O bogowie! – KONKURS!

Majówka już się kończy, a zatem pora zaprosić was do majowego konkursu. Tym razem mamy coś dla miłośników fantastyki – pierwszą powieść Aleksandry Bednarskiej „Piąta skóra Nigumy”.

Pora na kolejny blogowy konkurs! Do wygrania Piąta skóra Nigumy Aleksandry Bednarskiej. To jej pierwsza powieść i druga książka (dwa lata temu ukazał się zbiór opowiadań Brudne sprawki wujaszka Hana). To fantastyka typu weird fiction, ale zarazem bardzo uniwersalna literatura, która nie daje się łatwo sklasyfikować. Egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo Spisek Pisarzy.

Za ladą sklepiku z orientalną biżuterią i kadzidłami stoi Niguma – uprzejma, tajemnicza, a dla wielu tylko „inna” – w Polsce używa imienia Ewa. Klientki przychodzą po błyskotki i egzotykę, ale Niguma widzi więcej: ukryte pragnienia, które mają drugie dno. Chętnie doradzi, podzieli się legendą. Ale to tylko złudzenie, że wreszcie znalazła spokojną przystań. Kiedy w drzwiach pojawia się dziewczyna o mlecznobiałej cerze i oczach w kolorze skoszonej trawy, coś się zmienia. Fascynacja przeradza się w obsesję, a codzienność sklepu w podziemiach Dworca Centralnego przestaje być bezpieczną przykrywką. Niguma wie, że ta znajomość to klucz — do przeszłości, do ocalenia, a może do zguby. Czy można odnaleźć siebie w spojrzeniu drugiego człowieka? I czy tak naprawdę warto? Więcej o tej znakomitej książce pisałem w kwietniowej „Lekturze na weekend”.

„Musi pachnieć czymś trudno dostępnym i nietanim, w smaku posiadać nutkę słonawej goryczy. Ale czy kiedy stanie się moja, będę chodzić w niej równie chętnie jak w tej, którą oswajałam latami? Ciągle nie wiem, a wątpliwość to skuteczny hamulec. Niby mogę i potrafię, niby robiłam to wiele razy… Tylko czy naprawdę warto? Lubię rzeczy potrzebne, gardzę nadmiarem gratów. Nie chcę nowej skóry, nie jeśli miałabym dać się jej kurzyć z całą resztą. Ciało to przecież coś więcej niż szpilki od Louboutina, trzeba nosić je z odwagą na co dzień, nie czekać na wielki dzwon albo wyjście na miasto”.

Przed wami jak zwykle pisarskie zadanie konkursowe. Napiszcie opowiadanie! Tym razem słowo-klucz to „bogini”. Teksty nie muszą mieć związku z konkursową powieścią, nie musi być to fantastyka. Dokąd zawiodą was inspiracje?

Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do niniejszego wpisu. Jedna osoba może przesłać tylko jedną pracę. Teksty nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Czekamy na wasze teksty do 18 maja włącznie. Aleksandra Bednarska wybierze trzy najlepsze, a ich autorzy/autorki otrzymają nagrody.

Rozgrzewajcie pióra! Czekamy na wasze opowiadania!

Źródło cytatu: Aleksandra Bednarska, Piąta skóra Nigumy, Spisek Pisarzy, Irządza 2025.
Źródło grafiki: materiały marketingowe. 

