Nie łudź się – KONKURS!

Październik w pełni, a zatem pora zaprosić was do kolejnego blogowego konkursu. Tym razem możecie wygrać drugą powieść Pauliny Klimańskiej-Nowak, absolwentki naszych kursów – „Embrion”. To coś dla miłośników science-fiction, ale nie tylko.

I ogłaszamy kolejny konkurs! Tym razem do wygrania Embrion, druga powieść Pauliny Klimańskiej-Nowak, absolwentki naszych kursów. Egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo Moc Media.

Embrion – kiedy marzenie o ucieczce staje się koniecznością. W świecie, w którym korporacje budują kosmiczne kolonie, to pozaziemska oaza jest jedyną nadzieją na przetrwanie. Tom Magsteller, naukowiec pracujący dla jednej z korporacji, marzy o opuszczeniu Ziemi. Porusza się między wypalonym pustkowiem za Londynem a sterylnym New Swindon, zastanawiając się, który świat jest prawdziwy. Czy uda mu się uciec w kosmos? I jaką cenę za to zapłaci? Klimańska-Nowak nie oferuje łatwych odpowiedzi. Prowadzi czytelnika przez labirynt dylematów: w jakim kierunku zmierza ludzkość i co narodzi się z popiołów naszego świata? Wielowarstwowa opowieść o kryzysie i poszukiwaniu sensu. Lektura dla tych, którzy nie boją się trudnych pytań o przyszłość. Więcej o tej książce pisałem w ostatniej „Lekturze na weekend”.

„- Świat spłonął, Tom. Fragment po fragmencie, a później wszystko stanęło w ogniu. Nikt nie dał rady ugasić tych pożarów. Wszyscy umierali: rośliny, zwierzęta i ludzie. A my odziedziczyliśmy popioły i zbudowaliśmy na nich złudzenie normalności. – Spojrzała w bok, jakby wokół rozpościerało się pogorzelisko. Chwilę milczała, po czym odwróciła głowę w stronę Toma. Spojrzała mu w oczy, jej usta wykrzywił brzydki, zły grymas. – Tylko oszczędź sobie wyświechtanych tekstów o feniksie odradzającym się z popiołów.
– Nie zamierzałem nic takiego mówić”.

Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Napiszcie opowiadanie ze słowem-kluczem „złudzenia”. Tekst nie musi być związany z pozycją konkursową. Gdzie zaprowadzi was wena?

Opowiadanie (lub jego fragment) wklejcie w formie komentarza do niniejszego wpisu. Jedna osoba może przesłać tylko jedną pracę. Teksty nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Czekamy na wasze teksty do 26 października włącznie. Paulina Klimańska-Nowak wybierze trzy najlepsze prace, a ich autorzy/autorki otrzymają nagrody.

Do piór! Powodzenia!

Źródło cytatu: Paulina Klimańska-Nowak, Embrion, Wydawnictwo Moc Media Warszawa 2025.

17 Replies to “Nie łudź się – KONKURS!”

  1. „Złudzenia”
    Na biurku stał stary teletype, ciężki jak wspomnienia, z rolką papieru, która szumiała przy każdym znaku. Łączył się modemem i linią telefoniczną ze zdalnym mainframem – pomostem do innej rzeczywistości. Dla mnie to nie była tylko maszyna. To było okno w świat, w którym mogłem tworzyć, budować i udawać, że mam pełną kontrolę nad chaosem.
    Czasem, gdy patrzyłem na migające diody modemu, miałem wrażenie, że to serce bije w rytmie moich marzeń. Wierzyłem, że każdy wiersz kodu, który wysyłam przez tę skrzypiącą linię, zmienia coś więcej niż tylko zawartość pamięci mainframe’a. Że zmienia mnie.
    Byłem programistą od zawsze – od czasów, gdy komputery zajmowały całe sale, aż po erę smartwhachy na rękach. Ale im dłużej pisałem, tym częściej miałem poczucie, że kod, który tworzę, jest tylko cieniem moich marzeń. Projekty, które miały zmieniać świat, kończyły jako porzucone repozytoria.
    Złudzenia były moim paliwem. To one kazały mi wierzyć, że kolejny projekt będzie tym przełomowym, że jeszcze raz uda mi się napisać coś, co przetrwa. A jednak coraz częściej czułem, że żyję bardziej w świecie wspomnień niż w teraźniejszości.
    Tego dnia wyszedłem z domu, zostawiając za sobą stosy kabli i książek o językach programowania, które dawno wyszły z użycia. Miasto było inne niż w czasach, gdy zaczynałem – pełne ludzi zapatrzonych w ekrany. Usiadłem w kawiarni i zobaczyłem młodego chłopaka, który pisał coś na laptopie.
    – Co kodzisz? – zapytałem, a on spojrzał na mnie z uśmiechem, w którym było coś znajomego.
    Wtedy zrozumiałem, że moje złudzenia nie muszą być tylko ucieczką.

