Ostatnio znów mogłem wrócić na Zielone Wzgórze – do miejsca, które pokochałem w dzieciństwie – a to za sprawą powieści Sarah McCoy. Jednak tym razem główną bohaterką nie była Ania Shirley, lecz Maryla Cuthbert – być może najciekawsza postać słynnego cyklu Lucy Maud Montgomery.
Pewnego bardzo odległego dnia – miałem może z trzynaście lat i czytałem książkę za książką – w moje ręce wpadła z przymusu lekturowego Ania z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery. Dziwnie się złożyło, mieliśmy w domu większość części tego cyklu, ale akurat nie tę. Rodzice dokupili mi ją na szybko. Z błyszczącej okładki spoglądała na mnie siedząca na ławce uśmiechnięta dziewczyna z rudymi warkoczami. W środku ilustracje były bardziej dyskretne, udane. Zacząłem czytać – i cóż, jak wielu czytelników przede mną, nie mogłem się oderwać. Śledziłem kolejne przygody rudowłosej Ani, śmiałem się, gdy upiła Dianę, ufarbowała sobie włosy na zielono czy wylądowała w nader nieromantycznej sytuacji w dziurawym czółnie. Płakałem, kiedy straciła kogoś bliskiego. Cieszyłem się jej szczęściem, kibicowałem z całego serca. Wiedziałem, że to prawdopodobnie będzie przyjaźń na całe życie. Niemal rzuciłem się na kolejne tomy. Potem przyszedł czas na bardziej „dorosłe” lektury, ale nie zapomniałem o Wyspie Księcia Edwarda. Kilka lat temu odkryłem Anię Shirley na nowo. Jednak wówczas najbardziej ciekawiła mnie Maryla Cuthbert – pozornie oschła i zdystansowana, ale przecież pełna wrażliwości. Ona również przechodzi wielką przemianę w Ani z Zielonego Wzgórza.
Kiedy niedawno w zapowiedziach Świata Książki zobaczyłem powieść Sarah McCoy Maryla z Zielonego Wzgórza, pomyślałem: „Nareszcie!”. Potem przyszło otrzeźwienie – sequele czy prequele napisane przez innych autorów rzadko mają szansę przebić oryginały. Co więcej, zwykle rozczarowują. Niemniej nie mogłem sobie odmówić kolejnej podróży na Wyspę Księcia Edwarda. Czy żałuję?
„Nie mogłaby być Marylą Cuthbert z żadnego innego miejsca na ziemi”.
Wszystko zaczyna się prologiem datowanym na 1876 rok. To wówczas Maryla i Mateusz Cuthbertowie, rodzeństwo mieszkające na Zielonym Wzgórzu, postanowili przygarnąć do pomocy chłopca z sierocińca. Cóż, ten prolog mógłby być równie dobrze epilogiem. Akcja cofa się o prawie czterdzieści lat. Poznajemy trzynastoletnią Marylę, która wraz z rodzicami – Hugonem i Klarą – oraz starszym bratem Mateuszem mieszka na jeszcze nienazwanej farmie. Jest dziewczyną inteligentną, posłuszną, niekwestionującą praw świata, w którym przyszło jej żyć. Dopiero przyjazd Elizabeth „Izzy” Johnson okaże się przełomem. Ta zbuntowana wobec ówczesnej obyczajowości ciotka wiele nauczy Marylę, niejako ją kształtując. W jej życiu pojawią się też inni – pierwsza przyjaciółka Małgorzata White (która dopiero później stanie się znaną nam Małgorzatą Linde) oraz Janek Blythe, który skradnie serce Maryli (znamy oczywiście zakończenie tej historii). Niebawem Maryla przeżyje także pierwszą w swoim życiu tragedię. Złoży obietnicę, która na zawsze zwiąże ją z Zielonym Wzgórzem.
Sarah McCoy w interesującym posłowiu wieńczącym tę książkę przyznała, że nie jest Lucy Maud Montgomery, a własną powieść napisała „z wielkim szacunkiem dla fikcyjnej rzeczywistości, (…), żeby w niczym nie uchybić tamtemu światu”. I to jest chyba klucz do odczytania Maryli z Zielonego Wzgórza. McCoy nie próbuje naśladować kanadyjskiej pisarki, ma własny styl. Historię Maryli Cuthbert opowiada ze swadą, wyczuciem. Dba o szczegóły, w większości jest to przekonujące. Znajdziemy w tej powieści postaci, które potem zagoszczą w cyklu o Ani. Pojawi się i słynne wino, i ametystowa broszka, którą kiedyś „zgubi” wychowanka Maryli. Widać, że tę opowieść zrodziła prawdziwa pasja i miłość do książek Lucy Maud Montgomery.
