Bohaterką najnowszej powieści Manueli Gretkowskiej jest Lucyna Ćwierczakiewiczowa – autorka bestsellerowej XIX-wiecznej książki kucharskiej, Magda Gessler swoich czasów. Jednak w powieściową Ćwierczakiewiczową zobaczymy nie tylko od kuchni…
Kiedyś przypadkowo wśród książek do oddania natrafiłem na rozlatujące się peerelowskie wydanie 365 obiadów Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Nazwisko tej wybitnej kucharki nie było mi obce, ale przepisy już tak. Mimo wszystko z ciekawości przygarnąłem tę pozycję. Nie przypuszczałem, że książkę kucharską można czytać z wielką przyjemnością, nawet nie zamierzając korzystać z przepisów. Przyznaję, zdarzyło mi się gotować obiady z 365 obiadów, ale największą frajdę sprawia mi samo przeglądanie tej pozycji, wyłapywanie niuansów językowych, śledzenie specyficznej narracji przepisów. Oto kilka wyimków:
„Tylko z pierwszej krzyżowej, lub kotletowego mięsa można robić rozbratle. Ukroić cienki plaster takiej wielkości, aby po rozbiciu pokrył cały talerz. Rozbić go bardzo mocno na zupełnie cienki i okrągły plaster, rozgrzać na patelni pół łyżki masła, mięso posolić, a gdy masło bardzo rumiane, wrzucić rozbratel, zasmażyć go dwie minuty na jednej stronie i dwie na drugiej, a jeżeli ogień dobry, powinien mieć dosyć. Mieć przygotowaną białą cebulę pokrajaną w plasterki i sparzoną ukropem, bo w żadnej dobrej kuchni nie używa się cebuli inaczej, tylko parzoną lub pieczoną (…). Na dobroci mięsa i szybkim smażeniu – nie dopuszczając wysuszenia – zależy dobroć rozbratla”, „Wziąć na miskę funt mąki najpiękniejszej gryczanej, wsypać soli i rozrobić ciepłą wodą, aby masa była gęsta, mniej więcej jak na klajster”, „Cztery żółtka rozbić z pół kwaterką klarowanego masła, kwaterką mąki, trochą soli i rozprowadzić pół kwaterką mleka zbieranego, bo z dobrego mleka są naleśniki łykowate, lepiej więc używać mleko zbierane lub na wpół z wodą”, „Pół funta cukru-pudru rozbić z 6 całymi jajami i 6 żółtkami. Gdy będą dobrze ubite, wymieszać ze śmietanką, bijąc jeszcze razem, wlać w formę, lekko młodym masłem wysmarowaną i zagotować na parze na niezbyt silnym ogniu. Gdy znać, że zgęstniało, wynieść natychmiast do piwnicy lub postawić na lodzie, a wydając wyrzucić na półmisek, ubrawszy konfiturami i biszkopcikami”. Sama Lucyna Ćwierczakiewiczowa ogromnie mnie zaciekawiła. Nie mogłem sobie odmówić lektury najnowszej powieści Manueli Gretkowskiej.
„- Od kiedy tu pracujesz? – ofuknęła go.
– Od tygodnia.
– Ale żyjesz dłużej i nie wiesz, że Ćwierczakiewiczowa jestem?
– Ta Ćwierczakiewiczowa?
– Ta, synku. Innej nie ma i nie będzie.”
W Mistrzyni Lucyna Ćwierczakiewiczowa, powszechnie znana, niemal wielbiona, ma wyrobioną pozycję. Jest wielkim autorytetem jako kucharka (jej obiady pozostają legendarne), społecznica, osoba propagująca higienę, a wreszcie publicystka, z której rad korzysta wiele Polek i Polaków. Uchodzi za osobę wielkiej szczodrości i dobroci – dokarmia biednych studentów, kwestuje na rzecz najuboższych, chętnie daje jałmużnę, hojnie płaci służbie czy damom do towarzystwa. Jest przy tym bezkompromisowa, odważnie mówi, co myśli. Choć to bardzo daleko idące porównanie – i czynię je z pewnym przymrużeniem oka – to taka Magda Gessler swoich czasów.
Powieściową Lucy – bo tak mówi się o Ćwierczakiewiczowej – widzimy w różnych sytuacjach, różnych interakcjach. A to przekomarza się z Bolesławem Prusem, a to podziwia Helenę Modrzejewską, a to nabija się z Henryka Sienkiewicza, wykłóca z redaktorami. To skandalistka (niebezzasadnie w powieści przyrównuje się ją do George Sand), ale te skandale wywołuje dla wyższych celów, przekonana o swoich racjach. Jest w stanie nawet naubliżać arcybiskupowi. Ma jednak wielkie serce – swoją służbę traktuje dobrze, daje szansę Zosi, kolejnej damie do towarzystwa (choć na początku jest przerażona jej poziomem intelektualnym. Skarży się: „Ty miałaś być do towarzystwa, teatru, kawiarni. Książkę piszę, rozumiesz? Moją najlepszą książkę. Potrzebuję sekretarki, nie analfabetki”). Co się stanie, kiedy poukładany świat Lucy zacznie się chwiać w posadach – a to za sprawą pewnego atrakcyjnego młodego człowieka, aktora? Choć Ćwierczakiewiczowa miała zamiar napisać swoje kulinarne opus magnum, zakochana, decyduje się stworzyć coś zupełnie nowego. Chce odejść od kuchni, nie być już tylko „panią od obiadów”, ale otworzyć się na inne doznania. Czy jej się powiedzie? Śledzi się jej poczynania z narastającą fascynacją.