15 Replies to “O bogowie! – KONKURS!”

  1. Bogini komputera
    Studiowałem informatykę w latach siedemdziesiątych. Nie było z tym tak łatwo jak dzisiaj, bo zadanie dla komputera należało napisać ręcznie na specjalnych arkuszach, które potem panie operatorki perforowały na specjalnych kartach.
    Na każdej karcie mieściła się linijka tekstu do osiemdziesięciu znaków. Potem te karty wedrowały do czytnika, który je przekładał na język wewnętrzny komputera.
    Jeśli karty zawierały kod programu to był on uruchamiany i komputer wyprowadzał na hałaśliwej drukarce wyniki. Problem polegał na tym, że na każdym etapie można było popełnić mnóstwo możliwych błędów i ze świecą znaleźć takiego komu udawało się tego uniknąć.
    Poza tym cały proces trwał nawet tydzień i skończenie jednego programu to były tygodnie, a nawet miesiące syzyfowej pracy. Karty perforowane były o tyle wygodne, że błąd na jednej wymagał ponownego wyperforowania tylko tej i karty można było dowolnie dokładać albo ujmować tak by uzyskać właściwy efekt.
    Tak przygotowane karty spinało się gumką razem z kartą uprawniającą do używania komputera i zostawiało na stoliku skąd panie operatorki brały je do komputera. Po przetworzeniu przez komputer karty wracały wraz z wydrukiem na inny stolik skąd sie je odbierało.
    Pewnego dnia zauważyłem, że moje karty jakoś szybciej wracają z komputera niż karty kolegów, co mnie bardzo cieszyło, ale nic nie podejrzewałem. Dopiero po wielu latach małżeństwa dowiedziałem się, że moja żona pracujac wtedy jako operatorka dokonywała „boskich” operacji biorąc moje karty poza kolejnością i to pomimo, że wtedy ledwo się znaliśmy.
    Robiła tak nie tylko z sympatii do mnie, ale również trochę na złość koleżankom, które mnie nie lubiły i wręcz przesladowały.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      I mamy już pierwszą pracę:) Kto następny?

  2. Czym jest sto lat? Mignięciem zaledwie; mrugnięciem okiem. W skali świata, w skali całego stworzenia, dla galaktyk sto lat jest śmiesznie niezauważalne. Patrzę w niebo nade mną, zamykam oczy, by otworzyć je znów za tysiąc, dziesięć tysięcy, sto tysięcy jednostek czasu… Może wtedy dopiero zauważę, że coś się zmieniło. Że dawnych gwiazdozbiorów już nie odnajdę. Może wtedy poczuję, że we wszechświecie ponad nami cokolwiek się w ogóle zmienia. Ale sto lat? To mniej niż nic. Gwiazdy i Boginie żyją przez miliardy i ledwie mogą dostrzec, co się wydarza w tym ułamku wieczności. Niczym człowiek oglądający film, niezdolny dostrzec w nim pojedynczej klatki. Czemu w zasadzie miałby się na niej skupiać? Czym jest sto lat?
    Powtarzam sobie tę mantrę do znudzenia odkąd powstali. W końcu czym jest to sto lat, również w skali mojego życia? Ale ich marność mnie niezdrowo przyciąga.
    No? Co z ludźmi? Dla nich sto lat to więcej niż jedno życie. Za mało by urodziła się góra, lecz dość, aby na świat przyszły trzy pokolenia. Za krótko, by morze wyrzeźbiło klify, ale wystarczająco, aby stworzyć potężne miasto. Mało by wyrosła puszcza i dość by powstało i upadło całe imperium. A która z nas ich w ogóle zauważyła?
    I nagle budzi się we mnie pragnienie, aby to zatrzymać. Aby dać im szansę trwać jeszcze trochę. Zwalczyć biologiczne ograniczenia drobnych, węglowych stworzeń. Chcę im się przyjrzeć, zbadać te kilka klatek filmu zawierających ich całą historię. Chcę… Dylatacji potrzebuję. Żeby tak zakrzywić czasoprzestrzeń, jak oni zakrzywiają soczewki, aby obserwować badany przedmiot. Tak, tak zrobię. Dylatacji potrzeba, aby chociaż dla obserwatora ten czas nieco zwolnił. A co z tego wyjdzie, to się okaże.

