, które w ostatniej rolce polecała CałaOla i może zajrzy do drogerii. Po wypłacie musi sobie kupić jakiś lepszy korektor no i krem do twarzy. Dochodziła do skrzyżowania, kiedy minęły ją dwa kolejne pędzące wozy strażackie. Powietrze było nagrzane i gęste. Kiedy z ulgą weszła w obrotowe drzwi galerii handlowej, plecy miała zupełnie mokre. Ledwo zdążyła nabrać w płuca chłodniejsze powietrze poczuła wibracje telefonu schowanego w torebce. Spojrzała na wyświetlacz, kilka nieodebranych połączeń od Jakuba, dwie wiadomości od syna. Nie po to wyciszyła telefon, żeby teraz sprawdzać co się dzieje w domu. Wyłączyła tryb wibracji, ze złością schowała telefon do kieszeni i skierowała się do łazienki, chciała się odrobinę odświeżyć. Weszła do wolnej kabiny, wyjęła z torebki wilgotne chusteczki i wytarła spocone czoło oraz pachy. Kupiła je z polecenia CałejOli, pachniały obłędnie. Stanęła przed lustrem, umyła dłonie, wilgotnymi palcami przeczesała włosy i przyjrzała się swojej czerwonej twarzy. Dlaczego tak rzadko zdarza jej się dobrze wyglądać? Przyklapnięte włosy, pot, rozszerzone pory, rozmazany tusz do rzęs. W ogóle, jak ona się ubrała? Znoszona czarna bluzka i jakaś pensjonarska zielona długa spódnica. O sandałach nawet nie wspomni, kupiła je chyba z sześć lat temu w czasie letniej wyprzedaży. Nigdy jej się nie podobały, ale były tanie. Jaki miała wybór, skoro jej status materialny od zawsze jest po prostu marny. Mieszka z rodziną w mikro mieszkanku wziętym na długoterminowy kredyt, nosi stare ciuchy, jeździ dwudziestoletnim samochodem. Praca? Użeranie się na infolinii banku z nigdy niezadowolonymi klientami. Mąż? Systematycznie tyje, spędza czas na kanapie z pilotem w jednej ręce i paczką chipsów w drugiej. Zdziadział, na niczym mu już nie zależy. Nawet z Igorem nie umie spędzać czasu, ciągle się tylko kłócą. Kiedy ostatni raz się kochali? Chyba pół roku temu po wigilii, wypili za dużo wina i jakoś tak wyszło. Wszystko nie tak, gdzie jakaś radość, zadowolenie, satysfakcja? Zewsząd słyszy same dobre rady nie tkwij w toksycznym związku, wszystko zależy od ciebie, żyj i realizuj marzenia, ciesz się chwilą, No tak, szczególnie te chwile, kiedy Kuba po wypiciu piwa głośno beka. Na kogo wyrośnie nasz Igor? Nie ma żadnych właściwych wzorców. Właśnie, Igor. Wyjęła z kieszeni telefon i odpisała na wiadomość syna Poszłam na spacer, wszystko w porządku, niedługo wrócę. Buźka. Nie chciała, żeby się martwił i tak już cierpi z powodu niezaradności swoich rodziców. Ostatnio ich prosił o nowszy model telefonu, Jakub zrobił awanturę. Marta nie była ślepa, widziała jak chodzą ubrani jego rówieśnicy, gdzie spędzają wakacje, jakimi samochodami jeżdżą ich rodzice. Wcale się nie dziwiła rozgoryczeniu syna. Życie jest krótkie, każdy chce zaznać trochę szczęścia. Tylko Kubie wystarcza pilot od telewizora i Internet.
Ola postanowiła tym razem nie wzywać taksówki, sklep z elektroniką znajdował się w galerii handlowej, ulicę dalej od jej apartamentowca. Może warto się przejść, słońce dobrze jej zrobi, doda energii. Już kilka chwil po wyjściu na zewnątrz pożałowała swojej decyzji. Niebieskie spodnie natychmiast przykleiły jej się do ud, resztki energii, które cudem udało jej się w sobie zakumulować przy pomocy magicznego eliksiru, uszły z niej razem z hektolitrami potu, który wlewał jej się do oczu, rozmazując pieczołowicie nałożony makijaż. Z wdzięcznością pomyślała o okularach, które zasłaniały nie tylko oczy, ale też dużą część twarzy. Trudno, kupi baterie, wróci do domu, weźmie prysznic, odpocznie, znowu się pomaluje i nagrana ten filmik. Nagle zza zakrętu wyjechała, jadąca z dużą prędkością straż pożarna.
