„Jestem rozstrojony, bo mam (…) trzydzieści jeden lat, a wszyscy moi przyjaciele umierają” – skarży się rozpaczliwie Yale, jeden z bohaterów powieści „Wierzyliśmy jak nikt”. Przyszło mu żyć w stanie ciągłego zagrożenia – bo oto nadeszła epidemia, którą później nazwano „dżumą XX wieku”.
Zdumiewający zbieg okoliczności! Powieść Rebekki Makkai, traktująca o epidemii AIDS, która wybuchła w latach osiemdziesiątych, pojawiła się w zapowiedziach Wydawnictwa Poznańskiego w styczniu tego roku. Swoją premierę miała, kiedy kolejna epidemia zdezorganizowała nam życie. Trudno uciec od tych niespodziewanych paraleli, kiedy czyta się Wierzyliśmy jak nikt.
Chicago, 1985 rok. Zaczyna się impreza zorganizowana z okazji pogrzebu Nica przez jego przyjaciół. Nie mogą oni uczestniczyć oficjalnie w uroczystościach funeralnych, więc przygotowują – zresztą zgodnie z życzeniem umierającego – istną fetę. Młodziutki Nico stał się jedną z kolejnych ofiar AIDS. Zgromadzeni na zaimprowizowanym spotkaniu goście mają świadomość, że i oni mogą podzielić los Nica (zresztą niektórzy są już chorzy). Yale Tishman – główny bohater powieści – na szczęście jest zdrowy, nie naraża się, pozostaje w monogamicznym związku z Charliem, ale czy naprawdę nie musi się bać? I jak można zwyczajnie żyć, kiedy niemal wszyscy najbliżsi chorują, zostają w zasadzie skazani na śmierć? Równolegle toczy się drugi wątek, rozgrywający się trzy dekady po opisywanych w pierwszym rozdziale wydarzeniach. Fiona Blanchard, urocza siostra Nica, już dziś dojrzała kobieta, przyjeżdża do Paryża, aby odnaleźć córkę. Zatrzymuje się u swojego przyjaciela, artysty, z którym łączy ją tragiczna przeszłość. Richard przygotowuje ważną wystawę. Te dwie rzeczywistości, lata osiemdziesiąte, i XXI wiek, mogą spotkać się ze sobą w artystycznym projekcie.
Dziś, w XXI wieku, wiemy bardzo dużo o AIDS. Ten temat nie jest tabu, istnieje mnóstwo stowarzyszeń czy organizacji zrzeszających chorych, zajmujących się profilaktyką, pojawiły się też leki, dzięki którym zarażeni wirusem mogą normalnie funkcjonować. Makkai zabiera czytelnika do czasów, kiedy tej wiedzy jeszcze nie było, medycyna dopiero próbowała sobie radzić z epidemią i przeciwdziałać jej rozprzestrzenianiu, a zakażeni spotykali się zewsząd z pogardą i nienawiścią. Autorka obrazuje różne postawy (potencjalnych) chorych względem AIDS. Jedni wierzą w to, że wreszcie powstanie lek, który zatrzyma epidemię, drudzy sądzą, że cała ta kampania to spisek rządowy, jeszcze inni działają w kampaniach na rzecz uświadamiania społeczeństwa. Niektórzy chcą sobie robić testy, inni są im przeciwni (jak mówi Asher: „Wszyscy mamy wyrok śmierci, tak czy nie? Ty i ja! Nie wiemy, kiedy to będzie! Może jutro, może za pięćdziesiąt lat! Chcesz wiedzieć dokładniej? Chcesz wariować ze strachu?! Bo tylko to może ci dać ten test! (…) Połowa gości zyskuje fałszywe poczucie bezpieczeństwa, a druga połowa już wie, że umiera!”). AIDS jawi się jako kara, z którą trzeba żyć (a raczej umrzeć): „samą chorobę odbieramy jako akt potępienia (…). Jeśli się zaraziłeś, bo spałeś z tysiącem gości, to zostałeś pokarany za rozwiązłość. Jeśli się zaraziłeś, bo raz się przespałeś tylko z jednym, to w sumie jeszcze gorzej, bo to jakby potępienie nas wszystkich, bo karygodny jest sam akt, a nie to, z iloma to robisz. A jeśli się zaraziłeś, bo sądziłeś, że akurat ty nie możesz się zarazić, to zostałeś pokarany za pychę. A jeśli się zaraziłeś, bo wiedziałeś, że możesz się zarazić, a miałeś to gdzieś, to zostałeś pokarany za to, że tak bardzo znienawidziłeś samego siebie”.
Yale jest w tym wszystkim zagubiony. Nie wystawia się na ryzyko, ale też zdaje sobie sprawę, że jego i Charliego może trzymać przy sobie również epidemia („Bo przecież gdyby nie grasująca po mieście bestia, która porywała chłopaków z pierwszej linii, Yale i Charlie już dawno by się rozeszli. Były już takie kłótnie, które by ich rozdzieliły. Były stresy ostatnich kilku miesięcy. Ale nie, nie. Pogodziliby się. zawsze się godzili. Charlie ukryłby twarz w dłoniach, spytał, co może zrobić, żeby się zmienić, a Yale dostrzegłby rozpacz w jego oczach i zaraz chciałby wziąć go w ramiona, by już nigdy więcej nie stała mu się krzywda”). Pomimo nieodłącznego strachu i przygnębienia stara się żyć normalnie. Ma szansę na rozwój zawodowy, dokonanie czegoś wielkiego – poznaje staruszkę, gotową oddać galerii sztuki, w której Yale pracuje, swoją kolekcję unikalnych obrazów z lat dwudziestych. Nora zwierza mu się z własnego pięknego romansu – nadal kocha człowieka, który odszedł wiele lat temu, chce ocalić jego pamięć. To poniekąd lustrzane odbicie głównej historii zawartej we Wierzyliśmy jak nikt – tyle że epidemią z młodości Nory okazała się I wojna światowa. I ona, tak jak później Fiona, jej krewna, żyła wśród grobów, pielęgnując w sobie pamięć o ukochanych towarzyszach mimo wszystko pięknej młodości.