  3. Agata Sobisz says: Odpowiedz

    Pielgrzymka
    -Rhamnous! – wyskrzeczał mężczyzna – tourist bus!
    Tłum przemieścił się w kierunku naganiacza, a wraz z nim pięć kobiet. Jedynie sprawne oko mogło wychwycić nerwowe spojrzenia, wymieniane przez damy. Tylko odziana w czerń Antigoni pozostawała spokojna. Utkwiła wzrok w brudnej szybie.
    Już na miejscu niewiasty odłączyły się od turystów. Udały się do południowej części ruin. Gdy upewniły się, że nie są widoczne, Agapi wypakowała z plecaka i położyła między nimi trzy miodowe placki. Stojąca obok Eleni dorzuciła soczyste winogrona i zielone oliwki, zaś Maria dodała ulepione w glinie figurki.
    Kobiety chwyciły się za dłonie i zaczęły wypowiadać słowa pradawnej modlitwy. Najmłodsza Sofia powtarzała je koślawo, jakby w nie nie wierząc. Chwile w napięciu zdawały się przeciągać w godziny.
    Gdy ogarnął je niebieskawy dym, towarzyszki zorientowały się, ze bogini nie zawiodła. Na samym środku leżała naga, skulona z ogromnymi czarnymi pierzastymi skrzydłami. Przygotowane na wszystko niewiasty podały jej białą szatę.
    -Nemezis – wyszeptała Agapi.
    Choć mogło się zdawać, że w tej pozycji bogini pozostaje bezbronna, wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumieć, że to tylko pozory. Nie tracąc czasu, istota położyła alabastrowo białe dłonie na pulchnym policzku Agapi i wyszeptała:
    -Skrzywdził… – kobieta opadła na ziemię
    Podeszła do Antigoni i znów powtórzyła złowrogie skrzywdził. Najstarsza dama straciła przytomność. Bogini dotknęła tak każdej z nich. Gdy było po wszystkim, kobiety się przebudziły.
    -Wiedziałam, że się nie uda – rzuciła Sofia.
    Dzwonek wybił je z rytmu. Eleni odebrała telefon i z poważną miną wymieniła kilka słów. Gdy skończyła, powiedziała tylko krótko:
    -Mylisz się.

  4. Jemioła

    Bogini umarła nagle. Hela tak ją nazywała, choć w karcie u weterynarza od zawsze widniało Freja. Kubuś tak wymyślił, wcześniej był Balder, a od kilku dni — Loki. Kopalnia pomysłów, ten Kubuś!
    Hela ciągle się myliła. Wołała Boginię i wydawało jej się, że to jej szczekanie słyszy z korytarza, najnowsze wieści z psiej warty. Bo Bogini szczekała często: gdy się cieszyła na widok Heli i gdy rozpaczała sama w mieszkaniu. Gdy na klatce pojawił się ktoś nowy i gdy słyszała dobrze znane sobie kroki. Hela jej szczekania dobrze rozróżniała, dzięki Frei nie musiała wstawać z fotela i wychodzić na balkon ani nawet wyglądać przez wizjer, a i tak pierwsza wiedziała, co się dzieje i nic jej nie zaskakiwało. No, może poza tymi dziwnymi znaleziskami na wycieraczce.
    Jemioła, dobre sobie! Co niby miała z nią zrobić? Na całowanie się pod jemiołą była za stara o tyle lat, że aż szkoda gadać, tymczasem ktoś się uparł. Zostawiał gałązkę najpierw co tydzień lub dwa, potem codziennie, aż wreszcie Freja ledwie odchodziła od drzwi, raz po raz informując o nowej przesyłce. Gdy umarła, przesyłki ustały. Zasnęła, stwierdził wtedy weterynarz. Zasnęła i już się nie obudzi. Tak jak Balder… Ale dlaczego?
    Rozległo się się szczekanie, inne niż przywykła, wciąż obce dla jej wprawionych w psich rozmówkach uszu. Już otwierała usta, aby zawołać Boginię, ale się zreflektowała.
    – Loki? Co się dzieje? No, powiedz pańci…
    Loki nie odstępował drzwi. Gdy przekręciła klucz i uchyliła drzwi, wystrzelił na zewnątrz jak strzała. Robił tak za każdym razem, tyle miał energii.
    Nie pobiegł daleko. Zatrzymał się i wbił nosek w wycieraczkę. Hela również spojrzała. Na tle bezbarwnego materiału powitała ją gałązka jemioły.