– Zwariuje – powiedziała Ola i zasłoniła dłońmi uszy. – Nigdy więcej spacerów po mieście bez słuchawek. – Zebrała się w sobie, przyspieszyła i weszła do klimatyzowanego wnętrza galerii handlowej. Odetchnęła z ulgą, poczuła jak zaczyna jej się kręcić w głowie, przysiadła na ławce, oparła łokcie o kolana, zdjęła okulary i schowała spoconą twarz w dłoniach. Odczekała, karuzela w głowie zwolniła, z powrotem założyła okulary i skierowała się w stronę łazienki. Potrzebowała schłodzić kark zimną wodą i w miarę możliwości poprawić makijaż. Szła powoli, wciąż jeszcze było jej duszno i trochę słabo, a po tym, jak się potknęła o nogę kawiarnianego krzesła, odsunęła okulary na czubek głowy. Za mocno przyciemniają, nie chciała zaliczyć jakiegoś spektakularnego upadku na środku galerii handlowej. Po wejściu do chłodnego wnętrza jej ciało zaczęło wyrzucać z siebie hektolitry wody. Po czole i plecach płynęły szerokie wodospady. Najchętniej uciekłaby do swojego przytulnego mieszkania na ósmym piętrze, ale zgodnie z umową dziś powinna opublikować film z recenzją sukienek. Jeszcze nawet go nie nagrała. Ostatnio za wiele rzeczy odpuszcza, więc dziś musi kupić te baterie i wywiązać się z zadania. W końcu to jej praca. Chłodna woda ją orzeźwi i jakoś da radę dojść do sklepu i wrócić do domu.
Współczesne galerie handlowe to prawdziwe labirynty z tak zaprojektowanymi schodami ruchomymi i windami, żeby w nieskończoność spacerować po szerokich alejkach i całkiem przypadkowo i zupełnie spontanicznie kupować kolejne nikomu niepotrzebne przedmioty. Po większości przestrzeni handlowych można chodzić w kółko, aż się nam zupełnie zakręci i pomiesza w głowach Nawet do toalety nie jest łatwo trafić, Ola musiała zrobić jedno pełne okrążenie, żeby w końcu znaleźć się w wąskim korytarzyku, na końcu którego znajdowały się drzwi do damskiej łazienki. W środku była tylko jedna kobieta albo dziewczyna, trudno ją było ocenić. Marta stała jak zaczarowana i patrzyła, nawet nie w lustro, ale za lustro, jakby coś widziała po drugiej stronie. Z tego dziwnego stuporu wyrwał ją dźwięk otwierających się drzwi. Do łazienki weszła sapiąca Ola. Nachyliła się nad jedną z umywalek.
– O Boże – z niedowierzaniem spojrzała na swoją mokrą twarz, makijaż już dawno z niej spłynął, tworząc lepki smar w okolicy żuchwy i dolnej części policzków. Pod oczami miała plamy rozmazanego tuszu, jakimś cudem tylko na dolnej wardze utrzymała się czerwona pomadka. – Potwór, wyglądam jak potwór – powiedziała niby do siebie, ale usłyszała ją Marta i poczuła się w obowiązku coś powiedzieć.
– To przez ten upał, każdy tak dziś wygląda, niech pani spojrzy na mnie – zwróciła się do Oli. Marta dobrze wiedziała, że wygląda dużo lepiej od tej dziewczyny, a może jednak kobiety, w wygniecionych niebieskich spodniach. Na pewno nie była tak spocona, cieszyła się też, że sama nie nałożyła dziś mocniejszego makijażu.
Ola przecząco pokręciła głową, odkręciła wodę i skierowała twarz pod strumień zimnej wody. Na dłonie nałożyła mydło i próbowała zmyć rozmazany makijaż z twarzy.
– Woodporne gówno – powiedziała, spoglądając do lustra. Wyglądała jeszcze gorzej.
Marta zaczęła grzebać w torebce i wyjęła nawilżane chusteczki.
– Proszę, niech pani ich użyje, przed chwilą sama się nimi odświeżałam. Oglądam taką Olę w Internecie, ona je poleca, szczególnie na takie dni jak dziś. No i mówiła też, że skóra w lecie nie przepada za mocnym makijażem, lepiej się więc nie malować.
Przez chwilę obie w milczeniu uważnie się sobie przyglądały.
