Uważaj, bo się sparzysz! – opowiadanie Aleksandry Igras w „Akcencie”

W najnowszym numerze kwartalnika „Akcent” znajdziecie „Pokrzywy”, znakomite opowiadanie Aleksandry Igras. Autorka szlifowała je na jednym z kursów Pasji Pisania – Praca nad Tekstem.

Zawsze z wielką radością ogłaszam wieści o sukcesach absolwentów kursów Pasji Pisania – a teraz nadszedł kolejny. Utwór Pokrzywy Aleksandry Igras, znalazł się w najnowszym numerze kwartalnika „Akcent”, jednego z najbardziej prestiżowych rodzimych pism poświęconych literaturze i sztuce. To opowiadanie Aleksandra Igras przedstawiła na jednym z kursów Pasji Pisania – Pracy nad Tekstem – gdzie nadała mu ostateczny szlif. Warto nadmienić, że ten tekst został doceniony jeszcze przed drukiem – Pokrzywy wyróżniono w zeszłym roku w ramach XXII Konkursu Literackiego im. Eugeniusza Paukszty. Autorka świadomie próbuje swojego pióra w krótkich formach prozatorskich.

Aleksandra Igras pochodzi z Lublina. Ukończyła dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Niegdyś pracowała jako copywriter, dziś jest przedsiębiorczynią. Jako aktorka-amatorka uczestniczyła w kilkuletnim projekcie teatralnym DDK Węglin – Matka Polka Teatralna. Konkurs. Jej debiutanckie opowiadanie Od niechcenia zostało opublikowane na stronie Wydawnictwa j.

Olę poznałem w listopadzie 2019 r. Uczestniczyła w prowadzonym przeze mnie kursie Praca nad Tekstem. Byłem pod wrażeniem jej dojrzałości twórczej, sprawności językowej. Teksty, które prezentowała, były pomysłowe i przygotowane sumiennie. W lutym 2021 r. Ola wzięła udział w Kursie Powieść na zoomie (prowadził go Jakub Winiarski), a w marcu – w kolejnej Pracy nad Tekstem pod moim przewodnictwem. To właśnie wtedy poznałem Pokrzywy – wstrząsające opowiadanie o powrocie do bolesnej przeszłości i mrocznej tajemnicy. Cieszę się, że mogłem je czytać jako jeden z pierwszych!

„W kościele zawsze stał z tyłu. Zgarbiony opierał się o ciężkie, drewniane drzwi. Niby był w środku. Niby tam przynależał. Do Jabłonki i jabłoneckiego kościoła, do pobliskich Kołder i ich mieszkańców, do grobów na jabłoneckim cmentarzu. Mimo to instynktownie czuł potrzebę ukrycia się, oddalenia.


Jedno odwrócenie głowy wystarczyło Elżbiecie, by go namierzyć i trącić niechętnie wzrokiem. Potem przestawała o nim myśleć aż do kolejnych Wszystkich Świętych. Przez lata widywała go samego. W tym roku przyszedł ze starym, schorowanym ojcem. Byli ciut spóźnieni. Elżbieta kątem oka zauważyła, jak przeciskają się przez zatłoczony kościół w stronę ołtarza. Podniósł się gwar utyskiwań i pretensji. Ktoś się obruszył, ktoś warknął. Natrafili w końcu na Radkową z dziesięcioletnim synem, którzy ustąpili im miejsca. Skorzystali. Stary i chory na ciele; i niestary i chory na umyśle. Obaj specjalnej troski. Jego ojciec był Elżbiecie obojętny. On ją mierził. Po tylu latach… był jak irytujące drganie powieki.
Usiedli dwa rzędy przed nią, na tych dziwnych, drewnianych, malutkich, pojedynczych ni to ławeczkach, ni to klęcznikach. Wiejskie kobiety wciskały w nie biodra opatulone w ciepłe, szerokie palta czy kożuchy. Większość z nich uczciła dwudziesty pierwszy wiek zamianą butelkowozielonych chust w czerwone róże na beżowo-brązowe berety. Z każdej strony symetrycznie wystawał nadmiar ich odzieży. Ot, ławeczki o półtora raza na nie za wąskie, czy raczej o pówtora, jak mawiała babcia Elżbiety.
To wspomnienie babcinych archaizmów rozbawiło Elżbietę. Zaśmiała się, akurat, gdy ksiądz podnosił monstrancję. Później poczuła w środku rzewne ciepło. Nigdy nie dała po sobie poznać, ale co roku niechętnie przystawała na prośbę matki, żeby jechać sto kilometrów na jabłonecki cmentarz. Jednak kiedy stała nad grobem dziadków, kiedy chłonęła zapomniane, a wciąż bliskie zapachy, nie żałowała. Tylko z mszą nie było jej po drodze. Po tym niespodziewanym wybuchu wesołości Elżbieta oczekiwała karcących spojrzeń kobiet z klęczników, ale biedaczki niepomne wysokiej jak na listopad temperatury, cierpliwie pociły się w swych baranich kożuchach.
„Dziecko, tylko ty pamiętaj, ty musisz wyciągnąć ze strychu tę długą, niebieską puchówkę i dla Werci koniecznie ten zimowy kożuszek, co żeśmy jej z ojcem z Zakopanego przywieźli” — tak matka upominała ją przed dzisiejszym wyjazdem na groby. Dla matki Elżbiety, podobnie jak dla wszystkich stamtąd, jabłonecki kościół był trzecim ziemskim biegunem. Ludowa mądrość przekazywana z pokolenia na pokolenie. Echo dzieciństwa okupionego długim modlitewnym przemarzaniem. Nie miało znaczenia ocieplenie klimatu czy osiem stopni Celsjusza pierwszego listopada.
Kobiety w kożuchach nie zareagowały na jej śmiech. To on się odwrócił. Przez ułamek sekundy jego oczy zdawały się rozumnie na nią spoglądać. Następnie ją rozpoznać, tę dziewczynkę sprzed trzydziestu lat. Potem znowu zamieniły się w mętne, rybie oczka wiejskiego półgłówka.