    1. Wycofuję opowiadanie z konkursu.

  2. Koszmary dzienne

    – Mamo! Ratunku! Tam są ludzie! Tyle ludzi… Widzę ich, stoją w słońcu przy bramie! Ratunku!
    – Kochanie, już jestem. Przestań tak gapić się w słońce, bo to niezdrowe.
    – Ale mamo, oni tam naprawdę byli!
    – Ojej, znowu to samo… mówiłam ci, że od patrzenia w słońce robią się złudzenia. W dzień wszystko wygląda tak dziwnie kolorowo i przerażająco prawdziwie.
    – Ale mamo, to nie było żadne złudzenie! Oni się ruszali!
    – Pewnie wiatr poruszał liśćmi. Przestań latać za dnia, połóż się do swojego grobu i odpocznij.
    – Ale mamo, wyglądali jak ludzie!
    – Oczywiście, że nie. Ile razy mam ci powtarzać, że nie ma ludzi? To tylko stare duchy wymyśliły takie historyjki, żeby was straszyć. W dzień wszystko to jedno wielkie złudzenie.
    – Naprawdę myślisz, że ludzie nie istnieją?
    – Oczywiście. A teraz hop pod swoją płytę nagrobną i spać. Jutro pełnia – pójdziemy się przejść po cmentarzu. Zobaczysz, że ludzie to tylko… złudzenie.

  3. – To nie sztuka złapać kruka, ale gołą dupą na jeża usiąść, mawiała moja babcia. Zawsze rozumiałam to tak, że dla sztuki artysta musi się obnażyć. – Zebrani wybuchają śmiechem. Albo udał mi się dowcip, albo darmowy szampan robi swoje. – Obrazy, które państwu dzisiaj prezentuję, są dla mnie wyjątkowe. Można powiedzieć, że intymne. Rodziły się w bólach. Każdy z nich to cząstka mojej duszy. Mam nadzieję, że spodobają się państwu. Dziękuję za przybycie, życzę miłego wieczoru.
    Przechadzam się między zblazowanymi koneserami sztuki, witam się, uśmiecham, podsłuchuję:
    – Mówiła o dupach, o obnażaniu, myślałem, że jakieś akty będą! – rubasznie śmieje się pan w średnim wieku, obejmujący dwadzieścia lat młodszą dziewczynę w sposób sugerujący, że ta nie jest jego córką.
    – Przysięgam, że ten ptak wodzi za mną wzrokiem! – wykrzykuje jego towarzyszka.
    – To tylko złudzenie optyczne – pan ją uspokaja, ale sam rzuca malowanemu krukowi niepewne spojrzenie.
    Po powrocie do domu widzę światło w łazience. Musiałam zapomnieć. Szkoda prądu, ale już trudno.
    – Zaraz przyjdę do ciebie! – wołam w kierunku drzwi i rozbieram się. Płaszcz, buty, sukienka, bielizna.
    Wchodzę do łazienki i lustruję rozciągnięte w wannie męskie ciało. Byłoby piękne, gdyby nie pokrywające skórę kolce.
    – Wystawa odniosła sukces – informuję go.
    – Czy wobec tego możesz mnie już wypuścić? Długo tak nie wytrzymam.
    – Nic ci nie będzie. Co ma wisieć nie utonie, mawiała moja babcia.
    – Co chcesz przez to powiedzieć?
    Wsuwam się do wanny i siadam na nim okrakiem. Wzdrygam się, bo święcona woda jest lodowata.
    – To, Jeżyku, że przeznaczeniem moich obrazów jest wisieć w największych galeriach a ty, jak na grzecznego demona przystało, mi to zapewnisz.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Mamy już pierwsze prace. Pięknie – kto następny?