– Aaaaa, a jak ona się nazywa? – ciszę przerwała Ola i sięgnęła po chusteczki.
– CałaOla, tak się nazywa jej kanał – odpowiedziała Marta.
– Dzięki, na pewno tam zajrzę – puściła do niej oko Ola.
Marta szeroko się uśmiechnęła i przez chwilę jeszcze obserwowała kobietę albo dziewczynę, wycierającą sobie twarz jej chusteczkami.
Zatrzymali się przed drzwiami kawiarni. Tej, do której chodzili przed laty.
– Wejdźmy – powiedział. – Przemarzłaś, spacer w taką pogodę to kiepski pomysł.
Zdawało się, że w Café u Bernarda zatrzymał się czas. Te same stare fotografie, okrągłe stoliki, krzesła z giętego drewna.
– Witajcie, dawno was tu nie było! – zawołał Bernard. – Dla ciebie kawa, a dla małżonki herbata. Dobrze pamiętam?
Spojrzeli na siebie zmieszani.
– Wasz stolik jest wolny, zapraszam.
Usiedli w rogu. Nie, nie naprzeciwko siebie. Zawsze siadali obok. Bywało, że opierała głowę na jego ramieniu i wsłuchiwała się w romantyczne piosenki.
– Daj, rozmasuję ci dłonie – powiedział.
– W nich jest cała nasza historia – pomyślał i przypomniał sobie dzień, w którym zobaczył ją u Bernarda. Podszedł i po raz pierwszy poczuł dotyk jej dłoni. Potem całował je przy każdej okazji. Nimi gładziła jego głowę, doprowadzała do szaleństwa rozkoszy, podała mu dziecko, poprawiała krawat, gotowała, prała, sprzątała. Aż pewnego dnia zacisnęła je w pięści. Z wyrzutem waliła bez opamiętania, a potem wyciągniętą ręką pokazała mu drzwi. – Gdybym tylko mógł cofnąć czas…
Nie zabrała rąk.
– Jego dłonie, takie silne i ciepłe. W nich jest cała nasza historia – pomyślała. – Nimi przytulał mnie mocno, unosił wysoko, w nich chował moją twarz przy pocałunkach. One uczył chodzić nasze dzieci, odkręcały słoiki, naprawiały samochody. Aż któregoś dnia oddał je innej kobiecie. Gdybym znużona nie odpychała ich od siebie…
– Aż miło popatrzeć – powiedział Bernard stawiając na stole filiżanki. – Cały czas tacy zakochani.
Ona zarumieniła się na twarzy, on wystraszył się, że jej dłonie wysuną się z uścisku.
Rzekłbyś: ot, banalna historia, para rodem z piosenki. Ona – kobieta po przejściach, on – mężczyzna z przeszłością.
W ciemności coś się porusza. Cień przyklejony do krat, który najpierw jest tylko plamą, ale potem wygina się, jakby coś przekrzywiło głowę i patrzyło. Obserwuje mnie. Może był tu zawsze. Ciężko stwierdzić.
Pragnienie rozrywa wnętrzności, ale woda niczego nie zmieni, więc nawet o nią nie proszę. Przewracam się na bok, patrzę na płomień świecy, który ledwo dygoce, jakby zaraz miał zgasnąć i zostawić mnie wreszcie w spokoju.
Nie wiem, ile minęło czasu. Może godziny. Może dni. Cień wciąż tkwi pod powiekami. A potem znowu sen. I znowu krew. I znowu mięso rozdzierane jak mokry pergamin. Ciała rozpruwane od środka. Płuca, trzewia, flaki wijące się na kamieniach. Krew chlapiąca po ścianach. Oczy pełne strachu, błagania.
A potem ona. Z brzuchem jak balon, który zaraz pęknie. I jej oczy. I jej dłoń na brzuchu. I ta prośba, której nie powinno być. Bo Tymoteusz mówił, że oni nie błagają.
Tnę.
Krzyk wyrywa mnie z otchłani. Może mój. Może nie.
Kamień pod policzkiem jest zimny. Ale to przecież bez różnicy. Przejście między snem a jawą dawno pękło. A ja wciąż w tym tkwię. W tej rzezi. W tej krwi. I chyba już nigdy nie przestanę.
„Przyjaźń czy coś więcej czyli niebanalny romans” – fragmenty
Zaczęło się niespodziewanie dla obu.
