Silvie spędza wakacje na obozie antropologicznym. Grupka osób próbuje odtworzyć życie ludzi w epoce żelaza. Brzmi ciekawie? Na pewno. Dla Silvie to jednak obóz przetrwania innego rodzaju… Czym jest tytułowy mur w powieści Sarah Moss?
Dorastająca Silvie Hampton – narratorka powieści Sarah Moss Mur duchów – wyjeżdża razem z rodzicami na obóz antropologiczny. Uczestnicy to profesor, kilkoro studentów, Silvie i jej rodzice. Dokonują oni swoistego eksperymentu polegającego na „rekonstrukcji życia ludów zbieracko-łowieckich”. Chcą się cofnąć do czasów prehistorycznych, na ile to możliwe. Mieszkają w prymitywnych chatach, chodzą w tunikach, polują na zwierzęta, zbierają rośliny, które potem będą mogli zjeść. Zamierzają się czegoś nauczyć. Oczywiście uczestnikom zdarza się łamać zasady, niektórzy ten eksperyment traktują jak formę nietuzinkowej zabawy, ciekawego oderwania od rutyny codzienności.
Niektórzy – ale na pewno nie Bill, ojciec Silvie. Z zawodu jest kierowcą autobusu, ale jego prawdziwą pasją pozostaje historia Wielkiej Brytanii. W tego typu wakacyjne wyjazdy archeologiczne angażuje się całym sobą. Nie ma ani odrobiny dystansu. Ofiarą tej fascynacji padają jego żona i córka. Nie podoba im się ani wyjazd, ani niedogodności związane z przystosowaniem się do specyficznych warunków, ani konieczność bardzo aktywnego spędzania czasu, jednak żadna z nich nie zamierza protestować. Właściwie tkwią we władzy jednego człowieka, który nie znosi sprzeciwu. Oto, co się dzieje, gdy Silvie podczas mozolnego przygotowywania obiadu zdarzy się zażartować (w powieści dialogi nie są oddzielone od narracji):
„Rany boskie, powiedziałam, lepiej byłoby zjeść tosta, możemy usmażyć kiełbaski na patyku, ale wystarczyło spojrzeć na mamę, żeby wiedzieć, że trzeba było trzymać język za zębami. Za mną stał tata. Dobrze wiesz, że nie jedli tostów, oznajmił, i lepiej żebym cię nie złapał na jedzeniu jakichś świństw, jasne? Tak, tato, odparłam, przepraszam, to był tylko żart. Więc lepiej nie żartuj, to nie jest śmieszne. I ubierz się, włóż tunikę, nie chcę widzieć tej piżamy, a tym bardziej nie chcę, żeby profesor zobaczył cię w takim stroju. Mogłam skomentować, że profesor sam nosił skarpetki, bo nie chciał mieć odcisków od mokasynów, ale tego nie zrobiłam”.
Ojciec Silvie nie stroni od przemocy fizycznej i psychicznej. Co się stanie, kiedy znajdzie się w swoim żywiole, będzie mógł się oddać ukochanej pasji? Jak daleko się posunie? Pozostali uczestnicy obozu, osoby z zewnątrz, spoza kręgu rodzinnego, coraz wyraźniej dostrzegają, że Bill Hampton jest człowiekiem impulsywnym, może nawet objawiającym cechy psychopatyczne. Napięcie wzrasta z każdą stroną, specyficzne ujęcie tekstu potęguje uczucie klaustrofobii, sprawia, że całość „gęstnieje”. Sarah Moss umiejętnie wykorzystuje kolejne motywy, aby budować niepokój czytelnika. Przerażająca jest na przykład scena, w której bohaterowie zajmują się budowaniem muru z czaszek – na wzór działań prehistorycznych przodków („Szalona zabawa, to budowanie muru, wewnątrz którego nic nie ma, przywoływanie duchów zwierząt w letnią noc”):
„Mama wyłowiła już czaszki królików z gara i rozłożyła je na słońcu do wysuszenia, niczym głowy przestępców z epoki Tudorów. Memento mori. Biedne, cholerne króliki. Psor przyniósł resztę czaszek z samochodu, które patrzyły na nas pustymi oczodołami ze skały, na której często siadała mama, wciąż lśniąco białe, lekko niebieskawe, nieprzyzwoite w swojej nagości, nowiutkie. Ludzkie czaszki, czaszki duchów, byłyby brązowe niczym suche liście, tak przypuszczałam, wypolerowane przez wielokrotne dotykanie, osmalone dziesiątkami lat dymu z paleniska, stałyby się artefaktami, a nie tylko częściami ciała”.
