Niedawno w polskich księgarniach pojawił się ciekawy zbiór opowiadań – Jestem bratem NN szwajcarskiej pisarki Fleur Jaeggy. To dwadzieścia bardzo dobrych miniatur prozatorskich. Nie zabrakło też kwestii związanych z pisaniem.
„Jestem bratem NN. To ja jestem tym dzieckiem, o którym opowiadała. I pisarzem, o którym nigdy nie mówiła. Tylko wspominała. Wspomniała o moim czarnym kajecie. Pisała o mnie. Opisywała nawet nasze rodzinne rozmowy w domu. Skąd mogłem wiedzieć, że ktoś nas szpieguje przy stole. Że ktoś nas szpieguje w naszym własnym domu. I że szpiegiem jest właśnie ona, moja siostra. (…) Obserwowała moją, naszą matkę, mojego naszego ojca i mnie. Nas wszystkich. A potem opowiedziała o tym całemu światu”.
Tak rozpoczyna się pierwsze i tytułowe opowiadanie z książki Jestem bratem NN szwajcarskiej pisarki Fleur Jaeggy. Co się kryło za pisaniem starszej siostry? Dlaczego narrator czuje się taki zraniony? Czy na pewno chodzi o pisanie?
Dawno nie czytałem tak dobrego zbioru opowiadań. To kilka stron, czasem nawet kilka akapitów, a tyle w tym treści! W jednym z tekstów – który dotyczy bardziej samego procesu pisania niż tytułowego kota – pojawia się taka myśl: „Obserwowanie innych jest zawsze interesujące. W pociągu, na lotniskach, na sesjach naukowych, w kolejce, przy stole we dwójkę; jednym słowem, wszędzie tam, gdzie toczy się życie”. Wydaje się, że właśnie to robi Fleur Jaeggy – podgląda ludzi w sytuacjach codziennych, pokazuje ich nadzieje, samotność, (nie)uświadomione lęki. Wszystko może stać się materiałem do przerobienia na literaturę. Oglądanie obrazu i próba znalezienia połączenia między losami mężczyzny z portretu a własnymi, krótka rozmowa (czy aby na pewno rozmowa) dwóch bliskich sobie kobiet o nadchodzącej starości. Fotografia matki z papieżem. Obserwowanie ryby pływającej w restauracyjnym akwarium albo polującego kota. A wszystko to zostało podane w chaosie codzienności, w biegu myśli i wrażeń. Wiele w tej prozie do odkrycia. Kiedy krytycy mówią o twórczości Fleur Jaeggy, używają niemieckiego określenia Übersprung (nagły nieoczekiwany przeskok, skojarzenie). Sama Jaeggy pisze o tym tak:
„Übersprung jest słowem, które także nas dotyczy. Oznacza odwrócenie spojrzenia, zajęcie się czymś innym, okazanie dystansu, jakby pożegnanie. Dygresja, unikanie słowa i zarazem polowanie na słowa, wyzbywanie się ich: takimi drogami podążają procesy mentalne pisarstwa”.
Czy taki sposób pisania jest wam bliski?
Jeśli chcecie się nauczyć szukania inspiracji w rzeczywistości, zapraszam na Kurs Inspiracje, który rozpocznie się 7 kwietnia – możecie się zapisać tutaj.
A może macie już gotowe opowiadania lub fragmenty powieści, którymi chcielibyście się podzielić? Zbiera się już grupa na wiosenną odsłonę Internetowego Kursu Praca nad Tekstem. Ruszamy 14 marca. Kto dołączy?
http://www.pasjapisania.pl/kurs-praca-nad-tekstem.html
Czekam na was!
Źródło cytatów, Fleur Jaeggy, Jestem bratem NN, przeł. Monika Woźniak, wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2018.
Źródło grafiki: https://www.noir.pl/autorzy/22
Michale, powiedz czy kupujesz książki, pożyczasz czy masz jeszcze inne sposoby na ich zdobywanie? Wszystkich chyba nie da się kupić i pomieścić:) Chociaż reklama jednej księgarni dość dobrze ujęła problem większości moli książkowych, że „nie ma czegoś takiego jak za dużo książek, tylko jest za mało miejsca na nie”.
Marcjanna, myślałem, że nie kupuję wielu książek, ale od kilku lat prowadzę listę zakupionych – i okazało się, że jest ich dużo więcej niż przypuszczałem. Kupuję głównie na aukcjach w Internecie, czasem są to stare, zapomniane pozycje, które kosztują grosze.
A hasło świetne!
Ja niestety też kupuje, i chociaż po każdych zakupach obiecuję sobie, że koniec z książkami, to jednak znowu pojawiają się nowe i wypełniam nimi ostatnie wolne przestrzenie. Ale też mam kilka starych pozycji. Nawet zdobyłam po długich poszukiwaniach w antykwariacie, ale za całkiem pokaźną kwotę, „Przez ocean czasu” Bohdana Korewickiego.
I mnie się udało parę pereł upolować w antykwariatach czy na allegro za dobrą cenę.
Kupowanie to podstawa. Dzięki temu żyją pisarze, chociaż nie tylko. Jednak sprawa przestrzennej objętości bibliotek, to zmora czytaczy, zwłaszcza w czasach wszechobecnej mobilności.
