Upłynęło pięć miesięcy, odkąd ukazał się debiut powieściowy dobrze znanego wam nauczyciela Pasji Pisania – Michała Pawła Urbaniaka. Uznałam, że to dobry czas, aby pomówić o „Liście nieobecności”. Po ponad trzech miesiącach autor zyskuje bowiem zazwyczaj inną perspektywę. Zna już swoich czytelników, zna opinie krytyków literackich, zna swoją pozycję na rynku. Czy ten debiut zmienił naszego Michała?
Serdecznie zachęcam do lektury mojej rozmowy z Michałem, którą prowadziliśmy w ciągu ostatniego miesiąca.
Barbara Sęk: 20 sierpnia minęły trzy miesiące od premiery „Listy nieobecności”. Mówi się, że obecnie tyle właśnie trwa życie książki – kwartał. Mam wrażenie, że w przypadku Twojego debiutu ten czas się wydłuża, wciąż pojawiają się nowe recenzje, udzielasz ciągle wywiadów. A jednak ten kwartał wystarczył, by już zweryfikować „Listę” na rynku książki, wypozycjonować ją jako lekturę ważną i poważną.
Michał Paweł Urbaniak: Tak, to prawda, minęła ta prozaiczna granica trzech miesięcy, a o „Liście nieobecności” wciąż się mówi. To dobrze – książka, opisana w niej historia, nadal żyje dzięki czytelnikom. Ten czas od premiery to dla mnie jedno wielkie nowe doświadczenie. Sądziłem, że jestem na to przygotowany i niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć. Przecież i bez powieściowego debiutu funkcjonowałem gdzieś na obrzeżach świata literatury. A jednak „spodziewać się”, to nie to samo, co „doświadczyć”. Wciąż muszę sobie powtarzać, że to wszystko dzieje się naprawdę.
B. S: Czy czegoś ciekawego o swojej twórczości, o czym nie miałeś dotąd pojęcia, dowiedziałeś się w ciągu tych trzech miesięcy? Czy krytycy, recenzenci, czytelnicy Cię czegoś nauczyli? Czy coś byś w tej powieści zmienił?
Michał: Na pewno nic nie zmieniłbym w powieści, nawet gdybym dostał taką szansę. Oczywiście, nie chodzi o to, że jest idealna, choć ze swej strony zrobiłem wszystko, aby taka właśnie się stała. To zamknięty projekt, wypchnąłem „Listę…” z gniazda, nie jest już tylko moja. Mam poczucie, że obecnie funkcjonuję na tych samych prawach, co inni czytelnicy tej powieści. Poznałem tę historię i rozumiem ją po swojemu, i tak też interpretuję. Właśnie ilość interpretacji, przeróżny stosunek do stworzonych przeze mnie bohaterów i tego, co im się przytrafiło, cieszy mnie najbardziej. Nieoczekiwanie odkrywam we własnej powieści coś, o czym dotąd nie miałem pojęcia. Zdarza się, że czytelnicy zwracają uwagę na pewne szczegóły (na przykład przedmioty) i ich znaczenie, które – paradoksalnie – mnie samemu umknęło. A może te szczegóły wstawiłem tam podświadomie? Sama wiesz, że w pisaniu nie nad wszystkim się panuje, nawet jeśli ma się takie złudzenia. To część tej pracy.
B. S: Powiedziałeś, że każdy „Listę…” interpretuje inaczej. Też to zauważyłam. Niewątpliwie jest to siłą tej powieści, bo odbieramy ją własnym doświadczeniem. Osobiście wciąż nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie czy „Lista…” to bardziej celebracja życia czy oswajanie śmierci? Co przyświecało Ci przy wyborze tego tematu?
Michał: W moim odczuciu w „Liście…” śmierć i trwanie na przekór niej funkcjonują obok siebie – jak to bywa w życiu. Śmierć bliskich wytrąca nasz stabilny, ułożony świat z – czysto pozornej przecież! – równowagi. W powieści jest wiele scen, w których bohaterowie funkcjonują w zwyczajnej codzienności: pracują, spotykają się z przyjaciółmi, oglądają filmy, czytają książki, uprawiają seks, realizują swoje pasje. W tę zwyczajność wkradają się demony – dla każdego inne.
B. S: Dlaczego podjąłeś taki temat jako młody człowiek? Uważasz, że za słabo celebrujemy małe chwile i za słabo oswajamy śmierć? Powinniśmy to robić?
Michał: Nieustępliwość przemijania zawsze mnie fascynowała. Gdy chodzę po cmentarzach, patrzę na nagrobki i zastanawiam się, jacy ludzie, z jakimi historiami są pod nimi pogrzebani. Ponadto od lat zajmuję się rodzinną genealogią. To nic innego, jak odkrywanie śladów życia ludzi, którzy żyli sto czy dwieście lat temu, układanie ich w opowieści – a są to opowieści dramatyczne, naznaczone śmiercią. W księgach metrykalnych zamknięte są całe mikrokosmosy pozostawione już na zawsze w przeszłości, zapomniane. W „Liście nieobecności” odbijają się też ślady tej mojej pasji.
