Czy znacie książki Philipa Rotha? To jeden z najbardziej cenionych współczesnych pisarzy amerykańskich. Jego twórczość bywa kontrowersyjna. W „Cieniu pisarza”, kameralnej powieści Rotha, krzyżują się ścieżki dwóch twórców – jeden z nich ma ugruntowaną pozycję w świecie literatury, a drugi wielbi tego pierwszego. Co wyniknie z tego spotkania?
Nathan Zuckerman, narrator powieści „Cień pisarza” jest początkującym literatem. Emanuel Isidore Lonoff, cieszący się uznaniem pisarz, to jego idol. Tych dwóch spotyka się w domu Lonoffa. To ważna konfrontacja – zwłaszcza dla Nathana. Może podglądać twórcę, którego tak ceni, zestawić swoje wyobrażenia z rzeczywistością („– Gdy się podziwia jakiegoś pisarza, człowiek jest ciekaw jego osoby. Szuka jego tajemnicy. Wzoru układanki.”). Jak się okazuje, taka wizyta może być inspirująca także pod względem twórczym. Narrator snuje ciekawą opowieść o swoim gospodarzu oraz o tajemniczej pannie Bellette, która zatrzymała się w tym samym domu, aby uporządkować rękopisy Lonoffa.
Tam, gdzie spotykają się dwaj pisarze, muszą pojawić się kwestie pisarskie. Tak jest i w tej powieści. Opowiadanie Nathana – zainspirowane jego historią rodzinną – nie znalazło uznania wśród jego najbliższych. Sportretował bohaterów – których pierwowzorami byli członkowie rodziny Zuckermanów – satyrycznie. Tymczasem ojciec Nathana uważa, że wykorzystanie tego materiału w ten sposób jest niesprawiedliwe wobec środowiska, z którego wywodzi się Nathan. Stwierdza on, że „Ludzie nie czytają literatury. Oni czytają o i n n y c h l u d z i a c h. I osądzają ich jako ludzi.”.
Jednak Nathan znajduje odpowiedź na te zarzuty w historii literatury:
„Czyż Joyce, czyż Flaubert, czyż Thomas Wolfe, romantyczny geniusz z moich studenckich lektur, czyż oni wszyscy nie spotkali się z zarzutami nielojalności, nieuczciwości czy niemoralności ze strony tych, którzy poczuli się zniesławieni ich książkami? (…) Historia literatury to po części historia powieściopisarzy, co doprowadzają do furii swoich rodaków, krewnych czy przyjaciół. (…) Pisarze nie byliby pisarzami, gdyby nie mieli siły stawić czoła temu nieuniknionemu konfliktowi i iść naprzód.”.
Co sądzicie o postawie Nathana? Jak odbieracie zarzut jego ojca? Czy można w ten sposób czytać książki? Albo je pisać, mając na uwadze ewentualne zastrzeżenia innych osób?
I jakich twórców podziwiacie? Czy istnieje taki pisarz czy pisarka, których chcielibyście lepiej zrozumieć? Jakby to ujął Nathan – znaleźć wzór układanki?
Źródło cytatów: Philip Roth „Cień pisarza”, tłum. Jan Zieliński, Zysk i S-ka, Poznań 2004.
Chyba rzadko się zdarza, by pisarz ani odrobinę nie wykorzystywał realnego życia jako tworzywa literackiego. Oczywiście, może wymyślić opisaną historię od początku do końca, może osadzić fabułę w niebie, w smoczej jamie albo w oceanie metanu zamieszkałym przez niebieskie ośmiornice, bohaterom przyprawić skrzydła, krasnoludzkie brody czy elektroniczne wnętrzności, ale żeby coś się działo, muszą zachodzić interakcje między postaciami. A wzorce tych interakcji, tak czy inaczej, tkwią w jego umyśle, bo przecież nie zna innych niż te, które widzi wokół siebie, bliżej lub dalej. I choćby żadna postać nie miała swojego realnego odpowiednika, nie znaczy to, że nie łączy w sobie cech pięciu albo piętnastu znanych autorowi osób. W tym jego samego. Orhan Pamuk w „Innych kolorach” pisze wręcz: „W każdej powieści – choćbym temu zaprzeczał – musi pojawić się postać, która pod względem sposobu myślenia i konstrukcji psychicznej przypomina mnie samego. podziela moje smutki i niepewność”
Tak, zgadzam się. Nawet jeśli pisarz nie opisuje sytuacji znanych z autopsji, wszystko zostaje przefiltrowane przez jego wrażliwość, świadomość i podświadomość – a potem przez wrażliwość czytelnika. I wtedy następuje kolejne ciekawe spotkanie!
Każdy bazuje na własnych doświadczeniach dlatego bliscy, przyjaciele mogą dopatrzeć się podobieństw w bohaterach. Możliwe, że to nawet nie jest zamierzone ale to dotyczy pewnie debiutantów. Pisarz z doświadczeniem panuje nad powieścią.
Kasiu, myślę, że to dotyczy nie tylko debiutantów:) Tak jak napisałem wyżej, wszystko „filtrujemy” przez swoje wrażenia, doświadczenia, przekonania. Czasem rzeczywiście możemy przenieść coś niezamierzenie w obręb powieści czy opowiadania – i dopiero bliscy nam wskażą te „biograficzne” akcenty.
Jak wyobrażałam sobie siebie wydającą cokolwiek – to myślałam o ucieknięciu w pseudonim właśnie z powodu odcięcia się od kontekstu własnej biografii. Choć nie tylko.
Bo w każdym zmyśleniu można doszukać się odpysków prawdy. A już z pewnością bawiłoby się w to tzw. otoczenie.
Chicałabym też, żeby „dzieło” broniło się samo. Ale nie przeczę, że z wypiekami na twarzy dowiedziałabym się czegoś o Ferrante. I nie przeczę, że obrażałam się na Steinbecka za jego polityczne poglądy. I że nie intrygowało mnie rodzeństwo Bronte.
„Bo w każdym zmyśleniu można doszukać się odprysków prawdy.” – świetnie to ujęłaś!
Ja też chciałbym, żeby dzieło czytano tylko poprzez dzieło:)