  4. Złudzenia
    Nie pamiętam już, kiedy po raz ostatni widziałam prawdziwego człowieka. Twarze, które mijam w korytarzach kolonii, mają idealne proporcje, ale oczy są puste, jakby ktoś zapomniał w nich zaprogramować duszę.
    System mówi, że jestem szczęśliwa. Wskaźniki emocjonalne utrzymują się na poziomie normy, więc codziennie dostaję punkty za stabilność. Ale gdy kładę się do kapsuły snu, w mojej głowie pojawia się obraz – dom, ogród, kot wtulony w moje kolana. Nie wiem, czy to wspomnienie, czy tylko błąd w algorytmie nostalgii.
    Dziś przydzielono mi nowe zadanie: „Kalibracja jednostek empatii”. Mam nauczyć ich rozpoznawać smutek. Wgrywam im wzorce – fotografie, nagrania, symulacje – aż w końcu jeden z nich patrzy na mnie z czymś, co przypomina współczucie. Prawie wierzę, że to autentyczne.
    Wieczorem system pyta, czy czuję się spełniona. Odpowiadam: tak. Bo tak trzeba. Bo każda inna odpowiedź oznaczałaby reset.
    W kapsule znowu widzę ogród. Kot ma ciepłe futro i bursztynowe oczy, w których odbija się coś, co mogłoby być słońcem. Siada na mojej dłoni, mruczy – prawdziwie, nie jak hologram. Przez moment zapominam o granicach między światem a symulacją.
    System analizuje aktywność fal mózgowych. „Niepokój wykryty. Źródło: złudzenie.”
    Zamykam oczy, żeby go nie stracić. Kot wtula się we mnie mocniej, a ja czuję zapach deszczu, którego tu nigdy nie było.
    Może to tylko złudzenie.

  5. Zanim policja zdążyła rozciągnąć taśmę, Tamara wiedziała, że coś się nie zgadza. Światło latarni odbijało się od kałuż, a na betonie leżał mężczyzna z rozbitą głową. Ułożony zbyt starannie, jakby ktoś chciał, by wyglądał na ofiarę wypadku.

    – Spadł z dachu? – zapytał szef.
    – Może, ale spójrz – Tamara wskazała na denata. – Żadnych otarć. Tylko ta głowa…

    W kieszeni martwego Tamara znalazła bilet na seans iluzjonisty Pod tytułem „Złudzenia prawdy” i z braku lepszych pomysłów, poszła tam następnego dnia. Kilka miejsc dalej siedział człowiek, który uważnie ją obserwował. Uśmiechnął się i mrugnął w jej stronę, gdy iluzjonista znikał w kłębie dymu. Obserwujący też zniknął.

    Po spektaklu Tamara podeszła za kulisy. Artysta stał przed lustrem, poprawiając mankiety.
    – Znał pan Wojtka Kowala? – zapytała.
    – Był moim asystentem. Utalentowany, ale… lubił przekraczać granice.

    Wtedy Tamara zobaczyła na stole miniaturowy model z klocków LEGO przestawiający miejsce identyczne, jak to, gdzie znaleziono zwłoki. Ludziki, latarnia, dach.
    – Pracował nad nowym numerem – wyjaśnił iluzjonista. – Chciał udowodnić, że potrafi zmylić nie tylko publiczność, ale i policję.

    Gdy Tamara wróciła do biura, dostała maila bez nadawcy z filmem z monitoringu w załączniku. Na nagraniu Kowal jak żywy, uśmiechnięty, odjeżdża samochodem z parkingu dwie godziny po tym, gdy rzekomo spadł z dachu.

    Tamara zamknęła laptopa i spojrzała w ciemne okno. Zrozumiała, że to nie Kowal zginął. Albo to ona dała się nabrać złudzeniu.

  6. Od dziesięciu minut wpatrywała się w malutki listek, który sygnalizował pojawienie się długo wyczekiwanego ciemiernika. O tej roślince, nazywanej zimową różą, marzyła od lat. Jednak dopiero jesienią wypatrzyła w internecie jej odmiany w różnych barwach. Skusiła się na dwie sadzonki, bo finansów nie starczyło na więcej. Jedną o kwiatach fioletowych, drugą zaś cudownie bladozielonych. Znalazła odpowiednio osłonięte miejsce pod jabłonką, która rodziła owoce smaczne, ale brzydkie. Chciała zimową porą właśnie ciemiernikiem ożywić ten fragment ogrodu.
    Od pierwszego listka minęło kilka dni i wyglądało na to, że młoda roślinka nie jest na straconej pozycji. Łodyżka, która przebiła skutą chłodem ziemię, nadal pięła się do góry. Listki miały kształt idealnie odpowiadający tym na reklamowym zdjęciu: zimozielone, grube, jakby skórzaste w dotyku. Tak ją fascynowało zmaganie ciemiernika z chłodem, że przyjeżdżała do ogrodu, nawet gdy zapowiadano niskie temperatury.
    Po kilku tygodniach roślina miała już 20 centymetrów i każdego dnia spodziewała się zawiązków kwiatów. Nocą pojawiały się w jej snach, ale na jawie coś jakby je zatrzymało. Powoli przestawała wierzyć, że w tym roku zakwitnie. Ograniczyła wizyty na działce do jednej dwóch w tygodniu. Potem zachorowała i dwa tygodnie kurowała się malinową herbatą i jakimiś tabletkami. Kiedy doszła do siebie postanowiła dać roślinie ostatnią szansę tej zimy. Już w połowie dróżki prowadzącej do jej ogrodu zobaczyła coś fioletowego pod jabłonką. Serce zabiło jej mocniej, przyspieszyła kroku. Kiedy otworzyła furtkę, zwolniła i po chwil stanęła. To było złudzenie. Na jej ciemiernikach ktoś zawiązał bordowe wstążeczki.