B. S: Autorzy często czują barierę przed skomplikowaniem życia bohaterom, a Ty je im odbierasz. Jak zdobyć się na odwagę i zmierzyć z tym, że musimy uśmiercić postać, bo tego na przykład wymaga od nas fabuła?
Michał: Historia miała się potoczyć tak, a nie inaczej. Nie ma tu „żyli długo i szczęśliwie” i czytelnik jest na to przygotowany od samego początku. Przyznaję, było mi bardzo trudno tak dramatycznie doświadczać moich bohaterów. Sama rozumiesz, dla pisarzy postacie zwykle są bardzo bliskie. My je tworzymy, my je rozumiemy lepiej niż ktokolwiek inny, my im towarzyszymy, sami układamy ich losy – i często jako pierwsi musimy ich pożegnać. Sztuka wymaga wielkiej odwagi – również w takich kwestiach.
B. S: Nie bałeś się, że tak silny ładunek emocjonalny skreśli szansę „Listy…” na rynku?
Michał: Szczerze mówiąc, nie myślałem o tym. Wiem, jakie historie chcę oddawać światu i to liczy się dla mnie najbardziej. Literatura jest dla każdego czytelnika, ale paradoksalnie jednocześnie nie ma książki, która zadowoliłaby tego „każdego”. Czasami sięgamy po nie dla silnych emocji, czasami dla psychologicznej prawdy, dla zagadki kryminalnej, dla śmiechu, dla wzruszającej historii miłosnej. Na szczęście książki mogą z powodzeniem funkcjonować obok siebie i spełniać rozmaite czytelnicze potrzeby.
B. S: Wiemy, że za jakiś czas ukaże się kolejna Twoja powieść, dlatego muszę zapytać – gorsza, taka sama czy lepsza? Jak Twoim zdaniem powinno być? Autor powinien trzymać poziom, czy go wciąż podnosić?
Michał: Tak, to prawda, kolejna powieść jest zaplanowana na przyszły rok. Czy lepsza, czy gorsza niż „Lista nieobecności” – niech o tym zdecydują czytelnicy. A jak powinno być? Myślę, że to zależy od piszącego i jego wyborów, niekiedy także oczekiwań czytelników. Niektórzy piszą książki bardzo do siebie podobne, reprezentujące jeden gatunek, inni serwują zawsze coś całkiem nowego. Ani jedno, ani drugie rozwiązanie nie wydaje mi się lepsze czy gorsze. Wierzę, że dla literatury po prostu znajdzie się miejsce.
B. S: Jesteś krytykiem literackim, trenerem kreatywnego pisania. Przede wszystkim jednak autorem. Często spotyka się takie opinie, że ktoś, kto sam publikuje, nie powinien recenzować twórczości innych. Jak się odniesiesz do takiej tezy?
Michał: Absolutnie się z nią nie zgadzam. Literatura powinna nas łączyć (przynajmniej na pewnym poziomie), a nie dzielić – tego typu tezy wprowadzają sztuczne i niepotrzebne podziały. Wielu znakomitych pisarzy omawiało książki koleżanek i kolegów po piórze. Wszystko odbywa się – i zostaje! – w wielkiej literackiej rodzinie.
B. S: Zatrzymajmy się na kursach. Prowadzenie ich, styczność z tekstami utalentowanych uczniów… Nie jest tak, że to powoduje presję, utrudnia działalność twórczą, blokuje? A może wręcz przeciwnie – mobilizuje i staje się źródłem inspiracji?
Michał: Pisanie i nauczanie kreatywnego pisania okazało się dla mnie świetnym połączeniem. Stałem się bardziej wyczulony na własne teksty, poza tym – podobnie jak Ty – na co dzień funkcjonuję w bardzo twórczym środowisku. Jest w tym pewna presja, ale odbieram ją pozytywnie. Trudno zachęcać innych do regularnego pisania, jeśli samemu się regularnie nie pisze, prawda? To tworzy rodzaj zobowiązania – ale z pożytkiem dla wszystkich.
B. S: Mówi się, że bardzo niewiele nagród literackich podnosi sprzedaż książek. Często jest nawet tak, że od twórczości uhonorowanej przez kapituły konkursowe wielu czytelników stroni, sądząc, że nie jest ona przeznaczona dla zwykłych zjadaczy chleba. Taka hipotetyczna sytuacja. Nagroda warta sto tysięcy złotych, ale sprzedaż niższa o dwa tysiące. Gdybyś miał wybierać…?
Michał: Cóż, sto tysięcy piechotą nie chodzi…:) A poważnie – nie jest tak, że całkiem nie myślę o sprzedaży książki, ale na pewno nie jest to jedna z głównych myśli, jaka towarzyszyła mi przy okazji wydania „Listy…”. Bardziej dla mnie liczy się to, że książka, opisana w niej historia, trafia do czytelników, bohaterowie zyskują autentyczne literackie życie, którego byli pozbawieni, tkwiąc w szufladzie. No i najważniejsze są emocje czytelników, którzy uwierzyli w tę historię, zaangażowali się w nią, polubili (lub nie polubili) bohaterów. Tego aspektu nie mierzą słupki sprzedaży.
