Pięcioletni Mikita po stracie mamy zamieszkuje z ukochanym wujkiem i jego partnerem. Dla niego to naturalna sytuacja – nie wie, że społecznie takie rodziny nie są akceptowane. Wkrótce będzie musiał funkcjonować w sieci kłamstw i lęków przez zdemaskowaniem.
Powieść Dni naszego życia kazachskiego pisarza Mikity Franko jest wyraźnie inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Można ją nawet uznać za powieść autobiograficzną. Na to wskazują słowa autora zamieszczone na początku:
„Piszę, bo nie umiem o tym dłużej myśleć.
W szkole, kiedy trzeba było napisać wypracowanie na temat »Moja rodzina«, zawsze pisałem kłamstwa. Ta książka jest tym, co mógłbym opowiedzieć o swojej rodzinie, gdyby ktoś pozwolił mi powiedzieć prawdę.”
Rosja. Pięcioletni Mikita traci mamę, pokonaną przez raka. Jego prawnym opiekunem zostaje brat mamy, ukochany wujek Sława, artysta, zdolny grafik komputerowy, u którego Miki pomieszkiwał już wcześniej. Dzięki Sławie – który choć próbuje wejść w rolę ojca, początkowo pozostaje raczej kimś w rodzaju starszego brata – chłopcu udaje mu się przetrwać okres pierwszej żałoby, ogarnąć chaos we własnym życiu. A potem pojawia się Lew, lekarz, prywatnie partner Sławy. Miki nie jest zachwycony tym, że rodzina się powiększa („Stwierdziłem, że przyjaciel Sławy głupio się nazywa. Lew… Jak ktoś ma takie imię, to po prostu musi zapuścić brodę i zostać pisarzem jak Tołstoj”). Lew jest zupełnie inny niż Sława – zasadniczy, poukładany i wymagający. Nie czuje się dobrze z wychowywaniem obcego dziecka. Minie dużo czasu, zanim on i Miki się dotrą. Jednak niełatwe relacje z Lwem nie stanowią największego problemu. Mały Miki, choć szczęśliwy i bezpieczny, intuicyjnie czuje, że coś się nie zgadza. Powie: „I chociaż powoli upodabnialiśmy się do prawdziwej rodziny, nie opuszczało mnie poczucie, że coś jest nie tak. Nie tylko mnie. Wyglądało na to, że wszyscy żyliśmy z tym niepokojem i tylko udawaliśmy, że wszystko jest w porządku”. Wszystko się wyjaśnia, gdy nadchodzi czas pierwszej konfrontacji z zewnętrznym światem. Wtedy Miki odbywa taką rozmowę ze Sławą:
„- Większość mężczyzn kocha kobiety, a większość kobiet kocha mężczyzn. Większość rodziców to pary: mężczyzna i kobieta. Sam to zresztą zauważyłeś. Taka rodzina jak nasza jest niezwykła, dlatego nie podoba się ludziom.
Ogarnął mnie strach. Uczonych chcieli mordować, czarnoskórzy byli niewolnikami… Co stanie się z nami? Zapytałem o to:
– Zabiją nas?
W moim głosie słychać było łzy.
– Nie – pospieszył z odpowiedzią Sława.
Usiadł na kanapie i posadził mnie obok. Starając się patrzeć mi w oczy, powiedział:
– Nikt nas nie zabije. Ale musimy być ostrożniejsi.
– W jaki sposób?
– Tutaj w domu jesteśmy bezpieczni. Tutaj jest spokój i nic nam nie grozi. Ale przy innych nie możemy się zachowywać tak jak w domu. Nikomu nie wolno opowiadać, jak żyjemy.
– A co w takim razie wolno opowiadać?
– Musisz mówić, że mieszkasz ze mną. Tylko ze mną. To wystarczy.
Zmarszczyłem brwi.
– Nieładnie jest kłamać.
– Ale czasem trzeba. Dla bezpieczeństwa.”
Miki, choć dojrzały jak na swój wiek, nie całkiem rozumie, dlaczego musi ukrywać swoich „tatów” („jeżeli opowiem, jacy moi rodzice są super, wszystko będzie w porządku”). Franko przedstawia naprawdę niełatwą sytuację. Dziecko jest zmuszone do kłamstwa, w niewinnych, zdawałoby się, wypracowaniach, musi zmyślać. Gdy przychodzą do niego koledzy, chowa zdjęcia z drugim tatą i przedmioty mogące budzić niewygodne skojarzenia (jak tęczową flagę, ozdobę biurka). Z jednej strony jest szczęśliwy, ale z drugiej – czuje się ograniczony. Nie ma z kim porozmawiać:
„Patrzyłem na inne rodziny i czułem, że im zazdroszczę. Zazdrościłem szczególnie Igorowi i Kiryłowi: mogli tak po prostu mówić wszystko, co im przyszło do głowy; nie musieli pilnować każdego zdania ani nie czuli potężnej odpowiedzialności za dobrostan własnych rodziców. Było mi przykro, że mam osiem lat, a muszę się zachowywać jak dorosły. Nawet wśród dzieci nie mogłem być dzieckiem. Cały czas wydawało mi się, że zajmują się głupstwami. Cały czas.
