W najnowszym numerze kwartalnika literacko-artystycznego „Ypsilon” znajdziecie m.in. opowiadanie „Gdy nam Plutona zaiwanili” autorstwa Michała Pawła Urbaniaka, pisarza i nauczyciela Pasji Pisania. Jakie mogą być skutki zamieszania w kosmosie?
Michała Pawła Urbaniaka znacie jako nauczyciela Pasji Pisania, a także pisarza. Dotychczas ukazały się jego trzy powieści: Lista nieobecności (2020), Niestandardowi (2021)oraz Doll story (2023), a kolejna niedługo będzie miała swoją premierę. Michał opublikował także kilkanaście opowiadań na łamach różnych pism literackich. Teraz do tych publikacji dołączyło Gdy nam Plutona zaiwanili, które ukazało się na łamach kwartalnika literacko-artystycznego „Ypsilon”.

Gdy nam Plutona zaiwanili to nieco groteskowa opowieść o dwóch maturzystach i pełnym ograniczeń świecie, w którym żyją. Odebranie Plutonowi statusu planety to prawdziwa rewolucja nie tylko dla kosmosu. Zerknijcie na początek tego opowiadania:
„Zegar zatrzymał się na siedemnastej trzydzieści. Tylko sekundnik nadal pracował, ale utknął zaraz za szóstką. I tak robił sekundę do przodu i cofał się, zupełnie jakby nie umiał się zdecydować, czy ruszyć w dalszą podróż po tarczy zegara. Tykał, że można się wściec.
Wszyscy zauważyliśmy to drżenie sekundnika, ale pierwsza odezwała się Natalia, moja jakby siostra. Miała dziesięć lat, mnóstwo spinek z biedronkami czy pszczółkami i powodów do śmiechu.
– Nie działa! – roześmiała się.
– No, nie działa – zawtórował stary, odwracając się na krześle. Wszystko zawsze musiał zatwierdzić. – I dobrze, wyniesie się to na śmietnik. Na co komu teraz takie zegary, teraz ma się zegar w komórkach.
Święto! Miał rację! To nie był żaden zabytek, pamiątka rodzinna, tylko kloc wybijający godziny. Zwykła rzecz kupiona w sklepie „U Zosi”, „U Basi” czy „U Krysi”, tak jak zmywaki, wiadra czy mydelniczki.
– Nie, zostawmy to tak – powiedziała macocha. – Teraz wygląda jak sztuka nowoczesna.
Wróciliśmy do kolacji. Było po szóstej. Macocha nie uznawała późniejszego jedzenia, bo niezdrowe, bo szkodzi na sylwetkę i zsyła złe sny, męczące, takie, z których najtrudniej się obudzić. Pewnie to dzięki niej stary się nie roztył. Jedliśmy razem jak na amerykańskich serialach familijnych z lat dziewięćdziesiątych – tylko że nie mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Bardziej się nie lubiliśmy niż lubiliśmy, z wyłączeniem Natalii, ale co taka gówniara mogła wiedzieć…
Stary powtarzał: Jesteśmy rodziną, jakby było się czym chwalić. Wybrakowana rodzina. Mama była daleko. Jak miałem pięć lat, mówiła dużo o skurczonych horyzontach (wtedy myślałem, że chodzi o jakąś część ciała), aż się rozwiodła i ruszyła w trasę, jakby miała ratować świat. Stary szybko przygruchał sobie macochę, urodziła się Natalia. Z rodziny była jeszcze siostra starego, ale mieszkała w Australii. Stary zmuszał nas do rozmawiania z nią przez Skype’a, machaliśmy do niej jak małpy i udawaliśmy, że się cieszymy.