  5. Weszła na podwórko jakby to był jej własny film. Miała jasną sukienkę, co się nie mieściło w tej dzielnicy — zbyt czystą, zbyt miękką, jakby nikt jej nie powiedział, że tu ubrania żyją razem z człowiekiem i umierają razem z nim. Przeszła obok trzepaka, nie patrząc na nikogo, i godzinami czytala, siedząc na murku, tym od strony warsztatu, gdzie my, zwykle chłopaki, zawsze paliliśmy Sporty i gadaliśmy o tym, co by było, gdyby nie było tak, jak jest.
    Włosy miała jak z reklamy „Przekroju” i oczy, które robiły z człowieka wariata. Nie pasowała tu. I może właśnie przez to jej obecność tak na nas działała, bo przypominała, że można wyglądać inaczej, chodzić inaczej i śmiać się tak, jakby się wiedziało więcej niż reszta świata.
    Nie wiadomo, skąd się wzięła. Ktoś mówił, że z wielkiego miasta, ktoś, że uciekla z poprawczaka, ktoś — że niebiosa ją tu zesłały. Ale jeśli nawet, to musiały się pomylić z adresem. Tu nie przychodziły anioły, tylko rachunki, czasem komornik a czasem zima przez nieszczelne okna.
    Raz zdobyłem się na odwagę i zagadałem. Spojrzała na mnie chłodno, z takim uśmiechem, który bardziej wyklucza, niż zaprasza.
    – A ty jaką książkę ostatnio czytaleś? – rzuciła, a widząc moje zmieszanie, sama sobie odpowiedziała: – No właśnie.
    Zniknęła tak samo, jak się pojawiła — jakby nigdy jej tu nie było, jak cień, który przeszedł przez podwórko i przepadł za rogiem. Zostało tylko kilka rozdepranych petów pod murkiem i echo jej śmiechu, które rozmyło się w dźwiękach dziesięciu lat jej nieobecności.
    I właśnie wtedy, gdy nikt już na nią nie czekał, niebiosa znów się pomyliły. Tym razem były jednak bezradne — zamiast cudu zesłały coś, co wyglądało jak zużyta kopia dawnego blasku.
    Niby ten sam murek, te same, chyba nawet, szpilki — ale twarz jak zły koniec dnia i o oczach pustych z wypalenia — jak pustostan po pożarze.
    Do dzisiaj dociekam, z której z tych nieprzeczytanych przeze mnie książek dowiedziala się jak bezbłędnie zamienić cud na coś, co wyglądało jak zemsta na samej sobie.

  6. Brunon i Lilija

    Było wilgotno i koło południa. Lipcowe słońce rozświetlało drobne krople na liściach drzew, a zapach deszczu parował nad traktem do grodu. Młodzieniec szedł jeszcze, ale im dłużej był w drodze, tym bardziej nie miał pewności co do podjętej decyzji. Dzisiaj przed zmierzchem powinien dotrzeć do klasztoru. Wziął głęboki wdech. Nagle, ktoś na niego wpadł. Przewrócili się w przydrożną leszczynę. Chwilę się tarmosił zanim stanął na nogach, podał dłoń. Przed nim stanęła młoda dziewczyna, całkiem naga, której ciało przesłaniały długie włosy i kwieciste trawy. Zaskoczony zapomniał o wstydzie i patrząc w świeżą, rumianą i lekko piegowatą twarz bez żadnych wstępów zapytał:
    – Ktoś ty!
    – Lilija, a ty?
    Brunon odwrócił wzrok od pięknych oczu dziewczyny, bo zaczął rozumieć co widzi. Jej usta były fioletowe, stopy zielone, a kibić, choć pełna, była jakby z obłoku i puchu niż ciała.
    – Coś ty?
    – Lilija, a ty? – Odpowiedź wciąż, nie była zadowalająca. Spróbował inaczej.
    – Skądś ty?
    – Ja stąd, ale będę teraz tam. – Dziewczyna pokazała stronę, z której wbiegła i ręką coś w przeciwnym kierunku. – A ty?
    Minęło chyba tysiąc lat, odkąd rozmawiała z człowiekiem twarzą w twarz. Starym człowiekiem, który umarł, jej mężem. A ten był młody, piękny i wydawał się być równie płochy jak i ona, Lilija, Bogini z Zielonego Lasu.
    – Jestem Brunon sierota. Mieszkałem w Zawsiach u Augustusa pustelnika, teraz idę do klasztoru. Będę dalej pisać ewangelie.
    – Ewangelie? Co to jest? – Spodobała się dziewczynie ta nazwa.
    – Ty nie wiesz? – Brunon ucieszył się. Oto pierwsza istota, którą będzie mógł nawrócić. Wszak znał na pamięć te słowa: „”Idźcie na cały świat i głoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu.”

