Eric-Emmanuel Schmitt, jeden z najpopularniejszych dziś francuskich pisarzy, do wielu swoich dzieł dodał swoisty apendyks w postaci dziennika pracy nad daną książką. To pozwala zajrzeć za kulisy pomysłu, zobaczyć, jakimi drogami podążają inspiracje i myśli pisarza.
Eric-Emmanuel Schmitt należy do grona najbardziej płodnych i popularnych pisarzy francuskich. W wielu jego najnowszych książkach znajdziemy zbiory notatek poświęconych powstawaniu danego utworu – dotyczą m.in. realizacji pomysłu, mąk i wątpliwości twórczych, odbioru pierwszych czytelników.
Tak jest w powieści „Przypadek Adolfa H.”. To nie lada literackie wyzwanie. Schmitt przedstawia Adolfa Hitlera w dwóch wariantach jego życiorysu. Jeden z bohaterów przemierza taką drogę, jaką przebył rzeczywisty Hitler. Drugi – inaczej niż to miało miejsce – dostaje się na Akademię Sztuk Pięknych i rozwija malarską karierę. Francuski pisarz pokazuje, jak jedna decyzja – podjęta przez innych – może wpłynąć na nasze życie i na cały świat.
Chciałbym zwrócić uwagę na wspomniany dziennik, który Schmitt pisał równolegle z powieścią. To niewątpliwie gratka dla fanów autora „Oskara i pani Róży”, ale nie tylko. Uczłowieczenie Hitlera to niełatwy temat, ale zarazem taki, który może u czytelników wzbudzić zastrzeżenia moralne. Niektórzy przyjaciele Schmitta odradzali mu realizację takiego pomysłu, nie mogąc znieść tego, że Hitler mógłby jawić się jako ktoś inny, ludzki. Sam Schmitt bardzo przeżywał powstawanie książki. Nienawiść do prawdziwego Hitlera, współczucie dla tego „wyobrażonego”, zmagania z twórczym materiałem – okazało się, że to wszystko sporo kosztuje.
W notatkach dotyczących „Przypadku Adolfa H.” można znaleźć także sporo uwag pisarskich natury ogólnej, niezwiązanych z tą konkretną książką. Zobaczcie:
„Dlaczego narzucam sobie pracę w takim tempie i z taką intensywnością? Maraton sprintera. Dlaczego nie daję sobie nawet dnia odpoczynku? Dlaczego nigdy nie podnoszę głowy znad biurka.
Czyżbym karał się za swoje lenistwo? To właśnie wyznałem któregoś wieczora Brunowi M.
– Jakie lenistwo? – pyta mnie. – Nigdy nie ustajesz. Kiedy nie piszesz, myślisz o tym, co napiszesz. I czytasz tylko po to, żeby pisać. Wniosek: pracujesz cały czas.
Może on ma rację. Ale jakie to odległe od tego, co sam czuję… Kilka tygodni czy kilka miesięcy pisania rocznie, choć wyczerpujące, jawią mi się jako niezwykle krótki okres…”.
„Literatura nie jest celem samym w sobie.
Książka powinna prowokować dyskusje, inaczej jest bezużyteczna”.
„Co znaczy, że książka jest »udana« albo »nieudana«? Jedynie autor to wie, bo może skonfrontować z końcowym rezultatem”.
Czy zgadzacie się z przemyśleniami Erica-Emmanuela Schmitta? Czy w którymś z tych cytatów odnajdujecie własne postrzeganie pisania i literatury?
I co sądzicie o tego typu zapiskach? Czy to ciekawe uzupełnienie lektury, czy może raczej zbędny dodatek, który powinien zostać w pisarskim archiwum? Może sami prowadzicie podobne notatki?
Źródło cytatów: Eric-Emmanuel Schmitt, „Przypadek Adolfa H.”, tłum. Ewa Wieleżyńska, wyd. Znak Literanova, Kraków 2012.
Muszę powiedzieć, że dałeś mi do myślenia Michale 🙂
Przede wszystkim NIE ZGADZAM SIĘ, że „Literatura nie jest celem samym w sobie.
Książka powinna prowokować dyskusje, inaczej jest bezużyteczna”. Literatura powinna wywoływać emocje i przemyślenia, a niekoniecznie dyskusję. Przez dyskusje rozumiem tu akt wypowiedzi własnej opinii na temat tego co się przeczytało. A często książka porusza zbyt intymne sprawy, by o nich dyskutować.
