Mikołajkowy KONKURS kubkowy

Dziś mikołajki. Z tej okazji mam dla was trzy wyjątkowe prezenty. Tym razem was zaskoczę – nagrodami konkursowymi nie będą książki. Co zatem?

Dziś mamy mikołajki – bardzo sympatyczny zwyczaj. Z tej okazji chciałem was zaprosić do kolejnego konkursu. Tym razem nie mam dla was książek, ale wyjątkowe kubki – kubki z okładką mojej debiutanckiej książki Lista nieobecności. Wyobrażam sobie, że dla wielu z was taki kubek mógłby być motywującym do pisania gadżetem – w sam raz na dobrą herbatę po pisarskiej sesji.

A oto zadanie konkursowe – przedstawcie krótkie opowiadanie (bądź jego fragment), w którym pojawi się kubek. Opowieść nie musi obracać się wokół kubka. Kubek może być głównym bohaterem, gadżetem, dodatkiem, elementem wystroju. Ważne, żeby się pojawił. Jestem ciekaw, co zaproponujecie.

Praca nie powinna przekroczyć 1700 znaków ze spacjami. Swoje propozycje wklejajcie w formie komentarzy do wpisu konkursowego. Na wasze teksty czekam do 20 grudnia włącznie.

Spośród najciekawszych prac wybiorę trzy, a ich autorzy/autorki zostaną nagrodzeni pisarskimi kubkami.

Do piór, moi drodzy!

28 Replies to “Mikołajkowy KONKURS kubkowy”

  1. Dawno, dawno temu w odległej krainie żył chłopiec imieniem Urban. Na piętnaste urodziny dostał prezent od swojego wujka, wielkiego maga zjednoczonego królestwa. Był to z pozoru zwykły kubek w kolorze czarnym. Jednak gdy nalało się do niego gorącego płynu ściany kubka ożywały kolorami. Przedstawiały przyszłość tego kto się z niego napije.
    Kiedy pierwszy raz nalał sobie herbaty ujrzał swój zeszyt do polskiego z oceną sześć pod wypracowaniem. Uśmiechnął się z ironią, bo jeszcze nigdy nie udało mu się napisać czegoś choćby na cztery. Cieszył się jak nie dostał pały. Był spragniony, więc wypił napój. Następnego dnia nauczyciel zadał napisanie o swojej największej przygodzie.
    Urban nie wierzył, że coś napisze, bo miał ubogie i nieciekawe życie. Zasiadł jednak do lekcji napełniając swój kubek. Upił łyk i zaczął pisać. Jednak nie o swoim nieciekawym życie, lecz kompletnie wyssaną z palca historię łowcy przygód, który tym razem wyprawił się na morską wyprawę i stoczył zwycięską walkę z atakującymi go piratami. Zakończył pisanie wzruszeniem ramion, bo uważał, że nauczyciel zorientuje się w blefie i postawi mu pałę.
    Lekcja zaczęła się od omówienia ich wypracowań. Nauczyciel ganił większość uczniów za wiejącą z ich wypracowań nudę, a przede wszystkim ogrom rozmaitych błędów. Na koniec wezwał do tablicy Urbana. Ten spodziewając się najgorszego poszedł niepewny. Nauczyciel wręczył mu zeszyt i kazał czytać. Urban zaczął łamiącym się głosem przy wtórze szepcących kolegów z klasy. Jednak po chwili głosy ucichły i wszyscy byli wpatrzeni w Urbana z rozwartymi ustami. Kiedy skończył rozległy się spontaniczne oklaski. Ze zdziwieniem zauważył, że klaszcze również nauczyciel.

    1. Michal_Pawel_Urbaniak says: Odpowiedz

      Mamy pierwszą pracę:) Kto następny?

  2. Urodziłem się w szklanej kuli. Wiecie, takiej z małym miasteczkiem w środku. Kiedy się nią potrząśnie wzbijają się płatki śniegu. Moja ma jeszcze pozytywkę. Zostałem stworzony by dbać o zaklęty w tej kuli mały świat. Jestem gnomem, opiekunem świątecznej kuli. I zawsze mi ta fucha odpowiadała. Myślicie, że jest nudna? Nic z tych rzeczy. Lubię dbać, by wszystko tu działało, jak należy, nic się nie urwało przy potrząsaniu, melodia się nie zacinała. No i mam świetny punkt widokowy na pokój Michała. Czasem patrzę, jak siada przy komputerze i próbuje coś napisać. Nieraz podsuwam mu pomysły, a on nawet o tym nie wie. Dużo czasu spędza na zabawie z kotami, a ja mam wtedy ubaw do rozpuku. Życie w kuli jest świetne. Było aż do tego dnia…
    W pokoju Michała pojawiła się nowa kula. Zupełnie inna niż moja – bez domków, bez ludzików i bez śniegu. W środku była tylko ona. Najpiękniejsza istota jaką kiedykolwiek widziałem. Baletnica. Jej kula nie potrzebowała niczego więcej, bo ona była całym światem. Gdy ją zobaczyłem, nos przykleił mi się do szkła, tak się zapatrzyłem i nie potrafiłem już myśleć o niczym innym. Spojrzała na mnie, a ja uśmiechnąłem się głupawo. Puściła do mnie oko i wiedziałem, że pierwszy raz w życiu jestem zakochany. Nachuchałem na szkło mojej kuli i na zaparowanej tafli narysowałem koślawe serduszko. Chciałem, żeby wiedziała. Otworzyła usta i byłem pewien, że odczytam słowa z jej ruchu warg… i wtedy pomiędzy nami wylądował kubek. Taki niebieski kubek z jakimś stołem i napisami, i zasłonił mi moją baletnicę.
    – Michał, przestaw ten kubek! – krzyknąłem, jakby mógł mnie usłyszeć. Nie mógł.
    Ten kubek uświadomił mi, że właśnie zmienił się cel mojego istnienia. Muszę wydostać się ze swojej kuli i odnaleźć drogę do mojej wielkiej miłości…

    1. Świetny tekst 🙂

  3. Boję się. Boję się, kiedy zalewam wrzątkiem cudownie pachnącą mieszankę herbat liściastych w ulubionym kubku, a woda nie sięga po sam jego brzeg. Yunan, Assam, Madras i inne indyjskie prowincje, stany czy miasta pęczniej, opadają na dno lub wypływają na wierzch. Wiem, jeszcze miejsce na cukier i plasterek cytryny, poziom się podniesie, ale i tak ta przestrzeń… Jakieś dziesięć, góra dwanaście milimetrów, przecież to nie dużo, jednak to niewypełnienie wzbudza we mnie jakąś grozę, niepokój, jest takie… nieskończone, coś z tą herbatą jest nie tak, to nie ten płyn, który zawsze pijam. Jego głęboki kolor, niemal czarny na dnie i bursztynowy u góry też na coś czeka. Na rozrzedzenie? Nie jest brzydki, ale też nie jest sobą. I nie boi się, jak ja, raczej… denerwuje? Spoglądam chwilę w ciemną powierzchnię herbaty, waham się, zastanawiam, czy trzy łyżeczki cukru coś zmienią. Powoli wsypuję, coś drgnęło, jakby poziom minimalnie się podniósł, a mój niepokój minimalnie opadł. Ale nadal widzę żółte wnętrze kubka, który dostałam gratis do herbaty Lipton, ono nadal się domaga, nadal ma swoją przestrzeń proszącą o wypełnienie. Cytryna, tak, ona mi pomoże. Kroję plasterek, choć wiem, że wyciśnięcie soku byłoby lepsze. Wrzucam go delikatnie, przyciskam łyżeczką. Co za koszmar, to nadal nie jest to, wciąż to drażniące niewypełnienie, jeszcze odrobina. Poddaję się. Wlewam wodę do czajnika, dwie minuty, jest wrzątek. Dokładnie pięć mililitrów, tyle mi zabrakło, tyle dolewam. Już, już jestem spokojna, przestrzeń wypełniona, dokończona. Mieszam, dosypuję jeszcze odrobinę cukru, dociskam cytrynę, już mogę się napić. I znów pojawia się niewypełnienie. Ale już się go nie boję, już je oswoiłam.