  7. – Świat się zmienił, ludzie są inni niż kiedyś. Postęp, świadomość. Idziemy ku lepszemu – Kuba zakończył wywód i z uśmiechem dopił resztę kawy. W powietrzu jej aromat mieszał się z zapachem ciepłych zbożowych ciastek.
    Chwyciłam butelkę płynu do naczyń i wycisnęłam na już mocno spienioną gąbkę, byle nie widzieć spojrzenia Krzysztofa. On z kolei przechylił się na bok, byle wejść mi w pole widzenia. Uchwyciłam iskrę nadziei i cień spodziewanej przegranej w jego oczach. Mój odwrócony wzrok po raz kolejny ją potwierdził. Iskra zgasła. Cień przerodził się w twardość. Zabrakło mi energii nawet na złość.
    Ludzie są inni? Złudzenie. Na początku dyskutowałam. Bez sensu. Teraz w milczeniu chowałam swoje opinie w specjalnym pomieszczeniu swojego umysłu. Powstało nagle, podczas czytania, gdzieś pomiędzy artykułem o członkach Ostatniego Pokolenia przyklejonych do asfaltu, na których poirytowany kierowca przetestował gaśnicę, a komentarzami pod filmikiem przedstawiającym wybuch pocisku zrzuconego przez pomyłkę przez rosyjski myśliwiec na ulicę rosyjskiego miasteczka. W nim przechowywałam wszystkie argumenty, żeby nie zapomnieć, dlaczego odmawiałam. Sobie. Jemu. Raz wpuściłam do niego Krzysztofa. I wiedziałam, że najchętniej wznieciłby w nim pożar.
    Wieczorem, zamknięta w łazience, przez ściśnięte gardło przełknęłam tabletkę antykoncepcyjną. Nie wiem po co, chyba z przekory. Przez następny tydzień mąż i tak mnie nie dotknie. Ciche dni. Potem miałam okres.
    Pod koniec drugiego tygodnia zmęczona napomknę, że może lepiej nie zapraszać więcej Kuby. Krzysztof się oburzy. Mamy nie zapraszać jego najlepszego kumpla? Przecież to moja wina, mojego uporu. A Kuba ma rację. Będzie lepiej. Na pewno będzie.

  8. Ciało z radia było brakujące i wybrakowane.
    Należało do dwóch-jeszcze niedawno-osób, o których, nie mam złudzeń, pewnie nie usłyszałabym w wiadomościach, ani poza nimi. A teraz spiker (może nawet panując nad mimiką swojej żywej twarzy) przekazuje wiadomość o ciele A, które nie było nawet ciałem A, tylko B.
    Pod gruzami, leży masa pozbawionych istnienia, wydartych z czasu, bezimiennych ciał.
    Spiker (może nawet nie mówi się już spiker, tylko prowadzący) puszcza piosenkę, która przywraca giętkość w moim ciele. Sam nurkuje w muzyce; topi, zanurza się z głową.
    Dźwięczna zasłona milczenia faluje w powietrzu ciszą pełną basów.
    Żeby nie drżeć, postukuję nogą. Zaciskam zęby, luzuję szczękę. Przygladam się ludzkim dłoniom-zdolnym wziąć sprawy w swoje ręce (chociaż niektóre z nich, z tych spraw, są ulepione
    z nadludzkiej gliny), zdolnym podzielić włos na czworo, dłoniom zdolnym rozwalić dom, a niezdolnym do prostych gestów, rękom-mackom.
    Nie wiem dlaczego, przychodzi mi na myśl twarz spikera; muszę pomyśleć o czym żywym.
    Ludzie się pogubili, ale może to ciało gdzieś się znajdzie; u kresu człowieczeństwa, gdzie „słowo staje się ciałem”, a ciało-słowem.

