Sławomir Shuty w zbiorze opowiadań „Cukier w normie” portretuje tę część Polski, której zazwyczaj nie chcemy oglądać. Życie bohaterów jest banalne, nastawione na konsumpcjonizm, niewolne od przemocy i fatalnych wyborów. Oczywiście ten „Cukier” nie ma w sobie nic krzepiącego – nie taka to literatura.
Twórczość Sławomira Shutego po raz pierwszy poznałem bodaj na studiach – omawialiśmy Zwał na fakultecie z krytyki literackiej. Ostatnio miałem okazję powrócić do jego książek przy okazji niedawnych reprintów. Nowy wspaniały smak może mnie nie zachwycił do końca (widać, że były to pierwsze próby), ale zaciekawił i nie żałuję czasu spędzonego z tymi opowiadaniami – pisałem o nich więcej w niedawnej „Lekturze na weekend”. Postanowiłem sięgnąć po kolejną książkę z tak zwanej nowohuckiej „trylogii konsumpcyjnej”.
„Cukier jest zero.
Cukier jest dobry.
Cukier mi super wyszedł.
Cukier w normie, panie!
Ale cholesterol wysoki, Mój ty boże..”
Właściwie krakowski pisarz w Cukrze w normie powrócił do problematyki, którą poruszył w Nowym wspaniałym smaku, to naturalna kontynuacja – ale te „nowe” teksty okazały się lepiej dopracowane, w większości nieprzekombinowane i bardzo pomysłowe, napisane z pazurem. Choć jest to satyra, a więc obraz nieco wykrzywiony, to jednak zawiera sporo gorzkiej – wbrew tytułowi – prawdy.
Shuty w tych miniaturach pokazuje swoich bohaterów w sytuacjach codziennych, zwyczajnych, nawet jeśli niekiedy świątecznych. Ktoś balanguje z kolegami. Ktoś robi zakupy. Ktoś celebruje przystąpienie do pierwszej komunii. Ktoś przyjmuje gości. Ktoś ogląda telewizję. Ktoś się odchudza. Ktoś zaraz się urodzi i rodzina wreszcie będzie „kompletna”, jak zauważają zachwyceni sąsiedzi (bo „jak to wygląda, że młode małżeństwo, przecież już ładne kilka lat po ślubie, nie ma przynajmniej jednego dziecka? no jak to wygląda, powiedzcie mi? że co, albo ona bezpłodna, albo on bezpłodny, no nie ma innego wyjścia, bo chyba, że są jacyś dziwni, no wiecie jacy”). Ktoś wyjeżdża na wakacje. Ktoś marzy – i tych marzeń raczej nie spełni. Niekiedy tylko autor Zwału skręca w stronę sci-fi (na przykład, gdy kosmici odwiedzają Ziemię). Oddanie scenek rodzajowych uderza trafnością ironicznych obserwacji. Jak na przykład w Odwiedzinach:
„- Przynieś jakiejś wędlinki, sałatki, no co tak siedzisz – zwrócił się pan Gieniu do żony, chociaż nie siedziała. – Przecież widzisz, że goście głodni.
Ale państwo Męczarscy na te słowa zaczęli zgodnie z niepisaną tradycją zapierać się, że głodni nie są, chociaż specjalnie nie jedli u siebie sytego obiadu, żeby sobie zostawić miejsce na ewentualne przysmaki. Gospodarz oczywiście nawet nie chciał słuchać, że państwo Męczarscy głodni nie są. Na co oni jeszcze bardziej zapewnili, że w żadnym wypadku głodni nie są, obiad przecież jedli przed wyjściem. Na te słowa gospodyni zaczęła nalegać, że koniecznie muszą coś skosztować.
Po rytualnej grzecznościowej wymianie zdań, goście usadowili się za szeroką ławą, a pani Halinka nakroiła, przygotowała, zaparzyła kawy i herbaty przyniosła, rozstawiła i zachęciła do konsumpcji. Z początku nieśmiało, ale jednak, zabrali się goście do kosztowania potraw pani Halinki”.
„Pokazanie się” przed sąsiadami, udowodnienie własnej zamożności i szczęścia, to jeden z najczęściej powracających tu motywów w tych opowiadaniach (przykładowo w świetnej Komunii dostajemy wyliczenie całego menu. Podobnych wyliczeń jest tu zresztą sporo). Konsumpcjonizm to nieuleczalna choroba bohaterów. Dla nich „być” znaczy przede wszystkim „mieć” („Bez pracy nie ma kołaczy. Bez pracy nie ma też dmuchanego basenu rodzinnego, kuchenki mikrofalowej, miksera z miską obrotową, sernika na zimno, chusteczek nawilżających, mleczka do czyszczenia, polędwiczki sopockiej z indyka, płatów śledziowych ala Bismarck, a o batonach już nawet nie wspominając”). Ten konsumpcjonizm nieobcy jest też dzieciom. Wróćmy do Komunii:
„Ksiądz powtarzał jak nakręcony, monotonnie, sennie: »Drogie dzieci, już za chwilę przyjmiecie do waszych czekających serc pana Jezusa«, a w jego sercu rozgrywała się batalia na pleju Sony, jaki miał zamiar sobie kupić z tych pieniążków co to uzbiera, tylko że niepotrzebnie krzesnomatka kupiła mu magnetofon z kolumnami, bo te pieniądze, które na niego wydała, dołożyłby do pieniędzy od krzesnego i kupiłby może komputer z monitorem piętnaście, akurat w maju są obniżki w sklepie na sprzęt”.