  4. Co oni tu robią? Obce głosy… obce kroki… obce ręce otwierają wszystkie drzwi po kolei… wyciągają nas wszystkich, jednego po drugim, z każdego zakamarka, niecierpliwymi ruchami, jakbyśmy byli tylko jakimś niepotrzebnym balastem… Ona też wyciągała, ale inaczej. Po jednym. Najpierw pieszczotliwie dotykała uszka, zastygała w tym geście, jakby się namyślała – czy to na pewno ma być on? – i mocnym, pewnym chwytem przenosiła w bezpieczne miejsce. A kiedy już ten, na którego wypadło, zaczynał buchać gorącą, aromatyczną parą – każdy miał swój zapach, u mnie to była cytryna z miodem i imbirem – przytykała do niego usta, raz za razem, aż spełnił swoje zadanie. Potem myła i wycierała mięciutką ściereczką, i trafialiśmy do swojego ukrycia aż do chwili, gdy znów przyszła na nas kolej. Gdzie ona teraz jest? I dlaczego oni…?
    *
    – A z tym co zrobimy? Do śmieci chyba? Tamte cztery od biedy ujdą, ale ten, z tym wyblakłym misiem… Swoją drogą, nie podejrzewałem ciotki Celiny o taką oszczędność, powinna go była dawno wyrzucić!
    – Ach, bo ty nie wiesz… Grzesiek go wygrał na loterii fantowej w gimnazjum, ale go nie chciał, że niby taki niemęski, i dał ciotce na dzień matki. Jak się ucieszyła, że ma takie uczuciowe dziecko! A potem, jak z woja czasem wpadał do domu, to zawsze było: „Mamuśka, masz jeszcze ten kubek z misiem? Póki on jest, to jakbym ja tu był!”. Aż nie wrócił z tego Iraku. A kubek został. Dziwisz się?
    – No… nie, ale… Aga, ty go chyba nie zamierzasz wziąć? Ja wiem, że to była twoja rodzina, ale żeby taki szmelc?…
    *
    Teraz jestem u niej. Obchodzi się ze mną tak samo delikatnie. Muska mnie ustami, wdycha parę o zapachu róży z wanilią i mówi: „Póki ty jesteś, to jakby oni tu byli!”.

  5. Stanisław nie miał najlepszego dnia. Choroba dawała się we znaki coraz bardziej, drżenia rąk nasilały się, czuł się zesztywniały i przytłoczony niepełnosprawnością. Próbował zebrać z kuchennego blatu odłamki stłuczonej przed chwilą szklanki i strącił przy tym z suszarki kubek Anieli. „Cholerny Parkinson!” – zaklął w duchu. Zrezygnowany usiadł na taborecie i oparł się o ścianę.
    – Wszystko w porządku? – zapytała Aniela, widząc, co się stało.
    – Zbiłem twój kubek, przepraszam. Chciałem go wyrzucić, ale to twój ulubiony.
    – Daj spokój, Staszek, tylko ucho się urwało – pocieszała go żona.
    – A co ci po takim kubku bez ucha? Ani to ładnie wygląda, ani się nie da napić gorącej kawy i herbaty – odpowiedział, a po chwili kontynuował: – Ja też jestem jak ten kubek. Niby żyję, ale do niczego się już nie mogę przydać. Ani atrakcyjny, ani w domu nie pomogę, ani mojej ukochanej żony już nie mam siły nosić na rękach.
    Uśmiechnęła się, pogłaskała go po głowie i zabrała się za sprzątanie bałaganu. Następnie nalała sobie sok pomarańczowy do obitego kubka i zwróciła się do męża:
    – Widzisz, Staszku? Można pić z niego sok albo inne zimne napoje. Do wielu rzeczy może jeszcze posłużyć. Poza tym nadal bardzo mi się podoba, nawet bez tego ucha. Jest w końcu wyjątkowy.
    Chwycił ją za rękę. Wyczuł, że nie mówią już tylko o kubku.
    – A co zrobisz, gdy pewnego dnia całkiem się potłucze? – zapytał
    – Spróbuję go posklejać.
    – A gdy rozsypie się w drobny mak, już na zawsze?
    – Wtedy będę za nim bardzo tęskniła, mój Staszku – odpowiedziała drżącym głosem i dodała: – i będę opowiadała naszym wnukom, jaki miałam wspaniały kubek.
    Ucałowała go czule w mokry od łez policzek.

  6. Z ich pierwszej nocy nie zapamiętała wiele. Ubrania zrywane, jakby płonęły, brak tchu, słony smak nagiej skóry, to wszystko. Dopiero ranek naznaczył pamięć obrazami. Wydobył z mroków nocy kształt ścian, mebli, nasączył przestrzeń bladym światłem dnia. A najbardziej zapamiętała jego, jak z kubkiem gorącej czekolady przywitał ją, jak spletli palce dookoła gładkich ścianek i pili łyk po łyku. I stało się to ich rytuałem, niemym zaklęciem wypowiadanym bez słów, pieczętowanym pocałunkiem składanym na brzegu wspólnego kubka z gorącą czekoladą.
    Kiedy wiele zimnych i milczących nocy później próbowała zrozumieć co poszło nie tak, nie umiała znaleźć odpowiedzi. Ubrania już nie walały się po cały mieszkaniu, wrosły w krajobraz szaf i półek, w różnych miejscach spotykała przedmioty, o których mówiła „moje” – szczoteczka do zębów, ręcznik, truskawkowy jogurt w lodówce. Wystarczyło zabrać to wszystko i wyjść. Poddać się bez walki. Ale nie chciała tak. Jej skóra wciąż płonęła, nie umiała i nie chciała zabić w głowie twardej jak kamień myśli, że jeśli nie uratuje tego co zaiskrzyło między nimi tamtej nocy, nie uratuje już niczego. Tylko jak to zrobić?
    Jej wzrok padł na kubek. Wzięła go do ręki, przez chwilę gładziła jego ścianki, usypała na dnie brązowy kopczyk słodkiego proszku, zalała gorącym mlekiem. Jej nozdrza połaskotała czekoladowa woń.
    On siedział przy komputerze, milczący, ze słuchawkami na uszach, obcy, daleki. Podeszła blisko grzejąc dłonie o ciepłe ścianki kubka, oparła się o jego plecy i położyła mu dłoń na ramieniu.
    – Porozmawiamy? – zapytała.
    Zsunął słuchawki, spojrzał jej w oczy, skinął głową, wziął kubek i wypił łyk.

