Tytułowe kentuki z powieści Samanty Schweblin to urocze pluszowe zwierzątka z wmontowanym systemem kamer pozwalających na śledzenie swojego „właściciela”. Śledzącym jest anonimowy użytkownik. Ta ekscytująca, zdawałoby się, zabawa miewa jednak przykre konsekwencje…
Być może niektórzy z was pamiętają moment, w którym do sklepów trafiły zabawki wyprodukowane w oparciu o ówczesne nowe technologie. W latach dziewięćdziesiątych tamagotchi – zabawka przypominająca kształtem jajko – zrobiło prawdziwą furorę. Wiele dzieci opiekowało się widocznymi na ekranie zwierzątkami czy niemowlakami – trzeba było je karmić, usypiać, kąpać, sprzątać po nich nieczystości. Potem hitem okazał się furby – elektroniczna zabawka porozumiewająca się z użytkownikiem. Można było ją karmić, przytulać, grać z nią w różne gry. Furby potrafiły się też komunikować między sobą. Kto z was miał tamagotchi? A kto bawił się furbym? Na marginesie – ja miałem takiego furby’ego jak ten obok!
Trudno nie myśleć o tych zabawkach podczas lektury powieści Samanty Schweblin. Tytułowe kentuki to elektroniczne maskotki, takie bardziej zaawansowane furby, dostosowane do osiągnięć XXI wieku. Ich wprowadzenie na rynek okazuje się prawdziwym hitem. Na czym polega idea kentukich? To elektroniczne maskotki – króliki, krety, smoki czy kruki – które mieszkają w domu „swego” człowieka i dzięki wbudowanemu systemowi kamer i czujników mogą podglądać jego życie. Ot, takie domowe reality show. Oczywiście maskotka to tylko drogi sprzęt – po drugiej stronie przed tabletem siedzi anonimowy użytkownik. Między kentukim (to znaczy: „podglądaczem”) i jego rodziną może się wytworzyć specyficzna więź. Tylko na ile ludzie są gotowi odrzeć się z prywatności? Często dopiero po kosztownym zakupie zadają sobie to pytanie. Spójrzcie, jak na pierwszy kontakt ze swoim kentukim (w tym przypadku krukiem) reaguje Alina:
„Kentuki nie drgnął. Zabawne to było (…) Wtedy zdała sobie sprawę, że kruk będzie mógł swobodnie poruszać się po jej przestrzeni intymnej, będzie ją oglądał w całości, pozna jej głos, ubrania, plan dnia, będzie mógł swobodnie krążyć po pokoju (…). A ona będzie mogła tylko pytać. Kentuki może wcale nie odpowiadać, może też kłamać. (…) Natomiast ona będzie musiała odsłonić przed nim całe swoje życie.”
Dlaczego bohaterowie decydują się na taki zakup, dobrowolnie podglądają i wystawiają swoje życie na pokaz? Rządzą tym różne czynniki – nuda, moda, samotność, chęć przetestowania nowych technologii czy zarobku. Wśród bohaterów mamy m.in.: sfrustrowaną młodą żonę zabijającą czas przy aktywnym zawodowo mężu, starszą panią, która ogromnie przywiązuje się do podglądanej przez siebie dziewczyny (śledzi jej życie i dzięki temu zapomina o własnych problemach), nastolatka przedkładającego zabawę kentukim nad naukę (tu rzeczywistość wirtualna stopniowo wypiera tę prawdziwą), samotnego mężczyznę, który próbuje nawiązać kontakt z człowiekiem sterującym jego maskotką czy mężczyznę rozwijającego dochodowy biznes dzięki nowej technologii i lukom prawnym. Pozostali pojawiają się zaledwie epizodycznie. Wątki zostają bardzo ciekawie rozwinięte. Bohaterowie przywiązują się do swoich kentukich lub walczą z nimi. Bywa, że zastanawiają się również nad sobą – tak jak Alina.
„Czasami Alina podnosiła wzrok znad książki i zadawała mu jakieś pytanie tylko po to, żeby się przekonać, czy ten, kto steruje urządzeniem, wciąż z nią jest, czy też zostawia kruka i zajmuje się czym innym. Pierwsza z tych możliwości – myśl, że ktoś tam siedzi i gapi się na nią godzinami – zawsze ją płoszyła; ta druga z kolei – urażała. Czy jej życie nie jest dostatecznie ciekawe?”.
A tymczasem kentuki zyskują na popularności, stają się międzynarodowym hitem:
„Teraz te urządzenia znaleźć można było dosłownie wszędzie. (…) Co chwila mówiono o nich w wiadomościach, pojawiały się w lekkich newsach albo doniesieniach o oszustwach, kradzieżach i wymuszeniach. Użytkownicy dzielili się ich zdjęciami w sieci, prezentowali rozwiązania własnego pomysłu, takie jak kentuki przyczepione do dronów, jeżdżące na wrotkach albo odkurzające dom. Były tutoriale dotyczące dekorowania, osobiste porady, przypadki cudownych ocaleń w dramatycznych okolicznościach. (…) Trudno uwierzyć, że nie wprowadzono jeszcze żadnych przepisów dotyczących korzystania z kentukich.”
Kentuki to nie jeden z tych nieznośnie przewidywalnych i pełen ogranych chwytów thrillerów. Nie ma tutaj nawet zwartej fabuły, śledzimy kilka odrębnych wątków, które łączą tytułowi pluszowi bohaterowie. Samanta Schweblin przede wszystkim chce naświetlić określony problem – i to jej się świetnie udaje. Pokazuje całe spektrum problemów związanych z tymi dziwacznymi zabawkami – również niebezpieczeństwa. Ta powieść to coś więcej niż porywająca czytelnicza rozrywka na jeden wieczór. Zostawia po sobie pytania: czy wpuściłbym kogoś w ten sposób do swojego życia? Gdzie jest granica takiego ekshibicjonizmu? Czy kentuki to świetny wynalazek, czy raczej niebezpieczna zabawka? Trudno też zignorować osobliwy dyskomfort towarzyszący lekturze – bo to wszystko jest przecież niepokojąco prawdopodobne…
Źródło cytatów: Samanta Schweblin, Kentuki, tłum. Tomasz Pindel, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2020.
Źródło grafiki: https://official-furby.fandom.com/wiki/Coffee_Furby
Świetna recenzja! Podpisuję się pod nią. To bardzo mocna i prawdziwa powieść. Wg. mnie zaszufladkowanie jej jako thrillera nie jest właściwe. Choć czyta się jak thriller- bo jest napięcie, ale to zdecydowanie powieść psychologiczna. Jeszcze 10-15 lat temu można by powiedzieć, że science fiction, ale dzisiaj to już nie pasuje to określenie.
Tak jak napisałeś : „Grze jest granica takiego ekshibicjonizmu?”. Cały czas nurtuje mnie to pytanie po lekturze. A także, czy jednak ktoś może powinien (żeby nas ochronić) kontrolować co wrzucamy na fejsa czy instagrama? W niektórych krajach program „Big Brother” nigdy nie powstał, pytanie czy dobrze zrobili- przecież to dorośli ludzie, wiedzą co robią, tak jak w tej książce.
Naprawdę, Drodzy, przeczytajcie tę książkę. Ona jest o nas i o naszym świecie.