Po śmierci męża utknęłam w żałobie. Możliwość głośnego wypowiedzenia emocji, które nagromadziły się we mnie była ożywcza.
Dość szybko nasza znajomość przerodziła się w coś głębszego. Miałam wrażenie, że spotkałam bratnią duszę z którą kiedyś łączyło mnie głębokie uczucie. Wraz z rozwojem naszej zażyłości (Joanna nazywa to przyjaźnią) zaczęłam zastanawiać się nad stanem moich uczuć i emocji do Joanny. Próbowałam je nazwać.
Nasza kultura nie uczy nas patrzeć na zakochanie jak na wydarzenie duchowe, a przecież przez stulecia przyjmowano właśnie taką interpretację miłości. Gdy zadawano pytanie : „Skąd bierze się miłość ?” niezmiennie odpowiadano : „od Boga”.
…Kocham ją, – pomyślałam. Zastanawiałam się czy jej to powiedzieć. Ostatecznie nie zdobyłam się na to wyznanie.
….odprowadziła mnie do drzwi. Pożegnałyśmy się krótkim „pa”.
Wracałam do domu w mroku, nieśpiesznie chociaż siąpił drobny deszczyk, z poczuciem smutku i zawiedzionych nadziei. Zadawałam sobie pytanie : „na co liczyłam idąc do niej ?
Nie wiem ! – odpowiadałam sobie.
Muszę odpowiedzieć sobie na to pytanie. Cały czas poszukiwałam odpowiedzi. Ostatecznie doszłam do wniosku, że miłość jest iluzją.
Miłość jest iluzją
PRZYSZŁAM !
Przyszłam przekonana, że to jest miłość.
JESTEM !
Jestem pełna nadziei i oczekiwań.
WYSZŁAM !
Wyszłam w mrok, smutna i zamyślona.
Objęła mnie samotność.
Przytuliła do siebie.
DROGA !
Idę ; ja i samotność.
Towarzyszy nam deszcz, który kropla po kropli, cierpliwie rozpuszcza projekcje.
Wypłukuje oczekiwania, Rozmywa marzenia. Rozcieńcza miłość.
DOM !
Wróciłam do rzeczywistości.
Spojrzałam chłodno w lustro.
Zobaczyłam siebie.
To nie jest miłość, – zrozumiałam.
To tylko zauroczenie.
Zostały niespełnione projekcje i marzenia.
Smutek i łzy.
ZROZUMIAŁAM !
Miłość jest iluzją.
Jest gonitwą za kimś,
kto wypełni pustkę, która jest we mnie.
Skończyły się o miłości sny.
Znowu jestem sama.
Miłość jest iluzją !
Iluzja jesteś ty !
PS Tradycja wedyjska dzieli świat na rzeczywistość i iluzję. Iluzja czyli maja składa się z przejściowo występujących sił i zdarzeń. Rzeczywistość tworzy się z ducha. Dlatego zadaniem każdego człowieka było, według Wed, przebić się przez zasłonę iluzji by odkryć we wszystkim ducha.. Pisząc, „że miłość jest iluzją” nie miałam głębokiej świadomości tego. Musiałam wiele przejść i doświadczyć, by zrozumieć co znaczy „być miłością” Dalej jestem w drodze.
Pif Paf
– Pif paf!
Lufa pistoletu mierzyła prosto w głowę ojca Romka. Nierówny oddech rozsadzał pierś nastolatka, ręka mu się trzęsła, gubił cel. Kątem oka po lewej widział, jak matka łapie się za zaczerwienione gardło. Kuba, młodszy brat Romka, obejmował ją w pasie i ze łzami w oczach obserwował każdy ruch chłopaka.
– Co ty robisz, gówniarzu?
Ojciec leżał na podłodze mieszkania w odłmakach szkła. Kącik ust podniósł mu się w pogardliwym uśmiechu, a w oczach zabłysła pogarda. Romkowi aż dreszcz przebiegł po plecach, gdy ich spojrzenia się spotkały. Choć to ojciec leżał bezwładny niczym szmaciana lalka, chłopak nie mógł pozbyć się wrażenia, że ten patrzy na niego z góry.
– I co? Zastrzelisz swojego starego? – Parsknął ojciec, ale zaraz wykrzywił twarz w grymasie bólu. Popełzał dłonią do potylicy, na której przed chwilą Romek rozbił mu pustą butelkę po wódce. Ten widok dodał chłopakowi odwagi.
