Wielki come back! – ROZWIĄZANIE KONKURSU!

I zakończył się pierwszy tegoroczny wiosenny konkurs na blogu Pasji Pisania! Nadesłaliście sporo bardzo dobrych prac. Kto ugości w swojej biblioteczce znakomitą powieść Danuty Awolusi: „Powrót matki”?

Kwietniowy konkurs na naszym blogu dobiegł już końca. Jak zwykle dopisaliście, co niezmiernie nas cieszy! Tym razem słowem kluczowym był „powrót” a do wygrania – najnowsza powieść Danuty Awolusi, lubianej pisarki i nauczycielki Pasji Pisania. O Powrocie matki pisałem więcej w „Lekturze na weekend”. Egzemplarze konkursowe ufundowało Wydawnictwo Fala. A oto kilka słów od Danuty Awolusi:

„Jak wy cudnie piszecie! Wszyscy! Czytając wasze prace przypominam sobie, jak sam proces tworzenia jest ważny. I fajny. Marzę, by nagrodzić wszystkich… I w moim sercu tak się właśnie stało! Nie przestawajcie pisać”. 

A jednak laureatów może być tylko troje. Danuta Awolusi zdecydowała, że nagrody otrzymają (w kolejności nadsyłania prac): Dominika, Pisarczyk Amator oraz Druga Kasia.

Wszystkie prace konkursowe znajdziecie tutaj. A oto wyróżnione teksty:

Dominika zaproponowała taką wiosenną historię:

Przejrzała się w lustrze tuż przed wyjściem z domu.
Duże oczy, mały nosek, jak u dziecka – stwierdziła z niezadowoleniem. A przecież była prawie dorosła. Sylwetka też drobna, dziewczęca, pod bluzką widziała jedynie zalążek piersi. Już niedługo, westchnęła. Zakręciła się, patrząc jak zielona sukienka wiruje wokół szczupłych ud, podniosła z podłogi wiklinowy koszyk, po czym tanecznym krokiem ruszyła w stronę drzwi.
Przestąpiła próg domu i z werwą zabrała się do pracy. Z trudem upchnęła kłębiaste chmury do kąta, daleko za górami. Połaskotała słońce, by rozbłysło ciepłym światłem i przypięła do nieba biały obłoczek, dla towarzystwa. Wyjęła gruby pędzel i pomalowała trawę na soczysty kolor. Potem rzuciła czar kwietnych nasion między kępki, a do gałęzi drzew i krzewów przytwierdziła młode listki. Wygrzebała krokusy z ziemi i rozgięła delikatnie płatki. Roześmiała się milionem motyli. Chwyciła opuszkami wiatr i przeplotła między ciepłymi promieniami, nucąc przy tym na zachętę ptakom.
Gdy tak biegała, cała zziajana, poczuła na plecach chłodny wiatr. Wystraszona, odwróciła się gwałtownie. Tuż za nią stała kobieta w kapeluszu z lodu, rzucając mroczny cień. Oddychała głośno, ziejąc arktycznym powietrzem. Wtem zakaszlała i wytarła nos tak głośno, że świat zamarł. Schowała brudną chustkę do kieszeni dziurawego płaszcza, a z drugiej wydobyła garść szronu. Sypnęła nim groźnie i tupnęła butem.
Wiosna zatrzęsła się, a przez jej plecy przeszedł dreszcz. Skuliła się i zmarznięta pobiegła do domu. Jeszcze nie czas na nią, ale już niedługo, za chwilkę, przegoni tę mroźną wiedźmę.

A oto praca Pisarczyka Amatora:

Nie wiem czy to spowodował nudny ośmiogodzinny lot, te trzynaście miniaturek Jacka Danielsa wypitych na pokładzie Boeinga (pechowa liczba, trzeba było walnąć jeszcze jedną), nieznośny upał, duszące olejki eteryczne z porozwieszanych niemal wszędzie płomienno-czerwonych kwiatów czy też dyskretna woń kadzidełka wymieszana ze smrodkiem dolatującym z zabytkowych rur w tym jakże zabytkowym pałacu. Faktem jest, że najbardziej na świecie to chciało mi się rzygać, ale pomimo tego, że kwiecisty paw nawet nie najgorzej by się komponował z ceglanymi kolumnami i różowymi ścianami hali audiencyjnej, to wypuszczenie tejże ptaszyny na wolność nie licowało jakoś z wizerunkiem dyrektora do spraw akwizycji prężnie rozwijającej się światowej firmy IT, która właśnie kupiła Baba Consulting wraz z trzystuosobowym dobrodziejstwem inwentarza.

Przyglądający mi się uważnie inwentarz wyglądał na zwyczajny tłumek zblazowanych wyrobników, którym wszystko jedno u kogo teraz pracują, byleby się wypłata zgadzała. Już się szykowałem mentalnie na kolejne godziny sztucznych uśmiechów, oficjalnego small talku o dupie Maryni i nudów, gdy wtem ktoś zduszonym głosem wykrzyknął „vah laut aaya” ,a zaszyta w moim Samsungu aplikacja AI dyskretnie wykrzyczała mi przez douszną słuchawkę, że znaczy to tyle co „on wrócił!”. Tej sztucznej inteligencji coś musiało się chyba totalnie popieprzyć, bo kolejne frazy tłumaczyła na:
– Radujcie się ludy! To trzysta siedemnaste wcielenie Wisznu Włochatego.
– On wrócił! On wrócił by na zawsze przegnać głód, wojnę i nienawiść.
Jedna ze śniadych dziewcząt znienacka przyklęknęła i ucałowała mnie w dłoń. Po czym cała sala padła na kolana. Czułem, że nie mogę zawieść oczekiwań miejscowych. Wyciągnąłem przed siebie ręce i powoli krocząc przez halę audiencyjną zacząłem dotykać ich głów i udzielać błogosławieństwa.

