Edwardowi Pendrickowi pozornie sprzyja szczęście – jako jedyny ocalał z katastrofy statku i otrzymał niezbędną pomoc. Później, w obliczu zagrożenia, jeszcze raz został wyratowany. W rezultacie trafia na dziwaczną wyspę, która okazuje się zamkniętym światem-więzieniem, królestwem szalonego doktora.
Wydanie nowych tłumaczeń uznanych powieści pozwala nie tylko odczytać klasykę literatury na nowo, przystosować przesłanie do czasów bardziej współczesnych. To także okazja do zaintrygowania czytelnika. Zdarza się często, że ów czytelnik sięgnie właśnie po nowe wydanie cenionej klasyki, aby nadrobić zaległości. Miałem ostatnio okazję przeczytać Wyspę doktora Moreau Herberta George’a Wellsa – w nowym przekładzie Krzysztofa Sokołowskiego. Najnowsze wydanie zostało wzbogacone o interesujące posłowie dr Mirosława Gołuńskiego, a także klimatyczne ilustracje, których autorem jest Giuseppe Garibaldi Bruno. Jak tytułowa wyspa prezentuje się po blisko stu dwudziestu pięciu latach od premiery?
Narratorem jest Edward Pendrick, który ocalał z katastrofy statku. Dochodzi do siebie na szkunerze transportującym istną menażerię. Poznaje niejakiego Montgomery’ego – mężczyznę tajemniczego i dość nieprzystępnego. Pendrick cieszy się, że gdy dopłyną do pewnej wyspy, ich znajomość dobiegnie końca. Tak się jednak nie dzieje. Na skutek niesprzyjających okoliczności na tę samą wyspę trafia również główny bohater. Właściwie zostaje tam uwięziony – droga powrotu jest odcięta. Pendrick poznaje tytułowego doktora Moreau – naukowca krytykowanego za brutalne eksperymenty. Okazuje się, że wyspa to swoista stacja biologiczna zamieszkała przez doktora, jego asystenta i szereg osobliwych istot.
„Cóż to wszystko mogło oznaczać? Zamknięte ogrodzenie na samotnej wyspie, człowiek o wątpliwej sławie, którą przyniosły mu wiwisekcje, i ci kalecy, zniekształceni ludzie?” – zastanawia się Pendrick. Jest dociekliwy i wkrótce znajduje odpowiedzi. Wyspa to laboratorium, w którym tytułowy doktor przeprowadza swoiste transmutacje, w wyniku których zwierzęta stają się ludźmi. Tylko czy to jest możliwe? Sam doktor Moreau tłumaczy to nieoczekiwanemu gościowi w ten sposób:
„Moje stworzenia od pierwszego rzutu oka wydają się panu dziwne, nawet niesamowite, ale dla mnie, zaraz po zakończeniu pracy, są niewątpliwie ludźmi. Dopiero później to wrażenie blednie podczas obserwacji. Pojawia się jedna cecha, potem następne. Wypełzają na powierzchnię, rzucają mi wyzwanie. Ale ja je pokonam! Ilekroć zanurzam żywe stworzenie w kąpieli palącego bólu, powtarzam sobie: »Tym razem wypalę z niej zwierzę, wypalę do końca, aż powstanie moja własna istota rozumna«”.
Racjonalny Pendrick jako przymusowy mieszkaniec wyspy staje się świadkiem osobliwych zdarzeń, zaczyna patrzeć na rzeczywistość z zupełnie innej perspektywy. Zaczyna bać się doktora bardziej niż „zwierzoludzi” – owoców jego eksperymentów: „Muszę przyznać, że straciłem wiarę w rozsądek świata, tak okrutnie boleśnie odmienionego na tej wyspie. Ślepy Los, ogromny, niepojęty Mechanizm, wydawał się ciąć tu i kształtować materię istnienia, a mnie, Moreau z jego żądzą badań, Montgomery’ego z jego żądzą picia, i zwierzoludzi z ich instynktami oraz ograniczeniami umysłowymi, szarpał i miażdżył nieuchronnie, bezlitośnie w swych kołach, nieskończenie skomplikowanych, niewyobrażalnie ogromnych”. Co się stanie, gdy szalone eksperymenty wymkną się spod kontroli?
Nie da się ukryć, że w pewnych aspektach Wyspa doktora Moreau trąci myszką, zdradza swój dziewiętnastowieczny rodowód. Opowieść Pendricka jest w gruncie rzeczy spokojna w tonie, wyważona, elegancka. Bywa on też zwięzły w swoich relacjach – jestem pewien, że dzisiejszy czytelnik wolałby zostać na tytułowej wyspie nieco dłużej i poznać przemiany jej mieszkańców bardziej szczegółowo. Natomiast i w takiej formie książka Wellsa po prostu się broni. Można się zastanawiać, na ile to wszystko mogło być wytworem oszalałego umysłu, ile Pendrick pominął w swojej relacji. Może ze względu na tajemnice pozostające tajemnicami i po zakończeniu lektury, ta upiorna wyspa fascynuje po dziś dzień kolejne pokolenia czytelników i twórców?
Tak, czyta się tę powieść po stu dwudziestu pięciu latach nadal z wielkim zainteresowaniem, emocjonalnym zaangażowaniem. Kiedyś była literackim głosem w toczącej się w Wielkiej Brytanii dyskusji o wiwisekcjach dokonywanych na zwierzętach. Oczywiście można na dzieło Wellsa spojrzeć też z całkiem innej strony – na przykład jako na upiorne przetworzenie opowieści o stworzeniu świata czy mitu o Prometeuszu, ukazanie kolejnej karykatury utopii, swoistej brutalnej parodii raju. Jest to także mocne studium (rzekomej) władzy człowieka nad (rzekomo) podległym mu światem. Co najbardziej przerażające – taką wyspę dałoby się stworzyć i dziś, choć w laboratorium królowałyby najnowocześniejsze technologie.
To jest to, co często zachwyca mnie w dawnej literaturze – może być nadal czytana, rozmaicie interpretowana w zależności od czasów i spojrzenia. Można ją wciąż odkrywać na nowo – i zachwycać się nią na nowo. Wyspa doktora Moreau Herberta George’a Wellsa ma nadal sporo do pokazania i udowodnienia dzisiejszemu światu. Może ktoś z was dopiero ją odkryje – tak jak ja.
Źródło cytatów: Herbert George Wells, Wyspa doktora Moreau, tłum. Krzysztof Sokołowski, Wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2020.
Źródło grafiki: https://www.imdb.com/title/tt0116654/mediaviewer/rm2833589248
Znam tłumaczenie Krasińskiej i z ciekawością zajrzałam do nowego tłumaczenia. Jest w tej powieści wiele wyzwań dla tłumacza – nazwy bestii tak na przykład. Z zaskoczeniem zauważam, jak nośny jest topos wyspy w literaturze – od More’a przez Krasickiego i Defoe po Goldinga. Swoją drogą zastanawiam się, ile razy Golding przeczytał „Wyspę Doktora Moreau” zanim zasiadł do pisania „Władcy much”…
Też mi to przyszło na myśl – z Goldingiem:)