– A żebyś wiedział! – warknął. Machnął dłonią w powietrzu, wskazując matkę. – Ostatni raz podniosłeś na nią rękę! Na kogokolwiek z nas!
– Tak ci wygarbuję skórę, że przez miesiąc nie będziesz w stanie chodzić.
Romek nie dał rady powstrzymać drżenia ręki. Dawno zaprogramowany strach przed ojcem zdominował myśli, instyknt wołał do ucieczki. Nie! Musiał być silny! Dla mamy! Dla Kuby!
Przymknął oko i skupił się na celu. Na twarzy człowieka, którego kochał i nienawidził całym sercem.
– Myślisz, że jesteś do tego zdolny? – Ojciec uniósł brwi jak za każdym razem, gdy go testował. – Masz odwagę odebrać komuś życie? To przejście w jedną stronę, młody. Nie ma powrotu. – Nagle twarz ojca zmieniła się w kamień. – Jak tylko będę w stanie się podnieść, to cię zabiję. A potem twoją matkę!
Kipiał taką nienawiścią, że Romek aż cofnął się o krok. Wypuścił powietrze z płuc i zaczął głośno sapać. Miał wrażenie, że po piersi galopuje mu stado rozpędzonych koni.
– Romek, opuść broń! – krzyknęła matka, lecz chłopak nawet na nią nie spojrzał. Patrzył prosto w oczy, takie same jak jego własne, tylko starsze. Wypełnione nienawiścią i gniewem. Wiedział, że ojciec spełni swoją groźbę.
Zgiął wskazujący palec, wyczuł spust. Nie mógł odpuścić. Chodziło o życie jego rodziny! O jego życie!
Prawie krzyknął, gdy czyjaś dłoń złapała go za przedramię z pistoletem. Stnęła przed nim matka ze łzami w oczach.
– Nie rób tego. – Ledwo mogła mówić. Ojciec musiał jej coś uszkodzić, gdy zacisnął jej dłonie na szyi. – Nie stawaj się taki jak on!
Nacisnęła mu na przedramię. Romek się nie opierał. Broń powędrowała w dół, a uderzenie serca później wypadła mu z ręki. W momencie, gdy uderzyła o ziemię, z oczu chłopaka popłynęły łzy. Przywarł do matki, a tama puściła. Z ust wyrwał się szloch.
Płakał nad bratem, który wychowa się w otoczeniu psychopaty. Nad matką, której nie zdołał obronić. Nad całą niesprawiedliwością tego świata i nad sobą samym, który zapłaci za to, że próbował postąpić właściwie. Bo próbował, prawda?
Nagle wzdrygnął się, gdy ściany mieszkania rozsadził huk. Przytrzymał krzyczącą matkę i wielkimi oczami rozejrzał się po pomieszczeniu.
Głowa ojca opadła bezwładnie na bok, w oczach zgasł wszelki blask. Z czarnej dziury na piersi lała się ciemna krew. Przerażony Romek spojrzał w dół, w miejsce, gdzie upuścił broń.
Pistolet nadal leżał na podłodze, lecz z jego lufy unosiła się smuga dymu. Siedmioletni Kuba stał tuż obok. Trzymał się za rączki, a na twarzy pojawiły się pierwsze oznaki nadchodzącego płaczu, lecz gdy tylko zobaczył, że starszy brat go obserwuje, uśmiechnął się od ucha do ucha i uniósł ręce do góry.
– Pif paf!
Pół miasta czekało na sobotę. Bogiem a prawdą, to „pół miasta” w liczbach bezwzględnych nie było jakąś znaczącą wartością, prawdę mówiąc – „całe miasto” również. Sport wyzwalał w mieszkańcach Wytłoczyn głęboką więź plemienną, która pogłębiała się jeszcze bardziej, kiedy Rzepak Wytłoczyny grał mecz z Burakiem Wysłodki. Obecnie oba zespoły obijały się na głębokim zapleczu siatkarskich rozgrywek centralnych, co nie miało dla kibiców większego znaczenia, ważne było, żeby rywalizować ze sobą. Był taki sezon, kiedy Rzepak przegrywał mecz za meczem tylko dlatego, by razem z Burakiem trafić do niższej ligi.
Apoloniusz Grzywacz był zawodnikiem Wytłoczyn. Trenował w drużynie dla ojca i stryja, którzy grali w niej kiedyś i nie chcieli słyszeć, by w Rzepaku nie było Grzywacza. Odbić piłkę potrafił, ale zaatakować już nie, więc trener Czekalski, wuj, mając lepszych od niego przyjmujących, ustawił go jako trzeciego libero. Zawodnik był zadowolony, bo taki układ rzadko groził mu wyjściem na boisko.
