Mamy już czerwiec, a zatem pora zaprosić was do kolejnego konkursu. Tym razem możecie wygrać pierwszą powieść Marii Weroniki Józefackiej, absolwentki kursów Pasji Pisania: „Odbicie przeszłości”.
Czerwiec za pasem, a zatem przyszedł czas na kolejny konkurs. Mamy dla was trzy egzemplarze Odbicia przeszłości Marii Weroniki Józefackiej, absolwentki naszych kursów. Książki ufundowało Wydawnictwo Replika.

Czy można zrekompensować lub usprawiedliwić zdradę albo inną winę bez konfrontacji z nią samą? Czy życie opiera na przeznaczeniu, w którym nie ma miejsca na przypadki? Daniel świętuje sukces zawodowy w agencji towarzyskiej. Zdradza żonę, a podpatrzone tam lusterko przywraca u niego miłe wspomnienia i wywołuje fascynację dziewczyną, z którą spędza noc. Dodatkowo zgubiony w agencji pendrive każe mu sądzić, że kolejne spotkanie z Martą jest mu przeznaczone. Opowiada jej o chorej córce. Dziewczyna w relacji z Danielem dostrzega szansę na odkupienie swojej winy – wyrzuca sobie, że kiedyś nie zapobiegła śmierci brata. Składa mężczyźnie trudną do odrzucenia propozycję, która może uratować życie jego dziecka, ale zagrozić jego małżeństwu. Więcej o tej książce pisałem w ostatniej „Lekturze na weekend”.
„Zatrzymał rękę na klamce, bo nagłe ciepło rozpłynęło się po całym ciele. Kierowany wewnętrznym przymusem uchylił na nowo drzwi. Jego wzrok padł na nocny stolik. Lusterko w ramce z rzeźbionymi listkami stało na swoim miejscu. Przeciągnął palcem po zmatowiałej tafli, znacząc w kurzu wąską ścieżkę. Wtedy przypomniał sobie inne, szczupłe i drobne palce przebiegające po rzeźbionych listkach. I dziwny uśmiech, z jakim Sabina odstawiła lusterko, zawstydzona nagłym i niestosownym wzruszeniem”.
Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Napiszcie opowiadanie, którego słowo-klucz to „lustro”.
Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do niniejszego wpisu. Jedna osoba może przesłać tylko jedną pracę. Teksty nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Czekamy na wasze teksty do 22 czerwca włącznie. Maria Weronika Józefacka wybierze trzy najlepsze, a ich autorzy/autorki otrzymają nagrody.
A zatem – do piór!
Źródło cytatu: Maria Weronika Józefacka, Odbicie przeszłości. Wydawnictwo Replika, Poznań 2025.
Bez
Wiosna wybuchła mi prosto w twarz – pomyślała Klara, cytując słowa Organka. Z nosa i oczu ciekło jej tak mocno, że z obawy przed odwodnieniem wypiła dodatkową filiżankę zielonej herbaty. Najgorszy był bez. Nie rozumiała jak ludzie mogą lubić zapach tych kwiatów. Wdzierał się do jej głowy i zatok, a następnie wędrował po calutkim ciele, powodując swędzenie, ospałość oraz okrutny katar. Jeden z tych zwiastujących maj krzewów rósł tuż pod jej blokiem. Nie raz, w myślach, zamachiwała się na niego siekierą, jednak nie starczyło jej odwagi, aby urealnić swoje marzenie. Bała się konsekwencji. Ludzie kochają bez, ale łatwo mogą znienawidzić desperatkę, która podniesie na niego rękę – ewentualnie piłę motorową.
Konsekwencje. Gdyby nie one, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Nie objada się ciastkami w obawy przed przytyciem. Jest uprzejma dla roszczeniowych klientów kawiarni, żeby nie stracić pracy. Wszystko robi po coś, dla czegoś, dla przyszłości i w celu uniknięcia przykrych konsekwencji. Ale czy konsekwencje mogę nie być przykre?
