Spotkanie po latach – opowiadanie Moniki Orlińskiej w „Ypsilonie”

W najnowszym numerze magazynu „Ypsilon” znajdziecie m.in. „Korek”, znakomite opowiadanie Moniki Orlińskiej. Monika nadawała mu ostatnie szlify na jednym z kursów Pasji Pisania.

Zawsze nas cieszą sukcesy pisarskie absolwentów naszych kursów. Pora ogłosić kolejny! Opowiadanie Korek Moniki Orlińskiej znalazło się na łamach magazynu „Ypsilon”. To już druga publikacja Moniki po zeszłorocznym debiucie – opowiadaniu Wczoraj wydrukowanym w „Twórczości”.

Monika Orlińska (ur. w 1971 r.) ukończyła wydział Handlu Zagranicznego SGH. Biegle włada czterema językami obcymi. W 1996 roku założyła firmę produkcyjną średniej wielkości (pasty i wkładki do obuwia – Coccine) i prowadziła ją z powodzeniem przez 25 lat. Od 2022 roku przestawia tory swojego życia na kierunek wytyczony przez pasje – literaturę i sztukę. Szczęśliwa żona, matka trójki dzieci, zagorzała czytelniczka literatury pięknej i pasjonatka klasyki literatury światowej, zainteresowana kognitywistyką, antropologią i sztukami pięknymi. 

Z Moniką znamy się już od lat – bo od Kursu Podstawowego, który odbył się w 2016 roku. Później Monika uczestniczyła w Pasji Pisania I, Kursie Inspiracje, Pracy nad Tekstem z Marcinem Ciszewskim, kursie „Jak wydać książkę w tradycyjnym wydawnictwie” (prowadzenie: Danuta Awolusi) oraz na wielu edycjach Pracy nad Tekstem, również tych zoomowych pod moim przewodnictwem. To właśnie podczas jednego z zoomowych spotkań pracowała nad Korkiem.

Monika Orlińska specjalizuje się w historiach psychologicznych. Z powodzeniem portretuje nieszczęśliwe rodziny. Korek jest właśnie jedną z takich historii. Obserwujemy kilka osób – początkowo trudno dostrzec powiązania między nimi. Autorka pokazuje, jak wyglądało ich życie, co ich ukształtowało, jakie traumy dźwigają do dziś. Pozornie „rozsypana” historia w finale składa się w przejmującą całość. A jakie znaczenie ma tytułowy korek? Tego nie zdradzę. A oto początek opowiadania:

„Płynność nad płynnościami, wszystko płynność. Chociaż… gdzieś są granice, jakieś naczynia, formy, butelki…  muszą być, żeby ta cała rzeczywistość nie rozlała się, nie roztrwoniła, nie rozpuściła we wszystkim innym.
Irma rozmyślała, bawiąc się korkiem od wczorajszego szampana.
Jakiś niepokój wtargnął w te płynące leniwie obserwacje. Wstała gwałtownie, aby zabrać ze stołu pustą butelkę. Poczuła z jej wnętrza unoszący się jeszcze zapach Moët Chandon, dobry rocznik 2015, z numerowanej serii. Przymknęła powieki, na podniebieniu rozlało się wspomnienie wytrawnej delikatności smaku, cierpkość bąbelków, aromat i ledwie wyczuwalna goryczka słońca grzejącego stoki Szampanii. Gdyby była właśnie podłączona do odpowiednich aparatów, neuroobrazowanie wykazałoby aktywność w receptorach odpowiedzialnych za bodźce: smakowe, węchowe i czuciowe. Z komórek chromatofilnych jelita, z szyszynki lub podwzgórza do krwi wpłynęła odrobina serotoniny, przynosząc powiew ożywienia.
Zdusiła go czym prędzej. Wolałaby tego nie pamiętać. Nic nie pamiętać. Do cholery, przecież wiedzą, że nie powinni tu tego przynosić.
Postawiła butelkę obok drzwi, żeby wynieść ją jak najszybciej.

