Dorastanie bywa tak samo pięknym, jak i trudnym czasem. Człowiek zawieszony gdzieś między nastoletniością a dorosłością uczy się siebie, realizuje narzucone wymagania lub stara się wobec nich buntować. Ten czas wymaga nierzadko wielkiej siły – a jeśli ktoś nie ma jej wystarczająco dużo?
Tymon Trzeciakowski, narrator powieści Katarzyny Ryrych Hodowla, to ambitny doktorant-socjolog. Decyduje się on podjąć trudną wyprawę w przeszłość. Korzystając z przedłużonych wakacji, po dziesięciu latach nieobecności wraca do rodzinnego miasta. Tam upłynęło jego dzieciństwo, tam się ukształtował, tam przeżywał nastoletni bunt. Miejscem szczególnej opresji dla Tymona i jego rówieśników stała się szkoła zwana Zakładem. Tam rządziła Królowa Matka – wychowawczyni Tymona – inteligentna i bezwzględna. Nie znosiła sprzeciwu, potrafiła się mścić, oczekiwała donosicielstwa. Posłusznych nagradzała, tych, którzy nie chcieli się podporządkować, karała w wyrafinowany sposób. Niektórych – i uczniów, i nauczycieli – potrafiła łamać. Nic dziwnego, że Tymon po latach stwierdził:
„A czego nauczono nas? Co tak naprawdę wynieśliśmy ze szkoły?
Nie wychylać się.
Nie wystawać ponad szereg.
Nie wyróżniać się niczym i w niczym, czego się od ciebie nie wymaga”.
Miasto w Hodowli nie stanowi tylko przestrzeni (nie)życia, ale również urasta do rangi osobnego bohatera. Nie jest to dobre miejsce – brak tu perspektyw, panuje postępujący marazm, życie – nijakie i szare, z dniem podobnym do dnia – musi się toczyć według określonych schematów, których nie powinno się łamać. Jeśli człowiek wymaga więcej, a jeszcze do tego otwiera innym oczy – tym samym naraża się na ostracyzm, zaszczucie. Tak było z Larą-Flarą, anglistką, która celebrowała własny indywidualizm, co nie mogło podobać się mieszkańcom. Swoim uczniom mówiła prawdę w twarz, nie przebierając w słowach. Starała się nauczyć empatii, patrzenia poza własne miasto, przypisany sobie los. Była wymagająca tylko po to, żeby ci młodzi ludzie pewnego dnia mogli opuścić szkolne mury i odważnie ruszyć w świat.
Tylko że Lara-Flara jest dorosła i silna – naprzeciwko siebie ma ludzi przeważnie buntujących się z zasady, jeszcze niedojrzałych, pozwalających sobie na szczeniackie zagrywki. Takich, którzy wydają się sobie silni, ale w gruncie rzeczy są żałośnie słabi – ale tej myśli nie mogą do siebie dopuścić. Katarzyna Ryrych bardzo wiarygodnie, a na dodatek bez retuszu ukazała psychikę nastolatka. Tę chęć należenia do rówieśniczego grona za wszelką cenę – choćby poprzez uczestnictwo w idiotycznych wybrykach, korzystanie z używek, przeklinanie, a wreszcie: choćby za cenę zaparcia się samego siebie. Do Tymona w końcu dociera, że raczej ukrywa się w sobie, a na użytek innych (i swój własny) wchodzi w określoną rolę. Tę świadomość zyskuje dzięki Maćkowi.
Maciek demonstracyjnie wręcz odstaje od grupy. Inteligentny, wrażliwy, nie bierze udziału w szkolnych wygłupach, a choć dobrze się uczy, zbiera złe oceny w ramach prywatnej wojny z Królową Matką. Dla innych jednak pozostaje kimś fascynującym, niekonwencjonalnym punktem odniesienia. „Po prostu nie pasował, nie wchodził w schemat”, podsumuje go Tymon. Przy Maćku może być naprawdę sobą, dopuścić do głosu obawy:
„- To nie jest w porządku – powiedziałem. – Masz żyć zgodnie z regulaminem i nie wiesz po co.