Z zamyślenia wyrywa ją dzwonek do drzwi. Umówiła się do kina z jednym, z kawiarnianych gości – tym milszym i mniej natrętnym rzecz jasna. Nie był szczególnie interesujący, ale przecież nie może całe życie być sama.
– I znowu strach przed konsekwencjami – mówi do swojego odbicia w lustrze i mruga powiekami, przykrywając piekielnie zaczerwienione oczy, po czym otwiera drzwi.
W progu stoi przystojny młody mężczyzna. Rzuca okiem na jego eleganckie ubranie i już ma się przywitać, gdy w nos uderza ją kolejna fala napływającej alergii, twarz zaczyna swędzieć, a do oczu napływają gęste łzy. Spogląda na ręce młodzieńca i widzi kwiaty. Okropne, śmierdzące i denerwujące ją do szpiku kości maleńkie płatki bzu na zielonych łodygach.
– Przyniosłem ci kawałek wiosny – mówi wesoło chłopak.
– Mam alergię na wiosnę – odburkuje Klara, po czym zatrzaskuje mu drzwi przed nosem.
Konsekwencję samotności chyba jednak jestem w stanie znieść – myśli, wyciągając z pudełka kolejną chusteczkę.
I mamy już pierwszą pracę! Kto następny?
Krzywe zwierciadło
Stanęłam przed lustrem. Patrzę na to, co mam na sobie. Ściągam ubranie i stoję półnaga. I wtedy, zrozumiałam, że muszę rozpruć ten sweter, który kupiłam jakiś czas temu. Inwestycja ta, okazała się bardzo niedoskonała. Myślałam, że jeśli wybiorę odpowiednią wełnę, pełną wegańskich składników takich jak lojalność, szczerość i dobroć, poczucie humoru i wygląd uda mi się uniknąć katastrofy na skalę światową i tym razem przetrwam dłużej niż miesiąc czy dwa. O jakże ja się myliłam! Tu nie chodzi o składniki. Swetrów takich miałam już tysiące, myślę, że wymieszanie zbyt dużej ilości elementów a w dodatku w złych proporcjach też może negatywnie wpływać na to, co się z danym ciuchem dzieje. Kolejny raz dałam się przejechać firmie z Bangladeszu, która wcisnęła mi ten kit. MUSI PANI TO MIEĆ. Stwierdziłam, że skoro MUSZĘ to kupię i tak wciągnięta w wir tych szaleństw, nie uwierzycie, ale zakochałam się kolejny raz. O jakże to było szalone!! Co ja sobie wtedy myślałam! Nie mam pojęcia co kto myśli, kiedy nachodzą go takie szalone myśli jak ta, że może to on, może to ten jedyny. Odbijałam się od tej myśli jak moje odbicie w lustrze. Nie przestawało mnie to dosięgać, bo ten obraz mam naprzeciwko łóżka. Tak jak Alicja, jesteśmy zamknięci w pułapce, nastawieni jak malutkie maszynki, trybiki, które mówią nam, że im bardziej będziesz się starał, im szybciej będzie to z głowy, to co? To odhaczone. Lepiej się zakochać i mieć to z głowy, po co myśleć co, jak, kiedy i po co. I tak właśnie się stało, zmuszona przez otaczający świat, niczym grzanka w tosterze, otulona ciepłem słów i kłamstw zatrzymana w windzie miłości, kolejny raz spojrzałam w te kolejne odbicia nadziei.
Wieczór kawalerski.
– No polewaj Andrzej, bo Krzysiek się nam rozeschnie! Albo dawaj tą butelkę, ja się tym zajmę – wykrzyczał Olek i wyrwał z rąk kolegi jeszcze prawie pełną butelkę i nalał do szklaneczki siedzącego obok kolegi. – No Krzysiu, już masz co pić biedaku, toż to już twoje ostatnie dni wolności.
Krzysiek umoczył usta w szkockim trunku, lekko się uśmiechnął. Popatrzył na kolegów, podniósł szklankę ponownie do ust i wypił do dna.