  7. – Dzień dobry. Czy można panią wyznawać?
    Agnieszka podniosła wzrok przekonana, że się przesłyszała.
    Od czasu do czasu zdarzały się pojedyncze umizgi ze strony zdesperowanych kawalerów. Z namaszczeniem zwykli kłaść na taśmie gotowe słoiki sosów do makaronów, paczki spaghetti numer pięć i butelki Chardonnay, mamrocząc z półuśmiechem, że czasami człowiek musi sobie zrobić dobrze, i że to na wieczór. Samotny, ale kto wie, kto wie… „A gdyby pani miała dziś ochotę na Chardonnay… numer telefonu może szybciutko znaleźć się na paragonie”.
    Tym razem jednak stała przed nią kobieta. Zwyczajna, przezroczysta, dokładnie taka, jak jej portret codzienności, leniwie sunący na taśmie. Żadnych zbędnych ozdobników, każdy element uzasadniony i potrzebny. Jogurty owocowe z postaciami Sonica i Tailsa – sprzymierzeńcy w walce z niejadkiem. Nie wybrała tych z motywem Psiego Patrolu. Chrupki kukurydziane w jaskrawej paczce o magicznej mocy uciszania. Pasta do zębów o smaku gumy balonowej. Marcheweczki mini, żeby przemycić zdrowy cukier. Miękka piżamka z promocji. Pewnie w domu jest już pięć podobnych, ale księżniczka na tej ma inną sukienkę. No i zwieńczenie portretu, czyli kinder niespodzianka z różową obramówką. Nagroda za dokładnie zero łez dla dzielnej pacjentki.
    – Przepraszam, chyba zaszła jakaś pomyłka. Jak to wyznawać? O co pani właściwie chodzi?
    – O pani wczorajszy post na grupie „Śmieciarka warszawska”. A właściwie o to, co pani napisała na końcu.
    Agnieszka nie wytrzymała. Jedną ręką kasowała jogurty, drugą, za niemym przyzwoleniem niedoszłej wyznawczyni sięgnęła po telefon. Od wczoraj nie miała nawet czasu na niego zerknąć. Sześć tysięcy odpowiedzi na posta. Odznaka lidera. Nieświadomość, że przez noc zdążyła stać się boginią.

  8. Duach-Derisme says: Odpowiedz

    Ze wszystkich zwierząt dostaliście ode mnie najwięcej. Dokładnie tyle, ile było wam trzeba, by znać swoje miejsce. Słusznie na równi czciliście mnie i drżeliście przed moim obliczem.
    Tamci nauczali jedynie urojeń, lecz wy, zaczarowani brzmieniem Słowa, pognaliście mnie precz. Wkrótce wasi Panowie jedli za sto takich, jak ja.
    Przełknęłam ten despekt, chciałam zacząć od nowa. Nawet w najgorszej norze nie zaznałam jednak spokoju. Tamci nie mogli ścierpieć mojej obecności. Kazali wam tropić mnie w najgłębszej dziczy, palić mi domy i zabijać dzieci. To mnie nazywaliście Krwiożerczą…
    Uciekając coraz dalej na Wschód, stawałam się istotą marną jak wesz. Nakłuwałam skóry powściągliwie i zlizywałam po kropli tego, w czym dawniej nurzałam się cała. Głodowałam i umartwiałam ciało. Wreszcie, na krańcu świata, słaba i rozcieńczona nie do poznania, przestałam istnieć.
    Za życia potrafiłam przeleżeć kilka lat w ziemi jak szarańcza, lecz dopiero w pustce, z dala od wszystkowidzących oczu moich Oprawców, dostąpiłam przeobrażenia. Ci uwięzieni w świątyniach waszych umysłów – nawet u szczytu potęgi, mniej leniwi i powolni niż dziś – nie mogą się ze mną równać. Wolna, wkroczyłam na ścieżkę Przeznaczenia i stałam się czasem. Wszyscy wrócicie do mnie i upomnę się o moje pragnienia.
    Tymczasem bawię się tym, czego użyto kiedyś przeciwko mnie. W pustce poznałam nie jedno, lecz tysiące Słów. Czy słyszysz ten śpiewny głos w Twojej głowie? Czy widzisz, jak przemawia prosto do Twej najgłębszej natury? Chodź do mnie. Zbliż się. Przesuń wzrok w dół, delikatnie, jesteś już prawie na miejscu. O, tak…
    Daj mi pić.

