W związku z premierą „Poezji” Branwella Brontë przygotowaliśmy dla was mały konkurs pisarski. Zmierzyć się z XIX-wieczną poezją to nie lada wyzwanie! Do piór, moi drodzy!
Niedawno miała miejsce premiera Poezji autorstwa Branwella Brontë, który do niedawna na gruncie polskim funkcjonował tylko jako brat słynnych sióstr-pisarek. Dzięki książkom Eryka Ostrowskiego i tłumaczeniom Doroty Tukaj możemy poznać życie Branwella Brontë i jego twórczość. Więcej pisaliśmy o tym na blogu – tutaj.
Dziś proponujemy wam konkurs pisarski. Spójrzcie na ten wiersz Branwella Brontë:
„Przez wrzosowiska pędził mroczne,
Gdy nikłe światło gwiazd
Od zgryzot, co mu duszę gniotły
Jaśniejszy miało blask.
Choć w mroźną noc jak demon gnał,
Nie zdołał od trosk odbieżeć.
Wichrowi stawić czoła śmiał,
Lecz myśli nie mógł mu zwierzyć”.
Co gnało tegoż wędrowca? Jakie myśli wypełniały mu głowę? Czy coś go zatrzymało w podróży? Spróbujcie dopisać dalszy ciąg tego wiersza w dowolnej formie – to może być poezja lub proza. Objętość tekstu trzy strofy lub trzy akapity. Tekst nie musi stanowić zamkniętej całości, wystarczy fragment historii.
Prace umieszczajcie, proszę, w komentarzach. Możecie je podpisać pseudonimem. Prześlijcie je, proszę, do 15 czerwca. Spośród nadesłanych tekstów Eryk Ostrowski wybierze najlepsze, a laureaci otrzymają tomiki poezji Branwella Brontë.
Do dzieła! Jestem bardzo ciekaw waszych prac!
Źródło cytatu: Branwell Brontë, Poezje, tłum. Dorota Tukaj, Wydawnictwo C&T, Toruń 2018.
Źródło grafiki: http://booklips.pl/premiery-i-zapowiedzi/wybor-wierszy-branwella-bronte-po-raz-pierwszy-w-polskim-przekladzie/
O ma luba Georgina
gdzie cię uwiodły moce złe
czy trwa twego życia linia
Nie każ mi daremno siać łez
lecz wskaż kierunek gdzie mam iść
by rozkuć twe kajdany
i dać ci słuszną wolność
bym ci na wybór był dany
Gratuluję przetarcia konkursowych szlaków!:)
A myśli biegły pośród traw
Wśród wrzosów i trzęsawisk
Z duchami biegly za pan brat
Żyjących mając za nic.
I wyprzedzały żwawy krok
Czoło marszczyly dumne
Widzialy losu smutny cień
Zamknięty w ciemnej trumnie.
To mi się podoba!
Biegł na wzgórza
te Wichrowe
gdzie namiętność
z bólem i łzami
przetykała się.
Biegła tam,
gdzie zemsta jest prawem
dusz zranionych.
Biegł w imię orzeznaczenia
w imię snu.
Dla tej jednej jedynej
co w grobie zimnym czekała
Przez wrzosowiska pędził mroczne,
Gdy nikłe światło gwiazd
Od zgryzot, co mu duszę gniotły
Jaśniejszy miało blask.
Choć w mroźną noc jak demon gnał,
Nie zdołał od trosk odbieżeć.
Wichrowi stawić czoła śmiał,
Lecz myśli nie mógł mu zwierzyć.
Zerwany żagiel tchnienia płuc
Pęknięte szkliwo oka.
Splątany rzeczy dawnych czas
Zgubiony na wykrotach.
I słowa co bliźniły czyn
Pokotem padły w koło.
Wrzosowy rozstaj gwiezdnych dróg
Nie zwiedzie na wesele.
Porzucił ciała mętną toń
W księżycem zbladłe kwiecia.