– To rozumiem. – Przyjaciel ponownie napełnił mu szklaneczkę, podał mu ją do dłoni, stuknął w nią swoją. – No, do dna, nie obijaj się – bełkotliwym głosem zachęcił do wypicia.
Po kwadransie butelka była pusta. Nagle ktoś zgasił światło. Otworzyły się drzwi znajdujące się na wprost stołu i wyszła przez nie śniada brunetka ubrana, pomimo zimowej aury za oknem, wyłącznie w skąpe bikini. Chwyciła Krzyśka za rękę i pociągnęła w kierunku pomieszczenia, z którego przed chwilą wyszła. W tle słychać było Korę śpiewającą: „Zdrada, zdrada; Podstępne zimne oczy gada; Zdrada, zdrada; Czai się, snuje, wślizguje, wkrada …”.
*
Wysiadła szybko z taksówki. Miała zostać na noc u rodziców, ale hormony robiły swoje, w końcu to dopiero tydzień minął od ich ślubu. Pomyślała sobie, że Krzyś pewnie tak bardzo tęskni, cierpi. Coś tam nakłamała rodzicom i już po chwili stała pod drzwiami do ich własnego mieszkanka. Otworzyła zamek, weszła do środka. Usłyszała jakieś odgłosy z sypialni. Postanowiła nie zapalać światła, chciała zrobić mężowi niespodziankę. Podeszła pod drzwi sypialni, które były lekko uchylone. Na ścianie naprzeciwko drzwi wisiało wielkie lustro w białej ramie przed którym rozczesywała każdego ranka swoje jasne włosy. Stanęła jak wryta. W lustrze zobaczyła nagie postacie: brunetkę i swego Krzysia. Lustro nie ukrywało niczego, jej mąż wodził językiem po nagim ciele brunetki. Zakryła usta, aby nie krzyknąć i wybiegła z mieszkania, głośno trzaskając zamykanymi, już dla niej na zawsze drzwiami.
Wakacje filozofów
Czarny kormoran obudził się z płytkiego pół-snu, gdy złocista struga z pluskiem wbiła się w lustro wód Plusznego, wzniecając na nim falujące kręgi. Poderwał się z wystającego na płyciźnie głazu i z podobnym do świńskiego kwiku, głębokim, gardłowym pomrukiem wzbił się do ucieczki. Już po chwili przefrunął nas wąską polodowcową rynną jeziora i zniknął za drzewami.
– Jacuś, prostytutka mamusia, czemu płoszysz ptaki? – zacharczał spod rozłożystego dębu łysy typ w czarnej koszulce – nie możesz się odlać na lądzie?
– Nie rozumiesz transcendencji mój tępy przyjacielu – odburknął ten w przyciasnej ramonesce – ja w ten symboliczny sposób jednoczę się z jeziorem, ono wpływa do rzeki, a ta do Bałtyku. W ten oto sposób dokonuję symbolicznych zaślubin z morzem i łącze się z nim mentalnie.
– To się zdzira twoja mać zdziwisz! – tłustawy brzuch łysego zaczął falować od śmiechu – To jest jezioro morenowe i jedyne z czym możesz się złączyć mentalnie to nielegalnie spuszczane szambo z któregoś z ośrodków. Ale teraz to już rozumiem, czemu masz tak nasrane we łbie.
– A w ryja Mati chcesz? – zapytał przymilnie Jacuś.
– Kiełbachę w ryja, a piwero do ręki! – zaświergotał Mati. – Chodź, skoczymy do „Perkoza”!
Nagle niebo pociemniało, a po chwili – choć dopiero co minęło południe – las i jezioro spowił gęsty mrok. I jak zapowiadał prorok Krzysztof z Kętrzyna, po chwili już niczego nie było.
A którzy czekali błyskawic i gromów, byliby zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb, nigdy by nie uwierzyli.
Tylko Mati zwykły żul z Olsztynka, ze zdziwieniem stwierdził „Kuniec filma?” i – zrozumiawszy, że innego końca świata naprawdę nie będzie -zastygł oglądając apokalipsę przez zielone dno butelki piwa „Kormoran”.
