Pora ogłosić kolejny konkurs! Tym razem przygotowaliśmy dla was „Mosty na Wiśle” – najnowszą powieść Ireny Małysy. Kto pozna Walentego Cichockiego i wybierze się do Krakowa lat dziewięćdziesiątych?
Mamy grudzień, więc pora ogłosić ostatni w tym roku konkurs. Możecie wygrać Mosty na Wiśle – najnowszą powieść Ireny Małysy, jednej z najbardziej cenionych polskich autorek kryminałów. Wielką popularność przyniósł jej cykl poświęcony śledztwom Baśki Zajdy. Mosty na Wiśle to powieść spoza tego cyklu – jednak jak zwykle mamy do czynienia z intrygującą zagadką kryminalną połączoną z historią z przeszłości. Przygotowaliśmy dla was trzy egzemplarze Mostów na Wiśle ufundowane przed Wydawnictwo Mova.
Mosty na Wiśle – niemi świadkowie wydarzeń. Jak dalekie cienie rzucają mroczne tajemnice z przeszłości? Kraków, 1939. Hania i Estera, nierozłączne dotąd przyjaciółki, nie wiedzą, czy jeszcze kiedykolwiek się spotkają. W obawie przed prześladowaniami społeczności żydowskiej, rodzina Estery wyjeżdża do Palestyny. Hania walczy o przetrwanie w okupowanym Krakowie. Podejmuje pracę w jednym z magazynów w podgórskim getcie, a jej codzienność wypełnia obraz przemocy, jakiej nie widziała dotąd nawet w najgorszych koszmarach. Kraków, 1993. Nad Wisłą odkryto zwłoki niemieckiego turysty. Mężczyzna ma na szyi szalik Cracovii. Prowadzący śledztwo Walenty Cichocki przypuszcza, że ma to związek z derbami, które niedawno odbyły się w mieście. Jednak gdy przy moście Powstańców Śląskich odnalezione zostaje ciało kolejnego Niemca, policjant dostrzega w tym pewną zależność. Ponadto dowiaduje się, że obaj mężczyźni interesowali się historią dzieł sztuki zrabowanych wiele lat temu, w czasie okupacji. Aby schwytać zabójcę, Cichocki wkroczy do mrocznego świata kibicowskich porachunków, nielegalnych interesów i odwiedzi najciemniejsze krakowskie zaułki, w których czai się prawdziwe zło. W jaki sposób te dwa odległe światy łączą się w jeden? Więcej o tej znakomitej książce pisałem w niedawnej „Lekturze na weekend”.
„Stanęły na moście Piłsudskiego, zwanym przez mieszkańców „Żółwiem”, i Hanka zawołała głośno w stronę Wawelu:
– Wisło! Oto my, twoje syreny, jesteśmy gotowe na miłość!
Skąpane w zachodzącym słońcu mosty na Wiśle pełne były radosnych przechodniów”.
Zadanie konkursowe jest jak zwykle pisarskie. Napiszcie opowiadanie, które słowem-kluczem będzie „most”/„mosty”. Oczywiście mogą być te metaforyczne, idiomatyczne albo przysłowiowe. Tekst nie musi mieć związku z książką konkursową.
Wasze propozycje wklejajcie w formie komentarza do niniejszego wpisu. Jedna osoba może wysłać jeden tekst. Wasze teksty nie powinny przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Czekamy na nie do 15 grudnia. Spośród nadesłanych tekstów Irena Małysa wybierze trzy najlepsze, a ich autorzy bądź autorki otrzymają jej najnowszą książkę.
Powodzenia!
Źródło cytatu: Irena Małysa, Mosty na Wiśle, Wydawnictwo Mova, Białystok 2024.
Kraków, lato 1941 roku. Most Piłsudskiego zdawał się trwać niewzruszony, choć wojna otaczała go z każdej strony. Żelazne przęsła odbijały się w leniwej tafli Wisły, tworząc złudzenie, jakby czas mógł cofnąć się o kilka lat. Ale czas nie znał litości.
Antek przesunął się bliżej krawędzi mostu, niosąc na ramieniu skórzaną teczkę. Był niepozornym chłopakiem – chudy, w tanim płaszczu, z kapeluszem zsuniętym na oczy. Niemcy widzieli w nim zwykłego robotnika. Nikt by się nie domyślił, że pod podszewką teczki kryły się schematy ruchu pociągów z amunicją.
Gdy doszedł na środek mostu, przystanął i spojrzał na rzekę. W dzieciństwie przychodził tu z ojcem łowić ryby. Teraz to miejsce było pułapką – tu zawsze patrolowali Niemcy, a każdy podejrzany mógł skończyć w wodzie, z kulą w plecach.
Nagle usłyszał kroki. Dwóch żołnierzy ruszyło w jego stronę. Serce przyspieszyło, a myśli zaczęły biec chaotycznie. Teczka zdawała się palić go w dłonie.
– Halt! – krzyknął jeden z Niemców.
Antek obrócił się powoli, starając się nie zdradzić strachu.
– Co masz w teczce? – spytał drugi, wskazując na bagaż.