Jednak wbrew pozorom trudno tę powieść traktować w kategoriach thrillera. To byłoby za proste. Przy użyciu pomysłowego wakacyjnego sztafażu Sarah Moss opowiada o męskiej dominacji zrodzonej już w czasach pierwotnych. Alison i Silvie biernie poddają się tyranii Billa (ta pierwsza celowo jest w powieści postacią całkiem bladą, prawie niemą). Silvie także właściwie nie ma głosu – jeszcze jest dzieckiem. Może tylko desperacko marzyć o tym, aby „zostawić za sobą dzieciństwo i zależność od kogoś, wyjść w świat”. Przemoc w rodzinie została tu ukazana z wielką wyrazistością. Moss zwraca uwagę, że jej ofiary choć żyją, wiecznie zastraszone, skupione na strategiach przetrwania, w istocie są jak martwe. Ten motyw powraca kilkakrotnie, zwłaszcza gdy mowa o spętanych prehistorycznych zwłokach znalezionych na bagnach. Silvie stwierdza z dojrzałością przerastającą jej wiek: „To umiejętność jak każda inna, sztuka doprowadzenia kogoś do ulotnej chwili między życiem a śmiercią i zatrzymania go tam, kiedy już go nie ma, a wciąż się porusza i mówi, tak długo, jak tylko chcesz”. Alison i Silvie są uwięzione w chorej rodzinnej sytuacji niczym za murem, który oddziela je od świata i zwyczajnego życia.
Choć Mur duchów opowiada o pewnych wakacjach, nie jest to wakacyjna lektura w standardowym rozumieniu. Jednak jeśli szukacie książki nietuzinkowej, skłaniającej do refleksji, wzbudzającej mnóstwo emocji – to będzie dobry wybór. Zawsze mnie to zachwyca, kiedy na tak niewielkiej ilości stron udaje się przekonująco zamknąć złożoną i nieoczywistą historię – taką, o której można dyskutować jeszcze długo po skończeniu lektury. To właśnie taki przypadek.
Źródło cytatów: Sarah Moss, Mur duchów, tłum. Paulina Surniak, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020.
Pamiętam jak w podstawówce byłem na wycieczce szkolnej w Biskupinie. Byłem tak zafascynowany skansenem, że marzyło mi się tam zamieszkać. Na szczęście to się nie ziściło i nie doświadczyłem minusów życia wczesnych Słowian.
Biskupin to fascynujące miejsce. Ma w sobie coś magicznego:)
Regularnie bywam na rekonstrukcjach w tym na największym w Polsce Festiwalu Słowian i Wikingów na Wolinie i mam całkowicie inne obserwacje. Dzieciaki świetnie się bawią, a tatusiowie – zupełnie inaczej niż ci zabiegani w korporacjach – mają dla nich mnóstwo czasu. Jest dużo śmiechu i zabawy, a że rekonstruktorzy mają niesamowitą wręcz wiedzę historyczną, pojawia się też tak całkiem już zapomniane w normalnym świecie przekazywanie wiedzy z pokolenia na pokolenie. Wspaniale jest patrzeć jak córka w skupieniu obserwuje ojca wytapiającego dziegieć i próbuje go naśladować. Jak syn od matki nauczył się tkactwa i teraz sam prowadzi warsztaty. Jak dwóch rywalizujących ze sobą braci dłubie drewniane miski pod okiem ojca, żartując i rozmawiając całe dnie. Ile dzieci może się pochwalić rodzicami, którzy mają dla nich tyle czasu? Rozumiem, że autorka znalazła pretekst, by pokazać pewne zależności między bohaterami, ale w tym kontekście jakoś mi to zgrzyta :-).
Pozostaje mi tylko polecić Ci lekturę tej książki:)
Wszystko zależy jak „poważnie” podchodzi się do tematu. W ksiażce jak się zdaje bohaterowie chcą na siłę coś wykazać – jakąś tezę. Jeśli jednak potraktować rzecz rozrywkowo i nie tak dogmatycznie może być inaczej.