Przyłbicę serca rozwarł wszerz
I wydarł zeń sumienie.
Jak drżący pustką nieuchronny miecz
Zawisł ponad wszystkim
Czy tego pragnął, tego chciał
Demon samoistny?
Dokąd i po co, wołał wiatr
Pojmany wrzosowiskiem.
Krzyż, co piach za skałę wziął
Milczeniem czezł u zgliszczy.
I tylko ten, co pędu moc
Ustroił wag podstawą
Pod białym lustrem wrzosu spał
i snów zagadkę trawił.
Mam pytanie. Czy są przewidziane nagrody pocieszenia?
Staracie się o te główne:)
No i, Olo, czekam na Twoją pracę:)
Przez wrzosowiska pędził mroczne,
Gdy nikłe światło gwiazd
Od zgryzot, co mu duszę gniotły
Jaśniejszy miało blask.
Choć w mroźną noc jak demon gnał,
Nie zdołał od trosk odbieżeć.
Wichrowi stawić czoła śmiał,
Lecz myśli nie mógł mu zwierzyć.
Bo czymże były myśli jego
W splątanych uczuć burzy?
Myślami nie zwyciężał złego,
Myśl człowiekowi służy!
A kim lub czym był ów wędrowiec
Co w mrok podążał z wichrem,
Nie wiedział tego sam, lecz owe
Boginie lasu dzikie.
Zwabiła go do puszczy złej
Nadzieja zgubna, płocha:
Jeśli nie z wolnej woli swej
Ma luba mnie pokocha,
Niechaj tajemna boru siła,
Kniei bagnistej driady stare
Odmienią los mój i ma miła
Ku mnie odwróci oczy szare!
Noc owa, przeklęta duszna noc!
Miłością opętany
Jął błagać dziką lasu moc
O losu swego zmianę.
Ach, co za sztylet w sercu tkwi,
Lecz czy to serce jeszcze?
Gdybyż to tak po prostu śnić,
Daj Bóg to jeno sny złowieszcze!
Przez wrzosowiska pędził mroczne,
Gdy nikłe światło gwiazd
Od zgryzot, co mu duszę gniotły
Jaśniejszy miało blask.
Choć w mroźną noc jak demon gnał,
Nie zdołał od trosk odbieżeć.
Wichrowi stawić czoła śmiał,
Lecz myśli nie mógł mu zwierzyć
Przepadły za nim las i łąka
Dzieciństwa miły kraj.
Nie przyjdzie wrócić mu za życia
Do miejsc gdzie zaznał ran.
Gościniec pusty w górę biegł
Pomiędzy wzgórz złowieszczy garb.
Niech spadną i przykryją wiek
Co zrodził utracony skarb
Koń kary wierny druh tej jazdy
Jął pianę ronić w noc
Już widać zapisały gwiazdy
Im śmierci wspólny los.
Z oddali wabi światło świec
Wędrowców co zgubili dom.
Do strawy, dzbana w szynku biec!
Tam można odpór dać złym snom
Łój w lampach skwierczał w martwej ciszy
Wśród izby pustych ław.
Dokąd poszli ci biesiadnicy?
Pozostał po nich strach.
Ściśnięte serce i wraz głos
Sączy się z cienia pod ścianą:
Zagrajmy w kości o twój los
Przybyszu z duszą złamaną
I ciemność jest jego jedynym, najwierniejszym przyjacielem. Ona nigdy ocenia, nie wini, nie karci, ale też nie pociesza…on jest w niej, a ona w nim.
— Ojcze, nie obwiniaj się. — Charlotte powiedziała w stronę pastora Patricka, który siedział przy drewnianym biurku i próbował napisać kazanie. Jednak co chwilę odkładał pióro i wzdychał ciężko. Charlotte podeszła do niego i położyła rękę na jego ramieniu. Przygarbiony pastor oderwał wzrok od pustej kartki i spojrzał w stronę okna. Wiatr hulał wśród wrzosowisk jak szalony tancerz; niebo zaszło szarymi chmurami, a w powietrzu czuć było mroźny powiew północnego wiatru.