  9. Od kiedy skończyła osiem lat, zaczęła nazywać siebie boginią i wymagać, żeby tak też się do niej zwracano. Na początku matka zwaliła to na poczet głupiego wieku dorastania, ale mijały miesiące, potem rok, a córka wciąż domagała się tytułu, zaczynając reagować agresją, kiedy nie dostała tego, czego chce. Przedtem piękne dziecko, zaczęło stawać się zadufaną w sobie fiksacją. Krzyczało, zaczęło odmawiać jedzenia, nie wychodziło z domu. Matka obserwowała, jak dziewczynka chudnie i zamienia się w nieszczęście.
    Kiedy zbliżały się dziesiąte urodziny bogini, mogła przysiąc, że dziecko umrze już na dniach. Była samym szkieletem obciągniętym bladą skórą. Jej oczy wychodziły z orbit, a rodzicielka była zmęczona, niewyspana i tak bardzo pałająca nienawiścią do tego stworzonka. Im szybciej odejdzie tym lepiej.
    Mijały miesiące, człowieczek wciąż budził kobietę rano, żądaniem o adoracje. Chociaż nie powinna chodzić, poruszała się, wypuszczając z siebie całą odrazę do tego świata. Dziecko przestało być ukochane, czerpało radość z dręczenia matki. Z każdym dniem dziewczynka stawała się obca, kobieta coraz bardziej popadała w niemoc i załamanie.
    To był październik, kiedy matka powiedziała dość i bez uczuć, które zdołały już w niej uschnąć, postanowiła pozbyć się potworka – być może nawet i dla jego dobra. Kiedy dziewczynka spała, ona chwyciła za tasak i oddzieliła głowę od reszty ciała. Zwłoki wydawały odgłosy syczenia, a krew na początku czerwona, wraz z upływem stawała się coraz bardziej niebieska. Przerażona kobieta siekała dalej, starając się przybliżyć swoją córkę do niebytu. Cały dom zdawał się poruszać.
    Zebrała części bogini i wrzuciła w ogień pieca. Prosiła, żeby ten pomiot zniknął.

  10. [W tym miesiącu znowu poproszę o nieuwzględnianie mojej pracy w części konkursowej, ponieważ nagrodę w swojej biblioteczce już posiadam;)]

    Ewa chuchała na szybę i palcem coś kreśliła. Adam obserwował ją bez większego zainteresowania, po prostu nie było nic innego, na czym mógłby zawiesić wzrok.
    A przecież tygodniami marzył o tym, żeby zdjąć z niej ubrania! Kiedy odprowadzał ją po kolacji, myślał, że zwariuje, jeśli tym razem nie zaprosi go do domu.
    Potem było oślepiające światło, ogłuszające wycie, a kiedy ocknął się z bólem głowy, znajdowali się tutaj. Sami. Ewa leżała obok, w stroju Ewy, a jednak nie w głowie mu były amory.
    Podszedł bliżej i ostrożnie przysiadł na niebieskim piasku.
    – Co rysujesz? – zapytał, ruchem głowy wskazując niknące kształty.
    – Nic takiego. Ryby.
    – Ryby?
    Było mu wszystko jedno, czy rysowała ryby, kałamarnice, czy całą rafę koralową i wrak Titanica z wciąż grającą orkiestrą, chciał tylko przerwać ciszę.
    – Czuję się jak w akwarium. Tylko takim bez wody.
    – Akwarium bez wody to terrarium – pouczył ją odruchowo. – Aqua to woda, terra – ziemia.
    Zmierzyła go wzrokiem.
    – Aha, jasne. Nie wiadomo, jak znaleźliśmy się na jakiejś niebieskiej pustyni, otacza nas szklany płot, nie mamy co jeść, co pić, co na siebie włożyć, muszę do toalety, ale najważniejsze, że pamiętasz lekcje łaciny.
    Odwróciła się i znów zajęła chuchaniem i mazaniem.
    Przestraszył się, że się obraziła. Niefortunne, skoro byli skazani na swoje towarzystwo.
    – Proszę – odezwała się po chwili. – Specjalnie dla ciebie narysowałam jaszczurkę.
    *
    – Mamo, kiedy będą mieć małe? Obiecałaś, że będą mieć małe.
    – Powiedziałam, że jeśli weźmiemy parkę, to MOŻE będą mieć małe. Ale na pewno nie na drugi dzień. Za to ty obiecałaś, że będziesz o nie dbać, a karmnik pusty. Musisz też po nich sprzątać.
    – Ale mamo…
    – Twoja samiczka właśnie zrobiła kupkę!