– Pewnie o to chodzi – odparł. – Gdyby to była jedna, jedyna recepta na życie… To byłoby sprawiedliwe. (…)
Z Maćkiem rozmawiało się inaczej niż z resztą paczki. Używaliśmy innych słów, porozumiewaliśmy się w innym języku. I byliśmy… jacyś inni niż na co dzień. Może właśnie byliśmy tacy?”.
Co się jednak stanie, gdy Tymon pozna tajemnicę Maćka? I gdy poznają ją także inni? Co będzie, gdy spirala lęku, nienawiści i odrzucenia zacznie się nakręcać? Tak łatwo wpaść w pułapkę. Nie widzieć przed sobą drogi wyjścia. Czytelnik dość szybko dowie się, jaki los spotkał Maćka, ale układanie w napięciu puzzli składających się na tę historię jest upiorne i bolesne. Staje się jasne, że to właśnie z historią Maćka Tymon musi się rozliczyć. To dla niego powrócił w rodzinne strony.
„Tamtego dnia po raz pierwszy przyszło mi do głowy słowo «hodowla». Bo czym innym byliśmy? Czym innym mieliśmy być, jeśli nie hodowlą idealnych osobników, pracowitych, ambitnych, posłusznych, funkcjonujących jak jeden sprawny, niezawodny organizm? Jak mrówki, jak pszczoły w ulu, jak ławica ryb. A na czele stała Królowa Matka, wszechwiedząca, kontrolująca wszystko i wszystkich (…).
A Maciek? Ptak albinos. (…) Po prostu nie pasował do hodowli”.
Katarzyna Ryrych jest uczciwa. Swoich bohaterów rysuje wyraziście, nawet jeśli niektórych tylko w kilku słowach. Tymon i jego szkolni koledzy i koleżanki to nie są ani źli, ani głupi, ani bezmyślni ludzie. Po prostu pogubili się – i być może jest to jedno z praw dorastania. Teraz w dorosłości pozostają okrutnie wręcz samotni – jak „antagonista”, do którego w końcu przyjdzie Tymon, aby zmierzyć się z przeszłością. Niektórzy z nich nawet teraz, po latach, nie potrafiliby przełamać narzuconych schematów.
Hodowla to przejmujący obraz dorastania w niełatwych warunkach i jego konsekwencji. To kameralna duszna powieść, której lektura po prostu boli – i nie ma znaczenia, czy jesteśmy młodzieżą (a zatem rzekomym docelowym odbiorcą), czy już dawno nie należymy do tej grupy. Pióro Katarzyny Ryrych jest ostre i precyzyjne jak brzytwa. Nie ma tu łatwych upiększeń i banałów. Jest samo życie.
Już dawno żadna lektura nie porwała mnie do tego stopnia. Poznałem Tymona, Maćka i antagonistę w środku nocy – ot, kilka stron, które miałem przeczytać przed snem – ale nie opuściłem ich aż do ostatniej kartki. Cieszę się, że Hodowla mnie znalazła – tą logiką znaną tylko książkom.
Źródło cytatów: Katarzyna Ryrych, Hodowla, Wydawnictwo Adamada, Gdańsk 2019.
Z jednej strony kusząca propozycja, z drugiej chyba nie jestem w stanie dźwignąć teraz lektury, której czytanie aż boli. Zapisuję na lepsze czasy 🙂
ta szkoła istnieje naprawdę. Miasteczko też.
Ty, Michał, potrafisz rozpalić pragnienie zmierzenia się nawet z książką mocną, bolesną. Zapisuję.
🙂
Ta… potrafi wcis… „zaproponować”! Znam ten bó… tę „niebywałą przyjemność” czytelniczą:P
Ale co prawda to prawda, książkę pani Ryrych i tak przeczytałbym kiedyś, bo w końcu to ta autorka, której książki w miarę regularnie czytam, ale on skutecznie przyspieszył to „kiedyś”;]
Też bardzo polecam!
