Czy zastanawialiście się kiedyś, co obudziło w was miłość do literatury? Co poruszyło was szczególnie? Kiedy zaczęliście rozumieć jej moc? W jednym z wywiadów Joanna Bator podzieliła się właśnie takim pisarskim odkryciem.
W zeszłym roku nakładem Wydawnictwa WAB ukazała się książka z wywiadami „Jak oni pracują? Rozmowy o pasji i codziennych sprawach polskich twórców”. Agata Napiórska rozmawia z artystami – pisarzami, plastykami, fotografami czy reżyserami. Próbuje wypytać o ich twórcze doświadczenia, warsztat pracy, codzienne zwyczaje. To interesująca pozycja. Całość ma może nieco zbyt „Pudelkowy” (określenie z okładki) charakter, ale znalazło się tu niemało ciekawych informacji o naturze tworzenia, o postrzeganiu pisania.
Jednym z najciekawszych wywiadów jest ten z Joanną Bator – „Prześladują mnie zdania”. Autorka „Piaskowej Góry” mówi m.in. o tym, czym jest pisanie i o typach pisarzy. Szczególnie interesujący fragment dotyczy „tekstu życia”. Zobaczcie:
„W związku z festiwalem literackim w Hadze poproszono nas, pisarzy, byśmy wybrali ważny dla nas fragment książki, tekst życia. Dla mnie to kawałek ze „Stu lat samotności” Marqueza, gdy Piękna Remedios ulatuje do nieba. Po raz pierwszy czytałam tę książkę na wagarach, siedząc na dachu wieżowca w Piaskowej Górze. Miałam wtedy szesnaście lat, nigdy do tej lektury nie wróciłam, ale siła rażenia została na całe życie. To dla mnie esencja literatury – czyta się i wierzy, że tak dokładnie było – Piękna Remedios uleciała do nieba, bo świat stworzony jest prawdziwy. Tym dla mnie jest też pisanie – pisząc, czuję się jak Piękna Remedios, która odrywa się od ziemi, na której nigdy nie mogła znaleźć dla siebie miejsca, i frunie. Pisanie jest ciężką robotą, boli kark, wyrodnieją palce, ale bywa przyjemne właśnie w tych momentach, kiedy czuje się w dłoniach, unoszące się prześcieradło. Na przykład ten moment olśnienia, kiedy wiem już, jak książka się zakończy!”.
Po tym wywiadzie zacząłem się zastanawiać, kiedy sam odkryłem taką „esencję literatury”, który fragment byłby tym moim. W końcu wybrałem „Dziwne losy Jane Eyre” Charlotte Brontë i końcówkę rozdziału dwudziestego siódmego. Wówczas Jane Eyre – cała we łzach – odjeżdża z Thornfield Hall (nie będę pisał o okolicznościach tego wyjazdu – być może któreś z was nie zna tej pięknej książki).
Miałem wówczas jakieś piętnaście lat. Czytałem „Dziwne losy Jane Eyre” do późnej nocy, nie mogąc się oderwać. Czułem się bardzo zaangażowany w tę opowieść, świat dookoła przestał istnieć. A kiedy dokończyłem ów rozdział dwudziesty siódmy, tak mocno odczułem rozpacz biednej Jane, że sam wybuchłem płaczem – i nie mogłem przestać płakać przez kilka następnych rozdziałów (trudno czytało się przez łzy).
Nie, ta książka nie była pierwszą, przy której płakałem (nie ma co się wstydzić łez wylanych przy lekturze!), ale pierwszy raz odczułem taki rodzaj współodczuwania z bohaterem, który nie miał za mną nic wspólnego. Możliwe, że również wcześniej miałem doświadczenia tego typu, ale uleciały mi z pamięci. To zostało. Od tamtego czasu minęły lata, a to oznacza także setki przeczytanych książek i – oczywiście – sporo rozmaitych wrażeń czytelniczych. Niektóre okazały się niezapomniane – ale to pozostaje pierwszym wśród tych niezapomnianych.