— Hańba… — Pastor przygarbił się jeszcze mocniej. Charlotte spojrzała na ojca smutnym wzrokiem lecz sama nie wiedziała co martwi ją bardziej. Fakt, że ich rodzina stała się tematem skandalu, czy to, że jej brat wrócił do domu.
Ona nigdy nie postępowała wbrew pragnieniom ojca. Wszystko co robiła było powinnością najstarszej córki i siostry. Inaczej było z Branwellem. Charlotte poczuła ściśnięcie w żołądku. Wzięła rękę z ramienia pastora i powolnym krokiem podeszła do regału z książkami. Sięgnęła po tom Horacego i przewertowała strony, uwalniając woń starego papieru. Pastor nawet miłość do poezji dzielił z synem.
— Ojcze, co mogę zrobić, abyś poczuł się lepiej? — Odłożyła książkę na miejsce, starając się ustawić ją tak, aby nie wychodziła przed szereg.
— Herbata dobrze mi zrobi.
Charlotte czekała na słowa uznania. Zapewnienie, że wszystko co robi dla niego i rodzeństwa jest ważne, a jej lojalność, rozsądek i posłuszeństwo wzbudza w nim ogromny podziw. Jednak pastor milczał i nie odrywał tępego wzroku od okna, jakby wypatrywał pocieszenia w pędzących po niebie kłębiastych chmurach. Dlatego Charlotte opuściła pokój, nie mówiąc nic więcej.
Kiedy szła korytarzem, skręciła w stronę pokoju Branwella. Drzwi były lekko uchylone. Pchnęła je, a upewniona, że nikt się nie sprzeciwia, weszła do środka. W pomieszczeniu panował zaduch; mieszanina oparów farb, terpentyny, gryzący zapach tytoniu i jeszcze czegoś… Tak, alkoholu. Spojrzała w stronę brata; spał na leżance, pochrapując w pijackim śnie. Wrócił marnotrawny syn. Wrócił i zagarnie całą miłość ojca! Charlotta podeszła do sekretarzyka, gdzie rozrzucone papiery nie mogły znaleźć swojego miejsca. Spojrzała na zapisane strony.
„Przez wrzosowiska pędził mroczne,
Gdy nikłe światło gwiazd
Od zgryzot, co mu duszę gniotły
Jaśniejszy miało blask.
Choć w mroźną noc jak demon gnał,
Nie zdołał od trosk odbieżeć.
Wichrowi stawić czoła śmiał,
Lecz myśli nie mógł mu zwierzyć”.
Taki zdolny! I taki zagubiony. A może rozpuszczony? Branwell, do najmłodszych lat, był niepokorny, ale błyskotliwy. Wzbudzał podziw swoimi postępami w czytaniu i pisaniu. Pastor Patrick pokładał w nim taką nadzieję! Jego jedyny syn. Trudno było czegokolwiek odmówić Branwellowi, tłumacząc sobie, że talent trzeba odpowiednio chronić. Ale nikt, prócz Charllotty, nie wiedział, że Branwell zawsze czegoś się bał. Od najmłodszych lat nachodziły go nocne koszmary. Przychodził wtedy do jej łóżka i prosił o przepędzenie nocnych mar. Ona przytulała go czule, głaskała spoconą główkę i szeptała, że w Drozdowym Gnieździe nic mu nie grozi. Braciszek obejmował jej szyję pulchną rączką i uczepiony jak małpka, zasypiał w jej ramionach.