B. S: Jak usytuowałbyś „Listę…”. Na rynku książki mamy bardzo silne podziały nie tylko gatunkowe, ale także silne podziały na literaturę ambitną, czyli wysoką, literaturę środka i literaturę popularną.
Michał: Oczywiście te podziały są w dużej mierze umowne. Myślę, że ambicje literatury można mierzyć również w odniesieniu do konkretnych gatunków. Nie ma co ukrywać – mierzę z „Listą…” wysoko. Taką literaturę chcę tworzyć. Czy moja powieść sięga do tych półek? Niech ocenią to inni.
B. S: Na początku powiedzieliśmy, że mityczny kwartał minął. Dla „Listy…” ten czas jest wciąż łaskawy. Nie boisz się jednak, że w którymś momencie kurz opadnie? Nietrudno będzie Ci znaleźć sobie miejsce, gdy nagle będziesz miał sporo czasu? Jak można sobie poradzić z takim premierowym okresem, gdy najpierw mamy wielki szum, a potem wszystko cichnie, wydaje się, że wszyscy o nas zapominają, książka schodzi z półek księgarskich i widnieje w sklepach internetowych jako lektura na zamówienie?
Michał: Każda książka ma swój czas i trzeba się z tym pogodzić. Może i „Lista…” zacznie pokrywać się księgarnianym kurzem, ale przecież nie jest powiedziane, że ktoś nie wytrze tego kurzu, bywa przecież, że książki dostają drugie życie. Swoją drogą, nie wyobrażam sobie chwili, gdy będę miał „sporo czasu”. Praca bywa lekarstwem na wiele spraw. Przypuszczam, że gdy ten mityczny kurz zacznie dosięgać „Listy…”, będę już pracował nad nową historią.
B. S: Michał Paweł Urbaniak za pięć lat. Jak siebie widzisz?
Michał: Z pięcioma książkami w dorobku – a mam nadzieję, że każda okaże się lepsza od poprzedniej:) Dotychczasowe życie poświęciłem literaturze i dobrze mi z tym. Nie widzę dla siebie innej drogi.
B. S: Czego Ci, Michał, życzyć?
Michał: Wielu czytelników – oni są najważniejsi. Często powtarzam, że również bez nich literatura nie istnieje. Książka nieczytana może i widnieje w katalogach bibliotek, stoi na półkach księgarń czy antykwariatów, ale jeśli nie ma szans kogoś poruszyć, zachwycić, a choćby nawet zirytować, nie jest to dla niej właściwe życie.
B. S: Ogromnie dziękuję Ci za inspirującą rozmowę. I przypominam wszystkim – już w przyszłym roku kolejna powieść Michała. Michał, życzę Ci z całego serca, by i ta książka trafiła do szerokiego grona czytelników, których poruszysz równie mocno albo jeszcze bardziej niż „Listą nieobecności”. Życzę Ci uznania ich i równocześnie nawet najbardziej zatwardziałych krytyków. No i tych nagród literackich wartych sto albo jeszcze więcej tysięcy również. 🙂
Fotografie autora: archiwum rodzinne.
Nic tylko pogratulować raz jeszcze. Szkoda, że ten proces wydawniczy tak strasznie spowalnia wydawanie książek. Gdyby nie to już byś pewnie Michał miał te pięć pozycji. Bo też każda wydana z sukcesem książka to dla Ciebie impuls by napisać kolejną jeszcze lepszą albo chociaż inną. Czyż nie tak?
Mądrych to i dobrze poczytać 😉 Dziękuję za ten wywiad i już nie mogę się poczekać kolejnej książki Michała.
Dzięki, Michał! Piękny wywiad! I w pełni podpisuję się pod słowami: „Literatura powinna nas łączyć, a nie dzielić”. Raz jeszcze gratuluję wspaniałego debiutu. Wierzę, że „Lista…” nadal będzie zdobywać serca czytelników.
A tutaj chciałam napisać, że zawsze z radością czytam wywiady i artykuły Michała. Myślę, że ten gęsty, dla wrażliwszych wręcz rujnująco emocjonalny wymiar literatury, który znalazłam w Liście, to jest wymiar nie tylko bardzo współczesny, ale i uniwersalny. W dzisiejszym świecie emocje, zwłaszcza te osadzone wokół rzeczy ostatecznych, są jedynym uniwersalnym narzędziem porozumienia, które rozumiemy wszyscy. W zalewie informacji to jest bastion współodczuwania. Michał, gratuluję jeszcze raz.
Dziękuję Wam za wszystkie miłe słowa:)
Wspaniały wywiad. Zgadzam się, że literatura powinna łączyć, a nie dzielić. Niezwykłą książkę Pan napisał. Dostarczyła mi wiele emocji i wzruszeń. Odebrałam ją bardzo osobiście. Dziękuję i czekam na kolejną.
Wspaniale czytać takie słowa! Bardzo dziękuję!