A wy? Czy pamiętacie książki, przy których – podobnie jak Joanna Bator – doznaliście tak silnych emocji, że odkryliście „esencję literatury”? Jestem bardzo ciekaw waszych odpowiedzi!
Źródło cytatu: Agata Napiórska, „Jak oni pracują. Rozmowy o pracy, pasji i codziennych sprawach polskich twórców”, wyd. W.A.B., Warszawa, 2017.
Miałam jakieś siedem lat i to była moja pierwsza samodzielna moja lektura – z grubej rury – „Cudowna podróż” Lagerlof. Taniec żurawi, to było TO, o co pytasz.
ps. moja specjalnie powtórzyłam, odezwała się we mnie ta dumna siedmiolatka znad własnych (wyciągniętych z buta od Mikołaja) dwóch tomisk 😀
🙂
Michał,
pamiętam ten moment w ,,Dziwnych losach Jane Eyre”-wzruszył mnie niesamowicie! Każdego, kto nie zna życia Jane zachęcam, aby wkradł się do jej świata i pozostał tam na moment.
Ja wracam do tej książki, od czasu do czasu, i za każdym razem odkrywam coś nowego. Uwielbiam ,,Dziwne losy Jane Eyre”, a jednak muszę jeszcze wspomnieć inną książkę-,,Małe życie”, którą napisała Yanagihara Hanya. Pamiętam, że bardzo długo nie mogłam przestać myśleć o bohaterach wykreowanych przez autorkę (a szczególnie o jednym). Zamykałam oczy, a sceny malowały się jak żywe. Przeraża mnie ludzkie okrucieństwo i być może dlatego nie mogę przejść obojętnie obok tej książki. Niesamowita historia, napisana wspaniałym stylem. (:
Lucy, dzielimy tę miłość – i do jednej książki, i do drugiej:)
Musiałam chwilę pomyśleć Michale! Nie zadajesz łatwych pytań 😉 Nie wiem, czy można dwa razy odkrywać esencję literatury, ale u mnie tak właśnie było. Pierwsze zachłyśnięcie się słowem, gdy wiedziałam, że jest to tworzywo, które rządzi światem, było gdy mama czytała mi do snu wiersze Gałczyńskiego (Zaczarowana Dorożka, O wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkiejnocy) oraz Mickiewicza (Ballady i Romanse). Byłam wówczas w przedszkolu, nie umiałam jeszcze sama czytać, próbowałam z niecierpliwością nauczyć, ale było to wtedy dla mnie pięciolatki jeszcze za trudne. Nie mogłam się doczekać, aż sama zacznę czytać.
Drugi raz poczułam magię słowa, gdy zaczęłam czytać klasykę. Cztery książki, nie pamiętam która była pierwsza, bo czytałam je niemalże jednocześnie. Miałam 13-14 lat, to: Prus „Lalka”, Dickens „Dawid Copperfield”, Hugo „Nędznicy” i oczywiście Bronte „Dziwne losy Jane Eyre”.
Dzisiaj nadal wracam do tych tekstów, może za wyjątkiem Mickiewicza, którego zdradziłam ze Słowackim 😉
Nika, zdumiewa mnie, jak podobne są nasze doświadczenia. Z moją chęcią samodzielnego czytania było dokładnie tak samo – i zacząłem czytać samodzielnie, jak miałem cztery lata:)
„Lalka” Prusa też zajmuje ważne miejsce na mojej półce – starsza siostra raz czytała mi ją na głos, kiedy miałem może osiem lat. Niewiele pojąłem, ale pamiętam jedną myśl – kiedyś, jak będę na tyle duży, żeby zrozumieć takie „klasyki”, to wszystkie przeczytam!
„Nika, zdumiewa mnie, jak podobne są nasze doświadczenia.” – i dlatego prędzej czy później nasze pisarskie drogi musiały się zejść 😉 Nic nie zdarza się przypadkiem 🙂
🙂
Esencja literatury to dla mnie np. „Dziwne losy Jane Eyre”. To jedna z pierwszych książek, która wywołała u mnie „wstrząs literacki”. Zaczęłam wówczas kupować dzieła klasyki literatury i zaczytywałam się do wczesnych godzin porannych. Potem poleciały „Wichrowe Wzgórza”, „Duma i uprzedzenie”, „Rozważna i romantyczna”, „Perswazje”.