                                                      *
Krystyna patrzyła na rozkładającą swoje arkusze psycholożkę, za każdym razem, jak na skierowaną do niej pomocną dłoń, która ma jej przynieść ulgę, sprawić, że będzie się czuła mniej samotna. Przeniosła wzrok na córkę i uśmiechnęła się. Córka jednak patrzyła na postać siedzącą naprzeciw psycholożki.
Krystyna miała takie zdjęcie sprzed kilku miesięcy: jej mąż Aleksander siedzi na podłodze obok niej i ich córki, pochylając się nad rozłożonymi wokół fotografiami. Przygląda się malutkiej sepiowej odbitce. Poznał na niej swoją siostrę, która nie żyje od dwudziestu lat. Poznał też brata i ucieszył się. Wówczas jeszcze wypowiadał ich imiona bezbłędnie.
Córka powiedziała potem, że chciała, żeby siedział tam z nią w nieskończoność i przerzucał te malutkie chwile z nieistniejącego teraz. Rozmawiały o tym, jakie to trudne. A może tylko ona mówiła. Córka nie czuła całego ciężaru, który ją przytłaczał.
Kiedy psycholożka zaczęła zadawać rutynowe pytania, Krystyna pomyślała o wszystkich, którzy tę procedurę przechodzili wielokrotnie, jak Aleksander teraz. Nie powtórzyłaby dziś żadnego z wielu nazwisk, choć przecież słyszała je wielokrotnie, każde z osobna, wypowiadane w różnych okolicznościach, najczęściej w TVP Kultura. Albo może gdzie indziej.  Słyszała je i za każdym razem dopowiadała sobie po cichu: A taki mądry człowiek!. I wracała do rozwiązywania krzyżówek lub kolejnego sudoku, sprawdzała, czy pamięta numer telefonu do sąsiadki. Cieszyła się, bo wciąż pamiętała. Tamte nazwiska to były same znane osobistości. Córka znała je wszystkie i mogła wymienić jednym tchem: Terry Pratchett, Sean Connery, Bruce Willis, Ronald Reagan, Alina Janowska, Andrzej Kopiczyński, Marek Walczewski, Zygmunt Kęstowicz, Rita Heyworth, Peter Falk, Margaret Thatcher, Omar Sharif, Monica Vitti…
Musiałaby teraz dodać jeszcze jedno: Aleksander Zdrój.
Kim oni wszyscy byli? – I on?
Córka mówiła, że to ludzie odpływający, a może bardziej rozpływający się. Jakby ich substancja zaczęła rozchlapywać się gdzieś w drodze, w pośpiechu, w rytmie codziennych zadań i oczekiwań innych ludzi. Jakby ktoś o nazwisku Alzheimer, z butelek ich żyć, wyrwał korki i kazał dalej sunąć po nierównej drodze życia, a z bezsilnych brzegów wylewały się fakty, historie, słowa, wydarzenia, fragmenty. Rwie się ciągłość, i wszystko co zostaje, to plamy z ich nieciągłej substancji. Plamy…
Ale to nie Krystyna. Krystyna nazywała ich dopustem bożym, karą, nieszczęściem, cierpieniem. Oczywiście cierpieniem tych, którzy im towarzyszyli.
Aleksander był kiedyś pełnią, jak oni wszyscy. Nawet jego inicjały mówiły, że jest kompletny, jakby zamykał w sobie całą encyklopedię pojęć. Od A do Z, słownik życia, od pierwszego do ostatniego wyrazu. No bo przecież kiedyś przyjechał tu, aby ją spotkać, młody i silny. Rokował. Mówiło się wtedy: mężczyzno, zasadź drzewo, postaw dom, miej syna. On wypełnił zadanie, choć kto dziś o tym pamięta.
Zaczął życie zwyczajnie. A było niewprawnym piskiem, piątym szczęśliwym porodem odebranym w dwuizbowej chacie na podkarpackim wzgórzu, trzy miesiące przed dniem, w którym Wielka Historia wkroczyła do II RP i podważyła zarówno stałość narodowego ustroju jak i porządku społecznego. Po usta Wielkiego Boga wypowiadały kolejne głoski, aż przy Y głos zaczął grzęznąć w krtani. Ale wszystko musi zostać doprowadzone do końca. Zanim przez metę przejedzie ostatnia litera z maratonu, Z zdąży zebrać jeszcze wiwaty: dobiega dopiero kropka od Ż, za nią ciągnie się kreska od Ź, bo wie, że może coś jeszcze światu dać, choć Z już nie będzie tego świadome, przeminie, odejdzie, zgaśnie.
Teraz jeszcze trwa.