  7. Piąta trzydzieści. W końcu muszę wstać, Czajkowski płynący „Jeziorem łabędzim” zza ściany, nie pozwala mi dłużej spać. Mocno ściskam się paskiem szlafroka i ruszam w stronę kuchni. On teraz jest w kuchni, słyszę stukot szafek i gwizd czajnika. Też nastawiam wodę i otwieram lodówkę, mleko, trzeci karton z prawej. Z szafki wyciągam mój ulubiony kubek z zielona żabka, mam go od zawsze. To cud, że jest jeszcze w jednym kawałku. Czy On też ma taki swój kubek? Z Super bohaterem? Uśmiecham się, ciekawe… Supermen, Batman, a może Kubuś Puchatek? Parująca kawa uwalnia przyjemny, słodko-gorzki aromat, który unosi się w całym mieszkaniu. Przywodzi mi na myśl wąskie, marokańskie uliczki, gdzie zapach kawy mieszał się z intensywną wonią kardamonu i cynamonu. Nie słychać deszczu zza uchylonego okna, więc postanawiam wypić moja poranna kawę na balkonie. Kieruję się w stronę balkonowych drzwi, teraz to zadanie jest zdecydowanie łatwiejsze niż na początku. Otwieram je i czuje podmuch ciepłego powietrza. W jednej ręce trzymam kubek z parująca kawa, a druga łapię się barierki. Wystawiam twarz w stronę słońca. Słyszę oddech mojego sąsiada. Spokojny, miarowy. Co chwilę pociąga łyk kawy. Spowija mnie Jego intensywny zapach… słońca, drzewa cytrynowego i cedru, a może bergamotki? Tak otula mnie ten zapach, że dopiero po chwili słyszę nieśmiałe „Dzień dobry”. Odwracam twarz w jego stronę i z uśmiechem odpowiadam „Dzień dobry, będzie ładny dzień, prawda?” „Tak i na pewno bardzo gorący, pachnie już latem”. „Wie pan pomyślałam o tym samym, lubię lato”. „To też moja ulubiona pora roku”. Słyszę jego przyjemny głos. „Proszę spojrzeć w stronę horyzontu, co prawda bloki trochę zasłaniają, ale widzi pani tę lekko różowa poświatę? Tak budzi się dzień, nieprawdaż? „Nie widzę”. Odpowiadam spokojnie. Czuje jak na mnie spogląda z zaciekawieniem i niemal widzę, jak jego usta rozciągają się w uroczym uśmiechu. „Bo pani nie patrzy w tamta stronę”. „Nie widzę…od dziesięciu lat, to był głupi wypadek”. Odpowiadam spokojnie i dodaję cicho „Już sobie przebaczyłam i nauczyłam się z tym żyć”, Po chwili pokazuję mój kubek „Zapomniałam o mojej kawie…zimna”. Zaśmiał się „Moja tez”. „Proszę mi jeszcze powiedzieć jaki ma pan kubek”. „Kubek?” Zapytał zdziwiony. „Tak, takie coś, do którego wlewa pan codziennie kawę i który pan teraz trzyma w dłoni”. Wybucha śmiechem. „Jest żółty, jak słoneczniki, jak całe pole słoneczników, a na tym polu siedzi ogromna zielona żaba. Jest okropny, sam nie wiem czemu go lubię. Może dlatego, że mieści odpowiednią ilość kawy. A może dlatego, że dostałem go od mojej mamy”. Nie chce zatrzymywać go dłużej. „Dziękuje za cudowny poranek i życzę panu miłego dnia”. „Mam na imię Jakub”. „Do widzenia Jakubie”. „Kieruje się w stronę drzwi i kiedy prawie w nich znikam, odwracam jeszcze raz głowę, spoglądam na mojego sąsiada i szepczę „Zuzanna”.

  8. Zmywałam naczynia, kiedy wyczulam czyjąś obecność, nie musiałam się odwracać, wiedziałam, że to ona.
    – Dlaczego opowiedziałaś o mnie takie straszne rzeczy?
    Powoli położyłam szklankę na suszarce.
    – Co dokładnie?
    Obejrzałam się, Zuzanna oparta o lodówkę wpatrywała się we mnie ze zmarszczonymi brwiami.
    – Jestem nijaka, snuję się i w dodatku cię męczę. A o Kindze, że jest pełna energii i entuzjazmu – wybuchnęła.
    – Nie ty mnie męczysz, tylko pisanie powieści. Źle zrozumiałaś. A ty i Kinga różnicie się od siebie, i tak jest najlepiej.
    – Ja mam pełno wad, a ona same zalety. I tak jest najlepiej?
    – Jesteś lojalna, mało kto może tak o sobie powiedzieć. Ja w każdym razie nie mogę.

    Wróciłam do zmywania naczyń, tarłam gąbką energicznie. Myślałam, że kawałki szkła zostaną mi w ręku.
    – No dobrze. – Usłyszałam, jak wzdycha. – Co dzisiaj robisz?
    – Gotuję obiad. Marc będzie, pomaga Piotrowi w polu. Boli mnie głowa. Koni jeszcze nie wypuściłam na pastwisko.
    – Jest jedenasta trzydzieści. – Zdziwiła się.
    – Tak, wiem. Nie mogę być w dwóch miejscach naraz. – Naczynia trzaskały coraz głośniej.
    – Nie denerwuj się, mogę ci pomóc. Co mam zrobić?
    –  Podaj mi kubek, stoi na szafce, ten z kotem z kabaretu Chat noir. Obierz ziemniaki, są w papierowym worku.

    Z szuflady wyciągnęła obieraczkę, a ziemniaki z worka wsypała do zlewu. Przez chwilę stałyśmy w milczeniu, ja wycierałam naczynia, ona obierała ziemniaki.
    – Co planujesz dalej? – spytała przyglądając się żółtym kaflom przy kranie.
    – Z czym? Końmi? Obiadem? Czy bólem głowy?
    – Z nami. – Przestała obierać, a tylko przyglądała się kaflom jakby były niezwykłym dziełem sztuki.
    – Z wami chyba wszystko w porządku, ty i Jean-Lou płyniecie na fali uczuć, Kinga z Tomkiem również.  Coś jest nie tak? – Przyglądałam się jej z zainteresowaniem.
    – To ty powinnaś wiedzieć. Zamiast o nas, piszesz o jakieś nowej dziewczynie. Nikola? Tak ją nazwałaś?
    – Tak. – Uśmiechnęłam się do siebie. – To dopiero pomysł. Wiesz, że zawsze chciałam napisać o kobiecie, która realizuje własne plany życiowe; co prawda nie wszystko pójdzie po jej myśli, ale ciiii ona o tym nie wie.
    – A nas zostawisz do świętego nigdy. – Naburmuszyła się.
    – Planuję drugą część, ale muszę trochę z tym poczekać. I nie rozpłacz się z tego powodu – dorzuciłam, gdy wygięła usta w podkówkę.
    – Nie płaczę tylko wpadło mi coś do oka. Czym się zajmuje ta Nikola?
    – Jest instruktorem jeździectwa. Marzy o wyjeździe z zawodnikami na Olimpiadę w Paryżu w 2024.
    – To trochę jak ty. – Rzuciła mi spojrzenie z ukosa i uśmiechnęła się lekko.
    – Tak, dokładnie. – Odwzajemniłam uśmiech. – Dlatego wszystko pójdzie jej na opak. Skończyłaś obierać? To skocz wypuścić konie na wybieg.