A teraz powraca bez słowa przeprosin! I do kogo tu mieć pretensje? Do Boga, że nie podzielił talentów po równo? A może jednak do ojca, który przymykał oczy na wszystkie błędy Branwella? Do Robinsona, który powinien wcześniej zauważyć, że jego żona ulega urokowi Branwella? Charlotte z zamyślenia wyrwało głośne chrapnięcie. Branwell obrócił się na drugi bok i skrzywił twarz w lekkim grymasie. O czym myślał? O wierszu, który napisał? O następnym miłosnym liście? O Lydii? Z pewnością nie o bałaganie jaki narobił! On nigdy nie sprzątał po sobie, należało to do obowiązków Charlotty. Oczywiście, że teraz też posprząta, ale zrobi to według swoich zasad. Nie pozwoli na to, aby jej rodzina była tematem pogardliwych rozmów i plotek! Jeżeli ludzie mają o nich gadać, to niech ściska ich z zazdrości o talent Bronte. Bóg nie potrafił podzielić talentów uczciwie, ale zrobi to ona – Charlotte. Ale po kolei. Najpierw przyniesie ojcu herbatę. Branwell znów zachrapał głośno. Spojrzała na przystojną twarz brata; nawet kilkudniowy zarost nie odebrał mu osobistego uroku. Podeszła do niego i okryła pledem. Wychodząc, szepnęła w jego stronę:
— Wszystkim się zajmę, braciszku. Twoja tułaczka się skończyła. W Haworth jesteś bezpieczny. — Zanim zamknęła za sobą drzwi wyszeptała jeszcze słowa kołysanki:
,,Wichrowe Wzgórza nie zamkną cię w powiewie mrocznego uścisku
Drozdowe Gniado nakarmi miłością rodzinnego pocałunku
Mary nocne odchodzą w noc ciemną
Gdy sny rajskie do dziatek główek bieżą.”
— Pamiętasz, Branwell? Jestem pewna, że tak.
Przez wrzosowiska pędził mroczne,
Gdy nikłe światło gwiazd
Od zgryzot, co mu duszę gniotły
Jaśniejszy miało blask.
Choć w mroźną noc jak demon gnał,
Nie zdołał od trosk odbieżeć.
Wichrowi stawić czoła śmiał,
Lecz myśli nie mógł mu zwierzyć
Ciął batem smutku czarną noc
Mrok pożarł wszystko już.
Koń galopował marszrutą tą,
Skalistą powierzchnią, okrytą mgłą.
Do zguby było prędzej.
Lodowy podmuch w twarz jeźdźca dął,
Samotny wiatr, zgubiony jak on.
Infernalny ziąb w nozdrza się wdarł
I ścisnął płuca lodem,
W wełnianej opończy ciepła brak.
Dokąd Ty jeźdźcze porą tą gnasz?
Straciłeś dziś sens, czy drogę?
Jedynym kompanem twym smutek i żal,
Labirynt bólu, bez wyjścia się stał.
Dróg setki, tysiące lecz u skraju ich,
Mosiężne, zamknięte majaczyły drzwi.
Nie sposób, byś odgadł, które to z nich,
Z rozpaczy Cię wyrwą,
Co w sercu na dnie,
Pożogą złych myśli skłębiła się.
Zgnębiona duszo rozdarta na pół,
Diabelską dłonią, odarta ze snów.
Przepraszam za zdublowanie :O rzadko korzystam z blogów i się gubię.
Ja też się często gubię:) Miło Cię widzieć na blogu:)
Zostawiłem Twój wiersz bez dubla:)
Lucy, gratuluję, świetny tekst 🙂
Dziękuję!
Stał na skraju urwiska. Rozwścieczone fale uderzały z impetem o przybrzeżne skały i opadały, biczując sterczące w topieli głazy. Wypatrywał światła latarni morskiej, ale nie mógł dostrzec nawet nikłego jej płomyka.
Twarz miał napiętą, zmrużone oczy wpatrywały się uporczywie w otchłań. Lodowaty deszcz mroził ciało, a porywisty wiatr kazał ze sobą nieustannie walczyć. Szarpał poły zniszczonego płaszcza i rozwiewał ciężkie od deszczu włosy. Mimo to wędrowiec nadal stał niewzruszony. Ale cóż z tego, że jego ciało było mocne, gdy duszę gniotła tajemnica.
