Lektura na weekend – Koszmar wymarzonej pracy

Andrea Sachs – narratorka najsłynniejszej powieści Lauren Weisberger „Diabeł ubiera się u Prady” – świeżo po studiach otrzymuje wielką szansę. Zostaje asystentką Mirandy Priestly, redaktorki naczelnej prestiżowego magazynu poświęconego modzie. Wymarzona praca okazuje się koszmarem, a szefowa – z piekła rodem.

Po raz pierwszy sięgnąłem po powieść Diabeł ubiera się u Prady Lauren Weisberger blisko trzynaście lat temu, bodaj na samym początku studiów. Podchodziłem do niej z dużą rezerwą, nastawiony raczej na rozczarowanie – nie chciałem kolejnego czytadła, w którym wszystko jest przewidywalne, płaskie i papierowe, a na koniec okraszone niestrawną dawką lukru. Takiej lektury się spodziewałem – a dostałem naprawdę świetną powieść: przyjemną w lekturze, niegłupią, wywołującą autentyczne emocje. Choć dobrze pamiętałem tę historię, chciałem do niej wrócić. Byłem ciekaw, jak odbiorę ją na zupełnie innym etapie mojego życia.

Narratorką jest dwudziestotrzyletnia Andrea Sachs, beztroska, dość sympatyczna dziewczyna, świeżo po studiach. Marzy o byciu pisarką, szuka posady dziennikarki. Nieoczekiwanie zostaje zatrudniona w Runwayu prestiżowym magazynie poświęconym modzie jako młodsza asystentka samej Mirandy Priestly, swoistej bogini, ikony świata mody. Andy zewsząd słyszy, że trafiła jej się praca „za którą milion dziewczyn dałoby się zabić”.

Szybko okazuje się, że ta praca to nie tylko wielki prestiż, ale i wielkie piekło. Andrea w zasadzie stanowi „najniższą formę życia w środowisku czasopisma”. Nie ma idealnej figury, nie jest zjawiskowo ubrana, ciągle potyka się o tej świat blichtru i piękna, do którego właściwie nie należy. Mało tego, ma poczucie, że nie całkiem tego chciała, nie tego oczekiwała po pierwszej pracy. A jednak jedynym prawdziwym diabłem we wspomnianym piekle jest Miranda. Świat postrzega ją jako niekwestionowaną kobietę sukcesu, królową mody, przeważnie gotów jest ją czcić. Oczywiście, ona jest kobietą sukcesu, która doszła bardzo wysoko dzięki własnej determinacji, a na modzie zna się jak nikt. W czym problem? W tym, jak ona postrzega świat – to miejsce, które ma jej służyć. Miranda nie zauważa niemal nikogo poza sobą (chyba że chce go zbesztać za często urojoną niekompetencję), nie liczy się z niczym i nikim, za nic ma zasady, żyje w przekonaniu, że jej często absurdalne zachcianki mają zostać spełnione, gdy tylko o nich pomyśli. Swoich współpracowników traktuje jak śmieci, upokarza – nie zadaje sobie nawet trudu, aby rozróżnić własne asystentki (ich imiona to przecież nieistotne szczegóły). U jej boku Andy nie uczy się dziennikarstwa – staje się sekretarką, telefonistką, służącą, detektywem i gońcem w jednym. Musi być zawsze gotowa do odebrania telefonu, spełniania najbardziej nonsensownych żądań, rozwiązywania zagadek (bo takimi zagadkami stają się często polecenia szefowej). Praca z Mirandą staje się codzienną mordęgą, a Andy stopniowo rezygnuje z własnego życia – nie ma czasu dla chłopaka, rodziny, najlepszej przyjaciółki. Z drugiej strony trudno nie wspomnieć o pozytywach tej pracy – bohaterka z szarej myszki przemienia się w szykowną młodą kobietę. Poznaje świat od jego najmodniejszej strony,  jej szafa wypełnia się obłędnymi markowymi ubraniami, nazwisko Mirandy otwiera wszelkie drzwi, a perspektywy są obiecujące (rok takiej harówki jest przepustką do dowolnej redakcji). Tylko czy to wszystko jest w stanie zrekompensować życie w wiecznym stresie, pod pantoflem (najpewniej od Manolo!) nieobliczalnej kobiety?

Miranda Priestly też nie jest tak jednoznaczna, jak mogłoby się wydawać. Oczywiście, przez praktycznie całą książkę chce się ją rozszarpać. Jej zachowanie zdumiewa, bulwersuje, oburza, rodzi bunt. Mimo wszystko nie można jej odmówić wielkości – i także Andrea jest tego świadoma. Ona też widzi w niej osobę w gruncie rzeczy nieszczęśliwą i samotną, bo otoczoną przez zgraję fałszywych pochlebców („To pusta, powierzchowna, zgorzkniała kobieta, która ma całe tony wspaniałych ciuchów i niewiele więcej”). A to przecież subiektywna narracja, dająca mocno niepełny obraz. Możemy tylko obserwować Mirandę i między wierszami wyczytać, że nie jest to postać tak jednoznaczna, jak mogłoby się wydawać. Ekranizacja idzie o krok dalej niż literacki pierwowzór – wprost pokazuje Mirandę o wielu twarzach (na marginesie – ten film wcale nie byłby taki dobry, gdyby nie fenomenalna Meryl Streep). Nie jest wcale łatwo ocenić Mirandę – choć bywa diabłem w markowej spódnicy, jest też fascynująca. Mam wrażenie, że właśnie tak skonstruowane postacie wchodzą na trwałe do kanonu literatury.

I właśnie takie wrażenie pozostało mi po ponownej lekturze – wcale nie tak prosta i jednoznaczna to historia, jak jawi się na pierwszy rzut oka. To także świetna powieść środowiskowa, dzięki której zajrzymy w miejsca często niedostępne. I co najważniejsze – Diabeł ubiera się u Prady pokazuje bardzo istotny problem społeczny, nadal aktualny: jak w wymaganym dziś wyścigu szczurów tracimy samych siebie, poświęcamy to, co powinno być najważniejsze. To bardzo wymagający świat. Czy można inaczej? Lauren Weisberger daje odpowiedź.

PS. I szkoda, że na tle tak udanego pierwowzoru kontynuacja wypada blado. Nie, to eufemizm – powieść Zemsta ubiera się u Prady dałoby się tylko postawić między gniotami. I szkoda, że taka postać jak Miranda Priestly trafiła do takiego kiepskiego, napisanego na siłę sequela. Ale dość o tej kontynuacji…

Źródło cytatów: Lauren Weisberger, Diabeł ubiera się u Prady, tłum. Hanna Szajowska, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2004.
Źródło grafiki: https://www.imdb.com/title/tt0458352/

Dodaj komentarz