  9. Złudzenia
    Zawsze czuła, że jest inne.
    Nie bawiło się z rówieśnikami, unikało hałasu, wolało książki i ciszę. Było w nim coś delikatnego, czego nie umiała nazwać. Mówiła sobie, że wyrośnie, że to tylko kolejny etap. Każde dziecko ma swoje dziwactwa.
    Chciała w to wierzyć.
    W szkole śmiali się z niego coraz częściej. Najpierw półgębkiem, potem wprost.
    – Ty to dziewczyna czy chłopak? – słyszało niemal codziennie. Śmiało się razem z nimi, żeby przestało boleć. W domu milczało. Gdy pytała, odpowiadało:
    – Wszystko w porządku. – I uciekało do pokoju.
    Czasem słyszała, jak płacze. Nie wchodziła. Bała się. Bała się słów, które mogłyby wszystko zmienić. Wolała wierzyć, że samo minie. Tak było łatwiej.
    Pewnego wieczoru przyszło do niej, z oczami czerwonymi od łez. Powiedziało tylko:
    – Mamo, ja taki już jestem.
    A ona poczuła zimno. Jakby ktoś otworzył okno w środku zimy. Nie wiedziała, co powiedzieć. Cofnęła się o krok.
    – Nie wygłupiaj się – wyszeptała.
    Drzwi się zamknęły. Ono razem z nimi.
    Jadło mniej, spało gorzej, gasło w oczach. Myślała, że się obraziło. Że znowu przesadza.
    – Mam dość tego fochania. Ogarnij się w końcu.
    Aż pewnego ranka-bezgłos.
    Już było za późno.
    Cisza, która nastała, była ciężka, nieruchoma.
    Każdego dnia siada na jego łóżku. Gładzi poduszkę, jakby mogła jeszcze coś naprawić. Przegląda jego rzeczy, zdjęcia, zeszyty. I w każdym z nich widzi swoje milczenie.
    Świat mówi, że tragedie biorą się z nienawiści. Ale czasem biorą się z obojętności.

  10. Kazek wysiadł z wiekowej renówki, oparł się o dach i niezamknięte drzwi. Poczekał aż ból w nodze się uspokoi. O, nie! Koszykówka nie! Musi zadbać o zdecydowanie spokojniejszy ruch. Może kijki?
    Spojrzał na numer domu, przed którym się zatrzymał. Siedemnastka będzie pewnie za nim, w głębi. Pokuśtykał tam i znalazł. Nacisnął guzik na domofonie.
    – Kto tam? – zaskrzeczał głośnik.
    – Dzielnicowy z czwartego komisariatu. Pani wzywała policję?
    – Proszę wejść, winda nie działa.
    Szlag by to! Akurat dzisiaj! Droga przez mękę nie trwała długo, ale wystarczyło by poczuć, że noga zaczyna się rozpadać. Zapukał. Mignął wizjer, szczęknął zamek, zachrobotał drugi i drzwi się uchyliły na długość łańcucha.
    – Dzień dobry, sierżant Tomczyk.
    – Pokaże pan legitymację? – zapytała siwa głowa w szparze.
    Lustracja dokumentu przebiegła pomyślnie i gospodyni zaprosiła policjanta do mieszkania. Była to niewysoka i drobna kobieta, której uroda ochoczo wyglądała spod gęstej siatki zmarszczek. Usiedli przy stoliku, na którym stał półmisek z ciastem i gorący samowar.
    – Wczoraj wróciłam z Włoch i słyszę, że tydzień temu zaginął Bieńkowski, Roman. I że wy go podobno szukacie. A ja rano w sklepie widziałam Hryniewicza. To mój zięć niewydarzony był, póki córce szczęśliwie bielmo z oczu nie zeszło. Kiedyś zostawił mnie w lesie na grzybach, „żeby mamusia już nie była ciężarem dla Alinki i zusu”, to i Bieńkowskiego, sąsiada przecie, mógł tak wystawić, nie sądzi pan? I ja to panu zaraz wytłumaczę.
    Gdyby sierżant Tomczyk, wyszedłszy po godzinie od gadatliwej staruszki nakarmiony sernikiem i herbatą, spojrzał w jej okno na drugim piętrze, zobaczyłby jak zaciera ręce, pewnie dostrzegłby też jej diaboliczny uśmiech.