Pamiętam malucha mojego przyjaciela, który uginał się pod toną moich książek załadowaną do kosza przytroczonego do dachu bagażnika. Woziłem się tak z miejsca na miejsce wraz ze skromną resztą dobytku podczas przeprowadzek. Książek przybywało, ubywało zależnie od sytuacji ekonomicznej. Wiele z nich rozeszło się bezzwrotnie wśród ludzi. Nie żałuję. Jednak gdzieś, kiedyś wyrobiłem sobie przekonanie, iż człowiekowi nie należy się w życiu nic prócz czterech desek. Cały ten majdan, meble, ciuchy, książki stanowiły uciążliwy materialny bałagan.
Z jaką radością przywitałem możliwości czytników i ebooków. Nie chodzi już o cenę książek ale o fikcję fikcji. Całkiem jak iluzja pieniądza i elektronicznej bankowości.
Dzisiaj, chociaż nie należę do informatycznego pokolenia dysponuję wirtualną biblioteką, podczas gdy papierowa nieustannie się kurczy. Nawet zapach zapleśniałych stron przestał mnie prześladować. Bibliotekę mam zawsze przy sobie, myślę że złożą mnie z nią do grobu, zajmie mniej miejsca niż moje truchło, otworzy przede mną przestrzeń szerszą niż zaświaty.
Tomasz i ja się przeprowadzałem z tysiącami moich książek – ich pakowanie i układanie trwało najdłużej. Dziś mam taką zasadę, że pozbywam się przynajmniej jednej książki w miesiącu – to nic brutalnego i wymagającego wielkich wyrzeczeń, często sięgam po pozycje jednorazowego użytku.
Ale do czytnika chyba nawet nie chcę się przekonywać – to nie dla mnie, choć to niewątpliwie wygodne urządzenie.
Czytnik, to kontrowersyjny gadżet. Sama mam takowy od kilku lat i niewątpliwie zyskałam przestrzeń w domu oraz dostęp do wielu cyfrowych książek. Gdybym miała je wszystkie kupić w formie papierowej, to na pewno bym zbankrutowała i stałabym się bohaterką programu dokumentalnego o ludziach cierpiących na zbieractwo. A tak w pewnym sensie ilość stała się na tyle atrakcyjna, że uległam pokusie. Jednak z drugiej strony nikt nie zabroni mi kupowania prawdziwych książek i teraz mam ten luksus, że wybieram te, które najbardziej przypadły mi do gustu, oczywiście natychmiast czytam jeszcze raz, a potem z czułością odstawiam na półkę. I tak to jest – tu są książki, tam są ebooki. Różnica wg mnie taka, jak między kochankiem a wibratorem. Czyli każdy wybiera to co lubi.
Rozumiem, że to i to. Jednocześnie, czy na zmianę?
Beata, jest to rozsądny kompromis:)
Bo z Ciebie, Michał konserwatysta, a ze mnie przebrzydły lewak.
„Konserwatysta” to ostatnie słowo, jakie by do mnie pasowało:D
Jak lewak do chrześcijańskiego agnostyka.
🙂
Przepraszam, mnie już nie pochowają, a spalą. Ale czy fikcję można spalić?
Książki i miejsce na książki to dwie różne czasoprzestrzenie, które walczą o byt w naszych domach. Czasem przeradza się to w regularną wojnę, gdzie książki wystawiają się grzbietem do całego świata, a meble, teoretycznie przeznaczone do zapewnienia wyżej wspomnianym książkom godziwych warunków bytowych, uruchamiają opcję przyciągania kurzu i przysypywania nimi nadliczbowych mieszkańców. Tylko, że książki, to w zasadzie Bogu ducha winne ofiary naszych zracjonalizowanych i przetworzonych na metry kwadratowe miejsc na ziemi. Nie upomną się o więcej miejsca w domowej biblioteczce, cichutko leżą, czekają aż ktoś sobie o nich przypomni. Mają swoje historie, tajemnice, bohaterów. Tylko tyle i aż tyle. Książki między wierszami zawartych w nich opowieści skrywają dusze, które żyją tylko wówczas, gdy ktoś pieści wzrokiem zapisane słowa, dotyka stron, syci wyobraźnię tym, co skryło się pomiędzy okładkami. Książki wybaczą nam, że na niektóre z nich zabrakło miejsca w naszych domach, ale czy my możemy to wybaczyć sobie?
Ciekawe spostrzeżenia, Beata!
Beato, mnie chyba właśnie opętało przerażenie, że książki nie wybaczą mi, że miałoby zabraknąć dla nich miejsca. Ale prawda to, że przestrzeń stworzona dla nich prezentuje się już pękato. Jak jeszcze mój tata żył, zwykł zaglądać do pokoju, rzucał okiem i pytał: „Co, robimy jeszcze jeden regał?” I mieliśmy oboje frajdę, ja z kolejnej wolnej przestrzeni, a tata z kolejnej możliwości popracowania z drewnem.
Marcjanna, przypomniałaś mi, z jaką frajdą ja i Moja Połowa decydowaliśmy się na kupno jeszcze jednego regału. Dziś nie rozumiem, jak mogliśmy przypuszczać, że trzy regały będą nam wystarczyć:)