Nie tylko Eden Whiteoak – ze słynnej sagi Mazo de la Roche – próbuje swoich sił w literaturze. Poetę odkrywa w sobie także najmłodszy z braci Whiteoaków – Wakefield. Zobaczcie, jak mu się powiodła pierwsza pisarska próba.
W powieści Fortuna Fincha – stanowiącej dziewiąty tom sagi rodu Whiteoaków autorstwa popularnej kanadyjskiej pisarki Mazo de la Roche (na zdj.) – trzynastoletni Wakefield Whiteoak podejmuje pierwsze literackie próby. Okazuje się, że pisarska pasja miała początek w słowach:
„Słowa fascynowały zawsze Wakefielda, ale dopiero od niedawna lubił je pisać. Gdy był młodszy, rozkoszował się powtarzaniem poważnych zwrotów i pięknych zdań, którymi posługiwali się starsi członkowie rodziny. Wsłuchiwał się w swoje słowa z głową przechyloną na bok. (…) A jak się cieszył wyrazem zdumienia, malującym się na twarzach dorosłych osób, gdy wychodziły z jego ust mądre i zawiłe zdania.
Lecz teraz znalazł nowe źródło radości. Wyciągał słodycz z każdego słowa i układał je w rymy. Wołał je i przychodziły na jego wezwanie jak posłuszne dzieci, czasem grzeczne i wesołe, czasem niechętne i płaczliwe”.
A oto jak mały Wake stworzył swoje opus magnum:
„Tego ranka Wakefield miał piękny pomysł na wiersz. Nie taki krótki, codzienny – ale długi, bardziej opracowany i pełen dźwięcznych słów. Usiadł przy biurku, ale jakoś mu nie szło. Po raz pierwszy zauważył, jak szpetna była tapeta w żółtozielony deseń, jak niepociągające fotografie koni widzące na ścianie. A może poszukać innego otoczenia? Tak jest, pójdzie przed dom i znajdzie takie miejsce, z którego będzie widział same piękne rzeczy… Wziął papier, ołówek, swoją ukochaną teczkę i pobiegł do ogrodu.
Wybrał pole, z którego ścięto zboże i na którym stały trzy stare grusze. Usiadł na słońcem nagrzanej zieleni pod drzewem i rozłożył teczkę na kolanach… Przyłożył ręce do policzków i zaczął gładzić nimi twarz. Sprawiało mu to wielką przyjemność. Kochał siebie samego w tym dniu, tak jak kochał gruszę i piaszczystą ziemię. Przywarł do niej całym ciałem, czując jej ciepło. Spoglądał na drzewo. Liście zaczynały żółknąć i szeptały do siebie przy lada powiewie. A między nimi owoce o pięknym kształcie, złotozielone, dojrzałe i czekające na mocniejszy podmuch wiatru, by spaść na ziemię.
Pisał i pisał. Szukał słów, znajdował je, same mu się narzucały… Napisał wspaniały poemat! Tak piękny, jak poematy Edena. Napisać coś takiego, co po wielu, wielu latach ludzie będą czytali ku swojej radości… Kto był autorem? Nie wiecie, Wakefield Whiteoak, brat Edena Whiteoaka… Bracia poeci… Wiele osób było zdania, że młodszy był większym poetą… (…)
Przeczytał swój utwór, wygładził i przepisał z największą starannością. Jeszcze przed chwilą kartka papieru była niezapisana, a już teraz utrwaliły się na niej piękne słowa, które pozostaną tu zawsze. A chociaż napisanie nie trwało długo, miał wrażenie, że pomysł wiersza o kaczorze przyszedł mu [do głowy] już przed kilku dniami”.
Przeurocze, prawda? A wy pamiętacie swoje pierwsze literackie próby?
A może te próby są jeszcze przed wami? Albo piszecie od dawna, ale nie wiecie, w którym kierunku iść z twórczością, komu ją pokazać, wreszcie – gdzie zdobyć pisarską wiedzę. Zapraszamy na kursy Pasji Pisania!