– Nie wchodź tam! – Maria stała na środku zrujnowanej ulicy.
Bała się. Ja też. Otaczały nas zburzone kamienice, śmieci, wraki. To zrobiliśmy ze światem – zamieniliśmy go w martwe wysypisko. Nie było ptaków. Zwierzęta, które przeżyły, kryły się przed ludźmi.
Zginiemy. Tym razem ludzkość się nie podniesie. Nie wiedziałem czy Maria to rozumiała. Chyba nadal miała wiarę…
Od dawna nie widziałem dziecka. Przestały się rodzić? Ostatnie, które widziałem, umarło dwa dni po narodzinach.
– Nie wiadomo co tam jest – mówiła Maria.
Wszedłem do pomieszczenia, dawnego sklepu. Kiedyś szło się i kupowało rzeczy, jedzenie. Na zakupach nie myśleliśmy, że gdzieś ktoś umiera, głoduje. Teraz nikt nie miał jedzenia, prawie wszyscy umarli. Ci, co przeżyli, zabijali, by przeżyć. I zjadali.
Kolejne śmieci. I trup za czymś, co kiedyś było szklaną ladą. Sądząc po rozkładzie, leżał tu od początku. Zajrzałem na zaplecze – szmaty, puste puszki.
Trzeba było stąd iść, jak najszybciej. Każdy będzie chciał tu zajrzeć i sprawdzić. A każdy mógł być tym silniejszym, lepiej uzbrojonym, sprytniejszym. Bardziej głodnym. Nie – w tym ludzkość wreszcie odnalazła równość i braterstwo.
Odwróciłem się ku drzwiom. Tuż obok wisiało lustro. Pokrywał je kurz. Przetarłem siwy kożuch brudu. Przyjrzała mi się zarośnięta, umorusana, chuda twarz. Ja. Wygłodzony, zmęczony ja. Ten sam – nie zmieniłem się tak bardzo, bym się nie poznał. Wytarłem całe lustro. Było duże i mogłem obejrzeć prawie całą swoją postać.
Lustro odbijało mnie. Tego dawnego mnie. Może bez uśmiechu i bez kilkunastu kilogramów. Ale to cały czas JA.
Świat w tle był już zupełnie innym miejscem.
Pokażę lustro Marii.
Padł strzał. Wybiegłem.
Prawie wpadłem na trzech ludzi. Maria leżała obok.
Już nie przejrzy się w lustrze.
Mała przed lustrem uczy się używać zalotki. Czarna nogawka wystaje spod jej sukienki.
-Muszę pod spód zakładać spodenki – tłumaczy, uchwyciwszy moje spojrzenie.
Wygląda wdzięcznie, tak jak nastolatka może wyglądać mimo kilku warstw materiału na wąskich biodrach i mimo trampek na stopach.
– Czemu musisz?
-Pewniej się czuję. No tak jakoś! – Zniecierpliwiona marszczy nosek.
-Aha! – odpowiadam, jakby to było oczywiste.
Bo w sumie jest.
Za mostkiem czuję ukłucie – „To tu motylka przebiła szpilka” – myślę, przypominając sobie siebie we wszystkich sukienkach świata przed lustrami wszystkich przymierzalni – w tych wakacyjnych kolorowych, które kręciły się za wysoko i tych ołówkowych, do pracy, w sukienkach mini, midi i maxi, i w tej niebieskiej, księżniczkowej , którą zawsze chciałam ubrać, a założyłam tylko raz i naprawdę czułam się jak Kopciuszek – niestety ten w domu macochy, a nie w ramionach księcia.
Przypominam sobie ekscytację, a potem cierpki niedosyt, że większość sukienek pozostała na sklepowych wieszakach. Te, które poszły ze mną wcale nie miały lepiej – lądowały w szafie -zdarzało się, że nigdy nie przeżyły debiutu. Samotne, wisielcze, nadal mizdrzą się do mnie, czekając na pierwszy raz. Puszczają oko zza znoszonych spodni, w których można biec, skakać, siedzieć szeroko, w których jestem sprytna, a przede wszystkim bezpieczna.