Mistrzyni to udana powieść, napisana z pomysłem i pazurem. Już samo przypomnienie tak ważnej niegdyś postaci – obecnie chyba trochę marginalizowanej – zasługuje na uwagę. Nie wiem, na ile historia jest fikcyjna, a co zostało wzięte z rzeczywistości i na jakich źródłach opierała się autorka (takiego uzupełnienia – choćby w ramach posłowia – na pewno brakuje), natomiast i bez tych informacji czyta się to świetnie. Fantastyczne są scenki rodzajowe, rozgrywające się w kuchni, na weselu, w drodze, w kościele, w dzielnicach nędzy, w rozmaitych lokalach. Bohaterowie jeżdżą dorożkami, ci mniej postępowi narzekają na elektryczność, przygotowują uczty i spektakl teatralny, uczestniczą w seansie spirytystycznym. Ten całkiem udany sztafaż psuje język, sprawiający wrażenie nadmiernie współczesnego, ale można się do niego przyzwyczaić. W tej powieści jest też sporo głębi. W warstwie podstawowej – historii relacji Lucy i Adama Konckiego – widać kapitalną inspirację Lalką, ze swoistą zamianą ról. Zamiast pięknej arystokratki mamy tu zepsutego aktora, a majątek należy do kobiety robiącej imponującą karierę. Zresztą nieprzypadkowo jedną z najważniejszych postaci w Mistrzyni okazuje się Prus. Sama Ćwierczakiewiczowa wspomina w pewnym momencie o małżeństwie Wokulskiego z Małgorzatą Minclową. Miejsce tytułowego artefaktu z arcydzieła Prusa zajął tu chomik uwięziony w klatce. Tylko kto właściwie jest tym chomikiem?
Paradoksalnie, choć osadzona akcją w końcu XIX wieku, miejscami Mistrzyni okazuje się boleśnie współczesna. To przecież także rzecz o tym, jak łatwo można zyskać, a jeszcze łatwiej stracić sławę i społeczne poważanie. Bohaterowie Gretkowskiej nie mają kont na Instagramie, nie lajkują postów na facebooku, ale są narażeni na ostracyzm, który ponad sto lat później zostanie przechrzczony na hejt. Sytuacja kobiet też została opisana bezkompromisowo. A choć Ćwierczakiewiczowa mówi o współczesnych sobie sytuacjach – to już Gretkowska mówi o czasach dzisiejszych. Gorzki to pomost rzucony między, zdawałoby się, odległymi epokami:
„Mężczyźni piją. Kobiety, dzielne i zaradne, jedyne, co mogą to pokrzyczeć na nich, popłakać na swoje życie i wrócić do kieratu. A Kościół to pobłogosławi. Nigdy kobiety siłą niezależną w Polsce nie będą, póki od katolicyzmu i mężów na zdrowy dystans nie odejdą. Bóg istnieje, miłość także, ale one, dobrowolnymi niewolnicami będąc, przyszłe niewolnice wychowują. Tak to się będzie toczyć, łamiąc ludzkie życia i kraj, obojętnie pod czyim zaborem”.
„- Polska jest kobietą, nie Polonią opłakującą trupy – wykładała już któryś raz swoją prawdę. – Kobiety są w stanie dostać się na Księżyc, żeby dzieci wyżywić, wykształcić. Trupów patriotycznych albo w trupa zalanych dość”.
Przyznam, że początkowo podchodziłem do Mistrzyni z dystansem, podejrzliwie – a skończyłem z przekonaniem, że to najlepsza książka Manueli Gretkowskiej, jaką przeczytałem. Gorąco polecam!
Źródło cytatów: Lucyna Ćwierczakiewiczowa, 365 obiadów, Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1986.
Manuela Gretkowska, Mistrzyni, Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2021.
Źródło grafiki: https://plejada.pl/zdjecia-gwiazd/
Cześć Michale, serdeczne dzięki za przedstawienie „Mistrzyni”. Co za przyjemny początek niedzieli. Nota bene Twoja recenzja jest już pralinką przed skosztowaniem „tortu” Manueli Gretkowskiej. Z wielką przyjemnością czytam Twoje teksty. A tematyka i okres, w którym umiejscowiona jest powieść należą do moich ulubionych. Świetny pomysł na prezent gwiazdkowy! Pozdrawiam serdecznie- Ania
Aniu, cieszę się, że trafiłem:) Mam wrażenie, że „Mistrzyni” może się sprawdzić jako prezent! Pozdrowienia równie serdeczne:)