18 lutego rusza Internetowy Kurs Podstawowy – możecie się zapisać tutaj.
Z kolei 20 lutego startuje kurs Pasja Pisania I.
http://www.pasjapisania.pl/kurs-pasja-pisania-i-2.html
Już dziś wyślij zgłoszenie! Niech piękne słowa ułożą się w opowiadania i powieści!
Źródło cytatów: Mazo de la Roche, Fortuna Fincha, tłum. Halina Gądek, Krajowa Agencja Wydawnicza, Poznań 1990.
Źródło grafiki: https://pl.wikipedia.org/wiki/Mazo_de_la_Roche
Coś w tym jest! U mnie wyglądało to dość podobnie; fascynacja słowami zaczęła się w wieku przedszkolnym, od klocków z literkami. Na co dzień zajmowała się mną jedyna nieczytająca osoba w rodzinie, czyli jedna z babć. Najprawdopodobniej dla uniknięcia kłopotliwych pytań typu „a dlaczego słońce świeci”, postanowiła mi pokazać, jak się z tych klocków układa proste wyrazy. W związku z czym przez pewien czas główne pytanie brzmiało „Babciu, a jak się pisze…?” i „Babciu, a co tu jest napisane?”. Każdy zadrukowany kawałek papieru w domu był mój, bo zawierał nowe słowa; każdy spacer do miasta to było czytanie szyldów, afiszy, nekrologów. Rozumiałam, nie rozumiałam, pal sześć, ale przyswajałam, a ponieważ mam pamięć głównie wzrokową, to od razu zapamiętywałam z prawidłową pisownią.
Wiersze zaczęłam pisać w pierwszej klasie podstawówki; niektóre umiem na pamięć, bodaj nawet mam je gdzieś w charakterze pamiątki przepisane, ale „dzikie rumaki z mej duszy nie wydrą tej tajemnicy”, jak brzmią, bo gdyby wydarły, to bym się ze wstydu zapadła pod ziemię. Nawet na teksty do disco polo się nie nadają, bo za mało rytmiczne.
A zaraz potem założyliśmy z bratem gazetę. On wymyślał, o czym będziemy pisać, ja wykonywałam. Było tam wszystko, co naszym zdaniem w gazecie lokalnej być powinno: plan miasta (NASZEGO WŁASNEGO miasta, które wymyśliliśmy od podstaw, bardzo nowoczesnego jak na lata 60 – żadnych zabytków, za to dużo zakładów przemysłowych i ogromny stadion, komunikacja miejska lepsza niż w stolicy, chociaż metra nie udało nam się zaprojektować, bo jeszcze nie wiedzieliśmy, że coś takiego istnieje), rozkład jazdy wspomnianej komunikacji, ogłoszenia o wyłączeniu wody i prądu, wywiad z architektem miejskim, z trenerem drużyny piłkarskiej, reportaż z fabryki tworzyw sztucznych itp. itd., i to wszystko pracowicie pisane maczkiem na kartkach z bloku rysunkowego, podzielonych linijką na kolumny. Niestety żaden egzemplarz się nie zachował, a szkoda – chyba mniej bym się tego wstydziła, niż częstochowskich rymów :-).
Dot, ależ cudna ta historia z babcią i nauką czytania/pisania!
Ja od zawsze uwielbiałam nazwy miejsc w odległych krajach. Do dziś zdarza mi się przesiadywać nad mapą i wyobrażać sobie, kogo można spotkać na przykład w takim Purmamarca 🙂 Czasem udawało się mi sprawdzić i odwiedzić wybrane miasteczko, a nawet jeśli nie, to i tak miałam punkt wyjścia do snucia opowieści 🙂
Dogadałabyś się z Moją Połową! Większość książek czyta w towarzystwie atlasu geograficznego. Ostatnio był to nawet thriller Mary Higgins-Clark, chyba ostatnia lektura, przy której można by posiłkować się atlasem – byłem zaskoczony.
O popatrz! Jakbym siebie widziała 😀 😀 😀