Niedawno miała miejsce premiera pierwszej książki Marzanny Kowalczuk-Sawickiej. „Przeprowadzka” – opowieść o bolesnym zderzeniu marzeń z rzeczywistością (polskiej wsi) powstawała na kursach Pasji Pisania.
I znów możemy ogłosić książkową premierę autorstwa absolwentki naszych kursów! 22 kwietnia ukazała się Przeprowadzka Marzanny Kowalczuk-Sawickiej (Wydawnictwo Nova Res).

Marzanna Kowalczuk- Sawicka urodziła się w 1967 roku w Łodzi i z tym miastem związała swoje życie. Z wykształcenia jest historykiem, ukończyła także studia podyplomowe na kierunku historia sztuki. Mężatka od ponad trzydziestu lat, matka dorosłego już syna, miłośniczka i posiadaczka psów oraz uroczej pary szynszyli. Jej pasją są podróże, poznawanie nowych miejsc i ludzi, a od bez mała siedemnastu lat dom z leśnym ogrodem w zaciszu którego regeneruje siły oraz pisze.
Marzanna uczestniczy w kursach Pasji Pisania od paru lat. Brała udział w internetowych kursach prowadzonych przez Basię Sęk, w jednej edycji Pracy nad Tekstem pod moim przewodnictwem oraz w kursie Pasja Pisania II (prowadzenie: Jakub Winiarski). Jej pierwsza książka powstawała przez dwa lata na Kursie Powieść na Zoomie prowadzonym przez Jakuba Winiarskiego.

Czy życie na wsi jest sielanką? Jasne, jeśli rozumie się przez to ganianie w kapciach za krową sąsiada, bitwę o pilota z kogutem czy zamianę wieczornego serialu na odgłosy żabiego koncertu. Autorka uzbrojona w cięty humor i duże pokłady dystansu do siebie, zabiera czytelników w podróż pełną ekstremalnych przygód, które mogłyby zawstydzić samego Beara Gryllsa. Jej książka to nie tylko zabawna opowieść o rodzinie mieszczuchów, którzy w pogoni za marzeniami przeprowadzili się na wieś, lecz także historia o docenianiu drobnych przyjemności – smaku świeżych jajek, zapachu koszonej trawy czy sąsiedzkich plotek przy płocie. Lektura, która poprawia humor i uświadamia, że życie wcale nie musi być perfekcyjne, aby było piękne!
A oto fragment Przeprowadzki:
„W niedzielny wieczór grupa eksploracyjna w liczbie sztuk pięciu – Pawła, Andrzejka, Dudusia, Matyldy z niezmordowanym Piotrkiem na czele – powróciła z ekscytującej wyprawy, targając metalowe fragmenty narzędzi, wiekowych sprzętów, pordzewiałych, zapyziałych, właściwie trudnych do określenia które do czego. Ja pierdzielę! Wstępna identyfikacja wykazała, że kotem w parcianym worku są: żelazko na duszę, bez trzonka i duszy, trzy pary zdekompletowanych pod względem uzębienia grabi, solidnie naznaczone upływem czasu elementy orczyka skotłowane z kawałkami wału korbowego nieznanego pochodzenia. Po oczach waliła kupa kapsli butelkowych rodem z peerelu, a widok rozdziawionych zachwytem gęb znalazców tegoż żelazowego badziewia – bezcenny!
Salon z kuchnią momentalnie zasypane zostały piachem, rdzawym pyłem pomieszanym z kawałkami zbutwiałego drewna. W powietrzu unosił się zapaszek zgnilizny, wilgotnej i lekko strupiałej. Aż bałam się zapytać, gdzie kopali, bo okolica słynęła także z zapomnianych, słabo oznaczonych już dzisiaj mogił pomarłych w czasie zarazy grasującej na tych terenach dwieście lat temu.
Podświadomie wzrokiem poszukiwałam złotych zębów mogących potencjalnie zalegać tu i ówdzie pomiędzy złomowatymi zdobyczami, ale w porę się opanowałam. A tak w ogóle to nieco osłabłam na widok bajzlu, który stworzył się po wysypaniu ziemnego skarbczyka na świeżo wypucowaną kuchenną podłogę.

– Poszaleliście, ja od rana rąk nie czuję od roboty, ledwo powłóczę kopytami, a wy mi tu jeszcze takiego syfu nanieśliście!
Zabierać mi to, ale już, bo nie ręczę za siebie! – Cały ten słowotok wyrzuciłam jednym tchem, bo mnie solidnie zatkało.
Pierwszy zmitygował się Paweł.
– Ależ kochanie, nie denerwuj się tak, zaraz to posegregujemy, opiszemy, śladu mówię ci, nie będzie!
– Ty to jednak jesteś małostkowa – wysyczał Andrzejek, popatrując na mnie jadowitym wzrokiem. – Przecież to są cenne łupy. Zobaczysz, lokalne muzeum będzie piało z zachwytu, jak im tam pod nos podstawimy te zdobyczne artefakty!
– Faktycznie matka, powinnaś być dumna, a nie takie marudzenie, że brudno. No trudno. – Duduś rymnął z gracją, czym wnerwił mnie jeszcze bardziej!
– A z czego, co? Że codziennie po was zasuwam ze ścierami, podtykam frykasy? I co? Zero szacunku i zrozumienia! Rozkręcałam się powoli, acz skutecznie.
– Nie demonizuj, chciałaś mieć ogród, to masz, a że przy okazji my możemy realizować pasje, to powinnaś się cieszyć. – Bezczelność, z jaką Andrzejek wygłaszać zaczął te swoje mądrości życiowe, spowodowała, że ruszyłam gwałtownie w kierunku wiatrówki, chwilowo w ferworze porządków opartej o dębową komodę.
– Tylko bez rękoczynów. – Piotrek zastąpił mi drogę i delikatnie, acz stanowczo posadził na stołeczku. – Obiecujemy, będzie czysto, ale daj, Agatka trochę czasu.
– A w ogóle to jesteśmy głodni. – Andrzejek jechał po bandzie, nie bacząc na konsekwencje.
– Ja zrobię. – Stojąca dotychczas cichutko w kąciku Matylda uznała, że faktycznie towarzystwo przegięło, postanowiła więc zręcznie ratować sytuację”.
Marzanna, w imieniu całego zespołu Pasji Pisania serdecznie ci gratuluję premiery! I czekamy na dalsze twoje książki!
Źródło cytatu: Marzanna Kowalczuk-Sawicka, Przeprowadzka, Wydawnictwo Nova Res, Gdynia 2025.