  11. „Kosmiczny Lot”
    Zasnąłem w swoim łóżku zwinięty w „Embrion” ,jak zawsze z głową pełną marzeń. Kiedy byłem młodym chłopcem moje marzenia wydawały mi się trochę bezsensowne,a także mało realne było to,że kiedykolwiek dojdzie do ich realizacji. Zawsze marzyłem jednak o tym by przenieść się na inną planetę,w inny wymiar by poznać jak żyją istoty pozaziemskie. Czy ich życie mocno odbiega od tego na Ziemi i czym się różni. Droga do realizacji tego marzenia była jednak daleka. Aby móc marzyć ,o jego realizacji musiałem zacząć działać,ponieważ do tej pory te moje wybujałe w marzenie to tylko „złudzenie”.Nie należę do ludzi bogatych, jednak wpadłem na pomysł by zagrać pieniężnej loterii-skreśliłem kilka cyfr ,i czekając na wyniki losowania zamarzyłem o locie w kosmos,sam nie wierzyłem własnym oczom,kiedy nadeszła chwila prawdy,i moim oczom ukazały się wylosowane liczby- w jednej chwili okazałem się najszczęśliwszym człowiekiem na Planecie Ziemia,ponieważ zgarnąłem główną wygraną w loterii ,i z niezbyt zamożnego stałem się , w ułamku sekundy krezusem. Dzięki czemu realizacja mojego marzenia stała się niezwykle realna. Samo marzenie nie pojawiło się w mojej głowie z dnia nadzień. Ja marzyłem o tej kosmicznej wyprawie całe życie. A cień nadziei na jego zrealizowanie pojawił się co najmniej 10 lat wcześniej,kiedy to zacząłem grać w gry liczbowe ,i inne pieniężne loterie- licząc iż los się do mnie uśmiechnie. Dziesięć lat później to stało się faktem,co pozwoliło mi przystąpić do realizacji mojego wybujałego marzenia.,które u nie których wywoływało uśmiech na twarzy gdy o nim wspominałem,ale czy nie wszyscy żyjący na Ziemi nie jesteśmy marzycielami-przecież każdy z nas o czymś marzy,czasami skrycie nikomu o tym nie mówiąc..Będąc już pewnym że moje marzenie uda się zrealizować,zacząłem interesować się astronomią po to by nie zrobić z siebie błazna, i nie okazać się totalnym głupcem,który nie wie nic o wszechświecie,z którego ma zamiar na Was patrzeć. Ponieważ studiowałem astronomię postanowiliśmy wraz z kumplami z roku zbudować statek kosmiczny,którym to udamy się w niedalekiej przyszłości w kosmiczny lot po to by przekonać się ze istoty poza ziemskie jednak istnieją, i że są to ludzie podobni do nas tych z planety Ziemia jednak całkiem inaczej żyjący,ale myślący podobnie jak my istoty ziemskie czyli ludzie. Po paru ciężkich i trudnych latach pracy nad statkiem kosmicznym,gdy prace miały się już ku końcowi zaczęliśmy wyobrażać sobie i odliczać dni do naszego odlotu w Wszechświat po to by spojrzeć na życie na Ziemi trochę inaczej niż dotychczas ,i zacząć go naprawiać po to by nie doszło do zagłady ludzkości,i ostatecznego końca naszej cywilizacji,Czekanie na ten cudowny dzień „Kosmicznego Lotu” nie było niczym łatwym jednak gdy już ten dzień nadszedł nogi miałem jak z waty, i pomyślałem sobie ale głupstwo wymyśliłem z tym lotem w kosmos. Misja nasza jednak powiodła się,wykonaliśmy w kosmosie zaplanowane na ten czas zadania,by po dwóch tygodniach powrócić na Ziemię, ,i opowiedzieć Wam o tym jak trudne jest życie w kosmosie. Powiem szczerze gdybym miał jeszcze raz decydować o locie w kosmos to wolałbym pozostać na ziemi,i cieszyć się życiem z rodziną.