  9. Pukam do drzwi, ale nikt nie otwiera. Dziwne, myślę, może poszedł do sklepu? W sumie wpadłam z niezapowiedziana wizytą. Chcę się pochwalić awansem. Jestem taka szczęśliwa. No nic, chyba poczekam sobie na tatę w środku. Wyciągam z torebki klucz i otwieram drzwi. Owiewa mnie dziwna aura, czuję ciarki na plecach, jakby ktoś był obok mnie i obserwował moje ruchy.
    – Tato? – wołam od progu.
    Wchodzę do salonu i zamieram w bezruchu. Tata leży bez życia na podłodze. Oczy ma otwarte jakby chciał ten ostatni raz na mnie spojrzeć. Patrzę na stolik, na którym leżą gotowe do spożycia kanapki z pasztetem, a obok stoi kubek z zimną już herbatą. Śniadanie, którego nie zdążył zjeść. Patrzę na zegarek, jest piętnasta. Łzy płyną mi ciurkiem. Podbiegam do niego i sprawdzam puls, choć mam pewność, że nie żyje. Kubek z napisem ,,Rzeczy niemożliwe robimy od ręki, na cuda trzeba chwilę poczekać” teraz wydaje się nie na miejscu, choć gdy go kupowałam na jego urodziny zdawał mi się taki zabawny. Niestety niemożliwego nie dokonam, cudu tym bardziej, nigdy nie uda mi się wskrzesić taty.
    Dzwonię na pogotowie. Wylewam zimną herbatę do zlewu, myję kubek i chowam go do torebki.

  10. Marcin od urodzenia był kubek w kubek jak swój ojciec.
    Ciotki nie przestawały chichotać, kiedy Marcinek ściągał brwi i mrużył oczy.
    – Zupełnie jak Stefan, zupełnie jak Stefan – mówiły chórem, pochylając się coraz bardziej nad kołyską.
    – Ulka, jak tak dalej pójdzie, to będziesz musiała młodemu swoją kartę lojalnościową na botox pożyczyć.
    Wszystkie trzy ciotki roześmiały się w głos, ale Marcinek zagłuszył je piskliwym płaczem.
    – Znowu stare baby pastwicie się nad dzieckiem? – Ojciec Marcinka wpadł do pokoju.
    – Nas nazywa starymi babami, a sam w wieku trzydziestu lat ma kurze łapki i siwą brodą. – Ciotka spojrzała porozumiewawczo na pozostałe i wszystkie się roześmiały.
    Ojciec nic na to nie odpowiedział, tylko kołysał Marcinka.
    – Szwagier, ale tak jak teraz na ciebie patrzę, to tobie ta starość na twarzy pasuje.
    – Dawno ci mówiłam, że z facetami czas obchodzi się łaskawiej. Stefan to by mógł nową furę kupić za to, co ja wydałam na wypełniacze.
    – Ula, ale kto ci broni kupić nową furę, zamiast wstrzykiwać te wszystkie jady, czy bóg wie co to jest – odezwał się w końcu ojciec.
    – Społeczne oczekiwania mi zabraniają. – Ciotka wyraźnie spochmurniała. – Daj mi młodego, to go trochę pobujam, bo ci zaraz ręka uschnie.
    Ojciec przekazał Marcinka ciotce, a ten beknął cicho dwa razy i pokrył piękną błękitną koszulę ciotki niestrawionym obiadem. Ciotka stała skonsternowana, ale po chwili zaczęła zanosić się śmiechem.
    – Szwagier, a pamiętasz tamtego Sylwestra, na którym bardzo chciałeś ze mną tańczyć, aż w końcu sukienkę zarzygałeś mi krokietem zabarwionym na czerwono przez barszcz? Twój syn ma faktycznie wiele z ciebie.
    -Rzeczywiście! Zupełnie jak Stefan, zupełnie jak Stefan. – Ciotki powtórzyły równo.

  11. – Piotrusiu… Piotrusiu…- niepewnie zawołałem.
    Odpowiedziało mi tylko echo. Piotruś nic się nie odezwał, no może nie słyszał. Ci ludzie to są naprawdę dziwni. Niby takie czyścioszki. Na przykład ten mój Piotruś. Buty ma wypucowane na połysk tak bardzo, że aż odbijają światło. Przejrzysz się w nich prawie jak w lustrze. Włosy ułożone na żelu i zawsze jest modnie uczesany. Gdy tylko przechodzi przez firmowy korytarz, unosi się za nim woń piżma, subtelnie wymieszanego z kardamonem i mandarynką. Piotr to taka nasza czarna pantera. Potwierdzenie swojej męskości zawsze odkrywa, kiedy kobiecy wzrok unosi się znad boksów rozdzielających biurka. Chcąc nie chcąc damskie spojrzenia podążają za jego krokami. Przecież ma takie kocie ruchy.
    Ech! A ja, kim dla niego jestem?! Przypomina sobie o mnie, gdy tylko mnie potrzebuje. Egoista jeden! I jeszcze to, co mi ostatnio zrobił! Ucho naderwał! To naprawdę nadaje się do założenia niebieskiej karty i scenariusza ukrytej prawdy! Czuję się wewnętrznie taki brudny. Nie zmienia się nic, a każdy dzień zostawia na mnie coraz wyraźniejsze ślady. A przecież chcę tak niewiele. Trochę jego uwagi. Spróbuję jeszcze raz!
    – Piotrusiu… Tutaj! Tu jestem! Umyj mnie w końcu! Halo, to ja. – powiedziałem już cicho zrezygnowany -Twój Kubek do kawy.

