Zbiór opowiadań Marie Aubert, znakomitej norweskiej pisarki, nie bez przyczyny nosi tytuł „Zabierz mnie do domu”. Dlaczego bohaterowie muszą za nim tęsknić? Czym są dziś takie pojęcia jest dom, rodzina, bliskość, przyjaźń? A czym pozostają w niedościgłych wyobrażeniach?
Twórczość norweskiej pisarki Marie Aubert poznałem w zeszłym roku, kiedy Wydawnictwo Pauza opublikowało jej Dorosłych. Opis książki zapowiadał pozornie zwyczajną historię – ot, podczas wakacji nieliczna rodzina spotyka się w domku letniskowym położonym nad fiordem. Mają zamiar świętować urodziny matki, odpocząć i spędzić miło czas. A jednak tych kilka dni ujawni zaciekłą rywalizację między siostrami – głównymi bohaterkami powieści – wyjdą na jaw nieprzepracowane urazy. Okaże się, że dwie pozornie spełnione kobiety są głęboko nieszczęśliwe, niepewne siebie. Dorośli to zdecydowanie jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałem w zeszłym roku. Cóż, Zabierz mnie do domu – zbiór opowiadań Marie Aubert, który niedawno trafił do naszych księgarń – być może okaże się jedną z najlepszych książek, po które sięgnąłem w tym obecnym.
Ida – narratorka Dorosłych, kobieta pozornie zadowolona z siebie i swoich wyborów – zastanawiała się nad własnym życiem, przyszłością. Pragnęła zostać matką, ale czy rzeczywiście? Ile w tym pragnieniu było presji społecznej, zazdrości względem koleżanek i siostry, chęci pójścia utartą drogą gotowych schematów, w które wbija nas społeczeństwo, a ile realnej potrzeby macierzyństwa? W swoich opowiadaniach norweska pisarka niejako kontynuuje te wątki, porusza podobne problemy. Swoich bohaterów – ludzi zwyczajnych, właściwie niewyróżniających się – często przedstawia w równie zwyczajnych sytuacjach. Większość z nich chce podążyć wytyczonymi, uznanymi drogami stabilizacji – ale albo nie może, albo ta wytyczona droga okazuje się swoistym więzieniem. Prywatne dramaty rozgrywają się zazwyczaj w banalnej codzienności.
Większość głównych bohaterów powtarza tytułowe: „Zabierz mnie do domu” w różnych wariantach. Narratorka Po prostu wymusza to zabranie do domu na poznanym w knajpie mężczyźnie, co staje się początkiem ognistego i nieco toksycznego romansu. Podobną prośbę względem nowopoznanego mężczyzny wystosuje inna kobieta, która dopiero opuściła więzienie i stara się odnaleźć na nowo w społeczeństwie. Para z miniatury Carla zamierza adoptować dziecko i dać mu dobry dom – co jednak tak naprawdę się za tym kryje? W jednym z najciekawszych opowiadań w tym zbiorze, dziewczynka musi sobie poradzić z rozwodem rodziców i rozpadem własnego świata. Jej własny dom staje się wrogi. Wyzna ona:
„Nie chciałam wracać do domu. Myślałam o kartonach w korytarzu, o tym, co w nich leżało, tych rzeczach, które nigdy wcześniej nie były dla mnie rzeczami taty, bo zawsze należały do nas wszystkich: mamy, taty i mnie. A teraz nagle stały się jego wyłączną własnością, tata był jednym, a ja i mama czymś drugim. Nie widziałam go od tygodnia”.
