Jarosław Dobrowolski kryminalnie

Niedawno miała swoją premierę książka „Zły Samarytanin”, kolejna powieść Jarosława Dobrowolskiego, absolwenta naszych kursów. Tym razem to nie fantastyka, ale kryminał. Jego początek Jarek szlifował na Pracy nad Tekstem.

To zawsze dla nas ważne święto, kiedy ukazuje się książka kolejnego absolwenta czy absolwentki kursów Pasji Pisania. 20 października swoją premierę miała powieść Zły Samarytanin Jarosława Dobrowolskiego. Została wydana w ramach projektu Sinister Project. To pierwszy kryminał, który wyszedł spod pióra Jarka, dotychczas kojarzonego z fantastyką.

Jarosław Dobrowolski (archiwum Autora)

Jarosław Dobrowolski urodził się i wychował na warszawskim blokowisku. Autor cyklu „Krwiopijca”, a także innych książek: m.in. Łowca spoza czasu, Wilczyca, Dziwny Zachód. Jego powieści i opowiadania są utrzymane w stylistyce dark i grozy, ale nie stronią od ciętego humoru i często są komentarzem współczesnej rzeczywistości. Prywatnie zapalony motocyklista, aktywny karateka i gracz RPG. Mąż jednej żony, ojciec dwóch córek, alpha watahy owczarków niemieckich. Uwielbia oglądać horrory, sf, od lat psychofan Gwiezdnych Wojen. Prowadzi fanpage „Jarek Dobrowolski – Sinister”.

Ludzie dzielą się na dwie grupy: tych, którym wystarczy odpowiedź na pytanie, kto zabił, oraz na tych, którzy chcą wiedzieć, dlaczego. Kiedy w podwarszawskim sierocińcu zostają zamordowane trzy zakonnice, Policji Państwowej niemal natychmiast udaje się schwytać mordercę. Nie jest to jednak zwykły człowiek, a jego dziwny wygląd i tajemnicze pochodzenie stanowią zagadkę nie do rozwiązania. Dla wychowanego w cieniu praskich kamienic Romana Burego stopień przodownika w Policji Państwowej wydaje się szczytem możliwości. Jednak jego doświadczenie wojskowe, ciężka ręka oraz talent do wydobywania z ludzi informacji sprawiają, że zostaje wciągnięty do śledztwa, które odmieni jego życie już na zawsze. Poznaj brutalne oblicze ulic Warszawy okresu międzywojennego. Zanurz się w pełnej tajemnic historii, w której prawda jest ważniejsza niż prawo. Uważaj jednak, ponieważ, by do niej dotrzeć, należy rozwikłać tajemnicę szaleństwa Złego Samarytanina. Nad początkiem tej historii Jarek pracował na jednym z kursów pod moim przewodnictwem – Praca nad Tekstem. Powieść już wtedy zapowiadała się obiecująco!

Tutaj znajdziecie trailer.

Z kolei tutaj możecie posłuchać fragmentu audiobooka.

A oto fragment:

Gdyby nie samobójstwo małego gazeciarza, być może cała ta afera potoczyłaby się w zupełnie inną stronę. Być może Roman chodziłby jak co dzień do pracy, bezpiecznie schowany za powagą granatowego munduru i z policyjną czapką tak mocno naciągniętą na oczy, że cały świat wydawałby mu się jedynie szarym obrazem w niemym kinie. Bez większej refleksji wymachiwałby pałką, siłą wymuszał respekt i czasem nawet wykonywał swoje obowiązki. Być może w gęstym niczym smoła strumieniu codzienności zignorowałby upiornego więźnia i jego okropne tajemnice, wyniesione z najgłębszych czeluści piekła. Człowieka, który zostałby skazany i powieszony bez większego rozgłosu, jak wielu mu podobnych. Sprawy nie obrałyby tak bardzo odmiennego kierunku, choć z pewnością również biegłyby w dół równi pochyłej, tyle że odrobinę wolniej.
Poranny rejwach na ulicach warszawskiej Pragi przypominał Romanowi o tym, jak bardzo gardził nieczułym na cudzą niedolę ludzkim badziewiem. Irytujące wrzaski gazeciarzy mieszały się tu z dźwiękami klaksonów, turkotem samochodów 10 i powozów telepiących się po wybrukowanej kocimi łbami Targowej. Kręcący się po wagonie natręt ciął na akordeonie, kiedy jego garbaty pomagier zbierał drobne do pocerowanego kaszkietu. Szczerbate przekupy na ulicy przekrzykiwały się w najróżniejszych językach od polskiego, przez ruski, niemiecki i jidysz. Konkurowały o miano najgłośniejszej, wystając od rana przy swoich kioskach i straganach.
Najgorszy dla Romana był zgrzyt stalowych kół tramwaju podróżującego po linii wtopionych między kocie łby torów. To i dzwonek natrętnie oznajmiający każdy przystanek, którego metaliczne dźwięki odbijały się wewnątrz czaszki kruchej jak skorupka jajka, zupełnie jakby chciał wypchnąć bolące oczy na zewnątrz, a mózg przecisnąć przez wąskie dziurki zapchanego nosa. Roman nie marzył o niczym więcej, jak o zwilżeniu wąsów pianką wieńczącą syty kufel zimnego browaru, cudownego leku na dręczącego go kaca.