    1. Jestes moim typem na zwycięzczynie konkursu!

  12. Wiktor parzył poranną kawę. Kupował specjalny gatunek włoskiej kawy z Sycylii, z palarni w Marsali. Najlepszy. Nie uznawał w życiu żadnych innych opcji, tylko najlepsze.
    – Espresso? – zapytał beznamiętnym głosem.
    – Poproszę – odpowiedziałam, jak zwykle.
    Ten dialog przypominał bumerang, który uporczywie powracał codziennie rano.
    Wiktor nalał kawę do dwóch białych filiżanek marki Villeroy&Boch.
    W kuchni rozległ się dźwięk wystrzelających do góry tostów. Zawsze jadaliśmy je z Marmelatta di Arancia Rossa Di Sicilia, jak mawiał z włoskim akcentem.
    – Będę dzisiaj późno. Mamy finalizację ważnego projektu – poinformował mnie zdawkowo.
    – Aha – odpowiedziałam. – Wiesz, chciałabym porozmawiać z tobą o…– zaryzykowałam. O ważnej dla mnie sprawie, dokończyłam w myślach.
    – Oczywiście, kochanie. Ale może wrócimy do tego tematu wieczorem?
    – Jasne.
    Dokończyliśmy śniadanie w milczeniu.
    – Do wieczora, kochanie – powiedział Wiktor wychodząc z domu.
    – Do wieczora, kochanie – odpowiedziałam niczym głuche echo.
    Muszę z kimś porozmawiać. Natychmiast. Wykręciłam numer Oskara. Przyjaźniliśmy się od czasów studiów.
    Oskar był architektem. Niezależnym. W wolnym związku.
    – W „Bocannera” za godzinę? – rzucił.
    – Jasne. Będę. Dzięki.
    Wyjątkowo poszłam zrobić sobie makijaż. Ostatnio nawet tego mi się nie chciało dla siebie zrobić. Stanęłam przed lustrem. Jakaś kobieta, którą z trudem rozpoznawałam, spojrzała na mnie przygaszonym wzrokiem. W jej ciemnobrązowych oczach zobaczyłam niepewność.
    Wsiadłam do swojego volkswagena mini. Najlepsza marka samochodu dla kobiet, jak twierdził Wiktor, i pojechałam na spotkanie.
    – Cześć Lena – Oskar czekał już przy stoliku. – Zamówiłem ci latte.
    – Cześć – osunęłam się na krzesło.
    – Co się dzieje? Jakaś jesteś nieswoja? – zapytał wyraźnie zatroskany.
    – Mam problem. Dostałam stypendium w Brighton. Wiesz, pracujesz nad przekładem książki i zwiedzasz na koszt unii.
    – To w czym problem? – zapytał. – Wiem. Zastanawiasz się, co na to Wiktor i pewnie jeszcze mu o niczym nie powiedziałaś?
    Znał mnie na wylot.
    Kelner przyniósł latte w ogromnym, kolorowym kubku. „Wreszcie tak, jak lubię”, pomyślałam. I zaraz dopadła mnie kolejna myśl: „Czy i tym razem zrezygnuję z siebie?”

  13. Musisz o tym mówić ? Po co ?
    Widziałam jak czekał. Wypił kawę i zdecydowanym ruchem odstawił kubek na stół. Nie zacisnął na nim dłoni, nie bębnił palcami w naczynie, nie zajrzał do środka; nic z tych (zbędnych) rzeczy. Tym samym, pewnym gestem zapalił papierosa i odsunął krzesło.
    Widziałam jak stoi na ganku: wysoki, postawny, ubrany w spraną koszulę, spodnie do konnej jazdy, zwykłe trampki.
    Drewniany dom szeptał. Gęste od ciepła powietrze sklejało powieki. Oparł się o nagrzane słońcem drzwi, przymknął oczy. Musiał o tobie myśleć, bo uśmiechał się …czule.
    Z daleka dobiegało ujadanie psów.
    Naraz przetarł twarz dłonią, zgniótł niedopałek i wrzucił peta do stojące na schodach pustej puszki. Gwizdnięciem przywołał psa i ruszył w stronę stajni.
    Patrzyłam jak wchodzi na padok.
    Konie wyszły z cienia i ruszyły w jego stronę nadstawiając uszu. Obejrzał każde zwierzę przesuwając dłonią od szyi aż po zad. Klepnął wałacha odganiając muchę i uspokoił konia głębokim „huuu, hola”. Przeczesał palcami grzywy, wyłuskał źdźbła siana z ogonów. Przywiązał klacz przed stajnią i osiodłał. Lewą stopę włożył w strzemię, złapał się łęku, odbił z prawej. Chwilę stał w siodle zanim usiadł zacierając granicę między zwierzęciem,
    a człowiekiem. Ruszył w las.
    Na ławce, na której siadacie słońce rozlewa się złotą kałużą.
    Zaraz wróci. Przemyśl to, jeszcze zdążysz. Nic się przecież nie stało: zabłąkany gest, muśnięcie szyi, pocałunek w ramię.
    Nie musi wiedzieć.
    Po co wam zbędne gesty: zaciskanie dłoni na kubku, bębnienie palcami w naczynie, omijanie się wzrokiem, pety rzucone byle gdzie.
    Że niby ty i ja ? Bzdura. Słyszysz brzęczenie pszczół ? Będzie miód z kwiatów lipy. A to co czujesz to lato; nie miłość.

  14. Historia to prosta. Każdy wszak wie przecie,
    Jak trudne jest życie w tym dzisiejszym świecie.
    Pragniesz sukcesu, wśród państwa stołować,
    Gdy chcesz względów innych, trza się dostosować.

    Spośród naczyń domowych, po kredensu czubek
    Wszyscy wiedzieli: najważniejszy kubek!
    Od rana po wieczór, przez cały dzień długi
    Dla mieszkańców domu spełniał on posługi.

    Gdy rano kto wstał, przed nim różne sprawy,
    Obowiązki, prace – trza się napić kawy!
    W ogrodzie robota, zimno, więc do taty
    Już biegnie córka z kubkiem herbaty.

    Wieczorem córka za naukę się brała,
    Mama wnet kubek kakao stawiała.
    A gdy w pracy mamy przyszła pora lunchu,
    By się pokrzepić, piła kubek barszczu.

    To grzaniec, to lekarstwo – każdy cel praktyczny.
    Przez innych zapewniany, że jest także śliczny.
    Krąglutki i gładki, z nalepką, uroczy,
    Pod wpływem ciepła z uśmiechem zmruży oczy.

    Aż raz gospodyni, z konieczności czy ochoty,
    Wstawiła na półkę dwa nowe przedmioty:
    Zdobiony różami wazon kryształowy,
    A obok krągły rondelek stalowy.

    Spojrzał nań kubek, w odbicie w metalu.
    Mało mu serce nie wyskoczy z żalu!
    Gdy przed oczami prawda ponura,
    Woła: „A cóż to za karykatura?!”

    Kubek krzywy, zniekształcony, z nieforemnym uchem!
    By dopełnić brzydoty, straszy wielkim brzuchem!
    Kubek w płacz i lamenty. O gdyby tak wiedział,
    Że brzydki! Czemu nikt mu nie powiedział?

    Czajnik w świst: „Nieprawda! Ten rondel kłamie!
    Zaraz dzień przyjdzie, będzie śniadanie.
    Rozpocznie się domowy rytuał odwieczny.
    Przekonasz się, jak jesteś im użyteczny”

    Nie słucha go kubek. Wpatrzony w odbicie,
    Myśli, jak od ruiny ocalić swe życie.
    Talerz przekonuje, miseczka pociesza,
    Na to się kubkowi tylko bardziej miesza.

    „Nie ma co kłamać, nadziei rozbudzać.
    Sprawa jest jasna, trza się odchudzać”.

