W „Dwóch biegunach” Elizy Orzeszkowej główny bohater i zarazem narrator czyta swoje dzieło ukochanej kobiecie. W ten sposób odsłania delikatną część siebie. Oczywiście, czytanie nie jest proste, Zdzisławowi towarzyszy trema – nieobca kolejnym pokoleniom artystów.
W 1893 roku ukazała się powieść Dwa bieguny Elizy Orzeszkowej. Dziś pozostała zupełnie zapomniana. Mój egzemplarz – stary, poklejony – trafił do mnie przez przypadek. Dawniej został wycofany Biblioteki Komitetu Miejskiego w Częstochowie, działającego w ramach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Kiedy zaczynałem czytać, nie spodziewałem się powieści tak dobrej, tak nieoczywistej, tak porywającej. Przy pierwszych rozdziałach miałem wrażenie, że napisała to jakaś polska odpowiedniczka Jane Austen.
Narratorem Dwóch biegunów jest Zdzisław Granowski, młody człowiek z warszawskiej arystokracji. Oto podczas jednego ze spotkań u kuzynki Idalii poznaje Sewerynę Zdrojewską. To dziewczyna, której życie naznaczyła tragedia. Jej brat zginął w powstaniu styczniowym, poświęcił się dla ojczyzny. Teraz i Seweryna ma swoją misję – chce jak najlepiej prowadzić rodzinny dworek. Jest przekonana, że wie za mało, toteż spotkanie z warszawską elitą intelektualną traktuje jak fantastyczną okazję, aby zdobyć wiedzę – a jednak czeka ją rozczarowanie. Spotyka się z odrzuceniem, rozbawieniem, nobliwi goście traktują ją jak dziką („Dzika” – taki pierwotnie miał być tytuł tej powieści), zbywają jej idee pustosłowiem. Nieoczekiwanie to właśnie Zdzisław zaczyna się fascynować Seweryną – chce ją poznać, zrozumieć, być może przekonać do swego stylu życia.
Przełomowym momentem w tej relacji jest wieczór, podczas którego Zdzisław prezentuje Sewerynie fragmenty swego dzieła – przekładu Byronowskiego Kaina. Dzieje się tak na życzenie Idalii (powie ona: „Bo wiesz, Sewerko, on jest kawałkiem poety, tłumaczy Byrona…”). To dla niego niezwykle ważne dzieło, a i występ ma znaczenie. Zobaczcie, jak Zdzisław o tym opowiada:
„Wróciłem wkrótce, poważny jak mag, w gruncie bardzo zadowolony. Przenieśliśmy się na czytanie z salonu do buduaru i tam jak w zacisznym gniazdku, przy świetle wielkiej lampy, której światło padało na mój rękopis i na robótki tych pań, twarze nasze w półcieniu pozostawiając, ukazałem jej najpiękniejszy klejnot ze skarbnicy mojej duszy. Zza paru drzwi zamkniętych dochodził tu niekiedy szczebiot Arturka, z za okien głuchy turkot powozów, ale nie przeszkadzało to wcale głosowi memu rozchodzić się po buduarze dźwiękami jak najbardziej wymodulowanymi i melodyjnymi. Bez samochwalstwa przyznać sobie muszę, że w stopniu niezwykłym posiadałem sztukę dobrego czytania. Miałem do niej dar wrodzony i brałem u paru prawdziwych mistrzów lekcje deklamacji (…). Czytałem tedy, jak mi się zdaje, bardzo kunsztownie, w głos giętki i dźwięczny z natury wkładając całe skarby różnorodnych uczuć tkliwości, smutku, przerażenia, grozy, a od czasu do czasu, na mgnienie oka przenosząc wzrok z rękopisu na twarze słuchaczek, szczególniej jednej z nich, której usposobienia w tej chwili budziły we mnie prawie palącą ciekawość. Czy wzruszy ją głęboka tkliwość Ady i smętna słodycz Abla? Czy nie przestraszą zuchwałe bunty Kaina i Lucyfera? Może podniesie rękę do czoła i żegnając się ucieknie od nich i ode mnie? Można było spodziewać się tego po – dzikiej!”.
Jak się zakończyła ta scena? Zaintrygowanych zapraszam do przeczytania Dwóch biegunów!
Znacie to uczucie tremy, paraliżu, gdy pora zaprezentować własne dzieło publiczności? Pewnie, że tak, jak widzicie niektóre sprawy nie zmieniają się niezależnie od epoki. Pamiętajcie, że na kursach Pasji Pisania możecie bez obaw prezentować swoje dzieła – czy, jakby to ujął Zdzisław Granowski, klejnoty ze skarbnicy duszy – bez obaw, w przyjaznej atmosferze, a w zamian otrzymacie dużo wskazówek i życzliwą krytykę.
Zapiszcie się już dziś na któryś z wrześniowych kursów:
http://www.pasjapisania.pl/harmonogram-kursow.html
Chcemy poznać wasze teksty!
Źródło cytatów: Eliza Orzeszkowa, Dwa bieguny, Książka i Wiedza Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1949.
Źródło grafiki: https://pl.wikipedia.org/wiki/Eliza_Orzeszkowa i https://kobieta.interia.pl
Trema przed występami publicznymi to nie tylko zmora literatów. Nie zapomnę jak pierwszy raz leciałem do Anglii z referatem po angielsku jako jedyny nie-Brytyjczyk. Lęk przed lotem samolotem to było nic w porównaniu z tym. Ale wygłoszenie poszło całkiem zgrabnie, a potem miałem wiele ciekawych rozmów kuluarowych.
Kiedy indziej czytałem fragment swojej powieści, ale chociaż było dużo łatwiej, bo po polsku, i też poszło gładko poszło, nie powtórzyłbym tego.