Recenzja – jak zwykle zresztą! – świetna! (Przed chwilą „połknąłem” ją).
U mnie było tak samo – najpierw obietnica, że tylko kilka stron i pójdę spać, a potem jazgot budzika gdy odkładałam książkę.
Rzeczywiście lektura zabolała, jak odrywanie strupa z rany, która ponoć się zagoiła. Ja też jestem z „hodowli”. Małe miasteczko, kilka szkół podstawowych, ze dwie zawodówki – i potężny budynek z czerwonej cegły z wielką tradycją i jeszcze większym ego kadry, która dotąd wyciągała małorolnych z odmętów wtórnego analfabetyzmu, a teraz mogli być panami profesorami w prestiżowym ogólniaku. My też mieliśmy swoją Królową Matkę, wicedyrektorkę, przed którą drżał nawet główny dyro i powłócząc schorowanymi nogami wiał na chorobowe. Nasza Stara uczyła jednego z nowożytnych zachodnich języków, część stołków w szkole obsadziła rodzinką i tak uprawiała swoje poletko. Ciężkie to były czasy, w sklepach ocet i musztarda, ojcowie rzemieślnicy w pokłonach strugali Starej mebelki, matki sklepowe odkładały dla Starej pod ladę co lepszy kawałek padliny – wszystko w nadziei na lepsze jutro ich pociech ciągnących codziennie smugę do „czerwonego”. A Stara chwaliła się procentami zdanych matur, jadowicie milcząc o tych, których do matury nie dopuściła „sugerując” kontynuowanie edukacji w innych placówkach. I nie tylko. I była jeszcze Nagroda – czyli wakacje za zachodnią granicą, rzekoma nagroda za naukę, Stara organizowała młodzieżowe wymiany. Gdy alternatywą było oganianie się od komarów nad pobliskim jeziorkiem, dziennik telewizyjny z rodzinką i wyjazd autobusem PKS na jagody, za te dwa tygodnie wakacji w Wielkim Świecie milczeliśmy i my i nasi rodzice. Przełykaliśmy nawet to, że w grupie wyjazdowej byli niekoniecznie ci, którzy uczyli się wspomnianego języka lub mieli oceny powyżej 3. Udawaliśmy, że wierzymy, że kieszonkowe, jakie dostawaliśmy od naszych gospodarzy w zachodnim edenie i którego część musieliśmy oddawać Starej, to rzeczywiście opłaty za autostradę, gdy tymczasem najsłabszy z matematyki szybko wyliczył, że Stara chyba buduje prywatną autostradę. Nie budowała. Byliśmy cichymi sponsorami jej corocznych rodzinnych wyjazdów w zakamarki świata, których nazwy nawet na geografii wymawiano ze zdziwieniem.
„Hodowla” Katarzyny Ryrych to bolesny rachunek sumienia z przeszłością, w której tak bardzo zginano nam kark, że niektórzy do dziś nie podnieśli głowy. Można mieć nie wiadomo ile lat, są rzeczy których nie da się zapomnieć. Tymonowi nie wystarczyło 10 lat, niektórym z nas nie wystarczy życia. Tylko cholerny żal d… ściska gdy pomyśli się o wszytkach albinosach i innych ptakach, które spadły ze swoich gałęzi ryjąc łbem w twardy grunt strachu i zmowy milczenia. W końcu to oni mieli odwagę mówić NIE.
Wciąż jeszcze wiele jest takich „Hodowli” czy innych szkół, w których nadal próbuje się murem odgrodzić ludzi od marzeń, wmówić, że jedyna słuszna droga, że punkty, że stopnie, że milcz i rób co ci każą, że przetrwać to ważniejsze niż żyć. Co możemy z tym zrobić? Jedna książka nie ocali, ale jedno milczenie może zabić.
Dzięki, Beata, za Twoje wrażenia! Popatrz, jak to życie wyprzedziło literaturę – a może znalazło się tuż obok. Twoje emocje potwierdzają, że to potrzebna książka. Cieszę się, że ktoś jeszcze ją docenił.