Do czasu. Z powodu kontuzji w drużynie zanosiło się na to, że w sobotnim meczu z Burakiem Grzywacz wejdzie do składu z zadaniem zupełnie innym od jego dotychczasowych modłów o zdrowie Miętaka, pierwszego libero.
Już na godzinę przed meczem galeria hali sportowej wytłoczyńskiego gimnazjum była szczelnie wypełniona kibicami. Polo mruczał pod nosem swoje zaklęcia, co przez trzy sety przynosiło (wierzył w to!) efekt, bo Miętak grał i zdrowo, i skutecznie. W czwartym się zaciął. Pięć kolejnych przyjęć wyrzucił w aut!
– Na boisko! – Trener poderwał Apoloniusza z ławki. – I masz ich zmusić do przejścia!
Po chwili chłopak, stojąc w pozycji obronnej, patrzył jak przeciwnik wyrzuca piłkę w górę, wyskakuje do niej, uderza…
Fragment opowiadania „Ścieżka”
Strzeżcie się, dziateczki, wszelakich rozstajnych dróg i ścieżek, murszejących ruin i opustoszałych sadyb. Wystrzegajcie się ich zwłaszcza w porach Przejścia. O brzasku, kiedy noc powoli oddaje swe panowanie i niechętnie uwalnia kształty i kolory spod zasłony ciemności, ale słońce wciąż nie zajęło należnego mu miejsca na nieboskłonie. O zmierzchu, gdy blask dnia zgasł, ale ziemi nie zdławiły jeszcze mroki nocy. Tedy światy się przenikają, granice zacierają tak, że istoty kroczą między nimi swobodnie. Nie ważcie sobie lekko tej przestrogi, abyście przypadkiem nie pobłądzili wprost do miejsc zakazanych. Tam, gdzie trwają w wiecznej nocy byty, które albo nigdy nie były ludźmi, albo ich śmiertelność przeminęła tak dawno temu, iż nie pamiętają. Biada Wam, jeśli tam utkniecie.
Podniosła paczkę czerwonych Marlboro i cisnęła ją do kieszeni. Żadnych innych nie palił. Zawsze myślała, że to one wprowadzą go do grobu. Otworzyła szufladę i wyjęła stary kapelusz wędkarski. To był jego ulubiony. Gdyby nie ona, to poszedłby w nim na ślub córki.
– Ach, jak ja go nie cierpię! – powiedziała, po czym ze złością założyła go na głowę.
Kilka tygodni – brzmiały w jej uszach słowa lekarza. Kilka tygodni jej zostało. Nareszcie! Ile można chodzić po tym świecie – pomyślała – 83 lata to o jakieś 30 lat za dużo. Dokładnie wtedy ją zostawił, ale jemu zawsze było spieszno. Nie chciała go żałować.
Mama opowiedziała jej kiedyś historię o przechodzeniu. Sama usłyszała ją od swojej matki. Gdy przechodzisz na tamten świat zabierasz tylko to, co masz na sobie, nic więcej. Gdy była już u schyłku życia poprosiła o pomoc przy założeniu swojej najpiękniejszej sukienki. Chciała przejść jak dama. Elegancko. Niech wszyscy patrzą, a co!
Tadeusz nie miał tego szczęścia. Jego życie zatrzymało się wraz z czarnym polonezem na drzewie. Nagle i bez ostrzeżenia. Wracał z budowy ich domu w ciuchach pochlapanych farbą i butach o drewnianych podeszwach. Przykro jej było, że tak go zobaczyli po tamtej stronie, a było, komu oglądać. Już pół rodziny przeszło na tamten świat. Nawet ciocia z Ameryki widziała!
Wygrzebała z jego rzeczy zegarek, ciut za duży na jej wychudzony nadgarstek oraz okularu do czytania. Przejrzała się w lustrze i wyglądała śmiesznie w tym kapeluszu.
– Może wzięłabym też coś dla siebie – powiedziała – no przecież za dobrze mu. Nie mogę tylko o nim myśleć!
Otworzyła szkatułkę z biżuterią i wyjęła kolczyki.
– Teraz jestem gotowa na przejście. Ciekawe, czy ucieszy się na mój widok? Na pewno! Te kolczyki, to przecież jego ulubione.