  12. Jechała do Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Nie, to nie był duży stres, raczej lekkie napięcie. Zastanawiała się po co tam jedzie. Obiecała Zosi dotrzymanie towarzystwa. Ekspozycje są szeroko komentowane i docenianie w świecie sztuki a ich temat przewodni, toczącej się wojny za wschodnią granicą czynił ją dodatkowo atrakcyjną. Westchnęła. Jechała spokojnie. Zegarek pokazywał 9.45. Wydarzenie miało rozpocząć krótki film o 10. Gdzieniegdzie dostrzegała ludzi w kawiarniach leniwie sączących pierwszą kawę. W sobotę nawet psy wolą dłużej pospać. Warszawa w weekend zmienia oblicze, szczególnie te o poranku. Zwalnia jak zwalniają ciała mieszkańców. Od placu Unii Lubelskiej jechała bez zatrzymywania, zielone zmieniało się jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. W końcu stanęła na skrzyżowaniu na wysokości Żurawiej. Sygnalizator pokazał czerwone. Pojęła. Świetnie się okłamywała. Zresztą bywała w tym doskonała. Te wszystkie powody są bladym tłem do obrazu, którego osią był on. Wiedziała, że spotkanie będzie nieuniknioną konsekwencją tej decyzji, ale fantazjowała. Nie dostrzeże jej, nie będzie chciał się przywitać, ich oczy się nie spotkają, nie powiedzą sobie dzień dobry. Nie. Syknęła pod nosem.
    Po krótkim filmie, który był wstępem do całego weekendowego twórczego wydarzenia Anka z Zosią stały w głównym holu na piętrze oparte o wysoki stolik. Popijały kawę. Białe ściany dawały wytchnienie od prac artystów. Zosia spostrzegła Piotra. O popatrz! I jest Różycki, tam w różowej koszuli. Anka nie umiała go dostrzec, jakby nie chciała, jednak Zosia na to nie pozwoliła. Anki wzrok z trudem wyłowił Piotra z tłumu. Na szczęście stał tyłem do niej. O tak rzeczywiście jest. Odpowiedziała i skierowała się ku koleżance nie mającej wiedzy o łączących ich historii. Nikt nie znał. Ance dawało to perspektywę abstrakcji, czegoś nierealnego.
    Uśmiechnęła się na myśl o różowej koszuli i ten niepozorny szczegół uruchomił kaskadę wspomnień. Poczuła zapach i smak a oczy zobaczyły. Ciała nie nabierzesz na ułudę. Stała i kłóciła się z nim o wymyślony obraz przeszłości.

  13. Wiatr dmuchał jak oszalały. Łódka bujała się na wszystkie strony, podskakując na okrągłych, spienionych falach oceanu. Jej żagiel, pogryziony przez dzikie ptaki trzepotał głośno wydając z siebie dźwięki nie do zniesienia. Maurycy siedział na brudnym pokładzie, w kolorowych pasiastych spodniach i z całych sił próbował uwolnić się z otaczającego jego kostki łańcucha. Mokre włosy przyklejały mu się do twarzy i niemiłosiernie wpadały do oczu, przysłaniając świat. Świat potworny i okrutny, więc w zasadzie nie było na co patrzeć.
    Wpadł po uszy. Jak zwykle nie wiedział, skąd się tu wziął i kto przykuł go tak silnie. Czy był więźniem schwytanym za wyrządzone krzywdy, czy może bohaterem, którego próbowano za wszelką cenę powstrzymać? Nie miał czasu na rozmyślenia, bo nad jego głową przemknął ogromny cień. Drapieżne ptaki ponownie zbliżały się do ataku, kołując złowrogo w gęstej mgle. Ich piskliwy krzyk przyprawiał wszystkich o gęsią skórkę. Od ludzi, przez ryby, po pająki kryjące się pod pokładem. Maurycy podniósł oczy do góry, żeby ocenić sytuację i nagle na dziobie łajby zauważył młodą dziewczynę w białej sukience o długich do ziemi rudych włosach. Miała ona plakietkę na piersi z napisem Renia i uśmiechała się do niego ciepło. Ptaki były coraz niżej. Kłapały dziobami i trzepotały wielkimi czarnymi skrzydłami. Jeden z nich ustawił się w strzałkę i z ogromną prędkością zaczął pikować w dół, wprost na niczego nieświadomą dziewczynę.
    – Z łodzi Renia! – krzyknął Maurycy ile sił w płucach i jeszcze silniej szarpnął swoje łańcuchy, a wiatr i mgła zdały się powtarzać jego słowa, łącząc je i przeobrażając – złodziRenia, złodźrenia, złodzenia!

    – Złudzenia i silne halucynacje – przeczytał posiwiały doktor kartkę wiszącą na wezgłowiu szpitalnego łóżka i docisnął mocniej pasy na kostkach pacjenta – pani Renato bardzo proszę o przygotowanie dodatkowej dawki promazyny – powiedział do pielęgniarki, a ta odwróciła się na pięcie, wprawiając w ruch pukle długich, rudych loków.