Natomiast cieszę się, że pisarz zaprasza nas do swojego świata i pozwala nam podpatrzeć jego warsztat. Uwielbiam czytać o pisaniu i tworzeniu, szczególnie gdy robią to mistrzowie słowa!
Myślę, Nika, że jeśli dyskusję możemy tu zestawić również z konkretnymi przemyśleniami (bo masz rację, że o lekturze nie zawsze chce się rozmawiać). Tak, zgadzam się, książka powinna przede wszystkim wywoływać emocje.
„Natomiast cieszę się, że pisarz zaprasza nas do swojego świata i pozwala nam podpatrzeć jego warsztat. Uwielbiam czytać o pisaniu i tworzeniu, szczególnie gdy robią to mistrzowie słowa!”
Hm… A ja mam wątpliwości. Na ile dzieło powinno być opatrzone takim komentarzem? Czy nie powinno bronić się samo? A mówimy o dodatku do książki.
Czytałam kiedyś artykuł o Polskim Balecie Narodowym i szczególnie mi utkwiło w głowie zdanie, które można odnieść do wielu dziedzin- „widz nie ma prawa się domyślić, że te wiotkie tancerki pocą sie na scenie jak kowal przy młocie”. I w pełni się z tym zgadzam. Męki i rozterki twórcze, bałagan w kuchni czy zatrucie oparami rozpuszczalnika – to nie rzecz dla odbiorcy. Co najwyżej dla kolegi/koleżanki po fachu.
Jest w tym coś, Zosiu.
„Literatura nie jest celem samym w sobie. Książka powinna prowokować dyskusje, inaczej jest bezużyteczna”
To zbyt wieloznaczne, żeby precyzyjnie się odnieść. Oczywiście, celem literatury jest trafić do czytelnika, a nie do samej siebie. Jednocześnie wielu (w tym uznanych) autorów pisało (pisze) napędzanych motywacją, która nie ustaje mimo braku większego odzewu (w tym prowokowania dyskusji). Przychodzi mi na myśl Bruno Szulz, który pozostawał szerzej nieznany, dopóki nie wypromowała go Nałkowska. Czy jego utwory literackie sprzed 1933 roku były „bezużyteczne”? Zapewne w jakimś sensie tak. Jednak dla mnie bardzo podejrzany jest ten postulat utylitaryzmu literatury formułowany przez Schmitt’a.
W odniesieniu do dziennika pracy nad książką co do zasady nie widzę w tym nic złego. Dla mnie to może być równoległa kreacja. Nie mamy tam, zakładam, opisów jak robi sobie herbatę albo myje podłogę, ale dodatkowe przemyślenia, konteksty, opis zmagań. Wszytko to (znów zakładam) przetworzone literacko, pozostające w korespondencji z głównym dziełem, ale nie ingerujące w jego formę (jesli jest to rzeczywiście apendyks, a nie wtręty w tekście). To taki pomysł autora na ubogacenie odbioru jego utworu, dodatkowa melodia, ciekawostka bardziej, niż cokolwiek innego. Dla mnie osobiście, to mogłaby być ciekawa rzecz, tak jak ciekawi mnie wiele rzeczy dziejących sie „poza sceną”. Pot i inne zmagania wiotkich baletnic mogą być równie (jesli nie bardziej) fascynującą historią jak ta przedstawiona na scenie (przyszedł mi do głowy film „Czarny Łabędź”).
Tak, wszystkie przemyślenia zawarte w tym dzienniku dotyczą procesu pisania lub refleksji nad bohaterami tej książki.
No właśnie, ja również mam problem z tym postulatem Schmitta. Bo trudno zawyrokować, która literatura sprowokuje do dyskusji, a która nie. Wiele razy spotkałem się z taką sytuacją: przeczytałem książkę, która nie zostawiła we mnie żadnych emocji ani przemyśleń, a potem pożyczyłem ją komuś, kim wstrząsnęła, wzbudziła do refleksji.
Myślę, że nasz odbiór literatury jest bardzo indywidualny, dlatego trudno go podporządkować tego typu stwierdzeniom. Może rzeczywiście – jak proponowała Nika – łatwiej tu mówić o książkach wywołujących emocje?
Aha, ten anonim to ja.
Ok:)