Dwunastoletni Eddie Adler – główny bohater powieści Ann Napolitano „Drogi Edwardzie” – jako jedyny uchodzi z życiem z katastrofy lotniczej. Miał szczęście? A może to przekleństwo? Jak funkcjonować, gdy jednego dnia stracił najbliższych i zarazem stał się „cudownym dzieckiem”?
„Samolot to Airbus A321, biały wieloryb z niebieskim pasem na kadłubie. Mieści stu osiemdziesięciu ośmiu pasażerów (…). Wszystkie bilety na ten lot wyprzedano”.
To miał być jeden z kolejnych długich lotów – dla niektórych rutynowy, dla innych przełomowy. Ktoś leciał po lepszy los, ktoś się stresował lotem, ktoś inny się cieszył, ktoś jeszcze czynił daleko idące plany. Kilkadziesiąt osób spotkało się na pokładzie. Wśród nich była rodzina Adlerów, która przeprowadzała się do Los Angeles. W pierwszej klasie znalazła się Jane Adler, pracująca nad scenariuszem – miała zamiar go skończyć, zanim koła samolotu dotkną ziemi. W klasie ekonomicznej zasiedli jej mąż Bruce i dwaj synowie: piętnastoletni Jordan i dwunastoletni Eddie. Samolot jednak rozbił się po drodze. Zginęło sto dziewięćdziesiąt jeden osób. Tylko Eddie Adler cudem ocalał. Jego najbliższym się nie udało.
Wydawałoby się, że dla niego skończyło się życie – w stanie głębokiego szoku zostaje przewieziony do cioci i wujka. Nie umie się odnaleźć w nowej sytuacji, w nowym domu. Choć krewni starają się go chronić przed niechcianą popularnością, Eddie (czy raczej: Edward, bo po katastrofie skończyło się jego dzieciństwo) nie jest już więcej anonimowym chłopcem. Ktoś założył mu konta w serwisach społecznościowych, wyszukiwarka Google wynajduje mnóstwo stron mu poświęconych. Wbrew sobie staje się gwiazdą – niektórzy traktują go wręcz jak kogoś w rodzaju mesjasza. Tymczasem on sam czuje, że została z niego pusta skorupa, przynależy tylko do świata katastrofy („jego drużyna, jego wspólnota (…) to sto dziewięćdziesiąt jeden osób, które zginęły w katastrofie. Mężczyźni i kobiety, którzy patrzą na niego ze zdjęć i zadają pytania, na które nie umie odpowiedzieć. Dlaczego ocalałeś, a my nie?”).
Mimo wszystko życie musi toczyć się dalej. Edward znajduje w wujku Johnie i cioci Lacey oddanych opiekunów. Chodzi na terapię. Zaprzyjaźnia się z Shay – dziewczynką z sąsiedztwa. A jednak widmo katastrofy się za nim ciągnie – zdarza się, że sama obecność chłopca wzbudza niezdrową sensację. Shay zwraca uwagę na jego szczególny status: „- Jesteś dokładnie jak Harry Potter. (…) Harry przeżył w dzieciństwie straszliwy atak, którego nie zdołał przetrwać nikt inny, co nie?”. Ann Napolitano wnikliwie i z pazurem pisze o wtłoczeniu w rolę niechcianego celebryty – o cudzej nachalności (przeważnie wynikającej z uczestniczenia w zbliżonym dramacie. To najczęściej krewni ofiar szukają kontaktu z Edwardem), o mrocznej stronie popularności, ale też o swoistym naznaczeniu ocalonego. Przejmujące, że już dwa lata po katastrofie sytuacja bohatera znacząco się zmienia – jakby ktoś wrzucał go na siłę na dawne tory („Kryzys minął. Musisz wrócić do życia, żebyśmy i my mogli wrócić do własnego”). Tyle że jego koszmar nie dobiegł końca. A może cierpienie da się przekuć na coś dobrego?
W powieści śledzimy równolegle dwa wątki – towarzyszymy ocalonemu Edwardowi, ale także kilku pasażerom feralnego lotu znajdującym się na pokładzie. Oprócz rodziny Adlerów to m.in.: umierający apodyktyczny krezus, dziewczyna, która, pełna niepewności, zmierza do ukochanego i odkrywa, że jest w ciąży, weteran powracający z Afganistanu, finansista na skraju depresji, kobieta zachowująca pamięć o swoich poprzednich wcieleniach czy atrakcyjna stewardessa. Oddają się oni rozmyślaniom, nawiązują prowizoryczne relacje z towarzyszami podróży. Powstaje przejmujący efekt – wiemy więcej, niż bohaterowie, znamy tragiczny koniec, jaki niebawem przekreśli te historie. Amerykańska pisarka świetnie oddaje specyfikę długiego męczącego lotu, wyrwania z rutyny, zmian nastrojów podczas podróży – na przykład gdy początkowa ekscytacja ustępuje miejsca znużeniu, zniecierpliwieniu, a potem rozważaniom o tym, co trzeba będzie załatwić na lądzie:
„Samolot pokonał już dwie trzecie drogi do Los Angeles. Pasażerowie wybiegają myślami naprzód, szukając rozbłysku światła w ostatnim odcinku tunelu. Barki się rozluźniają, ból głowy ustępuje, bo większość czasu spędzonego na pokładzie już za nimi. Wraz z rozmyślaniami o logistyce i odbiorze samochodów z wypożyczalni oraz o tym, do kogo napisać esemesa, gdy koła samochodu dotkną płyty lotniska, powraca nadzieja”.
Ann Napolitano (na zdj.) jako redaktorka, wykładowczyni literatury, wreszcie nauczycielka kreatywnego pisania, niewątpliwie zna się na tworzeniu zajmujących tekstów. To sprawia, że lektura jej powieści może przynieść ogromną satysfakcję. Autorka podeszła z wielkim szacunkiem do tematu, również tym twórczym (a warto zaznaczyć, że opowieść o ocalonym chłopcu zainspirowały prawdziwe zdarzenia).Każda scena jest tu gruntownie przemyślana, każdy opis wiarygodny, każdy bohater potraktowany z należytą uwagą, każda emocja rozpracowana. Styl pozostaje bez zarzutu, akcja charakteryzuje się odpowiednią dynamiką, w fabule nie ma krztyny banału (choć niejednokrotnie mogła skręcić w stronę ckliwych rozwiązań poszczególnych wątków). Po prostu płynie się przez tę opowieść ze świadomością, że stworzyło ją sprawne pióro.
Drogi Edwardzie to przejmująca książka o życiu na przekór traumom, o trudnym, ale możliwym odrodzeniu. Można ją potraktować jako bardzo sprawnie napisane czytadło, ale i w takim ujęciu trudno pozostać wobec niej obojętnym. Zachęcam was do poznania tej pięknej historii.
Źródło cytatów: Ann Napolitano, Drogi Edwardzie, tłum. Ewa Borówka, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2020.
Źródło grafiki: https://lubimyczytac.pl/autor/139231/ann-napolitano