Kto wie, czy los, Andy, nie przyniesie Ci powtórki?:)
A mnie ten fragment nastroił dość pesymistycznie… Różnie to bywa, z tym prezentowaniem klejnotów duszy, i w życiu, i na kursach PP. Życzliwa krytyka pełna jest z reguły różnych emocji, chemii, takiej bądź owakiej, pomiędzy dwiema osobami. Czasem ktoś z uczestników z wyraźnym trudem wyskrobie pochwałę, za to w wyszukiwaniu błędów jest ochoczy, a czasem zachwyty sypią się za nic. Muszę jednak przyznać, że większość stara się o obiektywizm. Jedno trzeba podkreślić: to uodparnia i urealnia i dlatego jest korzystne. I dlatego planuję następny kurs 🙂 A póki co kończę mini-opowiadaniem.
Wrócili pod wspólny adres i w lustrzanych drzwiach szafy Komandor odbiła się krótka bitwa o objęcie terytorium. Kto prędzej pozbędzie się balastu uwędzonych dymem z ogniska ciuchów i zanurzy w przestrzeń swojej części domu. Szybko odpuściła. Wchodzenie z nim w kolizję niedługo po operacji kolana nie było dobrym pomysłem. Piotr był o wiele większy i cięższy i nawet by nie poczuł gdyby stanęła mu na drodze. A teraz zrobił się jeszcze cięższy i większy, utuczony i otoczony złością. Agnieszka patrzyła jak piękny, nowy sweter od niej ląduje w głębi szafy, a wyciągnięty z czarno-granatowego kłębu T- shirt rozprostowuje się na jego torsie i brzuchu. Biały, chłodny tłuszcz, który przez moment znowu zafalował tuż przed jej twarzą, zniknął. To głupie, ale zamiast zwykłego obrzydzenia pozazdrościła mu, że nie musi prasować. Zamknęła oczy. Głuche dudnienie desek w salonie i huk zapalanego światła zdradziły trasę Piotra. Zaraz potem położył się w swojej niecce na kanapie i włączył kabaret. Odwróciła się i poszła do kuchni. Jego obecność, zwalista, zjełczała, przetykana salwami prymitywnego śmiechu, była nieznośna. Tak dobrze znana, ale dziś przejmująco pusta, bardziej niż normalnie. Myliła się. Temat nie był przepracowany. Temat nie był zamknięty. Poczuła, że ogarnia ją rozpacz.
Śpiewał im. Wziął od Julka gitarę i zaczął śpiewać, po łemkowsku, po huculsku, jakąś ludowszczyznę. Skąd w nim to wszystko? Ten zgrabny chłopak, za którym oglądają się dziewczyny, te świadome, bezbłędne palce, te zapomniane krajobrazy, ta tęsknota rudo żółta, ten deszcz? Wszyscy się zasłuchali, czterdzieści osób, przy ognisku zrobiło się cicho, dopiero potem dwie dziunie z Halinowa zaczęły coś tam mruczeć, dośpiewywać. Patrzyły na niego… tak, doskonale znała to spojrzenie, sama jako młode dziewczę patrzyła tak na gitarzystów jeśli chciała, by to dla niej śpiewali. A on jak w transie, pochylony nad gitarą, obejmował ją całym ciałem, jakby pieszcząc. Ożył. A więc był tam, w środku, ten, za którym tęskniła, tyle, że nie dla niej. Do niej, od siedmiu lat nie docierały zza barykady z mięsa i tłuszczu żadne oznaki życia, żadne prawdziwe spojrzenie. Czasem, gdy wracała do domu, coś tam słyszała, ale on w pośpiechu odkładał gitarę. Kiedyś śpiewał więcej, to były takie miłe, wspólne tropy poezji, dźwięków, zaangażowanej młodości, rozczulał ją. Rosły, męski facet z delikatnym, gitarowym plum plum w środku. Jeśli z czegoś miałaby wyrosnąć ich jedność i intymność, to tylko z tej pestki. Nie wyrosła.
– Tak, Piotruś wyda płytę – wysyczała Agnieszka do tej wyższej dziuni, chyba Ewy – ale kupisz ją tylko u mnie i będzie cię ona bardzo drogo kosztować, więc radzę ci, zastanów się dobrze. – Czuła, że ściąga na siebie wszystkie spojrzenia, ale nie zważała na to. Ani na to, że z włosami na twarzy, sapiąc gorącymi emocjami przez rozdęte nozdrza może wyglądać śmiesznie i mało kobieco.
Zarządziła wyjście. Nie, prawdę mówiąc zabrała się i poszła, a on nie mógł zostać bez niej. W końcu byli małżeństwem.
” A teraz zrobił się jeszcze cięższy i większy, utuczony i otoczony złością.”
” Ożył. A więc był tam, w środku, ten, za którym tęskniła, tyle, że nie dla niej. Do niej, od siedmiu lat nie docierały zza barykady z mięsa i tłuszczu żadne oznaki życia, żadne prawdziwe spojrzenie.”
Bestjo, gratuluję świetnego opowiadania! Cieszę się, że wpis Cię zainspirował!
in memoria hominum
– Mój lwie morski! – Ewa wtuliła się w jego obfitą pierś. – Jest taka sprawa, wiesz? Na skutek nieostrożności twojej foczki nastąpiła sytuacja, no, trochę nieprzewidziana. Nie mówię, że to jest jakiś problem ogólnie, ale dla mnie jakby ważny. To znaczy, jak uważasz… Twoja żona…
Wstał z łóżka, nagi, wielki i tłusty. Stanął przed nią.
– Powiedz mi, czego chcesz, dziewczyno.
– Chcę tego, co zawsze.
– Mów!
– Graj jednooki cyganie!