Z polskich dzieł najmilej wspominam „Nad Niemnem”. Nie przeszkadzały mi liczne opisy, ciągnące się w nieskończoność. Zachwyciła mnie prostota a jednocześnie poetyckość języka jakim władała Orzeszkowa i wspaniała postać Jana Bohatyrowicza. Byłabym skłonna się w nim zakochać, gdyby nie wąsy 😉 Budził we mnie fascynację wsią, jej pięknem, pracą na roli – ciężką, ale w zgodzie z naturą – no i czystością swych myśli i uczuć wobec Justyny.
A znasz inne powieści Orzeszkowej?:)
Mnie w „Nad Niemnem” najbardziej urzekły postaci. Kiedy czytałem tę książkę po latach, odniosłem wrażenie, że po raz pierwszy rozumiem dramat powstania styczniowego – dotychczas było to dla mnie zbyt odległe wydarzenie, abym mógł się w to naprawdę wczuć. To wszystko było dla mnie tylko zbiorem dat.
Czytałam jeszcze „Martę” i „Chama”, ale było to dość dawno temu i pamiętam jedynie, że przeczytałam dlatego, że podobało mi się „Nad Niemnem”. „Chama” to już nawet nie pamiętam, a „Marta” strasznie mnie przygnębiła. To ciężka powieść. Długo myślałam potem o małej Janci i o tym jak niesprawiedliwy był los wobec kobiet. Myślę, że zachęciłeś mnie do przeczytania „Dziurdziów” 🙂 Już nawet męczyłam mamę, czy nie posiada tej pozycji w przepastnych czeluściach segmentu 😉 Zaintrygowała mnie też książka „Lepszy obiad”, ale z tego co widzę, jest nieosiągalna 🙁 dla zwykłego zjadacza chleba.
Beata, fakt, „Lepszy obiad” jest trudno dostępny. Po tym jak zdobyłem własny egzemplarz, wykupiłem jeszcze dwa na allegro. Jednak jest możliwe, że przynajmniej jedno z opowiadań z tego zbioru poznasz niebawem:)
O „Chamie” napisałem kiedyś tak:
„Cham” opisuje złożoną i niejednoznaczną historię miłosną rozgrywającą się na białoruskiej wsi. Dwoje głównych bohaterów poznał ze sobą i zeswatał Niemen. On – prosty, poczciwy rybak, bezdzietny wdowiec po kobiecie, której nie darzył żywszym uczuciem – zobaczył ją, atrakcyjną niewiastę w średnim wieku, właśnie nad rzeką. I obudziło się w nim to, czego nie znał – ciekawość drugiego człowieka, zainteresowanie nieznanym, a przede wszystkim pożądanie. Było to zresztą pożądanie odwzajemnione. Franka podziwiała Pawła, jego powierzchowność, dobroć, zrozumienie. Małżeństwo z nim jawiło się jej jako szansa zakończenia poniżającej tułaczki, wyjścia z biedy, zaznania szczęścia, którego dotąd jej w życiu brakowało (pochodziła z patologicznej rodziny, gdzie rządziły alkohol i deprawacja, dorastała w biedzie, została porzucona przez matkę, wikłała się w związki bez przyszłości. Orzeszkowa z wielką otwartością pisze o tych trudnych, delikatnych sprawach). Paweł i Franka wzięli ślub, wszystko zdawało się układać pomyślnie. On czuł się atrakcyjny i potrzebny, ona – kochana i bezpieczna. Tak powieści o miłości powinny się kończyć, prawda? Tak kończy się „Nad Niemnem”. Ale „Cham” tak się zaczyna. Małżeństwo szybko ujawnia swoje mroczne, destrukcyjne oblicze.
Jeśli sięgniesz po „Chama” czy „Dziurdziów” – podziel się koniecznie wrażeniami!