Aleksandra Igras


Nyakuratny. Tak mówiła o nim babcia. Tak mówili o nim wszyscy w kołderskich domostwach. A teraz Nyakuratny Waldek siedział blisko niej i jak zwykle jedyne, co potrafił wzbudzić, to współczucie. Po tylu latach Elżbieta miała okazję, by mu się przyjrzeć. Waldek przypominał jedno z tych zbutwiałych warzyw, które na przednówku jej dziadek wyciągał z lochu. Nienaturalnie mała głowa osadzona na szczupłym, wątłym tułowiu, który zapadał się w niedopasowane, za duże ubranie. Kurtka koloru zbrązowiałego fioletu, ze ściągaczem w pasie. Przybrudzona, wytarta na łokciach, licha i wstrętna. Na początku wieku sprzedawali je masowo na wszystkich powiatowych bazarach w towarzystwie ich sióstr bliźniaczek w kolorze dziwnej zgniłej zieleni oraz kuzynów – pokracznych, poliestrowych garniturów w tych samych dwóch barwach. Właściciele tych garniturów okupowali potem stoły wiejskich sal weselnych, a kiedy pohulali przy samogonie, tarzali się w okolicznych krzakach.
Nieakuratny Waldek do kościoła założył niby-eleganckie spodnie z kantem i czarne ubłocone buty za kostkę. Dwie sprzeczności hołdujące i Bogu, i ziemi. W młodości był płowym blondynem, dziś jego włosy ciemnożółtej barwy zachodziły przetłuszczonymi płatami na odstające brudne uszy i przeorane zmarszczkami czoło. W niedomytej lewej dłoni kurczowo trzymał futrzaną wyliniałą czapkę z nutrii, która zapewne wcześniej należała do jego ojca. Był taki biedny, mizerny, poczciwy i przede wszystkim bezbronny. Gdzieś w trzewiach, być może blisko jej serca, Elżbieta poczuła niespodziewane ukłucie, które można było nazwać litością. Ukłucie trochę podobne do tego, które przytrafiło się jej, gdy miała trzynaście lat i zobaczyła go po raz pierwszy”.

Zapraszam do lektury całego opowiadania – sięgnijcie po „Akcent”. I pamiętajcie, że i wy możecie spełniać swoje pisarskie marzenia!

Olu, w imieniu całego zespołu Pasji Pisania serdecznie ci gratuluję. Jestem z ciebie bardzo dumny i kibicuję ci na twojej pisarskiej drodze. To wielki sukces – i wiem, że zaraz nadejdą kolejne. Oby tak dalej!

Źródło cytatu: Aleksandra Igras, Pokrzywy, „Akcent” nr 1/2022.
Źródło grafiki: archiwum Autorki.

One Reply to “Uważaj, bo się sparzysz! – opowiadanie Aleksandry Igras w „Akcencie””

  1. Brzmi ciekawie, podobaja mi sie te wszystkie detale, tak szczegolowo przedstawione. Bardzo plastyczny tekst!

Dodaj komentarz