  11. Tłum ją kochał. Weszła w blask reflektorów, wytyczając horrendalnie wysokimi obcasami równą linię. Bezimienna masa skandowała równo jej imię, tak nieważne w ich anonimowych ustach. Każda twarz zdawała się tylko konturem. Ktoś zagwizdał w tym samym momencie, w którym perkusja zaczęła nadawać bit tysiącom serc.
    Na jej twarz wślizgnął się uśmiech niczym intruz na szaber. Przytknęła mikrofon do ust i krzyknęła tak głośno, że jej gardło rozpadło się na kawałeczki, z których każdy był jak ostrze, smagające pozostałe tkanki. Przełknęła ślinę, wyszczerzyła zęby i znów ruszyła przed siebie.
    Uderzała dźwięki pewnie, od góry, otwartą piersią, tak, jak została nauczona. Utwory zmieniały się jeden za drugim, a ona miała coraz więcej wątpliwości. Głos słabł, teksty zlewały się w jeden, ale rozbawiony, podskakujący tłum sprawiał, że każda wątpliwość znikała tak szybko, jak się pojawiała. Adrenalina buzowała jej w żyłach. Nie mogła pokazać, że coś jest nie tak. Wyciągnęła mikrofon przed siebie i dała publiczności szansę na dokończenie refrenu.
    Potrzebowała odpoczynku. Tak wiele oddałaby za przerwę, zamknięcie ust, oderwanie się od blasku reflektorów i pożądliwych spojrzeń. Coraz częściej zaczynała wierzyć, że nie jest już niczym więcej, niż towarem eksportowym; boginią, którą ktoś zamknął w ramach świętego obrazu.
    Trwała. Na krótko upajała się adrenaliną, aby przetrwać i sprzedać ludziom rozrywkę, za którą zapłacili. Dawała im poznać osobę, która nie istniała. Nie zauważyła jednak, kiedy przestała dostrzegać tę prawdziwą, pełną życia, radości czerpanej z americano na tarasie i taniego romantasy z wampirami w tle. Znikała ze świadomością, że z tej śmierci nie ma zmartwychwstania.

  12. Izba kapłana przypominała tego wieczora rzeźnię. Na długim, dębowym, przykrytym bordową tkaniną stole leżało coś, co już nie przypominało człowieka. Obok lepkiej masy wnętrzności podobnej do wiśniowych lodów polanych likierem z czarnej porzeczki leżały w jednym rzędzie śledziona, wątroba i kawałek serca. Kapłan wyjął ręce z misy napełnionej różowawej cieczą i zaczął wpatrywać się w stojącą pod ścianą czarną figurę kobiety. Jego mokre od łez oczy i wysoko uniesione brwi wyrażały rozpacz. Nic nie działało! Ani modły, ani pisane krwią runy z czarnego grymuaru, ani łacińskie zaklęcia. Bogini milczała. Nie, to nie mogła być prawda! Nie mógł zabić człowieka bez powodu! No przemów! Przemów! Ścisnął posąg bogini i nim potrząsnął, mimo że wiedział jakie to bezcelowe. Wreszcie padł na kolana; zrezygnowany zasnął.

    Kiedy się przebudził, poczuł, jak czyjeś silne ręce chwytają go za ramiona, podnoszą go, prowadzą z wilgotnych, ciasnych korytarzy w jasną przestronność sali tronowej. Tam, górujący nad światem na swoim szmaragdowym tronie siedział on: mroczny, niedostępny zwierzchnik królestwa. Wystarczył jeden jego gest, a te same potężne ręce rzuciły kapłana na posadzkę wśród rechotu służalczych dworzan. Wiedział, co teraz nastąpi. Rytuał kary znany był każdemu dziecku, które wyrosło w trującej atmosferze warowni. Najpierw obedrą go z ubrań i godności, potem wysmagają metalowym biczem, powolnym ruchem wyrysują na plecach rytualnym ostrzem „Winny”, by na koniec tymże ostrzem poderżnąć gardło. Kiedy brzeszczot zagłębił się w krtań, fundament pałacu zaczął drżeć i w tej samej chwili kapłan poczuł jak mimo cierpienia wzbiera w nim śmiech, bo usłyszał, że bogini przemówiła: „Zagłada”.