Nieoczekiwanie namiastkę lepszego domu znajdzie obok – u sąsiadów, którzy wyjechali wcześniej. Tam poniekąd uczy się dorosłego życia – ale przecież sama pozostaje dzieckiem. Z kolei dwie przyjaciółki z opowiadania Stare małżeństwo długo mieszkały razem, były nierozłączne. Gdy nagle jedna z nich wchodzi w poważny związek z mężczyzną, druga staje się totalnie zagubiona w nieoczekiwanej samotności. Wkrótce Mina odwiedzi Ellen i jej nowego partnera – i będzie to bardzo trudne spotkanie. Z kolei Henrik, którego odumarł brat-wcześniak, kierując się osobliwą logiką, w której najwięcej jest złudzeń i fantazji, chciałby zaproponować nowy dom młodszemu, adoptowanemu koledze ze szkoły. Narrator Przepraszam, przepraszam, przepraszam… po rozstaniu z żoną Kathinką, nie radzi sobie zarówno z opieką nad córką, jak i z własnym życiem. Zdruzgotany, nie umie pogodzić się z tym, że dawny dom nie jest już jego domem:
„Jedziemy do domu Kathinki. Do naszego domu. Maja biegnie przodem, a ja niosę jej torbę przez wysypaną żwirem ścieżkę. Kathinka otwiera drzwi, zanim zdążę nacisnąć dzwonek, i przyciska do siebie Maję z całych sił. Wszystko jest tak jak zawsze. Zapach, gdy wchodzi się do korytarza, rysunki i zdjęcia na ścianie, nawet obluzowany przełącznik światła. to tu jest wszystko, co kiedyś było nami, a ja tu już nie mieszkam, nie zdejmuję butów w korytarzu, nie wchodzę do środka i nie siadam na sofie – to mnie tu brakuje”.
Tytułowa Taka fajna dziewczyna z kolejnego opowiadania wikła się w romans, który ją stopniowo uzależnia, nawet jeśli ona sama nie chce tego dostrzec. Wobec Matiasa zgrywa kobietę, która nie ma żadnych oczekiwań, wymagań. Musi iść na kompromisy z samą sobą. Ci dwoje nie stworzą razem domu, bo ich związek nie ma szans przetrwać – Matias nie zamknął jeszcze spraw przeszłości, zresztą swojej kochanki nie traktuje tak poważnie, jak ona jego. Dom to również ważne miejsce w opowiadaniu zamykającym ten zbiór. Johanne liczy na miły weekend ze swoim nowym partnerem w ukochanym domku letniskowym. Niestety, z uwagi na obecność małej córeczki Johanne (czy aby na pewno tylko z tego powodu?), wspólny czas okazuje się pełen napięcia – kończy się niemal katastrofą.
Co może początkowo zdumiewać przy lekturze – kolejne historie często okazują się aż nazbyt do siebie podobne. Wszystkie są mocno przygnębiające. Domy nie stanowią oazy bezpieczeństwa, a raczej symbol znudzenia i życiowej porażki. Jeśli pojawiają się rodziny, to raczej rozbite lub na skraju rozpadu. Związki są nietrwałe, to często kilkunocne romanse, zwieńczenie imprez. A przecież bohaterom Aubert rzadko chodzi tylko o seks – boleśnie samotni, chcieliby nawiązać bardziej trwałe więzi. Bohaterka Takiej fajnej dziewczyny – będąca niejako „tą trzecią” w trójkącie, nie potrafi przestać myśleć o swoim partnerze i jego żonie. Oczekując na jego przybycie, mimowolnie odsłania to, czego sama (nieświadomie?) szukała w związku:
„Mija godzina, później druga, zjadam kanapkę, oglądam Orange is the New Black” i czekam, czekam, czekam. Co on robi u tej Catherine? Zostaje tam dłużej i dłużej za każdym razem, gdy odwozi dzieci, a może tylko mi się tak wydaje. Ale jestem silna i nie dzwonię. Za pierwszym razem, kiedy znalazłam się w jego domu, siedzieliśmy na sofie i piliśmy wino z wielkich kieliszków. Był już środek nocy, ale ja nie czułam się zmęczona ani pijana. W jego spojrzeniu kryła się miękkość, wszystko w nim było miękkie i otwarte.
– Jesteś taka fajna – powiedział, gdy w końcu poszliśmy do łóżka. – Jesteś najfajniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem.