„A więc to tutaj tkwi szpilka motylka”
Szpilka ostra jak tamte słowa: „dziwka”, „pizda”, „głupia cipa”, szpilka tkwi wśród falbanek wirujących, róż malowanych, koronek i nie pozwala głęboko odetchnąć z talią skrępowaną paskiem i z nagimi nogami.
Patrzę na Małą, jak otwiera drzwi i leci w sukience na karuzelę.
Jednak da się, mój motylku, da się.
Iskra
Liliana każdego poranka siadała przed lustrem. Tak po prostu. Czekała zanim zaparzy się kawa. Czekała na pierwszy śpiew ptaków i pierwszy promyk słońca.
Nie patrzyła na siebie po to by się poprawiać. By zrobić makijaż, czy uczesać starannie włosy. Siadała po to, by móc w milczeniu odnaleźć samą siebię i znaleźć zagubioną iskrę.
Iskrę, którą miała wrażenie, że zgubiła lata temu. Od najmłodszych lat patrzyła na swoje odbicie w tym samym lustrze. Na początku widziała tam słodką dziewczynkę noszącą długie warkoczyki. Później patrzyła na zbuntowaną nastolatkę z mocnym makijażem. Widziała tam zranioną kobietę i kobietę, która tryska szczęściem. W każdym z tych odbić, miała w oku maleńką iskierkę. Od dłuższego czasu przyglądała się sobie i nie widziała nic. Ani szczęścia, ani smutku.Tylko obojętność. Życie stało w miejscu.
Lustro zawsze było ciche jakby czytało między wierszami. Nie oceniało, mimo, że dużo widziało.
Tego poranka usiadła i spojrzała inaczej niż zwykle. Nie mogła uwierzyć, że w końcu jakby coś się zmieniło. Zobaczyła przez chwilę starą wesję samej siebie. Zobaczyła kogoś, kto mógłby być w odbiciu, gdyby wtedy nie skręciła w lewo. Gdyby zaufała swojej intuicji. Gdyby zrobiła wszystko inaczej. I w końcu zrozumiała, to, czego nie mogła zrozumieć przez lata.
Znalazła iskrę. Tą, której myślała, że już nie zobaczy. Ciągle wierzyła, że skoro zrobiła coś tak, a nie inaczej i nie wyszło to tak musi być. Bzdura. Wszystko zawsze, można zacząć od nowa. I w ten dzień właśnie w to uwierzyła.
Patrzyła na siebie długo.
W końcu się uśmiechnęła.
Cicho. Jakby w zgodzie z tym, co było, i z tym, co nie przyszło nigdy.
Lustro przyjęło uśmiech jak dar. Rozpuściło go w świetle. A ona wstała i poszła wypić wyczekaną kawę.
Dzień właśnię zaczął się z nową nadzieją.
Dwa lustra. Oba jednakowo mi bliskie. Jedno pokazuje mnie taką jaka jestem na zewnątrz.
W drugim odbija się moje wnętrze.
Pierwsze jest bardzo stare, owalne, kształtem przypomina piłkę bejsbolową. Bogato zdobione elementami winorośli. Umieszczone w złoconej ramie, wyglądem nawiązuje do baroku. Odziedziczyłam go po mojej siostrze. U niej wisiało w przedpokoju i miało baczenie
na wszystkich, którzy wchodzili do jej domu i wychodzili z niego. Nikt i nic, co działo się
przed jego obliczem, nie mogło być przez niego nie zauważone. U mnie, patrzy na schody prowadzące na piętro. Jest jak strażnik, który niemo wita i zegna wszystkich wchodzących
i wychodzących.
Mnie posłużyło do zobaczenia siebie, takiej jaka jestem fizycznie. Do napisania rozmowy,
którą przeprowadziła moja (nad)świadomość z ciałem za pomocą interfejsu (czyli rozumu).
