Justyna Skoroń niedawno przeżyła wielką tragedię – jej ojciec został otruty. Wyjeżdża nad morze, wsiąka w codzienne życie pensjonatu i jego mieszkańców. A jednak nieopodal czai się niebezpieczeństwo… czy również Justyna – zgodnie z tytułem książki – zostanie zamordowana?
Kazimierz Korkozowicz jako pisarz kojarzony jest przede wszystkim z literaturą historyczną z akcją umieszczoną w XVII-wiecznej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Do jego najważniejszych dokonań należą: trzytomowa powieść Jeźdźcy Apokalipsy, pięciotomowa fabularyzowana biografia króla Jana III Sobieskiego oraz cykl powieści szpiegowsko-historycznych z czasów Władysława Jagiełły (m.in. Przyłbice i kaptury czy Nagie ostrza, na podstawie których zrealizowano popularny serial). Korkozowicz napisał także kilkanaście powieści kryminalnych – Będę zamordowana (1970 rok) jest jedną z nich. Niedawno wznowiło ją Wydawnictwo CM.

„Czyżby mój przyszły, nieznany morderca – na którego przecież właściwie czekam – miał zamiar uderzyć od razu? Już w pierwszą noc po moim przyjeździe?”.
Justyna Skoroń zwana zdrobniale Jutą, młoda chemiczka imponującej urody, wyjeżdża nad morze do urokliwego pensjonatu „Złota Pani”, aby tam dojść do siebie. Niedawno przeżyła osobistą tragedię. Jej ojciec, pełen aspiracji naukowiec, został zamordowany. Śledztwo wykazało otrucie cyjankiem, choć sprawa pozostaje bardzo tajemnicza. Jak Justyna tłumaczy znajomym:
„Wypadek jest zupełnie niesamowity. Wszyscy są zgodni, że mamy do czynienia z morderstwem, natomiast nie można dociec ani kto, ani jak je popełnił! Przez ostatnich kilka dni nikogo u nas nie było, posiłki spożywamy wspólnie, została zbadana woda w karafce, lekarstwo, owoce – i nigdzie trucizny nie znaleziono. Jednak sekcja zwłok potwierdziła diagnozę początkową, że ojciec uległ otruciu cyjankiem. Działa on jednak momentalnie, więc wcześniejsze podanie trucizny nie wchodzi w rachubę”.

Nie ma wątpliwości, że profesor Skoroń postradał życie przez swoje wynalazki. Być może za wiele o nich rozpowiadał? Razem z Justyną pracował nad „promieniotwórczą substancją, która dodana nawet do zwykłej farby uniemożliwia otrzymanie fotograficznego zdjęcia przedmiotu, który został nią pomalowany”. Taki wynalazek oznaczałby prawdziwą rewolucję. Mógłby mieć niebagatelne znaczenie na przykład dla polskiej wojskowości. Ktoś inny też doskonale zdaje sobie sprawę, jak ważny jest ten wynalazek. Niedługo przed śmiercią naukowca, w jego domu doszło do włamania. Na szczęście powracający z kina Skoroniowie spłoszyli sprawcę, zanim ten zdołał przywłaszczyć sobie bezcenne notatki. Ktoś usunął profesora – Justyna zdaje sobie sprawę, że jako zaangażowana bezpośrednio w ten projekt jest następna na liście mordercy. Choć w „Złotej Pani” ma ponoć zapewnioną ochronę, nie czuje się bezpiecznie. Nie ma pojęcia, kto jest jej sprzymierzeńcem, a kto śmiertelnym wrogiem. Jak pisze w swoim dzienniku:
„Zawsze uważałam siebie za człowieka, któremu nerwy nie przysparzają kłopotów życiowych, a stan psychiczny nie wykazuje odchyleń poza normy usprawiedliwione okolicznościami. Nie zmieniłam w tym względzie zdania do ostatnich dni, mimo ciężkich chwil, jakie przeszłam. Obecnie przeżywam jednak uczucia zupełnie dla mnie obce. Jest to stale nurtujący mnie strach, którego nasilenie zaczyna wzrastać, którego nie mogę opanować. Wzmaga on moją podejrzliwość, powoduje utratę bezstronnego krytycyzmu. Nigdy nie znajdowałam się w niebezpieczeństwie utraty życia, w dodatku niebezpieczeństwie stałym, zawieszonym nad głową niby przysłowiowy miecz na włosie.”

Narracja przybiera właśnie formę wakacyjnego dziennika Justyny (pytanie, na ile można takiej narracji – bardzo wszak subiektywnej – ufać). Akcja toczy się niespiesznie. Główna bohaterka nawiązuje znajomości z innymi mieszkańcami „Złotej Pani”, spędza wspólnie z nimi czas. Próbuje rozstrzygnąć, komu może zaufać, a od kogo lepiej trzymać się z daleka. Czuje się wakacyjny klimat. Nie stroni się tu od flirtów (kilku panów miałoby ochotę bardziej zacieśnić więzi z Jutą – wątek romantyczny wydaje się całkiem istotny w tej historii). Nie brakuje animozji – wychodzą na jaw romanse, sprawy z przeszłości, różnego rodzaju tarcia. Wkrótce do pensjonatu przyjeżdża ktoś z zewnątrz – Robert, przyjaciel Justyny, który nie jest jej obojętny. A jednak groza narasta. Morderca w końcu uderzy… Tylko kto stanie się ofiarą? Dodam tylko, że pewną rolę w tej zbrodni odegrają winogrona. W drugiej części książki narracja jest już poprowadzona przez narratora zewnętrznego, robi się dynamiczniej. Pojawiają się wątki sensacyjne, zaginiony brulion, wielkie pieniądze. Zdecydowanie dużo się tu dzieje – aż do bardzo zaskakującego zakończenia.

Osobną kwestią jest uchwycenie aury późnych lat sześćdziesiątych. Tutaj stosunkowo mało miejsca poświęcono realiom, natomiast ile się zmieniło, widać zwłaszcza na poziomie językowym. Dziś Justynę rzadko zdrabniamy do „Juty”, rzadko też mówimy o kimś po nazwisku z panieńską końcówką („Skoroniówna”). W pierwszej scenie odnotowanej w dzienniku Justyna poznaje pewnego pociesznego dżentelmena i wracają razem do pensjonatu, co nie uchodzi uwagi pewnych młodych plażowiczów („- Ale babka! – dobiegł mnie głos jednego z nich. – Że też poderwał ją taki lebiega!”). Sama później przyznaje: „zrobił na mnie dodatnie wrażenie”. Inna pensjonariuszka „kiedyś zresztą musiała być zupełnie niczego”. Mniej subtelny podrywacz w ten sposób zwraca się do Justyny: „jest pani oszałamiającą dziewczyną! Pani ma atomowy seks!”. Ktoś jest określony jako „skrupulant”. Para bohaterów wybiera się też na „przyjemny spacer łódką”. Taka patyna języka ma swoją niezaprzeczalną urodę, prawda?
Zapraszam was do tej historii. Choć od premiery Będę zamordowana minęło ponad pół wieku, ten kryminał (z niebanalną intrygą i zaskakującymi zwrotami akcji) wciąż może sprawiać dużo lekturowej satysfakcji. Kto jest ciekaw, czy Justyna rzeczywiście – zgodnie z własnymi lękami – została zamordowana?
Źródło cytatów: Kazimierz Korkozowicz, Będę zamordowana, Wydawnictwo CM, Warszawa 2024.