    Na tę konkluzję wystąpi wazonik, kryształ wszak pierwszej jakości,
    Zgrabny, rzeźbiony, to postanawia udzielić kubkowi swojej mądrości.

    „To nie pomoże. Czasu za mało. Mimo całej twej odwagi
    Niemożliwe, byś do rana zdążył zrzucić tyle wagi!
    Spójrz, jakim zgrabny, ja znam się na tym.”

    Kubek spojrzał. „Co czynić radzisz mi zatem?”

    Tak na to rzecze wazonik śliczny:
    „Wyjście jest jedno – zabieg chirurgiczny.
    Idź do składziku, tam są narzędzia.
    Przemienią cię niczym kaczątko w łabędzia”

    Więc kubek poszedł. Do noża do szkła zwrócił się w potrzebie
    Ten pyta: „Co mogę uczynić dla ciebie?”
    „Obetnij mi ucho!”, „Skoro jesteś pewny”
    Wykonał nóż zaraz zabieg potrzebny.

    Rano córka ze skargą biegnie do taty,
    Że nie ma w czym sobie zrobić herbaty!
    Kto głupie kawały wycina z poranka?
    Był w szafce kubek, a teraz jest szklanka!

    Po dyskusjach, pytaniach, łamaniu główek,
    Mama myk do sklepu – kupić nowy kubek.
    Taki z tej historii jest mądrości spadek:
    Że zawsze pycha poprzedza upadek.

    1. Hej,
      Widzę, że niektórzy bardzo luźno traktują ten limit 1700 znaków. Kłopot polega na tym, że ignorując to kryterium doprowadza sie do sytuacji, w której szanse nie są równe. Skracanie boli. Nie wiadomo jak przyciąć dłuższy tekst do 1700 znaków bez zbytniej straty na stylu i treści. Klimat zanika, niuanse się gubią, na budowanie napięcia i gry słowne mało miejsca .. Ale reguły to są reguły. 😉 Grajmy fair. Nie można startując w biegu na 400m wsiąść na rower i powiedzieć, że jest sie kolarzem. Nie oceniam Twojego tekstu. Jest fajny. Ale reguły 1700 znaków się nie trzyma.

      1. Hej.
        Mam tego świadomość, jak również faktu, że oddając tekst przekraczający limit, tracę punkty albo całkiem dyskwalifikuję swoją pracę. Jednak dla mnie ten limit jest jak prokrustowe łoże i raczej się nie poddam takim torturom dobrowolnie 😉 Też postrzegam go raczej jako sygnał, by uczestnicy konkursu nie przysyłali noweli, niż jako konieczność wyliczania co do znaku. Może się mylę. Ale i tak wolę przedstawić coś pełnego, bez utraty klimatu, niuansów, napięcia czy gier słownych. Przejrzałam bajkę i uznałam, że nie mogę nic wyciąć bez straty dla niej (znów, może się mylę). Ogólnie wolę zaprezentować coś, co uważam za kompletne i niech cieszy mnie i czytelnika. Wskakuję na ten rower i delektuję się wiatrem we włosach. Jeśli dostanę przy tym kubek, to tym milej. A jak nie – cieszę się, że Ci się podobało 🙂

  15. – Drogie dzieci! – zagaiła uroczyście Pani Kustosz – Przy tym biurku Znany Pisarz codziennie siadał, by tworzyć dzieła literatury, które dziś czytamy jako lektury szkolne. Z tego kubka codziennie pijał herbatę z sokiem malinowym przygotowywaną mu przez żonę i unosił się na grzebiecie Pegaza…
    Tu Pani Kustosz musiała przerwać, bo jeden z uczniów o mało co nie usiadł na ulubionym fotelu Znanego Pisarza i zrobiło się małe zamieszanie. Wkrótce wycieczka przeszła do kolejnej sali, a gdy skończyła zwiedzanie, udała się do sklepiku z pamiątkami.
    Ale już po pół godzinie znowu było słychać donośny głos Pani Kustosz:
    – Drogie dzieci! Przy tym biurku… Z tego kubka…
    Tymczasem duch Znanego Pisarza plątał się po muzeum, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, bo ciągle jak nie wycieczki szkolne, to seminarium dla studentów, i tak w kółko. – Spokoju nie można zażyć we własnym domu! – zżymał się skwaszony.
    Wtedy to ducha Znanego Pisarza naszła taka złość, że przyszedł mu do głowy szatański pomysł.

    Nazajutrz rano stróż nocny Maciej wszedł chyłkiem do gabinetu Pani Kustosz z miną zbitego psa. Pracował tu od niedawna, a tu taka wpadka. Ze wstydu chciał się zapaść pod ziemię.
    – Pani Kustosz, najmocniej przepraszam, nie wiem, jak mam to pani powiedzieć. Tej nocy, podczas obchodu usłyszałem głośny brzęk… i zobaczyłem kubek, TEN KUBEK, leżący w kawałkach koło biurka. Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać… – zaczął się kajać, nerwowo zacierając ręce. – Nie dopilnowałem, zawiodłem pani zaufanie… i co teraz?
    Pani Kustosz spojrzała na niego poważnie, ale po chwili uśmiechnęła się delikatnie.
    – Panie Macieju, niech się pan nie martwi. Zdradzę panu tajemnicę, ale proszę ją zachować dla siebie – powiedziała, wstając i podchodząc do szafy, w której przechowywała dokumenty, faktury i ulotki reklamowe. Uchyliła metalowe drzwi i ukazała panu Maciejowi przepastne wnętrze szafy. – Niech pan patrzy!
    Na środkowej półce stał spory zapas identycznych kubków.

  16. Czarna Orchidea says: Odpowiedz

    Oni siedzieli przy stole, wyprostowani, z łyżkami w rękach, gotowi do posiłku. Pięć par oczu śledziło posuwisty ruch noża. Ona stała na szeroko rozstawionych nogach i przyciskała bochen do obfitego biustu. Odkrawała niekształtne pajdy. Okruchy przypieczonej skórki spadały na podłogę i znikały w dziobach kręcących się pod jej nogami kur. Kuchnię wypełniał zapach tłuczonych ziemniaków z omastą. Dzieciaki już jadły; mlaskały, stukały łyżkami o talerze, siorbały skwaszone mleko. On milczał i czekał.
    Ona sięgnęła do kredensu i wyjęła cynowy kubek. Obtarła pobieżnie rąbkiem fartucha i postawiła przed nim. Nalała mleka i usiadła. Jedli teraz razem, całą rodziną, jak Bóg przykazał. On uśmiechał się do niej, obcierał wąsy z resztek mleka rękawem bawełnianej koszuli. Ona uśmiechała się do niego i przepełniała ją radość.

    ***
    Oni spali, gdy nadleciały nad ranem. Zatrzęsła się ziemia, zapadła ciemność. Płacz, krzyk i strach. Karawana wozów załadowanych po brzegi dobytkiem. Droga usiana truchłem ludzi i zwierząt. Ona szła z dziećmi. One kurczowo trzymały się za ręce; zagubione tuliły się do niej w trwodze.
    On w mundurze, z karabinem, w okopie. Do rzemiennego pasa przechodzącego przez jego pierś, wisiał przytroczony cynowy kubek. W zapadającym zmierzchu ściana lasu roziskrzyła się tysiącem świetlnych rozbłysków.