Stoję przed lustrem, -naga. Patrzę na swoje ciało. Pytam go w myślach, – co się z tobą stało ?
Nie jesteś jak dawniej ; ponętne i wiotkie. Chętne do uciech, zabawy.
Wyglądasz na zmęczone.
Powiedz, co skrywasz przede mną. Zresetuj stare programy. Otwórz się, wyjdź z ukrycia.
Tak mało w tobie energii, tak mało w tobie życia.
*
Poruszam się w takt muzyki. Jeszcze sprawne ruchy wykonuje ciało. Chociaż jest zmęczone, ruszać się nie zapomniało. Widać, że jeszcze mu się chce. Czuje rytm i tempo, choć siły
już nie te.
Piersi już nie takie sprężyste. Brzuch pokryty fałdami. Oczy straciły swój blask.
Policzki się zwiesiły. Włosy posrebrzeć zdążyły.
Popatrz na mnie. Tak wygląda starość, – mój miły.
Świadomości jeszcze by się chciało, lecz za chciejstwem nie podąża ciało.
Drugie lustro – po dłuższych poszukiwaniach – odnalazłam sama.
Może to jednak był dar od Losu, Absolutu, Przeznaczenia – jakkolwiek to nazwę, – a mnie się wydaje, że to jest wyłącznie moja zasługa ?
Stanęłam przed jego obliczem i zaczęło się. Na początku nieśmiało. Z czasem coraz śmielej,
z coraz większą uważnością i ciekawością przyglądałam się swojemu odbiciu w nim. Podróżując do wnętrza siebie, zaczęłam dostrzegać swoje cienie i blaski, maski i programy, które przyjęłam za swoje i nieświadomie realizowałam. Zaczęłam marzyć o tym, by moje drugie lustro, było moją bratnia duszą, a nawet bratnim płomieniem z którym kiedyś tam,
w trudnym do zdefiniowania czasie zostałam rozdzielona. Teraz, gdy wreszcie go odnalazłam, pragnę bliskości, ponownego połączenia. Zaczęłam marzyć. Marzenia oderwały mnie
od rzeczywistości i wtedy mogłam wyrażać siebie bez ograniczeń. Byłam sobą. Dowiedziałam się czego pragnę, co mnie boli.
Tymczasem moje drugie lustro okazało się być empatycznym nawigatorem, , spowiednikiem siedzącym w konfesjonale, terapeutą przyjmującym interesantów w swojej „dziupli”.
Ilekroć wzlatałam do góry, by poszybować, ono ściągało mnie w dół i przywracało rzeczywistości. Nie mniej niektóre pragnienia i przemyślenia, jak choćby te o samotności,
o miłości, o tęsknocie, smutku udało mi się wyrazić głośno i nawet zapisać. Tak powstał cykl utworów wierszowanych poświęcony nastrojom, zatytułowany „odzyskaj siebie”.
O nastrojach – Samotność i ja – z cyklu „odzyskaj siebie”
Mieszkamy razem, samotność i ja. Chcę zaprzyjaźnić się z nią. A ona !
Jest smutna. Milczy ! Nie chce być oswojona.
Słucham muzyki. Żyje wspomnieniami. Czasem zapłaczę. Ukradkiem ocieram łzy.
Nie płacz ! – mówi samotność. Przecież jesteśmy we dwie. Jestem ja i jesteś ty.
Jestem ja i jesteś ty. Dwa to już nie samotność. Choć jeszcze nie tłok.
Uśmiechnij się ! Pokochaj mnie ! Przestań lać łzy !
Jesteśmy razem, ja i ty.
*
. . . Duch szepce do mojej Jaźni ; – porzuć zewnętrzne poszukiwania : bliskości i miłości.
Zwróć się do wnętrza swojego. Zaakceptuj samotność. Znajdź miłość w sobie.
Przejmij ją w swoje władanie, a odzyskasz równowagę i wolność.
Zobaczysz, że cud, w twoim życiu się stanie.