Mimo gabarytów – ponad sześćset stron! – ta powieść wydaje się początkowo, jeśli można tak to ująć, niepozorna. Nie stara się przyciągnąć uwagi za wszelką cenę, narracja jest nienachalna, mimo całego ładunku dramatyzmu, składającego się na tę prozę. Do postaci – bardzo prawdziwych psychologicznie – łatwo można się przywiązać. A jednak z każdym rozdziałem ta książka wciąga coraz bardziej, coraz mocniej angażuje. Apokalipsa postępuje – bohaterowie muszą zmienić swoją zwyczajną codzienność na codzienność szpitalną. Są jak w pułapce, z której nie ma wyjścia. Trudno się oderwać od tej historii – czy to Yale’a, któremu rozpada się świat, czy dorosłej Fiony, żyjącej wciąż jakby na cmentarzu, metaforycznie opiekującej się grobami utraconych przyjaciół. Oba te wątki spotkają się w poruszającym finale.
Wbrew pozorom Wierzyliśmy jak nikt nie jest tylko powieścią o tym, jak AIDS dziesiątkowało amerykańską społeczność homoseksualistów w latach osiemdziesiątych. Oczywiście, epidemia staje się dla Makkai punktem wyjścia – ale do snucia historii o pamięci, o prawdziwej przyjaźni, o miłości, a wreszcie o tym, jak (próbować) przetrwać, gdy świat na różne sposoby obraca się w prywatną ruinę (jak stwierdza jeden z bohaterów: „To zawsze tylko kwestia czasu, prawda? (…) Czekamy tylko, aż świat się rozpadnie. Kiedy wszystko trzyma się kupy, jest to zawsze li tylko jakiś stan przejściowy”).
Cóż, to prawdziwa literacka uczta, na którą was zapraszam!
Źródło cytatów: Rebecca Makkai, Wierzyliśmy jak nikt, tłum. Sebastian Misielak, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020.
Źródło grafiki: https://en.wikipedia.org/wiki/HIV/AIDS
Ta książka towarzyszy mi od kilku dni, na razie jestem w połowie – czyli szklanka jest w połowie pełna. Rzeczywiście świat, a właściwe dwa równoległe światy opisywane w tej książce, to urzekająca rzeczywistość. Choć trudno zachwycać się historią, gdy losy jej bohaterów są tak dramatyczne. Ale chyba na tym polega urok i hipnotyczne piękno tej lektury, na subtelności, z jaką autorka opisuje to, co dla bohaterów subtelne nie jest.
Dzięki za komentarz! Jestem ciekaw, jak spodoba Ci się jako całość.
A przy okazji podpowiem Ci inny tytuł – trylogię Jonasa Gardella „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” (kolejne tomy to: „Miłość”, „Choroba”, „Śmierć”). Te same czasy, tylko Szwecja, forma powieści + wstawki reportażowe. Ta trylogia mnie absolutnie zmiażdżyła.
Ok, już mogę ocenić całość, choć nie jest to wcale takie łatwe. Z jednej strony mamy losy bohaterów, w większości dramatyczne, naznaczone smutkiem, samotnością, z drugiej strony lekki styl, bez moralizatorstwa i narzucania czytelnikowi oceny. I ta pozorna sprzeczność daje bardzo dobry efekt. Choć w wątku z lat osiemdziesiątych bohaterów jest mnóstwo – autorce udało się ich doskonale zindywidualizować. Z kolei wątek z 2015 roku, to echo wydarzeń sprzed trzech dekad i tu możemy obserwować jak czas i życiowe doświadczenia wpłynęły na naszych, teraz już dobrych znajomych. Ale całość to wcale nie opowieść o ludziach i ich perypetiach. Bohaterem drugiego planu jest tu los i nasza bezradność wobec jego wyroków. Dziś temat AIDS nie jest już tematem tabu, owszem wciąż budzi lęk, ale pierwszym uczuciem jest współczucie wobec osób, które doświadczają dramatu tej choroby. Kiedyś była to przede wszystkim stygmatyzacja całego środowiska, które w latach osiemdziesiątych oskarżono o rozprzestrzenianie dżumy XX wieku. Nie mniej autorka ostrzega, że nikt nie jest bezpieczny, a jeśli tak myśli, to znaczy, że przestaje być czujny, a stąd tylko krok do tragedii – czego najdotkliwiej doświadcza Yale. „Wierzyliśmy jak nikt” to także opowieść o różnych obliczach wierności, mamy tu Norę która nie mogła zaznać spełnienia swojej wielkiej miłości, pielęgnuje więc wspomnienia i u schyłku życia pragnie chociaż zadośćuczynienia, mamy Yale’a który sam jest wierny i na tym buduje nadzieję, że kula wystrzelona na ślepo przez los, jego ominie, mamy Fionę która wciąż wiernie pielęgnuje pamięć o tych których los odebrał jej zbyt szybko, mamy Richarda który niestrudzenie utrwala obrazy przemijającego świata. Tej książki nie da się wyrzucić z pamięci po jej przeczytaniu, przynajmniej w mojej pamięci pozostanie na długo. A czasy, w jakich teraz przyszło nam żyć, potwierdzają to, co według mnie stanowi przesłanie tej wielowątkowej historii, że choć zło ma różne oblicza (AIDS, terroryzm, epidemia, zdrada, wojna), czasem po prostu trzeba wierzyć …