Był jak jeździec próbujący bezskutecznie okiełznać dzikiego mustanga, który ciągnie go ku przepaści . Trzymał w dłoniach pasma jego grzywy, ale te powoli wysuwały się z zaciśniętych palców. Czuł mdły zapach mokrego końskiego ciała i jego niespokojnie drgające mięśnie. Widział determinację i siłę.
I wiedział, że nie wygra tej walki. Tajemnica nie ucichnie, nie da się oswoić, nie pozwoli założyć sobie wędzidła. Będzie wierzgać, stawać dęba i ranić duszę kopytami. Do szaleństwa. Do śmierci.
Kolejny błysk rozdarł niebo. Wędrowiec nie potrafił dłużej milczeć. Wykrzyczał swoją tajemnicę. Urwisku, morzu, Bogu. Ludzkie ucho nie byłoby w stanie wychwycić żadnego słowa. Wszystkie stopiły się w jedno z rykiem fal, hukiem nieba, wyciem wichru.
Wyrzucił z siebie największą udrękę. Wydarł z duszy skowyt przy wtórze najstraszniejszych dźwięków natury. Skowyt zranionego zwierzęcia, które przytrzaśnięte wnykami czeka na nieuchronny koniec.
A potem zrobił ten jeden krok. Krok ku wolności.
W związku z tematem konkursu, ale po jego zakończeniu… No cóż, kocham poezję Stachury. Nie jest moim idolem, więcej, jego poezja, to ja sprzed lat.
Jest taki znany jego wiersz „Z nim będziesz szczęśliwsza” o wrzosowisku. Przytaczam go, przeczytajcie, jest piękny. Trzy godziny temu poważyłem się na świętość i dopisałem fragment owej „szczęśliwości” po wielu latach.
Z NIM BĘDZIESZ SZCZĘŚLIWSZA
Edward Stachura
Zrozum to, co powiem,
Spróbuj to zrozumieć dobrze
Jak życzenia najlepsze, te urodzinowe
Albo noworoczne, jeszcze lepsze może
O północy gdy składane
Drżącym głosem, niekłamane
Z nim będziesz szczęśliwsza,
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.
Ja, cóż –
Włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna
Nie myśl, że nie kocham
Lub że tylko trochę kocham
Jak cię kocham, nie powiem, no bo nie wypowiem –
Tak ogromnie bardzo, jeszcze więcej może
I dlatego właśnie żegnaj,
Zrozum dobrze, żegnaj, żegnaj
Z nim będziesz szczęśliwsza,
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.
Ja, cóż –
Włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna
Ze mną można tylko
W dali znikać cicho
WRZOSOWISKO
T. PiK
I czy byłaś szczęśliwsza
W przełamany wiek?
Czekam tu zaparty w niebo
Pobielana, darnią skryta kość
W oczodołach kłębowisko
Serdeczności larw
Mogłaś kwiatem pachnieć obok
Prawiek, na wiek, poza czas
Obłok z tobą, ponad głową
W wietrzność słałby bard
Była byś tak bardzo blisko
I do tego wrzosowisko
Mogło szumieć nam
Lecz modlitwa drżącą nutą pomylona
Sprzed lat kolec tkwi gdzie był
Szczęścia fikcji utraconaś
Na mnie szkoda chwil
Już urodzin nie obchodzisz
Starczy startych rzęs
Zbity dzbanek, but zdeptany
W wysypisku lśni
Przecież mogłaś być tak blisko
No i jeszcze wrzosowisko
Mogło kwilić nam
Z tamtym szczęścia, szkoda gadać…
Roku? Chwili? Sekund pięć?
Czy mnie wtedy zrozumiałaś
Sama wiesz…
Winę, żalu nie wyklęczysz
Zresztą nie w tym rzecz
Przylgnij sercem w uroczysko
I zapomnij się
A w nagrodę wrzosowisko
W dali, z nami zniknie wraz
Miłych, wrzosowych snów.
Gratuluję wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie!
Ogłoszenie wyników już dziś:)