    ***
    On leżał na wznak. Trzymał w dłoni cynowy kubek, wgnieciony i poszarpany u brzegu. Utkwione w błękit nieba oczy zasnuła mgła. Pierś unosiła się w nieregularnym oddechu. Śnił widać o czymś dobrym, spękane z pragnienia usta drgały; na przemian uśmiechały się lub krzywiły w grymasie bólu.
    Oni wracali do domu. Na podwórku wychudzony pies przywitał ich cichym skomleniem.
    Z komina ku niebu ulatywał biały dym. Przekroczyli próg. Zaskrzypiała podłoga. Zachrzęściło szkło z rozbitej szyby kredensu.
    One podbiegły do pieca. Wyciągnęły ręce nad fajerkami. Rumieniec ciepła zabarwił blade dotąd twarze. Ona podeszła do stołu. Wzięła do ręki cynowy kubek, pogładziła nierówną powierzchnię. Z bańki stojącej w sieni nalała mleka. Postawiła kubek na stole, usiadła i czekała.

  17. Pisarczyk Amator says: Odpowiedz

    Tłuste od śląskiego smogu krople deszczu padały na okna baru „U Gorola” i rzeżbiły fantazyjne wzory na zakurzonych od zewnątrz szybach. Spazmatyczne porywy wiatru trzaskały skrzydłami drewnianych okiennic. Gwałtowny huk, przeraźliwy wrzask i brzęk tłuczonej ceramiki przeszyły półmrok barowej sali zagłuszając leniwe pomrukiwanie głośnika wyrzygującego z siebie strofy podlaskiej gwiazdy disco polo.
    Ci dwaj siędzacy przy kolebiącym się metalowym stoliku obok wychodka, aż podskoczyli zaskoczeni nieoczekiwanym dźwiękiem. Twarze mieli poczerwieniałe od dolewanego ukradkiem do kubków z herbatą alkoholu. Lubili tu siedzieć, ale po co przepłacać za wódeczkę, jeśli własna wychodzi taniej. Ich wygolone czaszki odbijały refleksy przepalającej się żarówki, która – dopasowując się do skrzekliwego „umpa-umpa” – migotała nad rdzewiejącą tabliczką z napisem „Toaleta”. Pseudogotyckie litery wytatuowane na ich przedramionach zdawały się żyć własnym życiem, podrygując przy każdym napięciu lub rozluźnieniu rzeźbionych godzinami na siłowni mięśni. W pomieszczeniu było parno – jak to na początku sierpniowej burzy w knajpie bez klimatyzacji – więc skóra obu gości zwilgotniała czyniąc taniec liter jeszcze wyrazniejszym.
    – Ecik, pierona, co to tak aber pizło? – zabełkotał ten młodszy, z wykaligrafowanym na szyi napisem „White power”
    – Stul paszcze jełopie. Wiatr strącił doniczkę i przestraszyło kota – zmitygował go ten starszy. Jego entourage był bardziej dyskretny, a jednak mocniejszy w wyrazie. Wytatuowane za uchem „88” od biedy można było tłumaczyć jako datę jego urodzin, ale kto się zna,ten wie o co chodzi.
    Zawiasy jęknęły i wszystkie fobie oraz upiory Ecika zmaterializowały się w drzwiach.
    *
    Tekst mocno skracany, żeby do ‘*’ zmieścić się w 1700 znakach. 😉

    1. Pisarczyk N°2 says: Odpowiedz

      Trzymam kciuki! Powodzenia, Pisarczyku Amatarze! Obyś ogrzał swoje dlonie na tym Kubku z herbatą 😄

  18. – Gdzie on jest?- powiedział Tomek przeglądając regały w swoim pokoju.
    Kubek powinien stać na półce, przed serią jego ulubionych książek fantasy. Był on jego pamiątka po zmarłym bracie, dostał go kiedyś na urodziny od niego. Jedna z niewielu bezcennych rzeczy dla Tomka.
    Zaczynał się powoli denerwować. W drzwiach stanęła Justyna.
    – Co się stało?
    – Nie mogę znaleźć kubka. Wiesz, tego od Radka.
    Kobieta drgnęła niezauważalnie. Coś wisiało w powietrzu i nie wróżyło to nic dobrego.
    – Nie szukaj go.- Justyna nie patrzyła na męża. Objęła się jednym ramieniem. Tomek spojrzał na nią ze zdziwieniem i pytaniem malującym się na jego twarzy.- Chciałam sprawdzić coś w jednej książce i… i niechcący potrąciłam go i spadł na podłogę. Miałam ci już o tym powiedzieć…
    Tomek zacisnął pięści. Wciągał powietrze przez nos, sapiąc niczym tur. Justyna czuła, że jej mąż ze wszystkich sił dusi w sobie złość.
    – Prze…- chciała powiedzieć,
    – Gdzie są resztki?- Tomek przerwał brutalnie Justynie.
    – W koszu na śmieci.- Kobieta nie próbowała już powstrzymać łez.
    Minął ją bez słowa. Zeszedł po schodach do kuchni. Otworzył szafkę i wysypał zawartość kosza na podłogę. Gmerał chwilę w odpadkach. W końcu go znalazł.
    Ceramiczny kubek przypominający hełm wikinga był rozbity na trzy części. Widząc to co stało się z jego bezcenną rzeczą Tomek uderzył z całej siły pięścią w szafkę. Nie poczuł nawet tego, że rozciął sobie skórę na knykciach.
    Zgarnął śmieci z powrotem do kosza. Wziął ze sobą resztki kubka. Oczy szkliły mu się od łez.
    – Może da się go skleić- szepnął smutno.

  19. Marzena-La Cubana says: Odpowiedz

    Musnęła mnie bladymi ustami, w jej oczach błyszczały łzy niczym kryształki. Czyżby zmarł chory na raka anglista, którego ostatnim tchnieniom towarzyszyła lektura wierszy Emily Dickinson? Opowiadała o nim innym pielęgniarkom w wymienianych pół-pytaniach, pół-poleceniach, nie zważając, gdy ją strofowały. Praca na oddziale to proza życia, nie poezja! Wpadała do szpitalnej stołówki, wypijała kawę z mego ceramicznego wnętrza, po czym oddalała się, pozostawiając stukot klapek cichnący jak wybrzmiewający kamerton.
    Postawiła mnie na półce z brudnymi naczyniami, skąd roztaczał się najlepszy widok. Do bufetu wsunęła się pani Władzia, sprzątaczka, wciąż nosząca maseczkę, chociaż o epidemii nikt już nie pamiętał. Szpital to siedlisko zarazków, trzeba uważać, by do domu nie zawlec jakiego paskudztwa! Wędrowała z mopem, zostawiając na kafelkach faliste, mokre ślady niczym anakonda po wynurzeniu się z wody. Wsłuchiwała się w rozmowy studentów – przyszłych bogów medycyny i wypatrywała syna. Marzyła, by kiedyś został ordynatorem. Pokłoniła się dwóm mężczyznom w białych kitlach, którzy wstawali od stolika.
    – To moja pierwsza samodzielna operacja.
    – Będę cały czas na sali – rzekł starszy.
    – Ale niezdara ze mnie – strąciłem kubek!
    – Musisz się opanować, to niezbędne w pracy chirurga. Z czasem przyjdzie rutyna i będziesz sypał żartami podczas zabiegów.
    Pani Władzia podeszła do półki z brudnymi naczyniami i zaczęła zamiatać mnie na szufelkę. Niemożliwe! Nie pomogą, nie poskładają, nie uratują? Przecież to szpital! Zsunąłem się do przepastnego worka w towarzystwo cuchnących odpadków. Skupiona twarz sprzątaczki była ostatnim, co widziałem. Wszystko ucichło a mnie pochłonęła ciemność.