  13. Bogini o oczach głębokich niczym górskie stawy obejmuje mnie wzrokiem, gdy pląsam spowity zapachem miodu i młodości. To dla niej tu jestem. Dłonie zaplatają się nam niczym warkocze a ciała falują w jednym rytmie. Spoglądam na jej usta i oczekuję na płatki słów.
    Nabrzmiewający, pulsujący policzek zawsze zmienia sposób postrzegania świata. Jakiś kształt warczy na mnie:
    – Jastrzębski! Wstawaj, kurwa i do doktora!
    Coś miażdży moje nadgarstki i ściąga do piekieł. Bogini znika a pręty zimna wkłuwają się w kości, gdy bose stopy lądują na posadzce. Z kształtu wynurza się niedogolony ryj, w którym toną oczka i szparka ust.
    – Bogini! – Wyciągam dłoń w przestrzeń, lecz między palcami umyka tylko pustka.
    Ryj ponownie niszczy strukturę mojego policzka.
    – Jak się będziesz wydzierał, to cię w kaftan wsadzę!
    Wywleka mnie z mojego życia i wciska w inny świat, którego głównym elementem jest czarne biurko i biała plama za nim.
    – Bogini! – Płaczę całym sobą.
    Plama poprawia okulary po czym wyrzyguje moje nazwisko.
    – Pan Jastrzębski. Znowu trafił pan do mojego ośrodka. Nie żal panu życia i zdrowia?
    Nie odpowiadam. Obejmuję ciało wraz z kolanami i trzęsę się aby odpędzić koszmar. Odchylam głowę to w prawo to w lewo, szukam Bogini na suficie i pod biurkiem. Przymykam najpierw prawe oko i szukam lewym, potem lewe i szukam prawym.
    – Gdzie ona jest?! – Zrywam się, przewracam krzesło i wdrapuję na biurko. Zza okularów dobiegają niezrozumiałe dźwięki. Zrzucam notatki, pióra, książki. Mój oddech osadza się na szkłach. – Gdzie ją ukryliście?!
    Szarpnięcie, ukłucie, bezwładność. Ryj i Plama pochylają się nade mną i zaciskają pasy kaftana.
    – Już jej nigdy nie zobaczysz.
    – Bo nigdy stąd nie wyjdziesz.

  14. Deszcz padał od czterech godzin. Krople spadały regularnie, uderzając o parapet wpędzały Ksawerego w odrętwienie. Ekran monitora wyświetlał edytor tekstu: u góry szary pasek narzędzi, a niżej czarna płachta kartki z jednym tylko słowem – Bogini. Poniżej smętnie migała samotna biała kreska kursora.

    Dochodziła szesnasta, gdyby pracował na etacie, to pewnie zbierałby się do domu. Miałby poczucie albo dobrze spełnionego obowiązku, albo straconego czasu. Tego drugiego wrażenia doznał dzisiaj bez wychodzenia z domu. Siedział przed ekranem i nie napisał nawet jednego zdania, które byłoby warte zostawienia.

    Najpierw chciał pisać o Aneczce z piekarni, bogini kajzerek i świeżego pumpernikla. Wyszły z tego zamiaru dwa zdania, które skasował szybciej, niż napisał. Drugi pomysł wpadł mu do głowy po tym, kiedy za oknem rozległ się huk miażdżonych blach, klaksony i dzwonki pojazdów. Miało to być opowiadanie o Zofii, bogini tramwajów, która eliminowała pojazdy i kierowców jeżdżących nieprzepisowo. Pomysł porzucił, kiedy zdał sobie sprawę, że tramwaj, z racji torów, po których się porusza, rządziłby boginią, a nie ona nim. Kolejna próba, baśniowa, dotyczyła motyla zakochanego w bogini skrzydlatych owadów, ważce Aurorze. Kiedy chciał wybrać imię dla motyla, najlepszym wydało mu się Emanuel, co przypomniało mu kreskówkę z dzieciństwa. „Nie będę mu zamieniał makowej panienki na jakąś ważkę, nawet boginię” pomyślał i ponownie wyczyścił ekran.

    Zamknął laptop, wstać i podszedł do okna. Zobaczył fragment miasta, a za nim las i majaczące po lewej duże jezioro.

    – Nie chcesz mi pomóc, Kalliope? To nie! Teraz z pomocą świętego Łukasza machnę taki obraz, że będziesz mnie jeszcze prosić o uwagę!

Dodaj komentarz