Przez cały tydzień byłam zbyt podekscytowana, by zasnąć, rozedrgana, i zbierało mi się na płacz. Myślałam, że to miłość. To słowo. Chodziłam po świecie, trzymając je ostrożnie w dłoniach. Tak to wyglądało”.
Tak samo, jak w Dorosłych, tak i tu bohaterowie są zawieszeni między (rzekomą) potrzebą podążania za uznanymi społecznie drogami ku stabilizacji, a chęcią ożywczego buntu, uniezależnienia się od narzuconych wymagań. Często sami nie wiedzą, czego właściwie chcą. Kobieta z pierwszego opowiadania cieszy się z powodu zaprawionego pewną dozą brutalności rwanego romansu – właśnie dlatego, że nie wpisuje się w powszechne wyobrażenia o szczęściu. („To była dla mnie zupełnie nowa sytuacja, inna od tego, do czego zdążyłam przywyknąć. Podobało mi się, że sobie z tym radzę, że jestem kimś, kto nie oczekuje stałego związku wieczornego przytulania”). A jednak do tego rzekomego szczęścia próbuje przekonać samą siebie – przecież z natury jest romantyczką. Gdy wreszcie osiągnie stabilizację w tym narzuconym rozumieniu, będzie tęsknić za brutalnym kochankiem, nieoczywistością tamtej relacji, możliwością stania się kimś innym. Para z Clary chce adoptować małego Angelo dlatego, żeby wpisać się w pewien społeczny porządek, wedle którego tam, gdzie heteroseksualny związek, tam powinny znaleźć się i dzieci. Przyjaźń Ellen i Miny w Starym małżeństwie kończy się, gdy ta pierwsza wchodzi w poważny związek i zakłada rodzinę (radzi Minie, aby się „ogarnęła” i sama znalazła sobie chłopaka). Cierpienie dotyka również dzieci – kiedy ich rodzice się rozstają, znajdują sobie nowych partnerów, to właśnie one stają się uciążliwym balastem.
A dorośli? Są ofiarami – własnych złudzeń, nadziei, prób dostosowania się do wytyczonych norm. Pozostają zagubieni i samotni. Życie rodzinne nie wygląda tak, jak miało. Zaprogramowana codzienność okazuje się pułapką – czy można dziwić, że spragnieni odmiany ludzie, nawiązują romanse, choćby błahe i wyniszczające? Takiego załamania codziennością doświadcza na przykład Johanne w Gdyby coś się stało:
„Przez większość czasu miała wszystkiego dość tak bardzo, że nie chciało jej się niemal odzywać, miała dość Martina, tego, że nigdy nie podnosił oczu znad komórki ani nie sprzątał łazienki, chyba że go o to poprosiła. Miała też dość Ellinor, która budziła się o czwartej nad ranem i co drugi tydzień przynosiła z przedszkola jakąś nową chorobę, miała dość tego, jak sama się roztyła i jak bardzo irytowały ją śmierdzące pieluchy w koszu na śmieci. A najgorsze było to, że teraz już tak zostaje, wszyscy tak żyją i oni również powinni teraz tak żyć. Noce spędzała na rozmyślaniach, nawet wtedy, gdy mogła sobie trochę pospać, miała bowiem wrażenie, że dokonała niewłaściwych wyborów, na pewnym etapie popełniła jakiś błąd, czasem to uczucie było bardzo silne, aż nie mogła oddychać – przecież to nie mogło tak wyglądać, to nie mogło być już wszystko”.
Trudna to proza, choć napisana znakomicie. Jest bardzo przystępna w lekturze, ale prawdy, które ukazuje – o kondycji człowieka, związków międzyludzkich, funkcjonowania w dzisiejszym świecie – są naprawdę niewygodne. Mimo wszystko bardzo wam polecam Zabierz mnie do domu i ogólnie twórczość Marie Aubert. To wspaniała literatura.
Źródło cytatów: Marie Aubert, Zabierz mnie do domu, tłum. Karolina Drozdowska, Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2021.
Źródło grafiki: https://wydawnictwopauza.pl/marie-aubert/
Zachęciłeś 🙂
Cieszę się:)