  20. Cichy pisk. Potem drugi, trochę głośniejszy. Odgłos stukania w barierkę, szum rozkopywanego kocyka. Otwarła jedno oko. Może udawać, że nie słyszę? pomyślała z desperacją. „Mamamammama” popłynęło w jej kierunku. Chłopie, błagam, pięć minut jeszcze mi daj. Ludzie, która jest? 5:36. Matko Bosko, kto wstaje o tej godzinie. A poszedłeś spać godzinę poźniej. Dobra, trzeba zareagować zanim słodkie dźwięki zamienią się w płacz. Zaspana mamrotała pod nosem sunąc ospale w kierunku łóżeczka, z którego radośnie wychylał się już jednozębny cherubinek.
    Wyciągnęła bobasa. Próbowała spojrzeć na niego surowym okiem, sugerując że nie pochwala pobudek o tej porze, ale zanim zdążyła zagrać niezadowoloną mamę popatrzyła na tą obślinioną buźkę i serce roztopiło jej się jak lody w 40-stopniowym upale. Pocałowała więc tylko synka w czoło i ruszyli do salonu.
    Ojciec oczywiście dalej chrapał pod kołdrą. Jak to jest, że matkę budzi najmniejsze drgnienie, a ten by tu spał do momentu, aż złodzieje nie wynieśli by nam całego domu i nas razem z nim?
    Nieważne. Ważne, że jest kawa.
    Sukces, Młody bawi się sam na macie. 5 minut odpoczynku. Wyciągnęła telefon i zaczęła scrollować w dół. Forum Mamusiek: „Tylko ten kubek gwarantuje prawidłowy rozwój dziecka!” Uniosła brwi wysoko w górę. Pojebało. Odpieluszkowe zapalenie mózgu się objawia kupowaniem takiego badziewia.
    Gwałtowny łomot sprawił, że podniosła wzrok. Mały aniołek popatrzył na nią równie zaskoczony zza przewróconej doniczki. Zaskoczenie szybko zamieniło się w radość, kiedy pulchne rączki zaczęły wgniatać ziemię w dywan.
    „Nienienienie!” rzuciła się do przodu w nanosekundzie.
    „Jezu, spałbym, ale takie hałasy to się nie da” w drzwiach sypialni stanął pan domu kompletnie nagi pod rozchylonym szlafrokiem frotte. Z dezaprobatą podrapał się po jajkach.
    Udało jej się jeszcze rzucić mu mordercze spojrzenie zanim skupiła się na rozdzieleniu małego ogrodnika i doniczki.
    Potem było już łatwiej. Klasyczna niedziela – nie, nie będę jadł brokułka. Jabłuszko daj. Jednak chcę brokułka, ale tylko tego z podłogi! Zmywarkę rozładować chcęę, pomogęę! Widelczyk chcę, daj. Boli, widelczyk kłuje! Nie będę jechać w wózku. Za ciepło mi. Za zimno. Pieska pogłaskać! Nie chcę z wózka wychodzić!
    Po powrocie ze spaceru czuła się w zasadzie jakby tego dnia trzy razy weszła już na Mount Everest.
    Dobra, koniec tego dobrego, bobas do taty. Gdzie ta kawa zimna z rana?
    „Marzena, weź przestań ten telefon scrollować, od tego się mózg lasuje. Co ty tam w ogóle czytasz na tym fejsbuku?”
    No bez jaj. Cały dzień z dzieckiem a ten mi 5 minut spokoju wypominać będzie. Że ja głupieję, tak? Zaraz cwaniaka zagnę.
    „Tu jest taki kubek co wspiera rozwój psychofizyczny. Ty możesz być oczywiście ignorantem w kwestii wychowania swojego dziecka, ale ja się edukuję. Rozumiesz, edukuję się żeby wiedzieć co promuje nowoczesna na-u-ka.”
    Dobra moja, zbity z tropu totalnie. Co tam ciekawego na forum u Mamusiek?

    1. Skad ja to znam!!! Dobrze, ze juz za mna. Tylko tatus byl bardziej zaangazowany.

  21. Michał zbliżył się do okna. Uchylił rąbek zasłony. Z półmroku wyłoniły się sylwetki ludzi. A więc oni jeszcze tam stali?! Zimny dreszcz przeszył mu ciało. Zaparzy sobie herbatę, irish cream najlepiej rozjaśnia myśli. Może w końcu odpuszczą? To miał być tylko niewinny żart!
    Wrzucił torebkę do wrzątku. Tańczyła w wodzie, nadając jej kolor. Oparzył sobie język, nie szkodzi. Oni naprawdę mu uwierzyli. Adepci pisarstwa dali się nabrać na taki numer? To absurd! Wróciło wspomnienie. Duszna sala, kursanci. Właśnie odniósł sukces, wydał pierwszą powieść. Wciąż pytali go o to samo, a on im to samo odpowiadał. Cierpliwie, jak dzieciom. Ale gdy tamten brodacz w nieokreślonym wieku po raz enty spytał, jak napisać książkę… nie wytrzymał. Scenicznym szeptem zdradził sekret. Swój pisarski sekret.
    Opowiedział, jak to matka chrzestna podarowała mu kubek. Biały, z obrazkiem stołu nakrytego oczekiwaniem. Odtąd pisząc, stawiał kubek przy klawiaturze. Głaskał porcelanowe ucho aż zaczynało iskrzyć, pstryk, iskra uruchamiała w nim pisarza. Potem, zgodnie z instrukcją, dotykał obrazka stołu: gdy chciał stworzyć thriller, pocierał paznokciem ikonkę noża, jeśli coś lżejszego – ikonę filiżanki. Kwiat w wazonie równał się love story, a talerz z cytryną jak UFO prowadził do fantasy. Stukał łyżeczką o dno kubka i już miał bohaterów, mieszał – rodziła się fabuła.
    Później pisanie samo szło! Tylko wrzątku dolewał. Bo gdy wrzątek bulgotał, tekst przenikały emocje. Czytelnicy płakali, śmiali się, złościli. Ot, cały sekret. Adepci pisarstwa łyknęli go jak herbatę. Najpierw dzwonili i mailowali z prośbą o pożyczenie kubka. Z czasem posunęli się do włamań. Czyhają na kubek, czujni jak wataha psów.

Dodaj komentarz