. . . Chcę kochać i być kochaną. Boże daj mi siłę wyjść z tego stanu zagubienia.
Daj mi siłę powrócić do stanu równowagi i pozostać w nim do końca moich dni.
Miłość to doznanie, którego dzisiaj pragnę najbardziej, żeby wypełnić pustkę jaka jest we mnie.
Obdarz mnie miłością do siebie, zamiast prosić o nią innych, – nadaremnie.
Wieczorem siedziałam w pokoju dziecięcym przy łóżeczkach naszych bliźniaków, czekając aż usną, gdy rozległ się głos Marcina:
– Anka! Długo jeszcze? Głodny jestem.
Milczałam, wpatrując się w dzieci; Małgosia gaworzyła, a Jaś już usnął.
– Ogłuchłaś? – spytał mąż, stając w drzwiach.
– Mogłeś mi pomóc przy kąpieli.
– Nie zaczynaj. Uzgodniliśmy; ja zajmuje się firmą. Ty, dziećmi.
– Uzgodniliśmy?? Nie. Ty zdecydowałeś.
– Chcesz się kłócić?
– Choć raz zrób sobie kolację. Zmęczona jestem.
– Zmęczona? Całymi dniami siedzisz w domu.
– Chciałabym wrócić do pracy. Za miesiąc bliźniaki pójdą do przedszkola.
– Uzgodniliśmy, że będziesz się nimi zajmować dopóki nie pójdą do szkoły. Zarobię na nas.
– Wiem. Ale ja chcę wrócić do pracy. Wynajmiemy opiekunkę.
– Do dwójki dzieci? Kilka tysięcy miesięcznie. Zarobisz na nią?
Znowu milczałam. A powinnam powiedzieć; oddam całą wypłatę opiekunce, żebym tylko mogła wrócić między ludzi.
– Usnęły – wskazał głową na łóżeczka.
– Marcin – zaczęłam proszącym głosem. – One powinny przebywać wśród rówieśników.
– Obcy ludzie nie będą wychowywać naszych dzieci. Poza tym ja chodziłem do przedszkola i wierz mi, to nie było przyjemne.
– Czasy się zmieniły, dzisiaj przedszko…
– Dosyć- przerwał rozzłoszczony.- Chciałaś mieć dzieci to się nimi zajmuj. Czekam na kolację.
Kilka minut później wyszłam na palcach z pokoju. Vis a vis drzwi ujrzałam siebie w lustrze;
Blada twarz, podkrążone oczy, włosy związane w kitkę, przygrabiona, ręce zwisające wzdłuż tułowia. Tylko przez pierwszy rok małżeństwa byłam szczęśliwa. Marcin był czuły, opiekuńczy. Byliśmy piękną parą Ale gdy pojawiły się bliźniaki – stał się roszczeniowy. „Jesteś matką trójki dzieci. Czy chcesz tak dalej żyć?” spytałam, patrząc ciągle w lustro.
– Głodny jestem – mąż stanął na progu pokoju.- Przestań wpatrywać się w lustro. Nikogo tam więcej oprócz siebie nigdy nie zobaczysz.
„Mam odpowiedź.” Pomyślałam. Jutro zaniosę pozew do sądu.
– Lustereczko, powiedz przecie… – nie zdążyła dokończyć królowa, a już słyszała litanię pochlebstw.
– Ty! Ty się tak nie wyrywaj. Wiesz, co spotyka lustra w baśniach? Andersena kojarzysz? No to nie bądź nadgorliwe, bo akurat chciałam spytać: Lustereczko, powiedz przecie, jak się ma królewskie dziecię?
Zwierciadło zafalowało i ukazało wnętrze dziecięcej sypialni. Wszystko różowe i koronkowe oraz kosztowne. Małżonek królowej miał niekiedy problem z rozróżnieniem potrzeb materialnych i emocjonalnych. Ona sama nie miała nic przeciwko wyrazom miłości mierzonym w karatach, ale pasierbica? Brakowało jej bliskości po śmierci matki. Pewnie nie pomagał fakt, że nie grzeszyła urodą.