  14. Syk gazu wypełnia świat złudzeniami. Świat rozmywa się przed moimi oczami i coraz trudniej mi dostrzec jego twarz na naszej ślubnej fotografii. On ma oczy, ja mam oczy, ale nikt już się nie uśmiecha. W miejscu, gdzie lata temu był uśmiech, teraz zionie czarna dziura. Dziurę wydrapały moje dłonie, ale to ona, ta trzecia, za to odpowiada. Patrzę na sukienkę na zdjęciu a Laurelle spogląda na mnie i drwi. Żałuję, że nie mam nożyczek w dłoni, kilka skrobnięć i ucichłby jej głos w mojej głowie. Słyszę stukanie, ale wiem, że to nie on. Do moich drzwi stuka już dziś tylko przeciąg. Złudzenia i samotność, nikt więcej mnie nie odwiedza. Spoglądam w górę i widzę krzyż. Na nim On, zasmucony. On umiera i ja umieram. Nie oskarża mnie tak jak suknia, ale widzę, że nie pochwala syczącej czernią samotności. „Ja zawsze będę z tobą” – zdaje się mówić. Stukanie się nasila. Krzyż wisi. Wzrok odmawia posłuszeństwa. Suknia oślepia bielą. Skąd ten przeciąg? Okna przecież zamknęłam. Gaz syczy. Stuk. Trzask. Twarze. Złudzenia?
    Krzyk zagłusza syk, syk ustaje, przeciąg trzaska drzwiami. Wszystko się oddala, tylko On jest blisko i spogląda na mnie z krzyża. Widzę twarze, widzę usta. Usta ruszają się, ale nie ma słów. Przeciąg stuka, buty stukają, usta tworzą słowa.
    – Posterunkowy, wezwijcie pogotowie. Natychmiast!
    Odpływam świadoma, że nawet to mi w życiu nie wyszło. Przyciskam fotografię do piersi. Na niej my, jeszcze przed podzieleniem na trzy. On ma oczy, ja mam oczy. Uśmiecha się tylko On, na krzyżu.

  15. „Przyjęcie”
    Pewnego dnia rodzice Marcinka postanowili urządzić przyjęcie dla znajomych. Tatuś dokonał niezbędnych sprawunków a mamusia od rana piekła i gotowała.
    Kiedy przyszli goście, chwalili błękitną sukienkę mamusi i garnitur tatusia. Każdy też głaskał lub tulił Marcinka. Chłopczyk naliczył że gości było więcej niż paluszków u rączek.
    – Och, jak tu pięknie i czysto – pochwaliła pani Krysia z kiosku „Ruchu” kiedy już zajrzała w każdy kąt.
    Tatuś nalał po lufie i wszyscy wypili. Gdy mamusia podała do stołu ciepłe danie, tatuś ponownie uniósł dłoń:
    – No to na trawienie! – Panowie natychmiast chwycili swoje kieliszki. Panie nieco zwlekały, ale po chwili dołączyły. Mamusia pozwoliła Marcinkowi umoczyć palec w likierze.
    – A co! – rzucił tatuś widząc karcące spojrzenia. – Niech się uczy!
    Po czym wszyscy dorośli wypili do dna, a Marcinek długo ssał paluszek.
    Wieczór mijał na żartach i rozmowach.
    – Jak wszystko pięknie przygotowane – chwalił co i rusz któryś z gości. – Jakie pyszne dania!
    – Jaka dobrana para! – Pani Tosia złożyła dłonie jak do modlitwy, a do męża szepnęła: – A ty tylko chlasz i mi wstyd robisz!
    – Ile na to pieniędzy poszło! – Pani Monisia podzieliła się uwagą z panem Adamem, kolegą z pracy tatusia.
    – Fakt – potwierdził pan Adam – ale na biednego nie trafiło.
    Rozmawiali, jedli i pili i pili, rozmawiali i pili.
    Kiedy zamek szczęknął za ostatnim z gości, Marcinek leżał już w swoim łóżeczku.
    – No to załatwione! – dobiegło zza zamkniętych drzwi dużego pokoju. – Masz już świadków, więc pójdziesz i wycofasz tę pieprzoną niebieską kartę! Rozumiesz?
    Marcinek usłyszał jeszcze oklaski i szloch mamusi. A gdy zasypiał cieszył się, że tym razem położył się wcześniej i nie oberwał jak każdego dnia.

Dodaj komentarz