Lęki też miałem nijak niedziecięce. Kiedy ktoś pukał do drzwi, bałem się, że przyszli po mnie. Że jednak się niechcący wygadałem i tego nie zauważyłem. Że ktoś dowiedział się o mojej rodzinie, jakbym miał na czole wypisane: »Mam dwóch ojców«”.
Choć Mikita opowiada o wszystkim z perspektywy lat, zachował w narracji dziecięcą świeżość spojrzenia (na marginesie: chłopiec ma ambicje pisarskie. W chwili buntu postanawia: „Będę mieszkać na ulicy i pisać książki na strzępach kartek, a potem zaniosę je do wydawcy i zarobię mnóstwo pieniędzy. Zostanę najsłynniejszym pisarzem na świecie. Zbuduję sobie swój własny dom i będę tam mieszkać sam, tak jak ja będę chciał”). I można by nawet pomyśleć, że oto mamy do czynienia z inną wersją Mikołajka z książek Sempego i Goscinny’ego, z Mikim wychowanym w tęczowej rodzinie, z książką nie tak zabawną, poważniejszą. Ale akcja obejmuje lata – gdy Miki dorasta, pojawiają się nowe problemy, jest coraz bardziej zagubiony i niepewny. Życie nastolatka nie jest proste – ale życie syna jednopłciowej pary w homofobicznej Rosji (zdumiewa, że akcja rozgrywa się w XXI wieku – na początku ma się wrażenie, że to raczej lata dziewięćdziesiąte) jest dużo trudniejsze. Sporo tu trudnych wyborów, przemocy, niepewności (jak gorzko komentuje Sława: „Mam dość tego przeklętego rosyjskiego wyboru: między przemocą a przemocą. Tu nawet dzieci mogą co najwyżej wybrać sobie kata”). Czy mimo wszystko Miki i jego rodzice odnajdą szczęście?
Ta powieść zdumiewa swoją szczerością, a także psychologiczną prawdziwością. Wbrew pozorom nie jest to jakaś tendencyjna laurka. Franko pozostaje uczciwy wobec czytelnika – nie wybiela ani siebie, ani innych, choć jego zachowania można usprawiedliwić. Czyta się to ze zdumieniem, ciekawością i zaangażowaniem. Wywołuje ogromne emocje. To nie tylko pozycja bardzo ważna i potrzebna – zwłaszcza dziś, bo homofobia o różnych obliczach wciąż jest silna. Jednak Dni naszego życia Mikity Franko to przede wszystkim świetna literatura – i to jest najistotniejsze. A na zakończenie taki cytat:
„Kiedy dorastałem i coraz bardziej pogrążałem się w społeczeństwie informacyjnym, słyszałem wiele teorii, zgodnie z którymi jednopłciowi rodzice nie mogą być dobrymi rodzicami. Wszystkie one rozbijały się o moje wspomnienia, o to, jak kochany, potrzebny i ważny czułem się w swojej rodzinie”.
Źródło cytatów: Mikita Franko, Dni naszego życia, tłum. Joanna Krystyna Radosz, Wydawnictwo Dziwny Pomysł, Gdańsk 2022.
Bardzo ciekawa lektura. Myślę, że chociaż formalnie nie jesteśmy tak zacofani jak putinowska Rosja to u nas pewnie niewiele lepiej jest takim dzieciom. Kiedyś napisałem, że jestem za adopcją przez pary jednopłciowe i usłyszałem, że za wcześnie, bo tym dzieciom zrobimy krzywdę. To trochę tak jakby być przeciw zniesieniu niewolnictwa, bo czarnoskórzy będą prześladowani i nie znajdą dobrej pracy, która dawałaby socjal jak u dużej części dobrze traktowanych niewolników.
Kiedyś zacząłem pisać s-f o podróży do gwiazd, gdzie dzieciak jest prześladowany jak Elon Musk w dzieciństwie w RPA. Jednak jego „winą” poza pędem do wiedzy jest też rodzina złożona z trzech ojców. Specjalnie przegiąłem.
Niezły pomysł z tym s-f:)
No, Michał, Miałeś nosa. Dzisiaj „Fakty TVN” podały, że Polska znalazła się po raz trzeci z rzędu na ostatnim miejscu pod względem poszanowania przez władze praw społeczności LGBT. Prawie jak Białoruś, bo oni 12% a my 13%. Wydaje mi się tylko, że na szczęście społeczeństwo, może na przekór władzy, jest bardziej tolerancyjne niż przed laty. Myślę, że na związki partnerskie dzisiaj ludzie by się zgodzili nie dyskryminując jednopłciowych.