Twarz królewny przypominała królowej bałwana, któremu zamiast nosa z marchewki zrobiono usta z owoców ostrokrzewu. Cera biała, przeźroczysta, kojarzyła się z mroźną zamiecią i przemoczonymi w przeręblu skarpetkami. Czarne jak węgiel i tak samo pozbawione blasku były też jej włosy. Gdyby schudła, wyglądałaby jak postać z japońskiego horroru. Ale czy to, że była okrąglutka jak śnieżka, dodawało jej uroku?
– To nie może być zdrowe – westchnęła królowa. – Dziecko potrzebuje ruchu, świeżego powietrza! Czy ona wystawia tę białą buzię na słońce? Sprowadź myśliwego. Ma zabrać małą do lasu, pokazać kwiatki, motylki, te wszystkie puchate zwierzątka. Nie, nie strzelać, tylko głaskać i karmić! I zadzwoń do Niskiej Kaśki, czy jej dzieciaki nie chcą wpaść na zamek, pograć z królewną w piłkę. Siedmioro ich ma, to się ucieszy, że może chwilę od nich odsapnąć. Sukienka się wybrudzi? Niech się brudzi! Ludzie potem będą gadać, że jestem złą macochą, wymyślać niestworzone historie, ale mam to gdzieś, póki dziecko ma frajdę.
Smithowie? Oczywiście, że ich pamiętam.
Byli specyficzną, darzącą się ogromnym uczuciem parą. John był małym, korpulentnym i łysiejącym biotechnologiem, a Mary potężną, mierzącą około dwóch metrów, niezwykle wrażliwą i delikatną gospodynią domową. Z obawy przed szyderczymi komentarzami dotyczącymi jej wyglądu, nie opuszczała domu. Ten lęk przywiódł ich do mojego gabinetu. Po krótkiej rozmowie wygłosiłem zdanie, które brzmiało mniej więcej tak: „Nie ważne jak widzą ciebie inni, ważne jest tylko to, jak ty widzisz siebie w swoich oczach”. John, wcześniej lekko znudzony, wyprostował się, poprosił o powtórzenie, a potem zamyślił się i nie odezwał do końca sesji. To wtedy w jego głowie zrodził się pomysł na uratowanie małżonki.
Po dwóch miesiącach nieustannej pracy, na czterdzieste urodziny podarował Mary prototyp wynalazku. Prezent składał się z oprawionego w ramę, wyglądającego jak lustro ekranu i chipa, który John bezboleśnie umieścił w mózgu żony. Mikroskopowy procesor rozpoznawał i na ekranie niwelował kompleksy. Jednocześnie uniemożliwiał zobaczenie swojego prawdziwego oblicza w jakiejkolwiek innej materii.
Personalizowane lustro błyskawicznie podbiło świat i stało się przedmiotem pożądania wszystkich kobiet i większości mężczyzn. Majątek Smithów rósł każdego dnia, a Mary promieniała. W swoim lustrze widziała drobną, piękną i zgrabną kobietę.
Sielanka nie trwała długo. Po roku niemal wszystkie kraje zalała fala protestów. Jako pierwsze z żądaniem wycofania luster ze sprzedaży wystąpiły kosmetyczki i fryzjerzy, którzy przez trzy miesiące koczowali przed Białym Domem. Wkrótce dołączyli do nich trenerzy personalni, chirurdzy plastyczni, dietetycy, ortodonci i my, psychoterapeuci. Nasze gabinety straszyły pustkami. Ogromnym skandalem i bójką kobiet zakończyły się eliminacje do wyboru Miss World. Rozpadały się związki, a świat zapełnił się sfrustrowanymi brakiem możliwości znalezienia partnera singlami. Również Mary, bogata i pewna siebie, przekonana, że świat stoi przed nią otworem, spakowała walizki i opuściła nudnego i nieatrakcyjnego Johna, który z rozpaczy, po trzech miesiącach odebrał sobie życie.