– Proszę opowiedzieć, co negatywnego przydarzyło się panu w życiu. Niech to będzie pierwsze negatywne zdarzenie, które przychodzi panu na myśl – psycholożka zadała pytanie z naciskiem, powoli wypowiadając każde słowo.
Aleksander skupił się na jej twarzy, aby dobrze zrozumieć. To było trudne. Nie był pewien czy wie, o co ona pyta. W poszukiwaniu wsparcia skierował wzrok na siedzącą obok żonę. Krysia już otworzyła usta, jak zwykle próbując wyręczyć go w trudzie odnajdywania słów, ale psycholożka pokręciła głową i po raz kolejny wykonała ręką znak: dajmy mu czas. Czas, żeby najpierw dobrze wsłuchać się w pytanie, a potem poszukać odpowiedzi pomiędzy wirującymi w głowie strzępkami. Wiedziała, że to przecież wymaga czasu. Tylko że jego ogarniała już panika, jak zawsze, kiedy trzeba odpowiedzieć.
– Co… nega… negatywnego? A…  a dlaczego… negatywnego? – zapytał.
Psycholożka znała ten wzrok, ten pośpiech, którym próbował pokryć zmieszanie, zagubienie; bał się. Bał się, że znowu nie znajdzie słów, że nie będzie wiedział, pamiętał, że nie zrozumie. Że nie jest już sobą. Lęk o czarną niewiadomą: co to jest, co się dzieje? Nie potrafił już znaleźć tylu odpowiedzi i nie do końca wiedział, dlaczego. Jak wielu znakomitych intelektualistów, ludzi sukcesu, nie chciał tylko jednego: żeby zobaczyli, jak bardzo jest zagubiony.
Zazwyczaj Aleksander nie musiał mówić, pałeczkę przechwytywała w lot Krzysia, a on siedział cicho, wolał się w ogóle nie odzywać. Tylko, że ta siedząca naprzeciw kobieta czekała, pytała wzrokiem, pytała jego, tak wprost, i nie dało się uniknąć tego czekania.
Psycholożka obserwowała pulsujące w nim napięcie.
– Tak. Negatywnego. Złe wydarzenia w pana życiu. Są takie? – zawiesiła głos.– Czy nie?
– Hm… – uśmiechnął się swoim bezradnym, niespokojnym uśmiechem, który rozbrajał, prosił o pomoc, o ratunek, o szybkie wejście, wyręczenie go, podpowiedź… Uśmiech zawisł na wargach, ustąpił wyrazowi skupienia, ale po chwili wrócił. Aleksander pokręcił głową, rozkładając ramiona. – Nie wiem. To chyba… Chyba takiego… Nie mogę sobie wyobrazić…
– Nie? – upewniła się jeszcze raz. – To nic, to dobrze. Żadne się nie wybija, to bardzo dobrze.
Pochyliła się i zapisała coś na karcie badania”.

Tekst w całości znajdziecie tutaj.

Moniko, w imieniu całego zespołu Pasji Pisania serdecznie gratuluję ci kolejnego sukcesu. Wiem, że nadejdą następne. Kroczysz wytrwale tą pisarską drogą! Oby tak dalej!

Źródło cytatu: https://ypsilon.org.pl/korek/

Dodaj komentarz