Bohaterowie żyją tym, co zobaczą w telewizji, to piękne kolorowe życie z ekranu staje się dla nich wzorem. W kapitalnym opowiadaniu Święta! małżonkowie po męczących przygotowaniach do Wigilii i po samej Wigilii oglądają „Wigilię z Jedynką”, aby stwierdzić:
„No to jest prawdziwa wigilia – myśli pani Zosia – wszystko aż się lśni od czystości i takim ładnym porządku są sztućce poukładane, to jest wigilia.
– Co oni tam jedzą? – pyta pan Stasiu.
– Taką kutię – odpowiada żona.
To jest prawdziwa wigilia – myśli pan Stasiu. To jest wigilia jak się patrzy, wino na stole, nie to co u nas. Nawet kutii nie ma.
– A co to jest ta kutia? – pyta jeszcze żony.
– Kutia to jest kutia, cicho bo nie słyszę – odpowiada pani Zosia”.
W opowiadaniu Podwójnie filtrowane pani Emilia wygrywa pieniądze w popularnym teleturnieju „Idź na całość” i przez chwilę staje się swoistą lokalną celebrytką – choć ta sława nie jest wiele warta, a i pieniądze… ale bez spoilerów. Z kolei inne opowiadanie zaczyna się tak:
„Wanda Niemca nie chciała i rzuciła się w kurorcie nad morzem w wir nocnego życia. Prawdę mówiąc, nie tyle nie chciała, co się tylko wahała, a nawet nie to. No bo z jednej strony taki Niemiec. Ustawiony, bogaty, rzetelny, praca pewna, wysportowany, uczciwy, słowem wszystko. Już się tam widziała: willa z basenem na peryferiach dużego miasta. To jest dobre. Wygoda – z życia kulturalnego nie trzeba rezygnować. (…) Języka się jakoś nauczy szybko, a pewnie on też ma jakiś przyjaciół w pracy, którzy będą przychodzić na party w ogrodzie. No i jeszcze kino, sklepy, może coś innego… fryzjer, dyskoteka? Pełna kultura. Czyli masz to pod ręką, ale mieszkasz sobie w dala od hałasu i pyłu. Spokojnie, bez wścibskich sąsiadów Rano se wstajesz, pod prysznic, potem szklanka soku z pomarańczy, małe śniadanko dietetyczne i można się opalać. Trochę popływać w basenie, poczytać czasopisma, wybrać coś z katalogów, może jaki fitness, żeby się nie spaść za szybko. O! pewnie w telewizji są lepsze niż u nas rzeczy. A wieczorem do restauracji na kolację. Do kolacji lampka czerwonego wina i dyskretne światło świec. Może też lukratywna kariera modelki lub aktorki na boku na pół etatu? Nie, żeby się przemęczać, ale świata eleganckiego liznąć.”
Tyle fantasmagorie – a życie jest szare i nudne, znieczulane właśnie nierealnymi marzeniami, telewizją lub alkoholem. Relacje międzyludzkie zostają oparte na pozorach, a nierzadko na nienawiści i przemocy. Bywa, że trzeba śmierci, aby człowiek doczekał się tych upragnionych pięciu minut uznania podczas własnego pogrzebu (choć i tu nie ma świętości – Shuty „uzupełnia” sformułowania z klepsydr).
Na Cukier w normie składają się błyskotliwe i odważne obrazki traktujące o ludzkiej codzienności, ludzkiej beznadziei. Choć czasy już trochę się zmieniły (wszak premiera Cukru… miała miejsce blisko dwadzieścia lat temu), w wielu aspektach te opowiadania pozostają, niestety, aktualne. Chciałoby się zapytać – któż z nas nie zna takich ludzi jak ci, którzy zasiedlają krzywozwierciadlaną prozę Shutego?
Źródło cytatów: Sławomir Shuty, Cukier w normie, Korporacja Ha!art, Kraków 2021.
Cukier Krzepi- najsłynniejsze i najdroższe gasło reklamowe, którego autorem jest Melchior Wańkowicz, – ale chyba to wszyscy wiedzą.
Mówi się, że cukier to trzecia obok soli i narkotyków biała trucizna. Chociaż na ogół wystarcza spożywanie z umiarem.
Czy to jednak nie za ponure i nie za bardzo traci codziennoscia wlasnie? Ja lubie, zeby literatura dawala oddech od dnia codziennego, a Shuty go tu serwuje bez sosu, no moze z sosem przesmiewczym.