Przytulił głowę do trzęsącej się ścianki wagonu i sięgnął do kieszeni marynarki, by wyjąć zmiętą paczkę papierosów. Wysunął jedną sztukę, poszukał w wyschniętych ustach nieco śliny, po czym oblizał bibułę i wypluł czepiający się języka tytoń. Schował paczkę, a w jego dłoniach pojawiły się zapałki. Dwa szarpnięcia, cichy trzask i zapach siarkowego płomienia już uspokajał odrętwiały umysł.
Uciekając od zgiełku, skupił się na tych kilku prostych czynnościach – przypalić tytoń, nabrać powietrza i czekać, aż gryzący dym kojąco rozpłynie się po chciwych płucach. Zaciągnął się, przytrzymał i odetchnął. Zanim skończy palić, powinien być już po drugiej stronie Wisły. Zajdzie jeszcze do kiosku na małe pszeniczne, a potem podrepcze do roboty mierzyć się z tym, co najbardziej plugawe w ludzkiej naturze. Czasem myślał o sobie jak o balwierzu, który, gaworząc sobie z klientami, najpierw wyrywał zęby, by później przyciąć brodę. Choć w sumie żuczek gnojarz byłby równie trafnym porównaniem.
Z jakiegoś powodu zamglony wzrok Romana wychwycił stojącego na krawężniku smarkacza. Może to dlatego, że jego umorusana twarzyczka przypominała mu syna, który dopiero co skończył dziewięć wiosen. Chłopak dziwnie odcinał się na tle morza przemierzających ulice brunatnoburych płaszczy, marynarek, kapeluszy i kaszkietów, piaskowych sukien oraz wypłowiałych koszul, a od czasu do czasu również czarnych chałatów. Brudne, zmierzwione włosy wystawały spod wytartej czapki, a pokryta łatami marynarka wisiała na nim, jakby starszy brat ofiarował mu znoszony ancug, z którego zdążył już wyrosnąć. Nie był to zwykły łachmyta, jakich wielu kręciło się po Pradze. Coś w jego wyglądzie mówiło, że najpewniej miał dach nad głową. Ci, którzy spali po bramach czy w piwnicach, wysmarowani byli zwykle sadzą, lecz, w odróżnieniu od tego tutaj, mieli w sobie zdecydowanie więcej życia.

To jednak nie jego bezruch czy cokolwiek nędzny ubiór przykuły uwagę Romana. To właśnie kamienne oblicze dziecka – ten wyraz twarzy mógł cechować co najwyżej najbardziej doświadczonych przez los weteranów, wciąż przeżywających okropności minionych wojen. Z pewnością jednak nie pasował do wkraczającego w życie ulicznego antka.

Duże i ciemne jak węgiel oczy chłopca z wyczekiwaniem obserwowały nadjeżdżający tramwaj, choć w pobliżu nie było przecież żadnego przystanku. Widok ten sprawił, że serce Romana zabiło mocniej, a instynkt podpowiedział mu, że zaraz wydarzy się coś okropnego. To przeklęte miasto uczyło wychwytywać takie chwile. Ludzie wychowani na tych ulicach podskórnie wyczuwali niechybną tragedię, zupełnie jak reumatyk jest w stanie przepowiedzieć nadciągający deszcz.
Świat pozornie zwolnił, a gwar przycichł, zastąpiony powolnym dudnieniem krwi w uszach. Roman zobaczył, jak chłopiec postępuje krok przed siebie, jak wchodzi na ulicę. Jak, wpatrując się w rosnący w jego oczach wagon, z tym kamiennym wyrazem twarzy zbliża się do torów i niknie z pola widzenia, by stanąć dokładnie na wprost nadjeżdżającego tramwaju.
Przerażony i wściekły krzyk motorniczego o ułamek sekundy wyprzedził nieuniknione, głuche łupnięcie. Nie brzmiało ono jak coś strasznego. Ot, takie ciche bum. Wystarczyło jednak, by zmrozić krew w żyłach i sprawić, by człowiek zacisnął kurczowo zęby. Roman wiedział, że było już za późno. Niemal czuł kruche ciało dziecka kotłujące się tuż pod cienką blachą podłogi. Miażdżone i cięte przez koła bezdusznej bestii.
Motorniczy ściągnął dźwignię hamulca razem z linką dzwonka alarmowego. Wagon szarpnął, a metalowe koła jęknęły tracąc przyczepność i krzesząc iskry. Powietrze natychmiast wypełniło się cierpkim smrodem rozgrzanego metalu.
– Jezus Maria! – wrzasnęła korpulentna klempa, siedząca tuż obok. – Czego tak szarpie? Ziemniaki pan wieziesz?!
Zmysły wróciły, a dobijające się do świadomości poczucie obowiązku kazało Romanowi natychmiast działać. Cisnął niedopałek przez okno, dźwignął ciało na nogi i zaczął przeciskać się do wyjścia.
– A co to za postój? – Wściekła baba wrzeszczała coraz głośniej. – Ja terminy mam! Ja jechać muszę!
– Pani szanowna raczy zamknąć jadaczkę. Wypadek był.

Jarku, w imieniu całego zespołu Pasji Pisania serdecznie ci gratuluję kolejnego pisarskiego sukcesu. Jesteś ambitny, zdolny i zdeterminowany – cieszę się, że tak dobrze się rozwijasz! Wiem, że  będzie tak dalej!

Źródło cytatów: Jarosław Dobrowolski, Zły Samarytanin, Sinister Project, Warszawa 2024.

Dodaj komentarz