Nie lubiłem macochy, choć żadna z niej franca z „Kopciuszka”. Nawet głupio mi było, życzyć jej jak najgorzej. Była dla mnie ciocią, ale ostatnio zaproponowała, żebym jej mówił po imieniu. Zajebisty dodatek do prezentu na siedemnaste urodziny – jak te badziewia za dwa złote, co się je dorzuca do torebki, żeby były, jakieś breloczki, słodycze, coś takiego.
Na początku miałem nadzieję, że mama wróci, nawet się o to modliłem, konszachty z panem Bozią. Tylko że mama była w wiecznej trasie, zwykle zwiedzała miejsca wystarczająco dalekie, żeby je uznać za egzotyczne. O niektórych nawet nie słyszał mój atlas geograficzny. Pewnie teraz klepała jakiegoś Pigmeja po łopatce, marzła w igloo albo pływała żabką wśród delfinów. Podobno zawsze o mnie pamiętała. Przesyłała pocztówki, nijakie i pełne głupich rad. Ostatnio dostałem kartkę z sawanny. Kochany Oktawku, fajnie tu. Wiedziałeś, że żyrafy rodzą na stojąco? Żyrafiątko wypada z waginy żyrafy z 1,5 metra! Nie ma jak upadek na start! U Ciebie pewnie zimno, pamiętaj, żeby nosić czapkę i rękawiczki w mrozy. Całuski. Twoja Mariola. Wszystko się skończy, gdy pewnego dnia będzie gotować się w garze u kanibali. Potem wyciągnę ze skrzynki ostatnią już kartkę: Cześć Skarbie, ta zupa jest chyba za słona, ale ponoć smakuję wspaniale. Wszyscy Cię pozdrawiają. Buziaczki. Twoja Mariola.
– A właśnie, Oktaw, dostałeś pocztę – odezwała się macocha. – Nie od Marioli – dodała niby obojętnie, bo to żaden temat tabu, jesteśmy dorośli itepe. Stary się wzdrygnął. – Prawdziwy list. Prawie go wyrzuciłam, bo teraz tak sprytnie przesyłają jakieś zaproszenia jak normalne listy, tym bardziej, że był bez znaczka, po prostu wrzucony do skrzynki. Chyba od twojego kolegi… Błażeja. Tu jest.
Podała mi rozerwaną kopertę.
Gira nie znosił swojego imienia i nazwiska i prawie go nie używał. Ja też dla wszystkich byłem Kowalem – od nazwiska najpospolitszego z pospolitych.
List był krótki, miał dzisiejszą datę i nagłówek tak samo głupi jak podpis.
Szanowny Oktawianie,
piszę do Ciebie, ponieważ postanowiłem się zabić. Nigdy nie napisałem listu, od czasu kiedy w szóstej klasie mieliśmy napisać list do Ani z Zielonego Wzgórza, i dostałem pałę, ale samobójstwo to co innego. Trzeba zostawić list, tak jak trzeba się zabić.
Błagam, przyjdź dziś o osiemnastej do Praksedy, w imię naszej przyjaźni, tych wspólnych szkolnych lat. Chciałbym się z Tobą pożegnać. Ufam, że wysłuchasz mego ostatniego życzenia i zjawisz się. Oczekujemy Cię z Praksedą w „Świetnym zakątku”.

Z poważaniem
Błażej Nożyński
– Gira chce się zabić! – wyrzuciłem z siebie.
Natalia eksplodowała śmiechem. Gębę miała uwalaną ketchupem, a w środku jeszcze niepołkniętą papkę z kanapek.
– Ten miły Błażej? Taka tragedia!
Macocha wzniosła oczy do sufitu.
– Do matury by się uczył, maj już niedługo, a nie tam jakieś fanaberie! – burknął stary.
– Mają jeszcze pół roku, Heniu! Teraz ludzie tak łatwo się zabijają, takie czasy – ciągnęła wstrząśnięta. – Zatraciliśmy kontakt z naturą, z tym, co pierwotne! Presja nas uciska, wyścig szczurów dusi, więc człowiek za wszelką cenę chce się wyrwać.
– Presja! Presja! – powtórzyła Natalia i zaczęła się śmiać, aż dostała czkawki.
Macocha przejęła list, gestem osoby dorosłej mającej władzę. Czytała i potrząsała głową ze zgrozy i zdumienia.
– Musisz iść Oktaw. Musisz iść, żeby spędzić z nim te jego ostatnie godziny. Przekaż mu ode mnie, że najlepiej umrzeć we śnie. To jest najlepsza śmierć, taka estetyczna – zatrzymała się na tym słowie, jakby jego wypowiedzenie sprawiało jej trudność. – Choć czasem człowiek, jak się nie obudzi, to nie wie, czy to śmierć, czy co.
– Uczyłby się do matury, kimś by został, a nie tam!
Kiedy wychodziłem, rozmawiali o szkole mojej jakby siostry, żeby ocieplić atmosferę. Odcinek serialu jeszcze się nie skończył – tylko ja na chwilę wypadłem z obsady”.
Całe opowiadanie możecie przeczytać tutaj.
W najbliższym czasie Michał Paweł Urbaniak będzie prowadził następujące kursy Pasji Pisania:
- od 26 kwietnia Pasję Pisania I (kurs objęty promocją!);
- od 8 maja Pasję Pisania II na zoomie
- od 10 maja Kurs Inspiracje (kurs objęty promocją!);
- od 14 maja Pracę nad Tekstem.
Zapraszamy!
Michał, serdecznie gratulujemy ci kolejnego pisarskiego sukcesu!
Źródło tekstu: https://ypsilon.org.pl/gdy-nam-plutona-zaiwanili/
Przeczytałem całość. Gratuluję ci Michał pomysłów i wykonania.
Swoją drogą Unia astronomiczna tym Plutonem uderzyła w Amerykanów, bo to była jedna planeta Układu Słonecznego przez nich odkryta.
Dzięki, Andy! Bardzo się cieszę, że opowiadanie Ci się podobało.