– Ajay! Ależ ci się udał ten prank! Czy wiesz, że „Wielmożny Biały Sahib” ma już ponad dwa miliony odsłon na YouTubie?
– Spoko Rajesh. Na razie z monetyzacji wpadło nam jakieś dziesięć tysięcy zielonych, ale to dopiero początek. Wieczorem kończę montaż filmu sprzed hotelu i wrzucam „Wielmożnego Sahiba 2” na fejsa, insta i na You Tube. Zobaczysz! To dopiero będzie viral!

A Druga Kasia napisała takie opowiadanie:

Jedziemy sobie nieśpiesznie. Raczej stoimy, niż jedziemy. Słyszę głosy zniecierpliwienia, dochodzące z przodu, ale ja nie narzekam. Jest siedemnasta, piątek, komu by się śpieszyło do domu? Ciepło, trzydzieści stopni w cieniu, dwa razy tyle w nieklimatyzowanym tramwaju…
Mam praktycznie cały tył wagonu dla siebie. Dzielę go jedynie z dżentelmenem w wyraźnym kryzysie bezdomności. Nie da się ukryć, że ów dżentelmen to powód, dla którego mam praktycznie cały tył wagonu dla siebie. Oraz, że wsiadając do tramwaju, nie od razu poczułam, dlaczego pozostali pasażerowie trzymają się z dala, a gdy usiadłam, nie chciałam się zrywać, by nie zranić jego uczuć.
Więc tak sobie jedziemy, pan żul i ja i zaznaczam, że absolutnie nie używam słowa „żul” w znaczeniu pejoratywnym, po prostu nie przedstawiliśmy się sobie. Zbiorkomowy savoir-vivre odradza taką poufałość.
Poza tym, że wydziela aromat toi-toia na festynie, pan żul jest wzorowym współpasażerem. Rano jedna pani próbowała przeprowadzić ze mną wywiad-rzekę. To, że pachniała bzem, nie uczyniło tego doświadczenia przyjemniejszym. Doceniam towarzysza podróży, który nie oczekuje ode mnie udziału w konwersacji, jaką toczy pod nosem ze sobą lub swoimi demonami.
Plus, dzięki niemu kontroler minął nas na jednym wdechu, a przyznaję, jadę na gapę.
Uśmiecham się zatem z wdzięcznością a pan odpowiada mi grymasem, przysłaniając nieśmiało dłonią usta. Może wstydzi się zaniedbanego uzębienia.
– Uwaga, wraca! – odzywa się zza pokrytych brudem palców.
Ech, myślałam, że mi się upiecze. Ale gdy podnoszę wzrok, widzę pana kanara (tego słowa używam w jak najpejoratywniejszym znaczeniu) na drugim końcu pojazdu.
– Kebab wraca – doprecyzowuje ostrzeżenie pan żul.

Serdecznie gratulujemy laureatom, a także wszystkim uczestnikom! I podbijamy apel Danuty Awolusi: nie przestawajcie pisać! A jeszcze w kwietniu zaprosimy was do udziału w kolejnym konkursie!

Źródło cytatów: https://blog.pasjapisania.pl/2024/03/17/powrot-matki-konkurs/

3 Replies to “Wielki come back! – ROZWIĄZANIE KONKURSU!”

  1. Bardzo dziękuję, radość wielka 🙂 I gratuluję współlaureatom – wspaniałe opowiadania. Tym większy zaszczyt znaleźć się w takim gronie.

  2. Jeej! Hura! Ogromnie się cieszę. Z całego serca dziękuję za wyróżnienie. Dominiko, Pisarczyku- świetna robota, gratulacje! Znowu wysoko postawiona poprzeczka, czy mi się wydaje, czy poziom rośnie z każdym konkursem?

  3. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Muszę przyznać rację (Drugiej) Kasi, że to podium mogłoby wyglądać całkiem inaczej, bo stawka była bardzo wyrównana. Akurat te dwa teksty, które mi się najbardziej podobały znalazły się na pudle, co dowodzi chyba tylko tego, że mam w jakimś tam stopniu zbliżony gust do jurorki.

    Tekst Dominiki nasunął mi przed oczy wyobraźni grafiki mojego ulubionego malarza (pijaka, kobieciarza i posiadacza dwudziestu innych cnót rycerskich) czyli Alfonsa Muchy, który wiosnę uczynił jednym ze swoich częstych tematów. Wzorcem jego Wiosny była oczywiście Sarah Bernhard – kobieta wolna od pruderii i innych drobnomieszczańskich naleciałości, która na przemian była aktorką teatralną i kurtyzaną (zależnie od tego czy sezon teatralny szedł dobrze czy źle). A Druga Kasia ujęła mnie swoistym szacunkiem i sympatią dla Pana Żula, niesamowitą lekkością tekstu oraz kwiecistym chandleryzmem (moja ulubiona konstrukcja) o „aromacie toi-toi’a na festynie”.

    Czuję się zaszczycony będąc w takim gronie i jest mi trochę głupio przed kilkoma autorami innych – także zasługujących na pudło – prac. Za miesiąc skopiecie nam tyłki! Bardzo dziękuję!

Dodaj komentarz