„Maryla czuła, że znajduje się dokładnie w tym miejscu, gdzie zawsze pragnęła być, tam gdzie było jej przeznaczone. W domu nazwanym Zielonym Wzgórzem”.
Jednak nie mogło się obejść bez pewnych zgrzytów – ach, te kontynuacje! Zdumiewająco dobre wrażenie psują wątki związane z niewolnikami. Zabierają historii właściwą jej kameralność, wprowadzają niewłaściwy dla Wyspy Księcia Edwarda element sensacyjny. Powieść nic by nie straciła, gdyby wycięto kilka końcowych rozdziałów. I choć zakończenie może jawić się jako wzruszające, wprowadza zgrzyt, przypomina o tym, że mamy do czynienia z interpretacją oryginalnej opowieści, a tu łatwo o potknięcia, przekłamania. Maryla z ostatnich rozdziałów książki McCoy nie pasuje do tej, którą znamy z Ani z Zielonego Wzgórza. W taki koniec po prostu nie chce się wierzyć.
Nie wiem, czy Maryla z Zielonego Wzgórza jest pozycją obowiązkową, ale wielbiciele cyklu o rudowłosej Ani zapewne i tak po nią sięgną. Ja mimo wszystko nie żałuję – mogłem przenieść się znów do Avonlea i spotkać tych, których już dawno temu pokochałem.
Źródło cytatów: Lucy Maud Montgomery, Maryla z Zielonego Wzgórza, tłum. Hanna Kulczycka-Tonderska, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2020.
Źródło grafiki: https://www.imdb.com/title/tt5421602/ i https://www.the-solute.com/attention-must-be-paid-colleen-dewhurst/
A mnie się spodobało. Tak po prostu.
Sarah McCoy podjęła się rzeczy bardzo trudnej, postanowiła spojrzeć inaczej na osobę, której charyzmę Lucy Maud Montgomery ugruntowała w wyobraźni czytelników, a ekranizacja filmowa na zawsze nadała twarz Colleen Dewhurst. Mimo tych trudności, przedsięwzięcie uważam za udane. Rzeczywiście wątki dotyczące niewolników bardziej przywodziły na myśl Tarę i „Przeminęło z wiatrem”, niż Wyspę Księcia Edwarda, a finał opowieści nie pasuje ani do miejsca, ani do osoby, ale ogólnie – to bez znaczenia. W mojej ocenie również wątek związany z Janem Blythe, zwłaszcza pod koniec, gdy akcja znacznie przyspieszyła, uważam za mało przekonujący – ale znów mówię: to bez znaczenia.
To naprawdę ciepła opowieść o wspaniałej osobie. Pamiętajmy, że już za chwilę Zielone Wzgórze stanie na głowie, gdy tylko pojawi się Ania Shirley. Tę szaloną, ognistowłosą osóbkę musi okiełznać (albo przynajmniej próbować okiełznać) ktoś mocno stojący na ziemi, a zarazem mądry i ciepły. I choć wszyscy wiedzą co było dalej, ta książka uspokaja, przekonuje, że los Ani będzie w dobrych rękach.
Dziękuję, Beata, że podzieliłaś się wrażeniami!
Upłynęło już trochę czasu od lektury, moje uczucia pozostały mieszane. Z jednej strony jestem przekonany, że McCoy wykonała kawał dobrej roboty. Z drugiej – wspomniane przez Ciebie mankamenty jednak przeszkadzają. W konserwatywnym Avonlea wątek cioci Maryli (i jej związku) powinien wzbudzić w głównej bohaterce oburzenie. Poza tym obecność dzieci na Zielonym Wzgórzu trochę psuje efekt, jaki wywiera przybycie tam Ani – dla Maryli i Mateusza to prawdziwa rewolucja. A tymczasem według McCoy dzieci już wcześniej mieszkały na Zielonym Wzgórzu. To nie pasuje.
Prawdziwy przyjaciel wnosi więcej w nasze szczęście niż tysiąć wrogów w nasze nieszczęście. M. von Ebner-Eschenbach.