Chłopak otworzył ją z precyzją, na wierzchu ukazując niemiecką gazetę, butelkę mleka i kawałek chleba. Żołnierze zlustrowali zawartość i spojrzeli na siebie, a potem na Antka.
– Idź – rzucił jeden z nich, machając ręką.
Kiedy minął ich i zszedł z mostu, nogi miał jak z waty. Po kilku minutach dotarł do kawiarni, gdzie czekała na niego młoda kobieta w kwiecistej sukience. Pod stołem wsunął jej teczkę.
– Zdążyłeś? – spytała cicho.
– Most nie zawiódł – odpowiedział.
Tamtego dnia most Piłsudskiego nie tylko łączył brzegi. Łączył ludzi, którzy wbrew strachowi budowali coś znacznie trwalszego niż przęsła – sieć nadziei i oporu, silniejszą niż wszystkie mury wzniesione przez wroga.
Mamy już pierwszą pracę! Kto następny?:)
Świat dookoła przykryty był białym puchem. Z nieba spadały miliony mieniących się śnieżynek. Temperatura na zewnątrz sięgała minus dziesięciu stopni. Wdychałam zimne powietrze, pozwalając mu mrozić moje nozdrza i doprawiać skórę twarzy szczyptą czerwieni. W jaką stronę by nie patrzeć, okna przydrożnych domostw świeciły wieloma kolorami świątecznych lampek. Dochodziła już siedemnasta, a ja błąkałam się z własnymi myślami od ponad dwóch godzin, krążąc ulicami, próbując zagłuszyć głosy w swojej głowie dźwiękami chrupiącego śniegu. „To już siedem lat” pomyślałam. Siedem lat, od kiedy powiedziałam ojcu, że nie chcę go już więcej widzieć. Od kiedy wyszłam z domu, nie oglądając się za siebie, dając się ponieść emocjom. To była zwykła różnica zdań, nie musiała kończyć się tak ozięble. Przez ten cały czas czułam, że tak naprawdę, nie postąpiłam słusznie. Wiele razy biłam się z myślami, czy aby nie zrobić tego kroku, aby to naprawić. Może potrzebowałam dojrzeć? Może potrzebowałam karmić się nadzieją tak długo, aby zrozumieć, że być może, te mosty nie były jeszcze doszczętnie spalone. Wciągnęłam głęboko do płuc mroźne powietrze. Podjęłam decyzję. Z ogromnym przerażeniem i ciężarem w sercu ruszyłam w stronę tak dobrze znanej okolicy. Miejsca, w którym dorastałam otulona miłością, ciepłem i bezpieczeństwem, jakie podarowali mi rodzice, a z którego ja, tak bezmyślnie zrezygnowałam. Nie było już miejsca na zmianę decyzji.
Stanęłam w progu domu, zadzwoniłam dzwonkiem i z gulą w gardle czekałam na rozwój wydarzeń. Wtedy drzwi się otworzyły, a za nimi stanął tata. Gdy spojrzał na mnie jego oczy pojaśniały. Ja, wydedukowałam jedyne słowo, które byłam w stanie.
– Przepraszam.
Zrobili ten most jakiś taki nie dla ludzi – myślała głośno Leokadia – ciężko na niego wejść, jeżdżą tak że człowieka mało nie zmiecie. No ale lepiej tak, niż czekać na busa, albo Boże broń, poprosić o podwózkę. Idę.
Człapała z wysiłkiem.
Z naprzeciwka zarysowała się jakaś postać.
Czy ten most się wydłuża, czy ja jeszcze nie wytrzeźwiałem? – Kamil chwiał się co prawda nieco, ale był młody, szybko trawił alkohol, nie dało się po nim poznać ile tej nocy wypił.
Jezu, jakiś chuligan – staruszka poczuła na zbolałym kręgosłupie zimny dreszcz. Do tego na pewno naćpany. Zaraz jej pewnie wyrwie torebkę, a ją biedną chwyci i wyrzuci za barierkę jak niepotrzebnego śmiecia. Tacy są ci gówniarze – bez skrupułów, bez ambicji.
Chłopak dostrzegł naprzeciw zgarbioną postać. Gdzie ta baba tu lezie nad ranem? Pewnie wariatka, one wszystkie takie są, stare dewotki. Zaraz go pewnie zlustruje, osądzi, uraczy wyburczanym pod nosem kazaniem, a może jeszcze na koniec opluje.
Mimo że oboje lekko zwolnili, nie dało się tego uniknąć, musieli się w końcu minąć na ciasnym, wciśniętym między jezdnię a barierkę chodniku. Spotkali się wzrokiem. Chłopak skinął głową i uśmiechnął się lekko. Staruszka po krótkim zawahaniu odwzajemniła gest.
Kamil odetchnął z ulgą i natychmiast pomyślał o swojej babci. Też miała taki miły uśmiech, takie troskliwe oczy. Akceptowała go takim, jakim był i zawsze powtarzała mu, by nie ufał ludziom. Szkoda, że już jej nie ma.
Leokadia poczuła jak na jej twarz występuje rumieniec. To jakiś normalny, dobry chłopak, a ja niepotrzebnie… No ale tyle tutaj tej hołoty, że strach z domu wyłazić, to każdy przecież by był ostrożny.
Szkoda tylko nas, tych dobrych.